Rozdział 31
Louisa doczytała rozdział „Jane Eyre", tym samym kończąc lekturę na osiemdziesiątej stronie. Najbliższa świeca zdążyła się już wypalić, więc nową sypialnię coraz bardziej spowijała ciemność. Cienie rozciągały się po pokoju, przyjmując zniekształcone, drgające kształty. Po wydarzeniach w Guildford mrok wydawał się niepokojący, ale nie straszny.
Louis nie poruszył się, gdy narzeczona przeczesała jego włosy palcami. Pozwoliła sobie na chwilę podelektowania się ich gładkością. Ciągle nie mogła uwierzyć, że jej przyszły mąż jest obok, że spędzili wspólnie dzień, nie musząc się kryć z intencjami wobec siebie. Przyjrzała się jego błogiej twarzy, pogniecionej koszuli – było w tym widoku coś pokrzepiającego. Ucałowała Louisa w skroń, a potem wyślizgnęła się z sypialni.
Wieczór w rezydencji Moriartych nie był wypełniony odgłosami służby podającej do kolacji czy rozmowami o interesach lub polityce. Kroki Louisy były jedynym odgłosem, gdy zmierzała po schodach na prawe skrzydło. Przyjdzie jej tu zamieszkać, a przez ostatnie trzy dni rekonwalescencji w miarę dobrze rozeznała się w rozkładzie pomieszczeń. Zapamiętała między innymi, gdzie znajdzie gabinet Williama.
Gdy wpatrywała się w drzwi, dopadło ją wahanie. Czy to dobry moment? Spotkania ze szwagrem bez wiedzy narzeczonego chyba nie wpisywały się w poradniki dla młodych kobiet.
– Wejdź, Louiso.
Przewróciła oczami, gdy zrozumiała, że znowu nabrała się na jego sztuczkę. Czym się zdradziła? Może inni domownicy mieli w zwyczaju pukać, a nie czaić się pod drzwiami? Kroki kobiece mogą być cichsze od męskich. Dedukcje Williama zaskakiwały ją, ale opierały się na obserwacjach z życia codziennego.
Louis zdążył ją upomnieć, by nie przeszkadzała Williamowi, gdy ten przebywał w gabinecie. Pewnie pomieszczenie było dla niego tym, czym dla niej szklarnia. Cóż, przynajmniej miała coś wspólnego ze swoim szwagrem.
William siedział przy biurku, które tonęło w papierach, tuż obok znajdowała się zapisana tablica. Nawet nie rozwodziła się na odczytaniem matematycznych wzorów.
– Co cię do mnie sprowadza? – podjął, po czym zrzucił z ramion koc i wstał z miejsca.
Pomimo zbrodni, jakie popełniał w imię swojej idei, Louisa wyczuwała bijące od niego ciepło. Światło świecy zatańczyło na jego łagodnych rysach. Zbliżyła się, szukając odpowiednich słów.
– Nie zdążyłam ci podziękować za uratowanie życia, Williamie. Nigdy ci tego nie wynagrodzę.
– Wystarczającą dla mnie nagrodą jest to, że stoisz tuż przede mną.
Myślami wróciła do momentu, który traktowała jako ostatni w swoim życiu. Usłyszała szelest, kroki, ale wizję śmierci z rąk przybyłego przyjęła z dziwnym spokojem. Potem nadeszło niedowierzenie, właściwie to ledwo rozpoznała głos Williama. Znalazł ją. Potem wspomnienia stawały się mgliste. Pamiętała Louisa, który trzymał ją w objęciu, tuż obok niego Agnes i chłopcy. Kolejna zmiana scenerii. Jechali powozem, a Louis desperacko dociskał do jej klatki piersiowej płaszcz, by zatamować krwawienie. Nawet nie pamiętała, co do niej mówił.
– Jeśli jednak w jakiś sposób mogłabym ci w czymś pomóc, proszę, powiedz mi.
William oparł się o biurko i wbił wzrok w dywan. Zastanawiał się, a właściwie Louisie wydawało się, że już wiedział, co powiedzieć, a mimo to się wahał.
– Bądź przy moim bracie, niezależnie, co się wydarzy w przyszłości.
Louisa ugryzła się w język, by nie zganić Williama za jego enigmatyczność.
– Jesteśmy zaręczeni, więc nie musisz mnie prosić o takie oczywiste rzeczy. Lepiej powiedz, dlaczego nie widzisz siebie w tej przyszłości. O tym mowa, prawda?
William uśmiechnął się kącikiem ust, jednak wyraz szybko przybrał na melancholii.
– Wiesz już, jak działamy, Louiso. Muszę być przygotowany na następstwa moich działań. Zbrodnie pozostają zbrodniami, nawet jeśli przyświecają im wyższe cele. W końcu przyjdzie dla mnie czas, by odpokutować.
Louisa wbiła wzrok w okno za plecami Williama i spojrzała na migoczące gwiazdy. Potrzebowała chwili, by przetrawić jego słowa, zmierzyć się z nimi. Możliwe, że kiedyś spojrzy ponownie na gwiazdy, i tylko one okażą się jedyną stałą.
– Nie myślisz trzeźwo, Williamie, przede wszystkim przydałby ci się porządny sen, a nie drzemki.
– Dziękuję za twoją troskę, szwagierko.
– Przestań z tymi sztywnymi uprzejmościami – odparła, po czym zbliżyła się o kilka kroków.
W wyniku napływu złości wbiła paznokcie w wewnętrzne części dłoni. Dziś doświadczyła, że żyje i w końcu znalazła się na właściwej ścieżce. William to zniszczył.
Napotkała jego spojrzenie, i zaskakująco nie rozpętała się w niej burza. Odzyskała namiastkę równowagi, gdy zrozumiała, że William powierza jej misję, że chce ją przygotować na każdą ewentualność.
– Na pewno będą inne rozwiązania – rzekła, nie wiedząc, czy chciała zapewnić jego czy samą siebie. – Jesteś geniuszem, Williamie i nie wątpię, że je znajdziesz.
Poczuła ukłucie w sercu, kiedy w przedłużającym się milczeniu oczekiwała na potwierdzenie. William byłby w stanie znaleźć rozwiązanie, ale zaczynała się obawiać, że nie miał w sobie motywacji, by do niego dociec.
-----------------------------------
Krótki rozdział wiem, mogłam go już połączyć z poprzednim. Powoli zbliża się koniec, więc chcę trochę zahaczyć o wydarzenia z mangi, choć z perspektywy Louisy i tak będą to drobne wstawki.
Za to w kolejnym rozdziale jeszcze trochę dramci będzie 🥰
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top