Rozdział 7
Włączyłam swój telefon, który od razu wibrowal jak oszalaly. Usmiechnelam się, ponieważ dawno nie miałam aż 400 wiado... 400 co ? Od Louis'a. Szybko włączyłam okienko Louis'a by napisać do niego wiadomość.
Ja: jestem w szpitalu...
Lou:wreszcie
Lou: co? Dlaczego Libby napisz w którym.
Ja: Na ulicy Word Street* sala 19 6 piętro.
Lou: będę za 10 minut.
Okey. Zaczęłam czytać wiadomości od Louis'a nie które byly dosc śmieszne.
Lou: Libby napisz...
Lou:Libby to nie jest śmieszne...
Lou: rozumiem nie chciałaś się spotkać bo mnie nie lubisz. Rozumiem. Okey pa.
Lou: Li odpisz chociaż na jedno...
W tym samym czasie wszedł do sali Louis.
-Część kochana. - podszedł do mnie i pocałował w czoło. -co ci jest ?
-Mam b-białaczkę- ledwo powiedziałam bo miałam rurkę w gardle.
-Nie martw się Li, tu pracuje moja mama. Masz zapewnioną opiekę.
-Oh... a jak się nazywa?
-Joy.
-hah. Poznałam ją sym...sympatyczna kobieta.
-Kupić Ci coś ?
-Nie Louis nie chce Cię ciągnąć .
-Gadaj.co.chcesz. -dyktowal wszystko po kolei.
-weź notatnik dużo tego.
Otworzył w telefonie notatnik i kiwnął głową na znak ze mogę dyktować.
- Emm... Szczoteczka do zębów. Po świeżym zgrzewki wody gaz..zowanej i nie gazowanej.
Pojedź do mnie do domu i weź ciuchy i jakąś bieliznę . Aha klucze.Masz w torbie i daj mi portfel. Weź szczotkę do włosów . I..i...i no jak Ci to powiedzieć- mówiłam wszystko po cichu a brunet to zapisywal.
-podpaski
-Tak..
-Jakie? -zapytał jak na luzie. Aha
- U mnie w łazience masz umywalkę a pod spodem masz szafkę tam masz opakowanie. I kup mi z 2-3 opakowania.
To wszystko. - szperełam w portfelu w poszukiwaniu pieniędzy. John.
Kurde.
-wrócę za 2-3 godziny. Idę.
-Louis dziękuję. - uśmiechnął się-aha zawolaj lekarza i powiedz że go potrzebuje.
~♡~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top