Prolog - Wszystkiego najlepszego

Kiedy Louie wyjrzał przez okno mógł dostrzec jak niektóre ptaki przeskakiwały z gałązki na gałązkę beztrosko. Ich ćwierkanie było słyszalne nawet z takiej odległości i przez warstwę szkła przez co trudno było mu to po prostu zignorować. Podparł swoją twarz o dłoń nie zmieniając oprócz tego w żaden sposób swojej pozycji.

Jego oczy były na wpół przymknięte w sennym i znudzonym wyrazie, a jego postura była zgarbiona tak mocno, że gdyby wujek Scrooge zobaczył go w tym momencie to najpewniej chwyciłby się za głowę.

Westchnął pocierając swój dziób dłońmi i mruknął czując jak powietrze uchodzi z jego płuc.

Dzisiaj był piętnasty kwietnia.

Trzynaste urodziny jego i jego braci.

Z jakiegoś powodu nie brzmiało to w żaden sposób realnie, bardziej jakby był w jednym z tych świadomych snów. Miał wrażenie jakby dopiero wczoraj dowiedział się o tożsamości swojego wujka i zamieszkał w posiadłości wraz z resztą. Spędził tu prawie trzy lata próbując nie zostać zabitym praktycznie na każdym kroku gdy zabierano ich na kolejne przygody, i mimo całej tej adrenaliny i ogromu wspomnień, które stworzył nadal czuł się jakby to był tylko sen. Lub koszmar. Zależy z której strony miał ochotę na to spojrzeć w danym momencie.

Najpierw cała ta sprawa z Magicą i Leną, potem inwazja kosmitów i wrócenie Delli, a na koniec FOWL i odkrycie jeszcze większej masy tajemnic skrywanych pod warstwami kłamstw. Był tym lekko mówiąc zmęczony. Dlatego był taki szczęśliwy, że nie postanowiono zorganizować kolejnej pogoni za niewiadomo czym nazywając tego "czymś specjalnym".

I tak pójdą w najbliższym czasie na kolejną wyprawę tak jak zawsze więc cieszył się, że przynajmniej w tym dniu miał spokój. Był pewny, że właśnie w tym momencie jego bracia siedzieli teraz piętro niżej przy stole jedząc smakołyki i śmiejąc się z swoimi przyjaciółmi. Louie był jedynym, który nie zaprosił nikogo. Nie czuł się z tym źle, nie trzeba było w końcu ukrywać, że nigdy nie był zbyt dobry w nawiązywaniu znajomości.

Na początku Della wydawała się być nieco zdezorientowana takim obrotem wydarzeń, jednak widząc, że żaden z wujków nie zwrócił na to nawet zbytnio uwagi postanowiła najwyraźniej się tym specjalnie nie przejmować za co był serdecznie wdzięczny. Brakowało mu tylko żeby chodziła za nim próbując przekonać go do wyjścia na miasto i poszukania kogoś do rozmowy.

Z tego co się orientował Webby przyprowadziła Lenę i Violet, Huey zaprosił Boyda, Dewey przyciągnął za sobą Gosalyn. Wujek Donald i Daisy również przyjechali biorąc ze sobą June i May. Ledwo udało mu się uciec z tego tłoku. Nie czuł się ostatnio zbyt dobrze, zwłaszcza w dużych zgromadzeniach. Nie chciał by uwaga skupiła się ponownie na nim, wydawało się to niewłaściwe.

Dewey i tak pewnie już poprowadził niezłe show z pomocą Webby i Delli. Nie zauważyli nawet momentu, w którym się wymknął z powrotem i miał nadzieję, że tak również zostanie do końca przyjęcia. Zamknął całkowicie oczy ciesząc się względną ciszą po czym obrócił się na pięcie kierując się w stronę swojego łóżka by się na nim położyć. Oczy miał wlepione w ziemię i swoje płetwy więc nie było niczym nadzwyczajnym, że nie zauważył sylwetki w drzwiach dopóki nie doszedł już do celu i podniósł odruchowo wzroku.

Krzyknął krótko zaskoczony zasłaniając swoją twarz dłońmi w odruchu i wywrócił się do tyłu nie potrafiąc wyczuć równowagi pod stopami. Kaczka w czerwieni wciągnęła szybko powietrze na ten obraz po czym od razu podbiegła do niego z pytaniem czy wszystko dobrze.

Miał ochotę odpowiedzieć, że uderzył się w głowę i musi się położyć spać na resztę dnia, jednak widząc szczere zmartwienie na twarzy brata słowa nie potrafiły mu się przecisnąć przez dziób.

— Nic ci nie jest? Przynieść apteczkę? Zawołać wujka Donalda? — Pytania uderzały w niego szybciej niż potrafił złożyć razem odpowiedzi. Przez moment głos Huey'ego brzmiał jakby znajdował się pod wodą, jednak pytanie czy kogoś przyprowadzić znacznie go otrzeźwiło.

— Nie, nie ,nie. Nie trzeba — mruknął tylko prostując się. — Nic mi nie będzie. Po prostu mnie zaskoczyłeś.

— Jeśli tak mówisz — starszy przytaknął chociaż mógł dostrzec chęć w jego oczach by zawinąć go w kilka rolek folii bąbelkowej tak na wszelki wypadek. — Swoją drogą długo już nie wracałeś, więc postanowiłem, że przyjdę sprawdzić co u ciebie. Wszystko okej?

— Tak, tak — ponownie pokiwał głową próbując znaleźć jakąś dobrą wymówkę na temat swojej małej ucieczki.

Szczerze mówiąc nie sądził żeby ktoś mógł go zobaczył jak wychodził. W momencie w którym postanowił, że to byłby dobry moment by sobie pójść siedział z swoim rodzeństwem i przyjaciółmi w salonie, a wszyscy rozmawiali ze sobą, kiedy dorośli byli w jadalni przygotowywali wszystko na oficjalne zdmuchnięcie świeczek trojaczków. Nie stał koło nikogo i od dłuższego czasu nie wtrącał się do dyskusji. Uznał więc to za idealny moment do oddalenia się. Najwyraźniej nieco się przeliczył.

— Jesteś pewny? W sensie minęło prawie trzydzieści minut i nie wyglądałeś jakbyś miał niedługo wrócić — zmarszczył brwi, a Louie nie mógł powstrzymać się przed wywróceniem oczami. Podniósł się z ziemi po czym wytrzepał bluzę z niewidzialnego kurzu.

— Tak, jestem pewny. Po prostu nie chciało mi się za wami uganiać. Jestem zaskoczony, że do tego momentu nie usłyszałem jeszcze jak coś się-

Akurat w momencie w którym miał dokończyć zdanie usłyszeli głośny dźwięk tłuczonego szkła. Brwi Louie'go opadły do dołu, kiedy Huey wyminął go szybko chcąc sprawdzić co się stało. Młodszy skierował się zaraz za nim niedbałym krokiem, wsadzając dłonie w kieszenie.

Wiedział, że cokolwiek się stłukło nie było drogie. Scrooge raczej zdążył się już nauczyć, że w ich obecności nie należy trzymać rzeczy, które są i delikatnie i drogie. Było to zwyczajnie głupie biorąc pod uwagę to jak Dewey i Webby biegają po wszystkim nie oglądając się za siebie, Huey uwielbia badać wszystko co ma jakąkolwiek historię, a on próbowałby to w pewnym momencie zabrać i podstawić w tamtym miejscu kiepsko wykonaną podróbkę (gdyby chciał może udałoby mu się wykombinować coś lepszego, jednak był zbyt leniwy na tego typu pracę).

Kiedy doszedł w końcu do krańca schodów był w stanie zobaczyć dwójkę podejrzanych leżących na ziemi, otaczała ich rozbita porcelana, najpewniej z tacki, która znajdowała się nieco dalej. Musieli nieść coś w stylu herbaty na co wskazywała również plama na dywanie. Z boku za to stała Lena robiąca całej sytuacji zdjęcie oraz Boyd niezbyt wiedzący co się dokoła niego dzieje.

Uśmiechnął się połową twarzy starając się nie odwracać już zbytnio wzroku od swojego rodzeństwa po czym powoli zaczął schodzić w dół w akompaniamencie upominania najstarszego trojaczka.

— Co wy w ogóle myśleliście? Mogliście się zabić! Biegać z porcelaną i wrzątkiem? Webby miałem większe mniemania o tobie.

-—Aha?! A co o mnie!

Louie pokręcił głową przeskakując przez ostatni schodek, kiedy przed jego nosem wyrosła nagle papuga z jasnoniebieskimi oczami. Po raz kolejny odskoczył lekko do tyłu o mało się przy tym nie zabijając.

— Długo cię nie było — Boyd zauważył odwracają głowę do kłócących się kaczek. — Webby i Dewey uznali, że pewnie źle się poczułeś i chcieli ci zanieść coś ciepłego i przekazać żebyś przynajmniej zszedł na tort i będziesz mógł iść się położyć. Nie wiem jak do tego doszło, ale po kilku minut znajdowali się już na podłodze.

— Takkk, to brzmi jak oni — uśmiechnął się niezręcznie do chłopaka po czym ostrożnie go wyminął by jak najszybciej dojść do swojego rodzeństwa.

— Louie! — Webby krzyknęła widząc go po czym podniosła się szybko pokonując resztę przestrzeni dzielącej ich. — Zniknąłeś tak nagle, że na początku w ogóle nie zobaczyłam, że cię nie ma! Rozmawialiśmy potem o takich małych biznesach w internecie, które mają bardzo fajne rzeczy i chciałam cię o coś zapytać bo to ty się na tym znasz. I nagle puf! Nie ma cię. Źle się czujesz? Potrzebujesz żeby kogoś zawołać?

Chciała przyłożyć rękę do jego czoła, jednak cofnął się szybko czując na moment jak jego serce zatrzymuje się w miejscu na ten ruch. Pokręcił głową próbując wymusić swój naturalny wygląd po czym wrócił myślami do pierwszego zdania wypowiedzianego przez dziewczynę. Byłoby miłego gdyby w ogóle tego nie zauważyli, jednak z drugiej strony, jakaś część niego nie mogła przestać krążyć koło tego, że na początku nie zwrócili nawet na to uwagi. Nawet jeśli to było w jego interesie.

— Nie martwcie się, nic mi nie jest. Po prostu potrzebowałem momentu spokoju i się zagapiłem. Anyway, co teraz robimy? — Rozejrzał się słysząc jak ktoś idzie w ich stronę po czym zobaczył głowę Violet wyłaniającą się zza rogu drzwi z boku.

— Wasza mama mówi, że wszystko już jest gotowe — oznajmiła tylko po czym wróciła się z powrotem skąd przyszła. Słyszał gdzieś w tle głos May. To dobrze, że się dogadywały.

— Najpierw choćmy do reszty zdmuchnąć świeczki i pomyśleć życzenia, potem będziemy mogli pograć w jakąś planszówkę — Huey zaproponował otrzepując się z niewidzialnego kurzu i idąc w bok.

— Planszówki są nudne — Dewey wywrócił oczami kierując się za swoim bratem. — Zagrajmy w jakąś grę wideo!

— Nie sądzę żebyście mieli tyle kontrolerów — wtrąciła się Luna do tej pory siedząca cicho. Louie zdążył już zapomnieć o tym, że tam stała.

— Możemy grać na zmianę — zaproponował.

— To nie będzie to samo — Webby poparła swoją przyjaciółkę dorównując jej kroku i uśmiechając się w jej stronę. Lena odwzajemniła gest.

Stał przez moment w miejscu dopóki nie poczuł jak Boyd go wyprzedza żeby dostać się do Huey'ego. Został przez chwilę w miejscu mrugając powoli na widok swoich przyjaciół śmiejących się razem i idących w stronę jadalni żeby dołączyć do reszty. Supeł uformował się w jego żołądku, kiedy wykonał pierwsze kilka kroków po czym ruszył przed siebie jak najszybciej potrafił by dogonić resztę. Wiedział, że jeśli by się zatrzymał to nie ruszyłby się z miejsca w żaden sposób.

Pamiętał jak podekscytowani byli jego bracia na ten dzień. Jak Dewey mówił coś w stylu, że od teraz będzie miał prawo nazywanie się pełnoprawnym nastolatkiem. Jakoś nie widział powodu do szczęścia. Im starszy jesteś tym więcej obowiązków na ciebie spada. Nie miał ochoty zmieniać teraz swojej rutyny w związku z tym, był na to zbyt zmęczony oglądaniem telewizji.

Po za tym nie byli przypadkiem bogaci? Po co robić rzeczy samemu skoro można zlecić to komuś innemu? Już mógł usłyszeć głos wujka Scrooge'a mówiącego o tym, że pieniądze to nie wszystko i to co się liczy, to ciężka praca. Zupełnie tak jakby nie mieli takiej konwersacji już tyle razy. To mimo wszystko nie powstrzymywało starszego mężczyzny od powtarzania w kółko tego samego.

Zastanawiał się czy mógłby skontaktować się jakoś z Goldie. Uniósł głowę nieco śmielej myśląc o niej. To byłoby ciekawe, zwłaszcza jeśli udałoby się ją przekonać do zabrania go gdzieś. Co prawda nie skończyło się to zbyt miło ostatnio, ale był teraz znacznie bardziej rozsądny w planowaniu niż wcześniej. Przynajmniej miał taką nadzieję, nie chciał znowu zostać okradziony.

Kiedy wszedł do pomieszczenia nie było niczym nowym, że wszyscy czekali już tylko na niego. Starał się jednak niezbyt tym przejmować i po prostu zająć swoje miejsce pomiędzy jego braćmi. Każdy z nich miał osobne ciasto, nie były duże, jednak fakt, że mieli je na własność wynagradzało to. Przekrzywił głowę obserwując swoje. Było zielone, w odcieniu jego bluzy. Podobało mu się również, że na wierzchu zostały ułożone jadalne dekorację w kształcie banknotów i złota. Sprawiło to, że uśmiechnął się lekko.

Tort Huey'ego po prawej był czerwony z dekoracją w postaci otwartej książki, zmarnowana możliwość według niego. Za to ciasto Dewey'a było z samolotem w starym stylu. Biały krem został ułożony tak, żeby wyglądało to jakby para wydostawała się z maszyny. Pasowało do niego.

Spojrzał nieco w górę po czym poczuł jak jego myśli rozpogadzają się widząc, że jest naprzeciwko wujka Donalda.

Zanim się obejrzał świeczki były zapalone przed nimi i mieniły się jasno i na pomarańczowo. Po momencie usłyszał jak zaczęto śpiewać sto lat. Nie rozglądał się tylko wpatrywał w deser przed sobą obserwując jak wos świeczki leniwie się roztapia.

Z sekundy na sekundę powoli czuł jak jego dłonie ściskają się na jego kolanach, a kąciki ust opadają coraz bardziej w dół. Jego oczy rozszerzyły się się lekko i musiał walczyć z przeważającą chęcią wypuszczenia drżącego oddechu.

— How old, How old
How old are you now?

— Trzynaście! — Usłyszał jak Dewey wykrzyknął jak z wyrzutni podskakując i stając na swoim krześle z rozłożonymi na boki rękoma.

Usłyszał śmiech Delli i niezobowiązujące kazanie wujka Scrooge'a. Gosalyn gdzieś z boku wywróciła oczami z uśmiechem, Webby nagrywała całe wydarzenie z boku telefonem gdy w tym czasie May i June robiły tony zdjęć dla wujka Donalda zapominając wyłączyć flesha. Violet i Lena stały gdzieś niedaleko pani Beakley, Boyd tylko resztką siły woli powstrzymywał się żeby nie doskoczyć do Huey'ego.

Wszystkie spojrzenia znajdowały się na nich.

Pokój wydał mu się w tym momencie dziwnie ciasny.

— Okej chłopcy, pomyślcie teraz życzenie — Della patrzyła na nich z szczerą ekscytacją w oczach, która go przytłaczała.

Nie minęła nawet kolejna minuta i już słyszał jak jego bracia zdmuchuwali świeczki. Żeby uwaga znowu nie skupiła się na nim również pochylił się do przodu zdmuchując świeczki z niczym konkretnym w głowie oprócz słupłu kilku myśli których nie potrafił rozszyfrować. Kiedy ostatnia świeczka zgasła rozległy się oklaski. Della doskoczyła do nich, a jej ramiona otoczyły ich chude ciała w ciepłym uścisku bez ostrzeżenia. To, że cała ich czwórka o mało się nie wywróciła, torty prawie zostały zniszczone i żeby do nich dotrzeć musiała przeskoczyć przez stół nie było istotne.

— Dorastacie tak szybko — pociągnęła nosem robiąc krok w tył by przyjrzeć się lepiej ich twarzom. — Wujek Scrooge zorganizował nam jutro specjalną przygodę. Jestem pewna, że wam się spodoba.

— Oczywiście, że tak — Huey uśmiechnął się pod nosem, kiedy Dewey prawie wybuchł w miejscu z narastającej w nim ekscytacji.

— Za to w czwartek będzie dzień tylko dla nas! Co wy na to?

Louie wpatrywał się w nią zaskoczony. Ostatnim razem gdy próbowali zrobić coś takiego skończyło się to katastrofą. Co prawda było to dawno temu i wszyscy się od tego czasu się zmienili, nie zmieniało to faktu, że nie miał dobrych przeczuć co do tego. Patrząc jednak na nią nie potrafił powiedzieć jej tego w twarz.

— Tak czy siak! Czego sobie życzyliście?

— Jeśli powiemy to się nie spełni, prawda? — Zanim jego bracia powiedzieli cokolwiek postanowił wykonać strategiczny unik. Usłyszał dramatyczne wciągnięcie powietrza z boku.

— Fakt! Zapomniałem o tym! — Dewey złapał się za twarz, a przesadne przerażenie zaczęło wpływać na jego postawę ciała. Louie skrzywił się lekko rozbawiony tym obrazem. Czasem naprawdę zastanawiał się dlaczego jego brat jeszcze nie zapisał się do jakiegoś klubu teatralnego.

— Czy to znaczy, że możemy już iść rozbić piniatę? — Uwaga przeniosła się na June stojącą koło wujka Donalda, kiedy June pokazywała mu zdjęcia, które zrobiła swoim nowym telefonem.

— Chwila, mamy piniatę? — Zapytał po czym usłyszała Webby krzyczącą to samo z tyłu w akompaniamencie ciekawego ćwierkania Boyda. Zrobiło mu się niedobrze.

— Miała to być niespodzianka na później — Della westchnęła po czym uśmiechnęła się szeroko. — Ale tak, możemy iść rozbić piniatę.

— Co to piniata?

— June, błagam powiedz, że żartujesz.

Wesołe śmiechy ponownie zaczęły tworzyć się dookoła.

— Muszę do łazienki — rzucił od niechcenia wyprostowując się lekko. — Nie czekajcie na mnie.

— Na pewno? —Huey spojrzał na niego zmartwiony, Dewey zdążył się już oddalić w stronę Gosalyn. — Ominie cię cała zabawa. Wiesz przecież, że Webby nie będzie się igrać — oboje się obrócili by zobaczyć jak Webby pokazuje Violet jej najlepsze ciosy karate o mało nie łamiąc przy tym krzesła na kawałki.

— Jestem pewny — odpowiedział wracając do niego wzrokiem. — To po prostu nie jest rzecz dla mnie. Za dużo machania, jeszcze bym się spocił — powiedział żartobliwie, a kiedy zobaczył jak kąciki ust jego brata również się unoszą odznaczył w głowie, że jego mała misja żeby spławić go bezproblemowo się powiodła.

— Tylko nie wpadnij w poślizg jak ostatnio — upomniał go, a na twarzy młodszego wypłynął rumieniec.

— To nie moja wina, że za każdym razem jak Dewey się myje to musi zostawić za sobą całą podłogę zalaną.

Wymienili jeszcze kilka złośliwych zdań po czym Louie odszedł w stronę najbliższej łazienki, kiedy Huey został porwany przez Boyda w stronę holu gdzie miała zostać zawieszona atrakcja. Było to zdecydowanie bardziej bezpiecze niż robienie tego w salonie gdzie wszystko mogło zostać ofiarą nierozważnego rozmachu kijem bejsbolowym.

Jak tylko wszedł do łazienki od razu zamknął się od środka i z otępieniem dopadł do zlewu włączając strumień wody i przez chwilę obserwując jak strumień rozbijał się o umywalkę by zaraz potem spłynąć do odpływu. Szybkim ruchem ochlapał się lodowatą wodą. Temperatura od razu w niego uderzyła rozbudzając go, jednak zmusił się żeby zrobić to jeszcze raz. I kolejny.

Zakręcił wodę, kiedy nogi zaczęły mu mięknąć po czym pozwolił sobie osunąć się na kolana. Potarł oczy dłońmi wpatrując się w kafelki z kompletną pustką w głowie. Chciał spać.

Był zmęczony.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top