My Angel

         Dean Winchester przeżył swoją najgorszą misje. Sam Winchester również przeżył swoją najcięższą misję. Dwójka braci nie zamierzała kończyć swojej przygody z polowaniem na wszelkie nadnaturalne stworzenia. Jednakże na razie potrzebowali chwili odetchnienia.

Sam siedział na ławce przed motelem, gdzie zatrzymali się tym razem. Młodszy brat podrapał się po swoich długich, brązowych włosach. W jego głowie ciągle krążyły te same słowa, które powodowały ukłucie w sercu – Castiel nie dał rady. Wiedział jak wielki smutek sprawiło to jemu bratu. Dawno nie widział swojego brata tak załamanego. Znał go praktycznie całe życie i wiedział o nim wszystko, nawet słowa, które nigdy nie zostały wypowiedziane.

W tym samym czasie chłopak o włosach w kolorze ciemny blond leżał na kanapie. Będąc bardziej konkretnym – wtapiał się w materac. Pomimo tego, że już drugi dzień był od kiego zakończyli swoją pracę, nie był w stanie zmusić się, aby wstać i kontynuować żyć. Powodem było to, że jego życie zmieniło się całkowicie. Zielonooki z jękiem żałości przekręcił się na plecy tępo spoglądając w sufit. Przez te dwa dni ciągle na zmianę modlił się i przywoływał obrazy bity karcąc się samemu. Nawet teraz prowadził rozmowę, a raczej monolog, z tym na górze prosząc o jeszcze jedną szansę na spotkanie z Castielem. Po jego policzku spłynęła samotna łza. Jedyna zdrajczyni ostała się po tych długich godzinach płakania. Chłopak szybko ją starł przytrzymując dłoń dłużej na swoim policzku i zamknął oczy.

Dean, Sam i Cass powoli schodzili długimi schodami grobowca. Od miesiąca szukali ostatniego zwolennika próbującego wezwać swojego pana. Ten był inny, potężniejszy i silniejszy. Na samym dole korytarz rozchodził się w dwie strony

-Sprawdzę na lewo, ty i Cas sprawdźcie prawo – rozkazał Sam podając jedyny nóż zabijający demony swojemu bratu.

Dean kiwnął głową obserwując, jak młodszy oddala się w ciemność

-Chodź, ostrożnie – odezwał się blondyn łapiąc dłoń anioła i idąc przed siebie.

Całkiem nieźle zaczęli odnajdywać się we trójkę w tej pracy. Dwójka dotarła do jedynego oświetlonego pomieszczenia. Na samym środku siedziała dziewczyna wyglądająca dość młodo. Dookoła niej na podłodze był narysowany krwią pentagram i starożytne runy

-Dean, Castiel miło mi was wreszcie poznać, powoli zaczęłam myśleć, że nie znajdziecie mnie na czas – odezwała się oślizgłym głosem dziewczyna wstając.

Miała ona długie, kruczoczarne włosy, czerwone tęczówki, a białko ciemne jak noc

-Wiemy jakie masz plany Astarte, oddaj nam kielich – rozkazał anioł podchodząc.

Z ust ciemnowłosej wydobył się śmiech

-Oh tak, jasne, proszę – demonica wyjęła srebrny kielich ze swojego płaszcza i odłożyła go na ziemi.

Blondyn i brunet spojrzeli się na siebie zagadkowo. Dean lekko pokiwał głową dając drugiemu znak zezwalający. Pomimo niechęci Castiel podszedł bliżej schylając się po kielich. Astarte uniosła rękę opętanej dziewczyny i swoją mocą rzuciła aniołem w ścianę, z której wystawało ostrze

-Oj Dean, Dean, Dean... - zanuciła czerwonooka podchodząc do łowcy, w którego oczach pojawiła się furia

-Co mu zrobiłaś suko? – warknął

-Anielskie ostrze, wiesz, nie bardzo lubią i ufają Cassowi tam na górze, zbyt się spoufala z wami, wszelkie te uczucia ludzkie – zacmokała stając przed blondynem – nie ciężko było znaleźć pomocnika z wyższych sfer, jeśli masz dobrą propozycję

-Jaki anioł miałby zawrzeć układ z demonem niby? – chłopak prychnął tracąc cierpliwość.

Chciał jak najszybciej podbiec do przyjaciela i mu pomóc, ale wiedział, że nie może stracić demona z oczu

-Taki, któremu zależy na losie ziemi, wiesz obiecałam, że nie wezwę mojego pana, jeśli pomogą mi zabić Castiela, zgaduj, czy się zgodzili – szepnęła mu do ucha następnie odchodząc do tyłu

-Dlaczego miałabyś tego nie zrobić? – zapytał zdezorientowany łowca

-Dlaczego? Bo tak najłatwiej dostać się do ciebie i Sama, a bez was na drodze mało kto będzie w stanie powstrzymać moich naśladowców, sama nie mogę dokończyć dzieła, ale kto powiedział, że nie mogę naprowadzić innych – dziewczyna stanęła wpatrując się w trumnę na końcu pomieszczenia

-Ostatnio wy demony zrobiłyście się zbyt rozmowne – Dean uśmiechnął się złowrogo podchodząc od tyłu do czarnowłosej wbijając sztylet prosto w kręgosłup.

Astarte otworzyła szeroko buzię czując nagły dym. Ciemna chmura poleciała prosto w ziemię wracając do piekła. Jak tylko bezwładne ciało dziewczyny opadło na ziemię Dean ruszył do Castiela. Anioł leżał przy ścianie bez ruchu w dużej plamie krwi

-Cas proszę, nie rób mi tego, zostań tutaj, zaraz ci pomożemy, otwórz oczy, błagam – chłopak mówił przez łzy ściskając dłoń szatyna.

Całe pomieszczenie nagle ogarnęło niebiańskie światło. Wszelkie zaklęcia narysowane na podłodze zniknęły

-Dean... - wychrypiał słabo Castiel

-Cas – łowca mocniej ścisnął jego dłoń

-Wybacz mi, nie mam pozwolenia, aby dłużej pozostać na ziemi, zmuszą mnie do powrotu

-Nie, nie oddam cię tak łatwo, nie mogą tego zrobić

-Wybacz Dean, nie możesz z tym nic zrobić, taka jest wola nieba

-Pieprzyć wolę nieba, nie zostawiaj mnie – blondyn mówił przez łzy.

Castiel wyciągnął dłoń kładąc ją płasko na policzku młodszego

-Byłeś najlepszym, co mnie spotkało przez wszelkie te tysiąclecia, kocham cię Dean – po tych słowach siła światła wzmocniła się, a anioł wraz ze swoim naczyniem zniknął.

Teraz zielonooki popadł w histerie. Klęknął na samym środku płacząc i krzycząc o niesprawiedliwości woli bożej. Sam dość poturbowany wbiegł do pomieszczenia. Krew leciała mu z nosa, kącika ust oraz rany na czole, był poobijany oraz zraniony w ramię

-Dean, Dean co się stało? Gdzie Cass? – zapytał zaskoczony klękając obok brata

-Castiel nie dał rady – rzekł oschło łowca przecierając łzy.

Całą drogę powrotną bracia nie rozmawiali. Roztrzęsiony Dean siedział wpatrzony za okno, kiedy to Sam prowadził. Po wejściu do pokoju motelowego starszy od razu rzucił się na łóżko.

Powoli zbliżał się wieczór dnia trzeciego. Sam narzucił na siebie kurtkę podchodząc do drzwi

-Idę po coś na kolacje, przy okazji pogadam z Bobbym, może coś wymyślił – powiedział, chociaż i tak wiedział, że brat mu nie odpowie.

Brunet wyszedł pogrążając pokój w ciemności

-Nie odpowiedziałem – rzekł cicho siadając na końcu łóżka

-Nie musiałeś, dobrze wiem, co byś powiedział – rozległ się głos zza drzwi łazienki, a po chwili do głównego pomieszczenia wszedł Castiel

-Cass? – zapytał cicho łowca wstając

-We własnej osobie – szatyn rozłożył ramiona obracając się dookoła własnej osi, lecz, kiedy tylko ponownie był przodem został oblany wodą święconą

-No co? Przezorny zawsze zabezpieczony – blondyn wzruszył ramionami

-Jaką jeszcze mam przejść dla ciebie próbę, abyś uwierzył, że to ja? – zapytał spokojnie czule się uśmiechając

-Jak to możliwe? Mówiłeś, że zabiorą cię – Dean z lekko drgającym głosem podszedł bliżej

-Kiedy dowiedzieli się, jak Astarte chciała obejść obietnice stwierdzili, że jest zerwana, ale to dzięki tobie wróciłem, twojej wierze, modlitwie i rozmowach – przyznał chwytając policzek Deana tak jak ostatnim razem – tak bardzo ci zależało, na moim powrocie

-Oczywiście, że mi zależało, kocham cię przecież – młodszy westchnął finalnie łącząc ze sobą ich usta w długo wyczekiwanym pocałunku.

Wolna dłoń Castiela chwyciła talie człowieka przyciągając go bliżej siebie. Ręce Deana za to oplotły kark anioła. Ich języki tańczyły piękny płomienny taniec. Dwa ciała powoli kierowały się do łóżka, aż w końcu łowca leżał płasko na materacu z aniołem między swoimi nogami. Już teraz nie mieli granic, obaw, jedynie siebie nawzajem oddając się niebiańskim, miłosnym uniesieniom.

W końcu zapadła noc. Castiel zakopał się pod kołdrą zmęczony. Dean odświeżył się w łazience. Przebrany w świeże ubrania lekko utykając podszedł do drzwi, w które ktoś delikatnie pukał

-Podniosłeś się z łózka i umyłeś – stwierdził Sam wchodząc z siatkami zakupów do środka – jakiś cud się stał?

-Można tak powiedzieć – Dean uśmiechnął się czule spoglądając na swoje łóżko

-Oh, zdążyłeś odwiedzić burdel? – brunet prychnął pakując zakupy do lodówki.

Odłożywszy wszystko Sam oparł się o blat patrząc, jak postać przekręca się na bok

-To Cass? – zdziwił się młodszy spoglądając na brata

-Dobranoc Sammy – rzekł dumny z siebie Dean podchodząc do łóżka.

Cicho wszedł pod kołdrę, a ostatnie co pamięta przed zaśnięciem, to ciepłe ramiona anioła oplatające jego talie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top