Las

Mgła unosi się w powietrzu.
Pomarańcz liści na drzewach odcina się wesoło na tle szarego nieba.
Piasek chrzęści pod podeszwą; wpada do butów.
Przedzieram się przez krzaki, wspinam się na pagórki przytrzymując się profilaktycznie gałęzi.
Czuję się bezpiecznie odsunięta od świata zewnętrznego. Nie mam zasięgu, nie działa internet. Jestem ja, muzyka na słuchawkach i pusty teren.
Zdejmuję szalik i kurtkę, prawdopodobnie ryzykując złapaniem przeziębienia. Nie ma to dla mnie większego znaczenia. Wieszam rzeczy na gałęzi drzewa.
Nastawiam muzykę i zaczynam tańczyć.
Zrzucam z siebie całą złość, irytację. Pod koniec nie ma już nic prócz zmęczenia, rezygnacji.

Wspinam się i siadam na mocniejszej gałęzi. Macham nogami jak małe dziecko.
Jestem spokojna.
Wracam do miasta.

I znowu wszystko ostrzy na mnie pazury.
Wraca zasięg, a wraz z nim niedokończone kwestie, niedopowiedziane zdania, przełożone w czasie prośby, błagania, pretensje.

"[...]jestem od trzech dni przywalony po prostu górą czarnej melancholii, jakiegoś najwstrętniejszego rodzaju weltchsmerzem, zobojętniały do idiotyzmu" ~Władysław Broniewski "Pamiętnik"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top