[śmiech] vol.2
Zamykam oczy w oczekiwaniu na sen, który nie nadchodzi.
(Wieczne oczekiwanie xD)
Leżę w ciemnościach wsłuchując się w cichy oddech mojej śpiącej współlokatorki.
Delikatny poblask światła z ulicy wpada do pokoju. Czerwone światełko na przedłużaczu.
Nie mogę wytrzymać w swojej własnej skórze.
Dziczeję i znowu zaczynam patrzeć wstecz, sądząc, że jest to bardziej interesujące niż ta sama szara rzeczywistość. Niż to parcie w nieznane.
Ileż to razy można przyrzekać sobie różne rzeczy i nie dotrzymywać tych obietnic?
Blablabla ten sam jebany bullshit każdego dnia.
Cicho, spokojnie.
Nie ma sensu się szarpać.
Nie ma sensu walczyć.
Zostaw, tak jak zawsze zostawiasz.
Obserwuj jak płonie.
Zamilcz.
" Powolutku, niepostrzeżenie zostałem sam na ziemi. Kiedy nadejdzie chandra, nie mam do kogo zadzwonić. Biorę do ręki słuchawkę telefoniczną, bawię się jej sznurem, wykręcam jakieś przypadkowe cyfry i odkładam z powrotem ebonitową białą kość. Ale przecież w końcu wszyscy albo prawie wszyscy zostają sami na świecie. Jakoś to wytrzymują. Bo i nie ma się komu poskarżyć. Ci, co by zrozumieli, dawno odeszli, ci, co zostali, jeszcze nie wiedzą."
~Tadeusz Konwicki " Mała Apokalipsa "
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top