4. Niezapowiedziany incydent
– Ido Pyk, co to miało znaczyć, ja się pytam? – wyrzuciła ręce w powietrze blondynka, nim jej przyjaciółka zdążyła coś powiedzieć. – Zapraszasz sobie jakiegoś obcego człowieka do naszego wspólnego mieszkania!
– Wariujesz, Nastka – stwierdziła spokojnie rudowłosa. – Przecież to nasz sąsiad, więc wypadałoby się poznać. Co zrobisz, jak zabraknie ci jajek do ciasta? Nie, nie pójdziesz do sklepu, tylko do sąsiada.
– Mogę poprosić panią Wandę z góry – burknęła niewyraźnie. Pani Wanda była uroczą staruszką, która codziennie zapraszała swoje koleżanki na herbatę i ploteczki.
– Co ty się tak go boisz? Rozumiem, ubiera się na czarno, ale to wcale nie jest znak, że jest płatnym mordercą.
W tej właśnie chwili do stojącej przed otwartą lodówką Anastazji dotarło coś bardzo ważnego i niezrozumiałego. To był zwyczajny człowiek, mieszkający za przeciwnymi drzwiami, a ona uciekała od niego jak od ognia.
Może było jej po prostu wstyd za nocne przedstawienie, w którym z własnej, nieprzymuszonej woli zgodziła się wystąpić? Może po prostu chłopak o mlecznej skórze ją onieśmielał? Sama nie potrafiła tego określić. Nie myślcie sobie tylko, że Anastazja Bielanecka była zakochana w chłopaku, którego znała tydzień. Dla dziewczyny uczucie, jakim jest miłość, było bardzo ważne i nie rozdawała go byle jakim kandydatom, a w szczególności tym, których nawet nie znała.
***
Był piątek, a Anastazja już po kilku dniach chodzenia na uniwersytet znała drogę prawie na pamięć. W końcu chodziła tam codziennie. Często październikowe popołudnia spędzała na gorącej czekoladzie z Krystianem, którego polubiła.
Ida mówiła z rana coś, że zostaje na noc u swojego chłopaka Zygmunta. Chciała wyciągnąć blondynkę na jakąś szaloną imprezę, ale ta wolała inaczej spędzić piątkowy wieczór. Anastazja już planowała sobie w głowie, co zje i jaką książkę przeczyta. Nie wiedziała, że jej dzisiejsze plany pokrzyżuje pewien incydent.
Natchniona klimatem weekendu wstąpiła do kwiaciarni, aby podarować mieszkaniu numer czternaście mały prezent. Kupiła niewielki bukiet kwiatów i wazon, ponieważ w swoim domowym zaopatrzeniu takowego nie posiadała.
Powoli się ściemniało. Wszystkie jesienne miesiące, tak samo jak i te zimowe, były bardzo zmęczone swoją pracą, dlatego tak szybko gasiły światło i kładły się spać.
Otworzyła drzwi mieszkania, zarzucając z rąk torbę i biegnąc do kuchni, aby wstawić kwiaty do wody.
Październikowe niebo wyglądało, jakby ktoś położył na nie watę cukrową i wylał przez przypadek sok pomarańczowy. Różowy mieszał się z pomarańczowymi rumieńcami słońca, które zawstydzone chowało się za horyzont.
Gdyby tylko Anastazja miała balkon. Ach, gdyby tylko go miała, siedziałaby tam w każdej wolnej sekundzie, a w takie cudowne wieczory jak dzisiejszy nikt nie zdołałby jej stamtąd wyciągnąć. Czy to nie cudowne, że istnieją wieczory i balkony?
Jej zachwycanie się zachodem słońca przerwał dzwonek do drzwi. Poszła otworzyć, chociaż przez chwilę w jej głowie gościł pomysł udawania, że nikogo nie było w domu. Spoglądnęła przez wizjer i jej obawy, czy otworzyć dzrzwi, nasiliły się jeszcze bardziej. Po drugiej stronie stał nikt inny, jak Hiacynt Czerwinski. Anastazja w końcu postanowiła otworzyć, tłumacząc sobie, że może chłopak potrzebuje pomocy.
– Dobry wieczór! – przywitał się Hiacynt ubrany w czarną koszulę i spodnie. Nic nowego. Ciekawe, czy jego dusza również jest taka czarna.
– Dobry wieczór, potrzebujesz czegoś? – zapytała Anastazja, stojąc w drzwiach.
– No ten... Przecież miałem przyjść. – Zmarszczył brwi. – Ida powiedziała, żebym wpadł na sąsiedzkie spotkanie. – Uśmiechnął się miło.
– Poczeka pan chwilkę. – Zatrzasnęła drzwi przed nosem zaskoczonego chłopaka.
Szybko wykręciła numer do rudowłosej przyjaciółki.
– Halo? Ida? Coś ty znowu wymyśliła, zdradziecki gargulcu?! – mówiła energicznie blondynka, wymachując przy tym rękami.
– Zapomniałam ci powiedzieć. Nasz sąsiad miał wpaść – odezwał się z telefonu głos Idy.
– No i wpadł. Kazałam mu czekać przed drzwiami. – Przewróciła oczami, chociaż wiedziała, że rudowłosa tego nie widziała. – Co ja mam teraz zrobić, powiedz mi?
– Jak to co! – zaśmiała się rudowłosa – Wpuścić go do mieszkania. Weź, rozerwij się trochę, Nastka! Życie to nie tylko nauka i zachody słońca. Muszę lecieć, bo zaraz wychodzimy z Zygmuntem. Buziaki – rozłączyła się.
– Zapomniałam ci powiedzieć, dobre sobie – Anastazja przedrzeźniała słowa Idy. – Przecież tak go tam nie zostawię. Może już sobie poszedł? – mówiła sama do siebie.
Otworzyła drzwi, za którymi ku jej niezadowoleniu nadal czekał czarnowłosy chłopak.
– Niech już będzie, niech pan wejdzie, panie Czerwinski. – Blondynka otworzyła szerzej drzwi, wpuszczając chłopaka do środka.
– Ile razy mam jeszcze powtarzać, że nie jestem żadnym panem? – zaśmiał się Hiacynt, zdejmując buty.
– Tam radzę nie siadać. To łóżko Idy, a nigdy nie wiadomo, czy nie zalęgły się tam robaki od jej wiecznego leżenia – ostrzegła Anastazja, idąc do kuchni. – Kawa? Herbata?
– Och. Ja poproszę kawę – odparł chłopak, rezygnując z siadania i podążając za Anastazją.
„Kto pije kawę o osiemnastej?” – pomyślała, włączając czajnik.
– Nie jesteś zbyt zadowolona z mojej wizyty? – zapytał nieśmiało czarnowłosy, siadając na kuchennym krześle. – Ja naprawdę nie wiedziałem i może masz inne plany. Może lepiej pójdę?
– Ależ, panie... Ależ, Hiacyncie – szybko się poprawiła – to komu ja robię tę kawę w takim razie? Nie to, żebym skakała z radości. – Za późno ugryzła się w język. – Och, niech tę drugą część pan zapomni.
– Woda się zagotowała – powiedzieli w tym samym momencie. Anastazja obróciła się pod pretekstem zalania kawy i własnego kakao, tak naprawdę chcąc ukryć rumieńce, które nie wiadomo dlaczego zagościły na jej twarzy.
– Więc czym się zajmujesz? – Hiacynt próbował zacząć jakoś rozmowę.
– Studiuję, a ty? – Anastazja postawiła kubek z kawą na stole.
– Pracuję w sklepie muzycznym – odparł, spoglądając na blondynkę niosącą kakao.
Nagle czas jakby stanął. Kubek z kakao przechylił się w rękach Anastazji. Ciepła ciecz wylała się z kubka, lądując na spodniach chłopaka. Hiacynt gwałtownie wstał.
– O słodka stokrotko! – wykrzyknęła dziewczyna, odstawiając prawie pusty już kubek na stół. – Bardzo pana przepraszam, ja naprawdę nie...
– Nic się nie stało – czarnowłosy wszedł jej w słowo. – Naprawdę.
– Może ja zapiorę te spodnie? – powiedziała dziewczyna, podając chłopakowi papier. – Co ja najlepszego narobiłam? – lamentowała pod nosem.
– Zapewniam, że nie trzeba niczego prać. To szybko wyschnie – mówił Hiacynt, czując nieprzyjemne ciepło napoju na swoich nogach.
– Nie opowiadaj bzdur. Nie dość, że zaplamiłam, to jeszcze pójdziesz taki mokry do domu. Daj te spodnie, ja szybko zapiorę – rozkazała dziewczyna, idąc do łazienki po ręcznik, bo przecież jakiś chłopak nie będzie stał od pasa w dół nagi w jej kuchni, niech się przynajmniej owinie ręcznikiem.
– Poczekaj chwilę. – Wręczyła mu ręcznik i wzięła spodnie, starając się nie patrzeć na nogi chłopaka. Nie żeby były jakieś straszne, ale po prostu była to dla niej dziwna i trochę żenująca sytuacja, bo kazała rozbierać się swojemu sąsiadowi na środku jej kuchni.
Będzie to sobie wypominać do końca życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top