31. Chwile zatopione w spojrzeniach i kilku małych, cichych słowach

      Piątki brzmiały jak wybawienie. Dziewczyny z mieszkania numer czternaście na dobre wróciły do studenckiej rzeczywistości, zagryzając ją jajecznicą na śniadanie. Do Anastazji, która była jeszcze na uczelni, zadzwoniła podekscytowana Ida. Zajęcia na szczęście chyliły się już ku końcowi, a na dworze było już szaro.

– Dobra, ja tak szybko, Nastka, ale spotkałam naszego sąsiada, jak wchodziłam do kamienicy i zapytał się, kiedy jesteś wolna. To mu powiedziałam, że wolna to ty jesteś zawsze, bo ślubu jeszcze nie miałaś – Ida zaśmiała się w słuchawce z własnego żartu. – Ale ja nie po to dzwonię. Stwierdziłam, że jednak wypadałoby cię powiadomić o zaistniałej sytuacji. Bo on chyba chciał się spotkać z tobą, no co za niespodzianka, no to powiedziałam mu, że dziś o siedemnastej jesteś wolna, nigdzie się nie wybierasz i te sprawy. No i jak powtórzyłam mu to jeszcze z dziesięć razy, to powiedział, że przyjdzie, jeśli to nie problem, bo chyba nie do końca mi wierzył. Proszę, Nastka, jeśli masz jakieś spotkania, to je odwołaj, na pewno nie są istotne. – Ida cały czas mówiła, nie dając dojść do głosu przyjaciółce i robiąc przerwy na głębsze oddechy. – Wiesz, nie martw się, ja wyjdę ze znajomymi i tak zapomniałam Ci powiedzieć, bo jedna dziewczyna ma urodziny, chyba nie znasz. Tak, więc wiesz. Jak przyjdziesz, to zrobiłam makaron na obiad i to jest moje dzisiejsze osiągnięcie. Spotkamy się w domu, pa. – Rozłączyła się, nim Anastazja zdążyła coś powiedzieć.

Blondynka lekko zdenerwowana zachowaniem Idy schowała telefon do torby i pobiegła w stronę sali, w której miały odbyć się ostatnie zajęcia na dziś. Ida, jeśli tylko miała okazję, sama podejmowała decyzje za swoją przyjaciółkę, mówiąc jej o tym dopiero po fakcie. Blondynkę to niesamowicie drażniło w niektórych momentach. Wiedziała, że ten fioletowy stwór na pewno chciał dla niej jak najlepiej. Chcąc jak najlepiej, niekiedy można stworzyć coś gorszego. Prawda, umówiła się z Hiacyntem, ale to była taka luźna propozycja, a do tego zaproponowana nocą jeszcze przed listopadowymi świętami. Nocy nie można brać do końca na poważnie, bo potrafi nieźle otumanić ludzkie umysły. Nie mniej jednak sądziła, że sąsiad ustali z nią termin jakiegokolwiek spotkania. Choć może to wyszło przypadkiem. Nie wiedziała, bo słyszała jedynie skróconą wersję wydarzeń Idy. Anastazja nie zdążyła zagłębić się we własne przemyślenia, jak to wszystko powinna rozegrać wieczorem, ponieważ profesor o coś zapytał.

Kiedy ostatnie zajęcia nareszcie dobiegły końca, Anastazja nabrała nagłej chęci na czekoladę. Czy to już uzależnienie? Nie czuła smaku czekolady jedynie kilka tygodni. Aż kilka tygodni, co kiedyś było praktycznie cotygodniową rutyną. Do siedemnastej jeszcze ma czas. Starała się odszukać wśród innych studentów kręcących się przy wyjściu swojego najlepszego kompana do wypadów na czekoladę. Miała nadzieję, że jeszcze nie wyszedł. Dawno nie spędzali razem czasu poza uczelnią. Ku radości dziewczyny Krystian jeszcze nie wyszedł. Blondynka zobaczyła brązowe włosy, które jednak nie do końca były typowo brązowe. Czekoladowe. Krystian opierał się o ścianę, patrząc w telefon.

– Cześć! – Podbiegła w jego stronę. – Wiesz, taka ochota mnie naszła na czekoladę. Może się wybierzemy? Dawno nie byliśmy, choć w sumie nie padają deszcze, więc może nie jest tak źle. Co ty na to? W ogóle muszę ci koniecznie opowiedzieć, bo ja to się mam z tymi sąsiadami – zaśmiała się pod nosem. – Nie lubię ogólnie listopada, ale może…

– Nie, Nastka. – Krystian spojrzał na nią. – Dziś nie mam czasu. Znaczy, nie chodzę już na czekolady. Możesz wybrać się sama albo z tym swoim sąsiadem. Szkoda, że tak rzadko masz ochotę na czekoladę – powiedział ciszej.

– Co to za dziwna dieta? – zapytała z delikatnym uśmiechem dziewczyna. – No weź, ty jesteś taki czekoladowy, z kim mam chodzić na czekolady jak nie z tobą? Może dziś nie jest dobry dzień, nie znam się na fazach dobrych dni. No, ale jak nie dziś to…

– Może. Na razie muszę iść, cześć. – Odszedł, zostawiając Anastazję sama z wymalowanym zdziwieniem na twarzy. Jak to nie chciał czekolady? Dziewczyna poczuła się dziwacznie, bo Krystian nigdy nie odmawiał swojej ukochanej czekolady. Poza tym ta rozmowa była dziwna. Może ma zły dzień? Poczuła ukłucie żalu, bo ich relacje się odrobinę oziębiły. Czekolada już wystygła.

Krystian przestał obcować z czekoladą. Czuł, że powinien to zrobić. Chciał to zrobić. Była to jego własna głodówka, w której powstrzymywał się od uczuć, zanim będzie za późno. Póki nie dostał jeszcze cukrzycy, którą trudniej wyleczyć niż zwyczajny ból brzucha. Wszystkie tabliczki czekolady, które miał schowane w pokoju, oddał siostrze. Ona widziała w nich jedynie słodki przysmak, nic innego. A Krystian widział wiele innych rzeczy, dlatego postanowił się od nich odciąć. Mimo nawracającej chęci trwał w swoim postanowieniu, wiedząc, że tak będzie lepiej.

***

Anastazja popędzana chłodnym, listopadowym wiatrem wysiadła z tramwaju na przystanku niedaleko kamienicy i popędziła w jej stronę. O siedemnastej, o siedemnastej, przyjdzie o siedemnastej – dudniło jej w głowie. I co ona ma zrobić? Herbatę? Może lepiej nie bo znowu coś się rozleje. Pamiętała, że obiecała, że zagra coś na ukulele. Tak dawno nie grała i nawet nie przygotowała się na spontaniczny, mały koncert. Może powinna zrobić kolacje? Nie, lepiej nie, bo będzie zbyt okazjonalnie. Na pewno gdzieś w szafce są jakieś ciastka. Powinno wystarczyć. Może Hiacynt wcale nie będzie głodny?

Zastanawiała się również, czy powinna mówić coś o tym przyjemnym, ciepłym uczuciu. Może lepiej nie, bo jeszcze wyjdzie, że to tylko jednostronne. Albo jeszcze gorzej. Choć Ida zawsze mówiła, że trzeba mówić, póki można, bo zawsze jest prawdopodobieństwo utracenia mowy. Czy dorosłość polega na rozmawianiu? Anastazja pchnięta chwilą odwagi stwierdziła, że coś tam wspomni o całym cieple, o kwiatach. Może kwiaty potrzebują ciepła. Jest już przecież na studiach, coraz bliżej do emerytury, a ona nawet nie może się zdecydować czy rozmawiać z chłopakiem. Ale to nie był zwyczajny chłopak. Jednak dorosłość polega na podejmowaniu decyzji jak najszybciej, bo nie zawsze jest czas, aby nad nimi rozmyślać. Dzisiaj Anastazja była wyjątkowo odważna i wchodząc na klatkę, nakazała samej sobie, że ma o tym, chociażby wspomnieć. Bo od zbyt dużej ilości ciepła można się spalić. Ciepłem trzeba się przecież dzielić.

– No, Nastka, ja za jakieś pół godziny się zwijam – powitała Ida. – Tylko nie ubieraj się w dres, ok? Chociaż ty i tak okazjonalne chodzisz w takim typowym dresie. O, tam masz makaron.

– Ida, jak ty mogłaś tak sama to wszystko… Tak bez konsultacji ze mną, no wiesz ty co. – Anastazja tak naprawdę mocno się na przyjaciółkę nie gniewała, po prostu ta ją zaskoczyła. Zaskoczenia nie zawsze wychodzą na dobre.

– Oj weź, ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem, że ty to się w głębi duszy z tego cieszysz. No, ale obiecuję, więcej nie będę tak robić, bo jeszcze ty mnie w ramach rewanżu na jakąś randkę umówisz.

***

Hiacynt w mieszkaniu numer piętnaście czekał. Wrócił z pracy i czekał. Najzwyczajniej czekał na odpowiednią godzinę. Chciał pograć na gitarze dla zabicia czasu, ale coś mu nie wychodziło. Leżał na łóżku, siedział na krześle w kuchni, spacerował w tę i z powrotem. Myślał, czy powinien coś mówić. Powiedzieć o tym, o czym chciał powiedzieć już wtedy na Pachołku. O goździkach, a może różach? Nie był pewien, ale wiedział, że coś jest. Zobaczy. Zobaczy, jak potoczy się sytuacja. Nie chciał przestraszyć swoim kwiatowym wyznaniem sąsiadki. Ona przecież tak się wszystkim stresowała. Zobaczy. Większość chwil zależy od sytuacji.

Wskazówki w zegarku przesuwały się wolniej jakby specjalnie. Powoli, powoli, aż przyspieszyły i Hiacynt nawet nie zorientował się, kiedy na zegarku widniała za pięć siedemnasta. Chłopak pospiesznie wyszedł z mieszkania, zamykając je na klucz. Tak na wszelki wypadek. Zauważył, że z tego wszystkiego nie nałożył butów. Stwierdził, że chyba nic się nie stanie, jeśli pójdzie bez. Przeszedł na skarpetkach kilka metrów i stanął przed drzwiami mieszkania numer czternaście. Zadzwonił dzwonkiem. Otworzyła mu Anastazja, z nieco rozczochranymi włosami, twierdząc, że właśnie zmywała naczynia. W tle leciała piosenka z telefonu Anastazji, ponieważ dziewczyny nie miały w mieszkaniu radia. Anastazji na widok sąsiada stojącego w drzwiach od razu zrobiło się przyjemnie ciepło w środku i zapomniała o złości na Idę, która wyszła dobre pół godziny temu.

– No i wiesz, Hiacyncie, ja nie do końca wiem, czym cię poczęstować. Zostało jeszcze trochę makaronu, który robiła Ida, ale wątpię, że będziesz chciał jeść makaron. Choć no nie wiem. Mam jeszcze ciastka. – Zaprosiła sąsiada do kuchni. Postawiła na kuchennym stole paczkę kruchych ciastek. – Wiem, że miałam coś zagrać na ukulele, a niezbyt się przygotowałam. To znaczy no, znam kilka kawałków, ale wiesz. Tak głupio mi odmówić trochę. Niestety nie gram nocami, a we dnie nie mam za bardzo kiedy. Przepraszam. Może chcesz herbatę? – Założyła kosmyk włosów za ucho. – Och, wyłączę już tę muzykę.

– Jeśli nie chcesz grać, to oczywiście rozumiem, spokojnie. To była tylko taka luźna propozycja. Muzykę możesz zostawić, zawsze to trochę mniej ciszy. Ja niezbyt lubię ciszę, w moim mieszkaniu jest jej zbyt dużo, to trochę uciążliwe. Herbatę to chętnie. – Uśmiechnął się.

Herbata, z której unosiła się para, stanęła na niewielkim stole. Na szczęście się nie rozlała. Rozlały się za to słowa. Anastazja i Hiacynt zaczęli mówić o wszystkim i niczym. Począwszy od pytania o ilość cukru sypanego do herbaty, przez listopadowe niebo, aż po ulubione miejsce na ziemi. Zabrakło miejsca na słowa mówiące o goździkach i cieple. Anastazja nie czuła już dawnego skrępowania, które oplatało sznurami dłonie. Czuła szczęście? Nie potrafiła tego zdefiniować. Ciepłe szczęście. Ciepło wcale nie było zasługą herbaty, tylko pewnych zielonych oczu. Taki rodzaj ciepła to bardzo skomplikowany zbiór uczuć. Nie do końca można nadać mu kategorię.

Niepewnie patrzyli sobie w oczy, a jakiś dziwny twór z goździkami i różami w rękach spacerował między nimi i wsadzał kwiaty, gdzie popadnie. Anastazja uśmiechała się, gubiąc po drodze słowa, które chciała powiedzieć. Nie przewidziała takiej sceny w swoim scenariuszu. We włosy Anastazji wplecione zostały niewidzialne goździki, a Hiacyntowi już ich nie było trzeba, bo czuł się nimi wypełniony od stóp do głów. Muzyka z anastazjowego telefonu wciąż cicho brzmiała w tle. If I can't help falling in love with you. Byli już przecież dorośli, a ich uczucie wciąż takie nieśmiałe.

– Panno Anastazjo, teraz leci taka przepiękna piosenka, czy zgodzisz się na taniec? – Hiacynt wstał z krzesła i wyciągnął rękę w stronę sąsiadki. – Całkowicie na poważnie. Ładnych piosenek nie można ot, tak po prostu słuchać. Trzeba je poczuć, tak myślę. – Spojrzał w niebieskie oczy dziewczyny.

– Ale tak w kuchni? Taniec kojarzy mi się zawsze z czymś eleganckim, ale taki w kuchni też musi być wyjątkowy. – Finalnie podała rękę sąsiadowi. Jego palce nie były już tak zimne, jak tamtego wieczora. Jeszcze w październiku. Listopad zmienia temperatury na zewnątrz i wewnątrz. Poczuła przyjemne uczucie, jakby trzymała w dłoni płatki delikatnego kwiatu. If I can't help falling in love with you. Wolny taniec.

Kołysali się powoli w rytm muzyki, nie chcąc jej spłoszyć. Tańczyli na skarpetkach w kuchni, w mieszkaniu numer czternaście. Anastazja niechcący nadepnęła Hiacyntowi na nogę. Choć mieli tylko kilka minut piosenki, cieszyli się nią i swoją obecnością. Nie rozmawiali. Patrzyli na swoje twarze, próbując wyczytać z nich jak najwięcej. Dziewczyna nie spuszczała już wzroku za każdym razem, kiedy to sąsiad na nią spojrzał. Hiacynt cieszył się, że sąsiadka w końcu mu nie ucieka. Chciał jej podarować wszystkie swoje kwiaty, goździki, a może róże. Nie czuć było już między nimi dziwnego skrępowania. Odeszło wraz z październikiem. Listopad razem z wiatrem przygonił na drugie piętro wiele myśli, które zostały złapane w odpowiednim momencie i wiatr nie poniósł ich dalej. Tańcząc, czuli się uniesieni na delikatnych skrzydłach. Ostatnie chwile muzyki, zatopione w spojrzeniach, uśmiechu i kilku małych, cichych słowach.

Anastazja poczuła, że to ten czas, aby mówić duże słowa. Chciała mówić, ale się powstrzymała. Popatrzyła na twarz Hiacynta. Miał malutki pieprzyk nad prawą brwią. If I can't help falling in love with you. Nie wiedziała, czy to odpowiednie. Podjęła decyzję szybko, bo nie było czasu się zastanawiać. Dorosłość. Nie wiedziała, co ją naszło. Jak nie pójdzie dobrze, to będzie chociaż pewna. Będzie wiedziała, że spróbowała. Noc zamieszała jej w głowie. Nawet nie noc, a wieczór. Nie można rozdawać pocałunków byle komu, prawda? Przystanęła na palcach, przymknęła oczy i delikatnie ucałowała usta chłopaka.

Delikatny, jakby motyl przysiadł na wargach Hiacynta. Ten początkowo delikatnie zamroczony przyjemną falą, która spowodowała powódź w jego sercu, nie do końca był świadomy, co się właściwie stało. To, o czym myślał czasami, naprawdę tylko czasami, przed snem. Fala słów, które chcieli powiedzieć, a nie potrafili, zalała ich od środka.

Anastazja odsunęła się niepewnie i spojrzała na chłopaka gotowa przepraszać, za swoje zachowanie. Czuła jakby zapach hiacyntów osiadł na jej ustach. Rozpoczął się kolejny utwór, ale ten nie był ważny. Hiacynt spojrzał w oczy Anastazji, spojrzał na jezioro, które pięknie błyszczy w nocnym słońcu. Takie delikatne. Pogładził jej zarumieniony od słów, które mu przekazała policzek. Jak cudownie było mieć ją w swoich objęciach. Tym razem to Hiacynt pochylił się i ucałował anastazjowe usta, które były już gotowe mówić słowa przeprosin, a te wcale nie były potrzebne. Zapach hiacyntów i listopada wirował w głowie dziewczyny. Hiacynt czuł się jak uniesiony na anielskich skrzydłach i złotych falach morza. Nie potrafił określić, ale wszystkie kwiaty w jego wnętrzu eksplodowały. Spojrzeli po sobie. Wszystkie obawy, które kłębiły się z tyłu głowy, zniknęły. Anastazja chwyciła ciepłe palce Hiacynta. Delikatny i nieśmiały jak te pocałunki uśmiech zakwitł na jej twarzy.

Nie trzeba było mówić głośno, wystarczyły ciche słowa. Goździki, a może róże? Zakwitły wszędzie, aż można było poczuć ich zapach.
Listopadowe noce na drugim piętrze. Anastazja była nocami, które przecież kocha pewien artysta. Noce kochają muzykę. Muzyków zresztą też.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top