3. Uniwersytet, morze i kwiatek

– Na pewno zamkniesz mieszkanie? – Po raz setny zapytała Anastazja, a Ida po raz setny kiwnęła głową na tak – Na pewno?

– Och, no tak kobieto, idź już, bo się spóźnisz! – Rudowłosa wypchnęła przyjaciółkę za drzwi.

Kiedy Anastazja wychodziła z klatki schodowej, nie zgadniecie, kto akurat wchodził.

– Pani Bielanecka! Chyba poranne godziny sprzyjają naszym spotkaniom, nieprawdaż? – przywitał się wesoło Hiacynt – Gdzie pani tak pędzi?

– Dzień dobry – odpowiedziała dziewczyna – Właśnie wybieram się na uczelnię.

– W takim razie, miłego dnia życzę. – Chłopak przepuścił dziewczynę w drzwiach. Anastazja w odpowiedzi tylko kiwnęła głową i wygładziła swój płaszcz.

Promyki jesiennego słońca ucałowały na powitanie policzki blondynki. Anastazja udała się spacerkiem na przystanek tramwajowy. Oczywiście z pomocą GPS-u, bo jakby inaczej. Nie wybaczyłaby sobie spóźnienia na uczelnię i to pierwszego dnia! Wyznawała zasadę, że pierwsze dobre wrażenie jest podstawą, jeśli chodzi o wszelakie znajomości.

Cóż, wczoraj, a może dzisiaj? Ta zasada nie zdała testu.

Co dzieje się nocą, zostaje w jej objęciach. Nocy, można zaufać. Jest najlepszą znajomą, która nigdzie się nie śpieszy i z chęcią cię wysłucha. To dlatego tak wiele artystów ją uwiecznia. Noc jest kochanką wszystkich ludzi.

Dzień tuszuje wszystkie nocne mary i daje czystą kartkę, abyś mógł na nowo zacząć pisać. Poranek jest spokojny i nigdzie mu nie śpieszno, ale popędzany przez Słońce zostaje zmuszony ustąpić, aby szalony i pracowity Dzień zajął jego miejsce.
Zauważyliście, że większości przyjemnych i romantycznych historii dzieje się nocą?

Świat był pisarzem, który niekiedy lubił zakręcić jakiś wątek w fabule całej egzystencji.

Anastazja popędzana podmuchami jesiennego wiatru przemierzała gdańskie uliczki, zmierzając na uniwersytet.

Zawsze coś ciągnęło ją do teatru. Teatr miał to coś. Do dziś pamiętała, jak tata zabrał ją tam po raz pierwszy. Podziwiała wszystko dookoła. Była to jej pierwsza miłość, chociaż ona sama nie była tego świadoma.

***

Stanęła przed uniwersytecką tablicą ogłoszeń, bo niezbyt wiedziała, w którą stronę ma pójść. Obok niej stanął chłopak, który również bacznie oglądał tablicę.


– Na jaki kierunek? – zagadnął w jej stronę. Miał brązowe włosy i oczy koloru czekolady, które radośnie spoglądały na Anastazję.

– Teatr, a ty? – odpowiedziała Anastazja – Nie bardzo wiem, w którą stronę mam skręcić i w jakim kierunku iść.

– Och, świetnie się składa! Ja również. Jestem Krystian. Krystian Orczyk. – sięgnął ręką do torby, z której wyciągnął tabliczkę mlecznej czekolady – Śmiem twierdzić, że z czekoladą wszystko staje się łatwiejsze. Dlatego zawsze mam ją przy sobie.

– Anastazja Bielanecka, miło poznać. Jak dobrze mieć kogoś znajomego w tym nieznajomym świecie i to kogoś, kto ma czekoladę.

Razem udali się w stronę sali, jedząc czekoladę, która łączy ludzi. 

– Co robisz po zajęciach? – szepnął Krystian tak, aby wykładowca nie usłyszał.

– Mam w planach iść w pewne miejsce – odparła Anastazja, pisząc notatkę.

– Och, a jakie to miejsce?

– Zamarzyło mi się iść nad morze, a marzenia trzeba spełniać, prawda?

– W takim razie mi również zamarzyło się morze. Mogę iść z tobą?

Anastazja tylko pokiwała głową.

Tak więc po zajęciach udali się na najbliższą plażę. Dziękowała sobie w duchu, że poszedł z nią Krystian, który znał Gdańsk jak własną kieszeń.

Anastazja tak bardzo uwielbiała być nad morzem.

Jako mała dziewczynka wraz z rodzicami co kilka lat odwiedzała Królestwo Neptuna. Miała w domu wielki słoik nadmorskich muszelek nazbieranych przez te wszystkie lata, bo jak można przejść obojętnie obok tych pięknych, kolorowych skorupek?

Raz nawet udało jej się znaleźć malutkiego bursztynka, którego strzegła jak oka w głowie.

Teraz stała i patrzyła na polskie morze z zachwytem wymalowanym na twarzy. Uwielbiała jak wiatr delikatne głaskał jej twarz i przeczesywał włosy. Zamknęła oczy i słuchała jak fale uderzały o brzeg.

Muzyka morza jest jedną z jej ulubionych. Jednak najlepiej brzmi na żywo.

Owinęła się szczelniej szalikiem, bo nadmorski wiatr nie próżnował. Pomimo słońca było dość zimno, a tego dziewczyna nie znosiła. Wiatr podwiewał jej spódnicę i rozwiewał misternie ułożone fale, które teraz nawet nie przypominały już fal, ale zostało jej chociaż podziwianie fal na morzu, które przy takim wietrze wyglądały dość groźnie. To tak jakby morze denerwowało się na wiatr, który bezczelnie je zbudził i nie dawał spać.

Anastazji wydawało się, że morze jest bardzo opiekuńcze. Nigdy się go nie bała, bo przecież morskie fale dawały schronienie najróżniejszym stworzeniom i skrywały w sobie skarby, o których nawet jej się nie śniło.

Wszystkie zmartwienia jakby na chwilę wyparowały. Dziewczyna postanowiła zdjąć buty, chociaż było to bardzo nieodpowiedzialne przy takiej temperaturze.

– Co ty robisz, Anastazjo? – Krystian zaśmiał się z wyczynów blondynki.

– Zdejmuję buty – poczuła lodowaty piasek, który połaskotał jej stopy.

Mewy latały na niebie, a niektóre spacerowały z gracją po plaży. Anastazja nigdy nie ufała tym ptakom, sama nie wiedziała czemu.

Przeszła kilka kroków w stronę wody, czując jak jej palce u stóp są w stanie połowicznego zamarznięcia. Dotknęła ręką wody, lecz szybko ją cofnęła i postanowiła nałożyć już buty, bo przecież nie chciała zachorować. Przysiadła na plaży i próbowała uporać się z figlarnym piaskiem, który był chyba w każdym zakamarku jej stóp. Po dłużej chwili zrezygnowała z dalszej walki i po prostu naciągnęła skarpety oraz buty. Krystian pomógł jej wstać.

– Wracamy? – zapytała, wstając i otrzepując spódnicę z piasku.

Udali się w stronę wyjścia z plaży, chwytając ostatnie dźwięki morskiej muzyki.

– W takim razie do zobaczenia – pożegnał Anastazję chłopak i udał się w przeciwnym kierunku.

Anastazja wracając do domu zatrzymała się jeszcze na starym mieście, krocząc prawie pustym Długim Targiem i czując piasek w butach. Pogoda nie sprzyjała spacerom. Jej oczom ukazała się skąpana w delikatnym słońcu wieża mariacka, na którą uwielbiała patrzeć. Poczuła, że robi się głodna, dlatego skręciła w alejkę, po drodze sprawdzając rozkład jazdy autobusów. Najbliższy miał odjechać za siedem minut, dlatego zaczęła biec, aby zdążyć.

„Ida pewnie jest już w domu” – pomyślała Anastazja wsiadając do autobusu.

Całą podróż przebyła na stojąco, ponieważ w godzinach, kiedy wszyscy wracają z pracy trudno o miejsce siedzące. Wysiadła na przystanku, od którego miała jeszcze kawałek przejścia pieszo do kamienicy.

Weszła po schodach i stanęła przed drzwiami mieszkania numer czternaście. Zdjęła płaszcz, zauważając nieznajome buty stojące na podłodze. „Pewnie Zygmunt odwiedził Idę” – pomyślała idąc w stronę kuchni, z której dobiegał odgłos rozmowy.

Ujrzała siedzącą przy stoliku rudowłosą popijającą herbatę, a po drugiej stronie siedział... Czarnowłosy chłopak mieszkający naprzeciwko.

Z ust Anastazji wydobył się bliżej niezidentyfikowany dźwięk przypominający krzyk. Hiacynt i Ida spojrzeli w jej stronę.

– Anastazja! W końcu jesteś! – powiedziała uradowana dziewczyna i widząc zdezorientowane spojrzenie przyjaciółki dodała: – A no, pozwoliłam sobie zaprosić naszego kwiatka na herbatę, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? Wiesz hiacynty to kwiaty i eh słaby ten żart. Wszystko w porządku? – zapytała skanując przyjaciółkę wzrokiem. Anastazja stała gapiąc się na tą dwójkę jakby byli nie z tego świata.

Hiacynt uśmiechnął się tylko w stronę Anastazji, przeczesując swoje czarne jak węgiel włosy, które chyba już dłuższy czas nie widziały grzebienia.

– Cześć – odchrząknęła zakłopotana. – Byłam po zajęciach nad morzem. – Próbowała poprawić jakoś poczochrane przez wiatr włosy.

– Mam nadzieję, że nie zmarzłaś – odezwał się chłopak, rezygnując ze zwrotu „pani”, którym nazywał Anastazję, bo wydawało mu się, że będzie wtedy bardziej szarmancki – Dzisiaj jest dosyć zimno – dokończył.

– Jak wchodziłam do mieszkania to nasz sąsiad wychodził ze swojego – zaśmiała się Ida – Więc postanowiłam zaprosić go na herbatę! Co za zbieg okoliczności.

– Chyba powinienem iść. Na pewno powinienem iść, bo praca wzywa i już nie będę zawracać wam głowy – odparł, widząc niezadowoloną minę Anastazji. 

– To ja odprowadzę! – Ida doprowadziła sąsiada do drzwi – Może kiedyś jeszcze wpadniesz? Na ciasto tym razem. 

– Możliwe, że nie wykluczone – uśmiechnął się i wyszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top