24. Gdyby herbaty były bursztynowe
Anastazja stała przed drzwiami mieszkania numer piętnaście, bo głupio jej było nie przyjść na prowizoryczne lekcje, skoro sąsiad ustalił godzinę. Nie miała zamiaru uczyć się gry na gitarze, bo i tak wystarczająco zaniedbuje swoje ukulele. Właściwie nie wiedziała, po co przyszła. Może, aby chłopakowi nie zrobiło się przykro? Nie potrafiła znieść myśli, że ktoś mógłby być przez nią smutny.
– Dobry wieczór, Hiacyncie. Ja przyszłam... Właściwe to nie wiem – powiedziała niepewnie dziewczyna, kiedy drzwi się otworzyły. – Znaczy, nie żebyś źle to odebrał, ale nie przyszłam na żadne lekcje, bo...
– To jak nie na lekcję to może na herbatę? – Uśmiechnął się, niezrażony słowami dziewczyny.
– No dobrze – powiedziała po chwili namysłu i weszła do mieszkania numer piętnaście. – Tylko na herbatę. – Miała dziwaczne wspomnienia z tym miejscem, o których wolała nie pamiętać.
Kartki leżały porozwalane na kuchennym stole, ale Hiacynt szybko je zabrał. Anastazja zastanawiała się przez chwilę, jak działa mechanizm bałaganu sąsiada. O ile bywała tutaj sama, zawsze był nieporządek, jednak ostatniej wizyty wraz z Idą wszystko było w porządku. Pewnie dlatego, że dziś środa, a on zapewne sprząta w piątki.
– Kawa, herbata czy może kakao? Chociaż nie wiem, czy mam kakao – zaśmiał się Hiacynt, przypominając sobie o incydencie.
– Herbatę. Zieloną, jeśli masz. Znaczy się niekoniecznie, oczywiście. – Machnęła ręką. – Ja po prostu lubię zielony. To kolor wiosny, tak mi się wydaje. Zielona herbata pozwala zatrzymać wiosnę, chociaż jej kolor bardziej przypomina zgniłe liście. Wybacz, że tak mówię. – Czasami z ust Anastazji wydostawał się niepohamowany słowotok. Jak to mawiał jeden z uniwersyteckich profesorów: „Słowa są po to, aby ich używać, dlaczego więc mielibyśmy się tego wstydzić".
– Niestety nie mam zielonej – powiedział chłopak, przeszukując szafkę. – Mam za to czarną. Co to oznacza? I nie martw się, ja lubię słuchać, jak ktoś mówi. Może dlatego, że ja zazwyczaj nie mam nic ciekawego do powiedzenia – uśmiechnął się, spoglądając na dziewczynę siedzącą przy stole.
– O czarnej nie mam wyrobionej opinii. – Założyła włosy za ucho. – Znaczy kolor czarny, kojarzy mi się z końcem świata, ale przecież ta herbata ma kolor bursztynu. Dlaczego, więc nie nazywa się bursztynowa? Jeśli idziemy tym tropem to bursztyny to będzie lato. Mogę ci powiedzieć, że sama kiedyś znalazłam bursztyn i mam go w portfelu – zaśmiała się pod nosem. – Więc może być czarna, chociaż bursztynowa brzmi bardziej romantycznie. Czy ktoś myślał o romantyzmie, gdy wymyślał nazwy herbat? Wybacz, że tak mówię. – Założyła za ucho kosmyk złotych włosów.
Hiacynt uśmiechnął się jedynie pod nosem i zalał herbatę. Goździki zakwitły jeszcze bardziej na widok radosnych iskierek skaczących w niebieskich oczach.
– W takim razie, jeśli nie na lekcję, to czymże zasłużyłem sobie na te zacne odwiedziny? Nie, żebym narzekał. – Postawił na stole kubek z herbatą. Nic nie wylewając, na szczęście.
– Ja po prostu... To za trudne pytanie. Najzwyczajniej byłoby mi głupio, gdybym nie przyszła, chociaż powiedziałeś, że mam przyjść, ale... No zresztą. – Dziewczyna plątała się w słowach, zupełnie jakby ich zabrakło.
Słów przecież nie może zabraknąć. Nawet jeśli w ostateczności by się tak stało, zawsze możemy wymyślić nowe słowa i nadać im niespotykany sens i znaczenie. Możemy wybrać. Ludzie tworzą słowa, więc słowa są ludźmi. Zawsze możemy wybrać.
Słońce do połowy zaszło za chmury i wyglądało jakby miało chmurną perukę. Widzicie, nawet słońce czasami chce ukryć się przed spojrzeniami i poudawać kogoś innego, chociaż przez chwilkę. Chmury niekiedy znikały z nieba, a słońce? Słońce nie ma wyboru – zawsze musi pilnować porządku, dlaczego więc nie umilić sobie pracy przebierankami?
– Rozumiem, rozumiem – przytaknął Hiacynt, patrząc na dziewczynę, która popijała bursztynową herbatę. – Anastazja? – powiedział nie do końca pewny. – Ja tak sobie pomyślałem, że skoro lubisz zielony, to może poszłabyś ze mną do Parku Oliwskiego? – powiedział nie do końca pewny. – Widziałem jak ostatnio wlepiałaś nos w szybę, kiedy tamtędy przejeżdżaliśmy, nie żebym jakoś specjalnie się przyglądał. – Czuł, że zaczyna łapać go mały stres i w środku robi się gorąco. To zawsze jest trudne.
– O słodka stokrotko, byłam tam tylko raz, pamiętam, że było pięknie. Och, pewnie, że z tobą pójdę. Tam jest taki korytarz drzew, o ile się nie mylę. Ten park jest jak z filmu. Ja już tu się zachwycam, ale jeszcze nawet się nie zmówiliśmy. – Radość w głosie dziewczyny rosła z każdym słowem.
– A kiedy ci pasuje? W piątek? Mogę po ciebie przyjść. – Niewidoczny kamień spadł z serca Hiacynta. Dlaczego się obawiał?
– Teraz to mi nawet brakuje słów – zaśmiała się Anastazja. – To wspaniale. Dziękuję ci za zaproszenie i chyba będę się zbierać.
Hiacynt odprowadził dziewczynę pod drzwi mieszkania numer czternaście, mimo zapewnień, że ta sama potrafi dojść. Ona zawsze ucieka tak szybko.
***
W małym pokoju na Przymorzu siedział chłopak z książką na kolanach. Paliła się tylko lampka, rzucająca delikatne światło na stronice książki.
– Krystian! – Do pokoju weszła dziewczynka, o tak samo brązowych włosach, jak jej brat. – Mama mówi, że zepsuje ci się wzrok jak będziesz czytał przy takim świetle. Wiesz, musisz mi pomóc, bo ja nie umiem. Pani zadała nam dwa zadania na dzielenie ułamków, a to jest głupie.
– Matma trudna sprawa, szczególnie ta w czwartej klasie. – Podniósł wzrok znad książki. – Ja nie umiem. Poproś Kamila, on będzie wiedział – powiedział chłopak, wzruszając ramionami.
– Ty oszuście. Jesteś starszy od Kamila, a mówisz, że nie umiesz? Albo po prostu jesteś głupi! – Oburzona dziewczynka wyszła z pokoju w akompaniamencie śmiechu brata.
Krystian pokręcił głową i przewrócił się na brzuch.
„Ale pękaj, serce moje,
Bo usta milczeć muszą.*” – przeczytał. Nie był świadomy, że ta garstka słów tak bardzo opisuje jego sytuację. Czekał na najbliższy deszcz, aby choć trochę emocji wyparowało w niebo. Stwierdził, że musi się po prostu przyzwyczaić. Przyzwyczaić jak do tego, że po zimie zawsze jest wiosna, a na czekolady nie można chodzić cały czas. Nie można, bo będzie jej zbyt dużo. Wyciągnął z szuflady opakowanie mlecznej czekolady i zjadł kostkę. Umiał chować czekoladę nie tylko przed swoim rodzeństwem.
***
– Zaprosił cię na randkę?! – wykrzyknęła Ida, kiedy tylko Anastazja jej o wszystkim opowiedziała.
– Nie! Słodka stokrotko! Skąd ci to przyszło do głowy w ogóle? – zaprzeczyła szybko blondynka, machając rękami. – Znaczy, tak myślę, że nie. – Podrapała się po głowie. Anastazja zbyt późno łapała aluzje. – Z jakiej paki, ktoś miałby zapraszać mnie na, pożal się Boże, randkę?
– No wiesz, zazwyczaj ludzi zaprasza się na randki, aby ich lepiej poznać i możliwe też jest, że osoba, która zaprasza chce no wiesz, coś przekazać. – Poruszyła śmiesznie brwiami.
– Byłam tylko na trzech randkach. Słodka stokrotko „randka” to takie dziwaczne słowo. Tak mi się wydaje. Jakby połączenie różowych cukierków i błota. Albo jakiś ran. Tak, rany zdecydowanie bardziej pasują. Ja zdecydowanie za dużo mówię, ale po prostu jestem zmęczona, a jak jestem zmęczona to słowa same... Już nie mówię.
– Tak cię odstrzelę, że nasz sąsiad będzie musiał zbierać szczękę z podłogi. O matko to będzie coś. – Ida powstrzymywała się, aby głośno nie pisnąć. Nadal miała coś w sobie z histerycznej nastolatki.
– Ja nie zamierzam się stroić! Idziemy tylko do parku, bo zawsze chciałam tam pójść. To nie ma w sobie nic pochodzącego pod randki.
– Właśnie podałaś definicję takiej randki – zaśmiała się Ida, rzucając w przyjaciółkę poduszką.
Czy randka, czy nie, Niebo wszystko obserwowało i swoje wie. Niebo to taka sąsiadka, która obserwuje wszystko przez lornetkę i zna wszystkie newsy. Chociaż gdy Niebo zbyt długo obserwowało ludzi, tym mniej ich rozumiało.
❃❃❃
*cytat, który przeczytał Krystian jest z „Hamleta” Williama Shakespeare'a
Podrzucam nasz girl squad, Idę i Nastkę z mieszkania numer czternaście w wykonaniu cudownej dramat_ ❣️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top