19. Kawa na Oliwie
Słońce wślizgnęło się na klatkę schodową, kiedy Hiacynt otworzył drzwi, przepuszczając Anastazję, która ubrana była w maślaną koszulę i brązową, zwiewną spódnice.
Hiacynt oczywiście cały w czerni. Klasyka.
Dzień był tak samo radosny, jak chłopak z czarnymi włosami.
Jednak nad głową pewnej złotowłosej dziewczyny kłębiły się chmurki obaw. Swoją drogą, dosyć często się tam pojawiały.
Oboje z tego całego roztargnienia zapomnieli przywitać się z sąsiadką, która spacerowała z psem. Chłopak otworzył Anastazji drzwiczki do samochodu, chociaż ta zapewniała, że przecież sama może to zrobić. Nie zważając na jej marudzenie, wsiadł do samochodu z uśmiechem majaczącym się na ustach.
Hiacynt Czerwinski miał dziś naprawdę słoneczny humor.
– Przepraszam, że tak pytam, ale czy długo będziemy na tej kawie? To znaczy, po prostu nie chcę spóźnić się na zajęcia – powiedziała Anastazja, patrząc przez okno na mijane chodniki i ulice, po których spacerowali ludzie. Nadal była kłębkiem wstydu za poranne wyczyny. Na każde najmniejsze wspomnienie na jej twarzy zakwitał rumieniec. Zakwitał jak najprawdziwszy kwiat.
– Spokojnie, na pewno zdążysz – zaśmiał się chłopak.
– Tak właściwie, to gdzie jedziemy?
Hiacynt nic nie odpowiedział tylko i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Anastazja pomyślała, czy przypadkiem nie pęknie mu twarz od uśmiechania się. Tknęły ją również obawy, że może sąsiad wywiezie ją gdzieś za miasto i zostawi, chociaż starała się o tym nie myśleć.
Anastazja nie wiedziała, czy ma przepraszać za poranne wyczyny, a może lepiej podziękować? Najlepiej zrobi i to, i to.
Przeprosiny są jak nieotwarte listy, które zostały napisane, ale nikt nie zaniósł ich na pocztę i wciąż leżą gdzieś w zakurzonej szufladzie. Czasami się je znajdzie i spróbuje wysłać, a czasem na zawsze o nich zapominamy.
Nim Anastazja zdążyła się obejrzeć, Hiacynt zaparkował na małym parkingu. Na szczęście jej myśli o tym, że sąsiad próbuje ją gdzieś wywieźć uciekły w tej samej chwili, kiedy dziewczyna wysiadła z auta.
– Chodź, musimy trochę podejść – powiedział Hiacynt, zamykając samochód.
– Och, dobrze, dobrze. – Anastazja poprawiła płaszcz i podbiegła kilka kroków, aby dogonić sąsiada. Niestety nie miała tak długich nóg. – A tak w ogóle, to gdzie jesteśmy?
– Pokażę ci taką małą kawiarenkę, którą znalazłem, kiedy jeszcze chodziłem na studia. – Wiatr wsuwał palce w jego kruczoczarne włosy. – Dokładniej to jesteśmy na Oliwie.
– O, a co studiowałeś? Skończyłeś już naukę? W ogóle ile masz lat? Wybacz, że tak pytam – zasypywała pytaniami Anastazja, idąc po brukowanym chodniku.
– Tak naprawdę to zrezygnowałem ze studiów na drugim roku, bo jakoś tak... – Podrapał się po głowie, obawiając się troszkę, że dziewczyna zmieni zdanie o nim, kiedy się dowie. – Studiowałem mechanikę i budowę maszyn, w tym samym czasie kończąc szkołę muzyczną, bo nieco późno się załapałem. No, i wylądowałem w sklepie muzycznym – zaśmiał się. – Tak naprawdę, bardzo to lubię. Jeśli już musisz wiedzieć, jestem szczęśliwym lub nie dwudziestotrzylatkiem, który wciąż przypala jajecznicę. Gotowanie nigdy nie było moją mocną stroną. O! To tutaj. – Weszli do niewielkiego lokalu i usiedli przy stoliku.
Anastazja, mimo że na co dzień nie lubiła się z kawą, tym razem postanowiła zrobić wyjątek i spróbować zaprzyjaźnić się z owym napojem, gdyż czuła jak jej powieki walczą z tym, aby nie opaść. Z racji, że nie jadła śniadania, poprosiła jeszcze o kawałek sernika, chociaż ten nie był dobry jako podstawowy posiłek. Kłamstwo, sernik zawsze jest dobry.
– To świetnie, że robisz to co kochasz. Znaczy tak myślę, bo lubisz grać, prawda? – zapytała dziewczyna, splatając palce.
– Pewnie, że lubię. Jednak nie wyobrażam sobie, siebie rysującego jakieś projekty rysunków. Kiedyś w sumie tak myślałem, ale to nieważne. – Pokręcił głową.
– A jaką masz wadę wzroku? Bo przecież nosisz okulary. Znaczy nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz, ale po prostu zawsze mnie to ciekawi. Sama od zawsze chciałam nosić okulary, ale jakoś nie ma okazji.
– Przyznaję się bez bicia, że nie wiem. Nigdy nie mogę zapamiętać, bo w sumie niezbyt potrzebna mi ta informacja, zawsze mogę sprawdzić. – Wzruszył ramionami. – Apropo! Kiedy zagrasz mi coś na swoim ukulele?
– No, ostatnio nie mam czasu, chociaż tak bardzo chcę zagrać jakąś melodię, ale to zazwyczaj, kiedy nie mam instrumentu pod ręką, bo gdy już przyjdę do domu to mój zapał znika. – Podziękowała pani, która postawiła przed nią filiżankę z kawą.
– Masz sernik z rodzynkami? Są obrzydliwe.
– Jak to? Są pyszniaste! Takie małe winogronka. Wiesz, do niedawna nie wiedziałam, że rodzynki to suszone winogrona. Dopiero Ida mnie uświadomiła. Nie wiem, co ja myślałam – zaśmiała się i wzięła kawałek sernika do ust.
Z oczu Hiacynta jakby wyparowała cała ciemność lasu, a zastąpiła ją jasna zieleń łąki, pełnej słońca.
Rozmawiali tak jeszcze dobre kilkanaście minut, w ciągu których Anastazja dowiedziała się, że chłopak pochodzi z niewielkiego miasteczka niedaleko Torunia i ma jeszcze dwóch braci.
– Słodka stokrotko! – Anastazja spojrzała na wiszący na ścianie zegar. – Już tak późno! Moglibyśmy już iść? Znaczy, jeśli nie chcesz to pojadę tramwajem i...
Hiacynt zapewnił ją, że to żaden problem odwiezienia na uniwersytet. Kłócili się jeszcze chwilkę o kwestię zapłaty, ale ostatecznie Anastazja się poddała.
Anastazja nie chciała popędzać sąsiada, więc przyspieszyła kroku, oglądając się na chłopaka, pośpiesznie zapinającego kurtkę.
Słońcu najwidoczniej zrobiło się zimno, ponieważ nakryło się, aż po sam czubek głowy kocem z chmur. Może po prostu ucięło sobie drzemkę? Anastazja również z chęcią udałaby się na drzemkę, ale historia filozofii wzywa niczym budzik.
Anastazja i Hiacynt jechali niebieskim samochodem, który wypełniały dźwięki muzyki z lat sześćdziesiątych. Chłopak cichutko mruczał pod nosem melodię, a Anastazja oglądała świat przez okno. Gdańsk obserwowany zza okna wcale nie wydawał się tak ogromny i głośny. Po prostu był. Był i chciał być podziwiany, co zresztą mu się udawało, bo z otwartymi ramionami, co roku przyjmował setki turystów. Gdańsk był bardzo gościnny.
Anastazja stukała nerwowo palcem w kolano, co chwilę spoglądając na wyświetlacz telefonu i sprawdzając godzinę.
– Zaraz będziemy, już się tak nie przejmuj – odezwał się Hiacynt, wyrywając dziewczynę z zamyślenia.
– Tak, tak przecież wiem – Uśmiechnęła się w jego stronę. – Bardzo ci dziękuję, że no wiesz, mogłam przespać noc, chociaż naprawdę nie chciałam! – Gestykulowała rękami. – I też bardzo cię przepraszam za całe zamieszanie, i że musiałeś spać na podłodze, i jeszcze mnie odwozisz na uczelnię, bo ja oczywiście...
– Nie ma za co, przecież to żaden problem. Nie miałem wyjścia, bo sama zasnęłaś. – Uśmiechnął się pod nosem. – Jesteśmy! I było się tak denerwować?
– Bardzo ci dziękuję i przepraszam! – Wysiadła z samochodu.
Hiacynt miał już ruszać, ale zobaczył, że na siedzeniu obok leży torebka dziewczyny, którą musiała zostawić. Nie myśląc wiele, chwycił ją i wyskoczył z samochodu, goniąc za Anastazją, która właśnie wchodziła do budynku.
– Anastazja! – wykrzyknął w biegu. Dziewczyna się odwróciła. – Ty… Ty zostawiłaś to – mówił zdyszany. Nie był przyzwyczajony do porannych biegów.
– Słodka stokrotko! Ja to niedługo głowy zapomnę i to dopiero będzie! Bardzo ci dziękuję, że też ja nie zauważyłam, że nie mam nic przy sobie.– Wzięła torebkę. – Jeszcze raz dziękuję! – krzyknęła tylko odchodząc.
– Nie ma za co. To była czysta przyjemność – powiedział chłopak, chociaż dziewczyna była już daleko. Czy toruńskie pierniki mogą równać się ze złocistymi falami morza?
Hiacynt był człowiekiem ciągle poszukującym. Czy to czegoś, czy to kogoś. Nie zawsze miał to szczęście, aby znajdować. Nawet bez nut można grać usłyszaną melodię, choć to trochę trudne, ale wystarczy znaleźć odpowiednie dźwięki.
Słońce wyszło zza chmur, a Anastazja weszła na uniwersytet. Świat czasami zmusza do wyjścia, nawet tego w popłochu, aby później z powrotem gdzieś wejść.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top