29. Spacery po niebie, lesie i korytarzu

      Noc w ciemnej sukni, upstrzonej gwiazdami tańczyła walca z Dniem, ubranym w słoneczny cylinder i frak. Granatowe włosy Nocy powiewały w rytm wiatrowej orkiestry, a jej pantofle stukały o podniebny parkiet. W końcu Dzień pocałował Noc, a Niebo zarumieniło się na ten widoki. Nieszczęśliwi kochankowie musieli rozstać się w bólu. Wiedzieli, że za kilka godzin ponownie się spotkają. Już przyzwyczaili się do rozstań, kiedy skończy się muzyka.

Sobotni dzień jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął, zamykając bezszelestnie drzwi mieszkania numer czternaście. Lub po prostu miał już dość bycia ignorowanym, na rzecz notatek.

– Ja wiem, że jest dopiero dwudziesta druga i że o tej porze chodzą spać tylko buraki – powiedziała Ida ubrana w piżamę – ale ja będę burakiem i pójdę sobie spać. Muszę nadrobić spanie z całego tygodnia. – Weszła pod kołdrę w drobne kwiatki.

– O, no dobrze. To ja zostawię sobie zapaloną lampkę. Nie będzie ci przeszkadzać? – zapytała Anastazja, spoglądając na przyjaciółkę znad książki.

– Wiesz, że mogłabym zasnąć w każdych warunkach. Dobranoc. – Przewróciła się na brzuch i zamknęła oczy.

Ciekawskie gwiazdy zaglądały w okna. Anastazja złapała się na tym, że mimo iż czyta tekst, nie wie, o czym była mowa. Noc ją rozpraszała. W końcu stwierdziła, że również się położy, chociaż na pewno nie zaśnie. W głowie jest zbyt wiele myśli. Ida już spała, bo słychać było jedynie jej miarowy oddech. Cisza stąpała po panelach, nie chcąc nikogo przestraszyć. Anastazja miała wrażenie, że niewystarczająco wykorzystała sobotę, która uciekła, kiedy ta tylko spoglądnęła w książki. Sobota najwidoczniej nie lubiła nauki. Sen nie przychodził, a dziewczynie pozostały jedynie spojrzenia w ciemny sufit.

Niewyraźne dźwięki gitary dostały się do mieszania numer czternaście. Najpewniej wpełzły przez dziurkę od klucza. Anastazja już chciała zamknąć oczy i pójść na spacer ze snem. Dziewczyna obstawiała, że była to gitara elektryczna. Co też komuś przyszło do głowy, żeby o dwudziestej drugiej grać na gitarze? Anastazja znała tylko jednego takiego delikwenta, a mieszkał on w mieszkaniu numer piętnaście, miał czarne jak nocne niebo włosy i zielone jak las, piękne oczy. No i Anastazja była z nim na prawie randce, jak to mówiła Ida.

Dziewczyna przewróciła się tylko na drugi bok i zamknęła oczy, próbując zasnąć. Księżyc zaglądający przez okno przeczuwał, co się stanie. Bo księżyce wiedzą wszystko. Sen dawno uciekł bez pożegnania i najwyraźniej nie miał zamiaru prędko wracać. Anastazja zacisnęła oczy, jakby to miało pomóc. Księżyc, nie mógł patrzeć na to wszystko i nic nie zrobić, więc tylko pokręcił nosem i posłał jakby magiczną moc.

Anastazja wciąż myślami spacerowała po zielonym lesie, ale coś nie pozwalało jej tego tak pozostawić. Dźwięki gitary nie mogą tak samowolnie tańczyć na środku mieszkaniami numer czternaście. Noc jeszcze wczesna, ale to nie oznacza bezkarnych, gitarowych harców. Podobno istnieje coś takiego jak cisza nocna. Anastazja niesiona światłem księżyca, nie do końca wiedziała, co robi, bo noc miesza ludziom w głowach. Dzielnie kroczyła korytarzem gdańskiej kamienicy, stawiając ciche kroki bosych stóp jakby ze strachem.
Stanęła przed drzwiami, zastanawiając się, czy należy pukać tak późną porą. Choć było dopiero po dwudziestej drugiej, cała kamienica pływała po sennej rzece. Tak jej się wydawało. Tylko ktoś nie spał. Kilka osób. Zapukała w końcu do drzwi mieszkania numer piętnaście, rozważając jeszcze ucieczkę. Muzyka urwała się, a jej pozostałości pląsały gdzieś w powietrzu.

– O, Anastazja! – Drzwi mieszkania numer piętnaście otworzyły się, a w nich stał uśmiechnięty, rozczochrany, czarnowłosy chłopak. – W sumie, to kto inny o takiej porze. Co cię tu sprowadza? Nie, żebym miał coś przeciwko odwiedzinom. No nieważne.

– Ja, no... Ja przyszłam prosić abyś może grał odrobinkę ciszej? Najwidoczniej ta kamienica ma bardzo cienkie ściany – wydukała stojąca w piżamie Anastazja. – W sumie, wiem, że dość wcześnie jeszcze, ale Ida poszła już spać i ja też tak myślałam, że…

– Ach, to bardzo przepraszam. Może wejdziesz? – zaproponował. Zupełnie jak pierwszego spotkania. – Nie wypada przecież stać tak w progu. – Widząc minę dziewczyny, która najpewniej chciała odmówić, dodał szybko: – Panno Anastazjo, pierwszej nocy pani mi odmówiła, tym razem nalegam. Przecież „do widzenia” oznacza powtórną wizytę. – Przypominał sobie własne słowa. – Chyba że już bardzo chce ci się spać.

Anastazja po raz kolejny chciała odmówić, ale księżyc czuwał nad wszystkim. Może to jednak nie księżyc? Może po prostu jakieś niecodzienne pragnienie, które kazało wkroczyć w las. Dziewczyna w piżamie przekroczyła progi mieszkania numer piętnaście. Kartki z zapisanymi dźwiękami leżały w pokoju, ale muzyka i tak wisiała gdzieś w kątach. Bo muzyki nie da się złapać. Ona jest bardzo niecierpliwa i nie potrafi się zatrzymać. Zupełnie jak uczucia. Ich też nie potrafimy zatrzymać. Nawet jeśli to się uda, nie jest to dobre. Muzyka to uczucia. Bo ludzie są muzyką.

– Jak to jest, Hiacyncie, że zawsze, kiedy próbuję zasnąć ty zaczynasz swoje koncerty? – zapytała Anastazja, siadając na kuchennym krześle. Tak naprawdę to nie wiedziała, dlaczego zgodziła się na nocne spotkanie w mieszkaniu numer piętnaście i herbatę, którą właśnie robił Hiacynt. Noc namieszała jej w myślach.

Październik powoli kończył swoją pracę. Pomyśleć, że jeszcze na początku październikowe noce były tak nieśmiałe i rumieniły się przy każdym spojrzeniu.
Anastazja Bielanecka była październikową nocą, a Hiacynt Czerwinski delikatnym porankiem, który pukał w okna, oświetlając nocne policzki. Tańczyli na niebie walca, choć może raczej grali muzykę do niego, a to słowa tańczyły. Bo nie sztuka być muzykiem i tancerzem na raz.

– Przecież noc jest najlepsza na takie rzeczy. – Postawił kubki z herbatą na stole i usiadł na krzesło po drugiej stronie. – Masz jakieś problemy ze snem? Wybacz, że tak pytam, ale jak to działa?

– Po prostu Ida mogłaby spać nawet podczas największej katastrofy i nic by jej nie obudziło. A ja, no nie wiem. Po prostu. Może to ty tak głośno grasz? – Wzruszyła ramionami, zakładając złoty kosmyk włosów za ucho.

Hiacynt jedynie patrzył na październikową Noc, która siedziała w jego mieszkaniu. Delikatny uśmiech nie mógł zejść mu z twarzy. Uśmiechy, kiedy już się pojawią nie tak łatwo odchodzą.
Uczucia są jak wschody słońca. Czasem piękne i malownicze, a innym razem męczące, bo ciągle się powtarzają. Jednak każdy pragnie je zobaczyć, choć raz. Jak uśmiech.

Anastazja zastanawiała się po raz kolejny, co ona najlepszego wyprawia. Po raz kolejny jest noc, a ona jest w piżamie i to nie w swoim mieszkaniu, a tym numer piętnaście. Nocne rozmowy to dziwny priorytet w tej kamienicy. Po chwili stwierdziła, że nie przystoi tak rozmyślać będąc u kogoś na herbacie i zganiła się za to. To bardzo głupie, a już nie obawiała się tak chłopaka, jakkolwiek to brzmi. Jakby początek października był zupełnie odległym zjawiskiem, od dzisiejszego dnia. Więcej było wschodów słońca, to pewnie dlatego. Bo wschody mają to do siebie, że za każdym razem zaczynamy je bardziej dostrzegać. Hiacynt Czerwinski już dostrzegł swój wschód słońca, a Anastazja? Anastazja jeszcze powoli kroczyła w jego stronę, korytarzem gdańskiej kamienicy.

– Ja powinnam już iść. Powinnam iść, a nie zawracać głowę – stwierdziła w końcu blondynka. – Lepiej już pójdę. Ty też lepiej idź spać. Dziękuję za herbatę.

– Ależ mi to wcale nie przeszkadza! W ogóle, Anastazjo, miałaś mi coś zagrać na swoim ukulele. Ja ciągle czekam – zaśmiał się, patrząc na Anastazję, która już chciała wychodzić.

– Ach, no racja. Chwilka, jutro jest niedziela? Tak, jutro jest niedziela – stwierdziła stojąc w progu mieszkania numer piętnaście. – No dobrze, dobrze. Ty już tyle razy grałeś, więc teraz moja kolej. Tak wypada, prawda? – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Dobrze, dobrze zgadzam się. Zawsze to ja bywam u ciebie, tym razem zapraszam do mnie. Jeśli chcesz, oczywiście. Tylko już za kilka dni koniec października i wracam do domu. Święto zmarłych i te sprawy, wiesz. A ty, zostajesz czy też jedziesz? Wiesz, myślę, że jakoś się później  umówimy, prawda? – zapytała. Październiki tak szybko mijają.

Hiacynt również oznajmił, że wraca na listopadowe święta do domu. Anastazja odpowiedziała mi nieśmiałym uśmiechem i wyszła z mieszkania numer piętnaście, bo przecież noce nie trwają wiecznie.
Chłopak odprowadził Anastazję te kilka kroków, aż pod same drzwi mieszkania numer czternaście. Poranek pilnował Nocy

Anastazja na koniec października czuła się inaczej niż na jego początku. Lepiej. Nie stresowała się już początkiem studiów. Czasami w takie noce jak ta, dziękowała aniołom, że w tym wielkim mieście spotkała taką osobę jak Hiacynt i to dosłownie kilkanaście metrów od siebie. Dziękowała, że mogła pożyczyć od niego przecier pomidorowy, choć zawsze zostawała jeszcze pani Wanda. Dziękowała, że zabrał ją do parku, który tak bardzo chciała odwiedzić. Dostrzegał takie malutkie rzeczy. Dziękowała, że mogła trzymać jego zimne palce, wtedy na Pachołku. Na wspomnienie tych zimnych palców, ciepło rozlało się po całym anastazjowym wnętrzu jak bursztynowa herbata. Słodka stokrotko, czy to było to uczucie, o którym wszyscy piszą? Czy to było to, za co Jack umarł w Titanicu? O, słodka stokrotko. Anastazja nie była do końca pewna.

Noc wciąż spacerowała po niebie, a księżyc pilnował nieznośnych gwiazd.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top