9. Nic o mnie nie wiesz i mnie nie znasz.
Pierwsze, co robię, wchodząc do szkoły, to ruszam pod gabinet Amandy. Od czasu imprezy wszystko sobie przemyślałam i muszę jej o wszystkim powiedzieć, aby mogła umawiać się z Oliverem na terapię podczas innych godzin.
Nie mam nawet pojęcia, jak ja mam spojrzeć mu w oczy. Cass dosłownie nic nie pamięta z piątkowego wieczoru, co z jednej strony mnie cieszy, gdyż nie wypytywała o szczegóły, ani się ze mnie nie nabijała.
Cicho klnę pod nosem, gdy na białym krześle przed gabinetem widzę Olivera. Przez moment zastanawiam się nad tym, co powinnam teraz zrobić. Lepiej podejść, usiąść i udawać, że go nie znam, czy może po prostu odejść?
Postanawiam tam podejść, gdyż ja wcale nie uciekam przed problemami. Siadam na krześle i wygodnie się o nie opieram, patrząc na swoje dłonie. Czuję na sobie jego wzrok, ale postanawiam go ignorować.
– Nie przywitasz się? – pyta sztucznie. – Wiem, że umiesz mówić, Niemowo.
W złości zaciskam swoje pięści, ale w dalszym ciągu nic nie mówię. Nie zamierzam pozwolić mu się mną bawić, ani tym bardziej pozwolić mu wygrać, w cokolwiek my gramy.
– Oh, daj spokój! – wyrzuca dłonie w górę i wzdycha. – Chyba nie obraziłaś się o to, co powiedziałem ci w piątek, co?
Pozostając cicho, w głębi duszy modlę się, aby zza zakrętu wyłoniła się Amanda. Towarzystwo Olivera ponownie zaczyna mi przeszkadzać.
– Nie chcesz gadać, to nie – mówi obrażony i się odwraca. – Wal się.
Na jego odpowiedź wywracam oczami i zakładam swoje ręce na piersi akurat wtedy, gdy zauważam brązowe loki Amandy, za co serdecznie dziękuję wszystkim siłom nadprzyrodzonym.
– Witaj, Amando – mówię słodko, ale odwracam się na chwilę, aby posłać nienawistne spojrzenie Oliverowi, który fuka i wywraca oczami.
– Witaj, Lexi – odpowiada Amanda i otwiera drzwi do swojego gabinetu, szeroko się uśmiechając. – Widzę, że ktoś jest w dobrym humorze.
– Tak jakby – odwzajemniam uśmiech i wchodzę za nią do pomieszczenia, siadając na swojej kanapie. Oliver, wciąż obrażony na cały świat, siada na jednym z foteli przed biurkiem Amandy. – W piątek byłam na imprezie – oświadczam, a psycholożka wypluwa na blat całą kawę, którą miała w ustach i szeroko otwiera oczy.
– Byłaś na imprezie? – pyta, nie dowierzając, a ja potwierdzam. – To... to świetnie. I jak się bawiłaś?
– Szczerze? Beznadziejnie – odpowiadam, nagle spoglądając na spokojną twarz Olivera i przymrużam oczy. – Dostałam czwartego w całym swoim życiu ataku, przez który mogłam zemdleć albo nawet umrzeć z powodu braku tlenu. Tyle, że pewna osoba pomyślała, że zabawnie będzie się z tego ponaśmiewać.
– Cóż, ja też byłem w piątek na imprezie – informuje psycholożkę Oliver, po czym spogląda na mnie. – Mnie znowu puściły nerwy i pobiłem w nocy przypadkowego kolesia, bo pewna osoba postanowiła mnie zdenerwować. Skoro wiedziała o wszystkim, co wydarzyło się pomiędzy mną, a panią McKluthey, to powinna też wiedzieć, że szybko wpadam w gniew.
– Może jeszcze próbujesz wmówić mi, że to moja wina? – mówię, nie dowierzając, że właśnie stara się zrzucić na mnie winę. – Nie ja kazałam ci się bić. Poza tym, nie kazałam ci po pijaku wsiadać do samochodu, ani po nas przyjeżdżać. Gdybyś tego nie zrobił, nie miałabym powodu do powiedzenia ci prawdy.
– Prawdy, powiadasz? – krzyczy i wstaje na nogi, zaciskając swoje pięści i szczękę. – Nic o mnie nie wiesz i mnie nie znasz, a widzę, że wiesz o mnie więcej niż ja sam.
– To samo tyczy się też ciebie! Nic o mnie nie wiesz, a gadasz takie bzdury – mówię, choć nie jestem pewna tych słów. Wszystko, co mi powiedział, było tak prawdziwe, że myślałam, że przejrzał całe moje życie na wylot. – Nawet nie wiesz, jak bardzo cię nienawidzę, czego jestem w stu procentach pewna...
– To uczucie jest obustronne – wcina się, ale nie zwracam na to uwagi i kontynuuję.
– Dlatego mam propozycję – mówię powoli, udając obojętną, mimo że przed chwilą prawie skakaliśmy sobie do gardeł. – Możemy udawać, że się nie znamy i więcej nie wchodzić sobie w drogę, gdyż zawsze kończy się to krzykiem albo kłótnią, czego mam serdecznie dość. Wydobywasz ze mnie wszystko, co złe i na dodatek mnie ranisz, a ja tego nie zniosę. Jakbyś nie zauważył, z natury jestem spokojną i małomówną osobą, a przez ciebie mówię o wiele za dużo złych rzeczy, niż powinnam.
– A dlaczego miałbym pójść na taki układ? – pyta i unosi jedną brew do góry, zakładając swoje ręce na piersi. Jego ciało nie jest już tak spięte jak poprzednio.
– Ponieważ ty także mnie nie lubisz – odpowiadam, jakby to było oczywiste.
– Ale, po co miałbym to robić, skoro ja świetnie się bawię – stwierdza, a mnie oczy wychodzą niemal na wierzch. Niech ktoś powie, że to jakiś żart! – Denerwowanie ciebie to najłatwiejsza rzecz na ziemi, a to, jak na to wszystko reagujesz, zapewnia mi rozrywkę, której w tej szkole mi brakuje.
– Uważasz, że ranienie mnie, to rozrywka? – pytam, a do moich oczu napływają łzy. Nie wierzę, że on to powiedział. Spodziewałam się różnych rzeczy padających z jego ust, ale nie tego, że lubi mnie ranić.
– Widzisz! – macha mi dłonią przed twarzą z uśmieszkiem. – Wystarczyło jedno zdanie, aby doprowadzić cię do płaczu! Dla takich pokazów mogę codziennie prowokować z tobą kłótnie.
– Jesteś potworem – mówię z odrazą, a łzy spływają po moich policzkach, gdy chłopak wybucha śmiechem. – Wiesz, co? Zapomnij o wszystkim. Ty rób sobie cokolwiek chcesz, ale ja nie zamierzam tego tolerować, dlatego zawrę tę umowę z samą sobą. Od teraz nie chcę cię znać, a ty trzymaj się ode mnie z daleka.
Szybko zrywam się z kanapy i biorę swój plecak z zamiarem odejścia. Nie mogę z nim teraz przebywać. Lucas miał rację, mówiąc, że Oliver przynosi tylko cierpienie. Zdecydowanie muszę trzymać się od niego z daleka. Nie dość, że nie panuje nad złością, to jeszcze nad własnymi słowami, gdyż mówi, co mu ślina na język przyniesie.
Co gorsze, ja w jego towarzystwie robię to samo. Mówię mu wszystko, co tylko podpowie mi podświadomość i wcale mi się to nie podoba. W ogóle nie przypominam wtedy dawnej siebie, tej skrytej i cichej dziewczyny. On mnie zmienia, a ja nie mogę sobie na to pozwolić, gdyż nie chcę zamienić się w kogoś, kim jest Oliver.
Ostatni raz rzucam przepraszające spojrzenie Amandzie, która stoi i patrzy, jakby zobaczyła ducha. Robię kilka kroków w przód i łapię za klamkę, ale za swoimi plecami słyszę głos tego dupka.
– Nie gadaj, że obraziłaś się o coś takiego!? – drwi ze mnie i się śmieje. – Po pierwsze, musisz nabrać trochę do siebie dystansu, bo świat zje cię żywcem. Po drugie, ja tylko robiłem sobie z ciebie jaja!
– Ja za to nie żartowałam – odpowiadam chłodno, zanim trzaskam za sobą drzwiami.
Po słowach Addamsa odczuwam ulgę, ale w dalszym ciągu czuję się, jakby ktoś wsadzał mi nóż prosto w serce. Nie mam pewności, że on nie kłamie, ale to i tak nie ma znaczenia. Może i bawi go czyjeś cierpienie, a może i nie, ale ja z pewnością nie mam zamiaru się o tym przekonywać. Tym razem będę trzymać się swojego postanowienia i nie dam mu się tak łatwo sprowokować.
☆
Przez cały dzień udaje unikać mi się dwóch osób. Olivera, ale to nie jest trudne, gdyż widziałam, jak pastwił się ze swoimi znajomymi nad młodszymi uczniami oraz Amandy, gdyż nie chciałam z niczego jej się tłumaczyć.
– Kochanie, jak tam w szkole? – pyta mama, gdy wchodzę do domu. Ściągam z nóg trampki i rzucam je w kąt, to samo robiąc z kurtką. – Dzwoniła do mnie Amanda i mówiła, co wydarzyło się dzisiaj podczas terapii. Pokłóciłaś się z jakimś chłopcem?
– Mamo, odpuść – macham ręką i wchodzę do kuchni. Wcale nie dziwi mnie widok mamy w salonie, która pochyla się nad papierami. Do szklanki nalewam soku pomarańczowego i wypijam całość, odstawiając szklankę do zlewu. – Nie chcę o tym gadać.
– Wspominała też coś o jakiejś imprezie – mówi, a ja dławię się powietrzem. Ten fakt nigdy nie miał wyjść na światło dziennie i nawet obiecałam to sobie z Cassie. Będę musiała porozmawiać z Amandą na temat przekazywania wszystkich informacji mojej mamie. Rozumiem, że mama musi wiedzieć o postępach w terapii, ale nie musi wiedzieć nic o moim życiu prywatnym. – Odpowiesz mi?
– Ja, um, nie wiem, o czym ona mówiła – kłamię, gdyż nie chcę, aby dowiedziała się, że jej siedemnastoletnia córka była na imprezie, piła alkohol, miała atak i została podwieziona do mieszkania Cassie przez pijanego, niegrzecznego chłopca. Ona chyba by oszalała z wściekłości! – Coś musiało się jej pomieszać. To Oliver mówił coś o imprezie.
– No dobrze – odpowiada, chwilę nad czymś się zastanawiając. – A właśnie mi się przypomniało! Zaprosiłam do nas w piątek na obiad pewnego gościa.
– Pana Millera? – pytam z nadzieją, gdyż naprawdę dobrze rozmawia mi się z jego synem. – Możesz mu powiedzieć, aby zaprosił także Lucasa.
– Tak właściwie to zaprosiłam Stephana – mówi, a ja marszczę w zdezorientowaniu brwi. – Mój nowy partner z pracy, Stephan. Opowiadałam ci o nim kilka dni temu.
– Ah, ten Stephan – odpowiadam, drapiąc się po karku. – Tak, pamiętam go.
– Uznałam, że skoro nie masz nic przeciwko niemu, to go zaproszę do nas na obiad – tłumaczy się i spogląda na mnie, oczekując jakiejkolwiek oznaki sprzeciwu albo zgody. – Jeżeli nie chcesz, mogę to odwołać...
– Daj spokój, mamo! – uśmiecham się i siadam obok niej na kanapie. – Oczywiście, że nie mam nic przeciwko. Jesteś dorosła i możesz zapraszać kogokolwiek chcesz.
– To w takim razie zapisz sobie w kalendarzyku, że piątkowe popołudnie masz już zajęte – szczebiocze radośnie, a ja wywracam oczami, ciągle mając mały uśmiech na twarzy. – Tylko żadnych wykrętów! Bardzo mi na tym zależy, abyś go poznała.
– Nie musisz się niczym martwić – zapewniam ją i wstaję na nogi, idąc do swojego pokoju.
Aktualnie czeka mnie spotkanie z wypracowaniem z biologii, które muszę oddać jutro, gdyż nie miałam siły robić go wcześniej. Zawsze robię rzeczy na ostatnią chwilę, ale nie wiem dlaczego, choć podejrzewam, że to z przyzwyczajenia.
Gdy kończę wszystko pisać po jakiejś godzinie, odkładam pracę na bok i wyciągam laptopa spod łóżka. Przez cały weekend nie obejrzałam ani jednej komedii romantycznej, co wydaje się wiecznością. Dlatego też czas nadrobić zaległości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top