Rozdział 40


Natychmiast zesztywniałam. Nie mogłam oddychać. Nie mogłam się ruszyć, ani nic zrobić. Słowa Chrisa niemiłosiernie krążyły po mojej głowie niczym natrętna osa. „Znaleźli nas. Już tu jadą." Moje serce przestało bić.

Najwyraźniej Laya jako jedyna nie straciła głowy.

-Ja prowadzę. Chris, weź dokumenty. Zostawcie wszystko tutaj. Ja idę wyprowadzić samochód. Pod żadnym pozorem nie bierzcie żadnych elektronicznych rzeczy. Zabieramy TYLKO dokumenty i karty bankowe. Jeszcze w mieście wypłacimy wszystkie pieniądze, a karty wyrzucimy, bo inaczej szybko nas namierzą. Uciekamy.

Jej słowa były dla mnie jakby odległe. Nie mogłam zrozumieć ich sensu. Moje myśli były rozbiegane. Do oczu napłynęły łzy.

Nawet się nie zorientowałam, gdy Chris delikatnie mnie popchnął, żebym ruszyła. Spojrzałam na drzwi. Layi już tam nie było. Zbiegła na dół po samochód.

-Biegnij po buty.-powiedział Chris.

Zrobiłam co kazał. Nie mogłam się teraz obijać. Moje buty leżały pod łóżkiem Layi. Ostatni raz przemierzałam ten dom. Już nigdy nie wejdę do tych pokoi.

Szybko wciągnęłam buty na nogi i zbiegłam na dół. Chris dołączył do mnie dosłownie sekundę później. Trzymał niewielki plik papierów. Wybiegliśmy z domu. Laya ledwo zdążyła wyjechać samochodem z garażu. Razem z Chrisem wskoczyliśmy na tylne siedzenie SUV-a.

-Musisz objechać. Jadą z północy. -oznajmił chłopak.

-Jasne. Zapnijcie pasy.

Bez wachania wykonaliśmy polecenie. Dosłownie sekundę później Laya nacisnęła gaz do dechy. Niestety droga była wyboista i raczej nie jechało się dobrze. Mimo wszystko Laya nie zwalniała.

-Jak daleko byli?-zapytała głośno.

-Jakieś piętnaście kilometrów.-odparł Chris.

-Dobrze, że miałeś podgłoszony telefon.

Nie rozumiałam o co chodzi.

-Czy ktoś mi wytłumaczy skąd to wiemy?-zapytałam.

Chris spojrzał na mnie.

-Kamery. Tata założył kamery w promieniu dwudziestu kilometrów, czy coś takiego. Gdy coś się poruszy z prędkością większą niż trzynaście kilometrów na godzinę, to system przesyła mi informację do telefonu.

-Nieźle.-powiedziałam krótko.

Starałam się nie okazywać miotających mną emocji. Nie było teraz na to czasu.

Chris wyciągnął rękę. Wytarłam swoją spoconą o spodnie i złapałam jego dłoń. On też najwyraźniej był strasznie zdenerwowany, bo jego ręka była mokra, jakby ją włożył do wody. Niezbyt się tym przejęłam.

-Chris?-wyszeptałam mu do ucha.

-Co?

-Boję się.-przyznałam.

Chłopak mocniej ścisnął moją dłoń.

-Nie masz czego. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

Pokiwałam głową. Chłopak na pocieszenie pocałował mnie w czoło. Wtuliłam się w niego.

-Do końca?-zapytał.

To akurat nie najlepsza chwila na miłosne przysięgi. Mimo tego to było mi potrzebne.

-Do końca.-odpowiedziałam.

Jakieś dziesięć minut później byliśmy w mieście. Musiałam zsunąć się do przerwy między siedzeniami. Ledwo się zmieściłam, ale wolałabym, żeby nikt mnie nie zobaczył. „O, patrz mamo, skrzydlata pani jedzie samochodem!". Nie, na pewno nie chcę takiej sytuacji.

Gorzej będzie jeśli policja nas złapie.

Laya cały czas zerkała w lusterko.

-Chyba za nami nie jadą.-oznajmiła.-Podejdę do bankomatu. Zostawię was w samochodzie w jakimś zaułku.

Chwilę później zrobiła to, co powiedziała. Zostałam z Chrisem w samochodzie.

-I teraz jedziemy do Cleveland?-zapytałam.

-Chyba tak.-odparł.

Jakieś dziesięć minut później Chris zaczął świrować.

-Gdzie ona jest?!

-Pewnie zaraz przyjdzie...-wymruczałam, mimo że sama obawiałam się o nieszczerość moich słów.

-Dosyć tego. Idę po nią.-powiedział, odpiął pas i wyszedł, zanim zdążyłam zaprotestować.

Teraz byłam jeszcze bardziej zdenerwowana. Miałam ochotę zwymiotować i nie mogłam oddychać. Czułam się trochę, jakbym wybudziła się z narkozy. Byłam tutaj sama. I strasznie boję się o Layę i Chrisa.

Mijały długie minuty, a rodzeństwa wciąż nie było. Moje serce waliło jak młot. Coś jest nie tak.

Po około dwudziestu minutach bezczynnego siedzenia postanowiłam wyjść z samochodu. Po cichu otworzyłam drzwi i się wyczołgałam. Szłam wzdłuż ciemnej uliczki. Nikogo tu nie było i nic się nie działo.

Przez pierwsze kilka sekund poza samochodem. Potem usłyszałam wystrzał z pistoletu i głośne krzyki, ale jeden był wyraźniejszy od innych. Męski. I już wiedziałam, do kogo należał.

Chris.

Nie zważając na nic pobiegłam sprintem do końca uliczki. Nie obchodziło mnie, czy ludzie mnie zobaczą, co się stanie. Coś było nie tak z Chrisem.

Wybiegłam na jasną ulicę wypełnioną ludźmi, którzy mnie nawet nie zauważyli. Zobaczyłam, że stoją w linii i się próbują się wycofać. Chcą uciec.

Stanęłam na palcach. Teraz byłam w stanie co nieco zobaczyć. Czarny van z przyciemnianymi szybami. Znam ten van.

Już wiedziałam, co się działo.

Nagle rozległy się jeszcze trzy roznoszące się echem wystrzały. W tej samej sekundzie wszystko ucichło.

Ludzie natychmiast rzucili się do ucieczki. Chyba krzyczeli, ale ja już tego nie słyszałam. Nie potrafiłam zwrócić uwagi na nic innego niż to, co teraz widziałam. Bezwiednie leżące ciało Chrisa na ziemi. Dookoła było mnóstwo krwi. Jego krwi. Spojrzałam na jego klatkę piersiową. Brał nierównomierne i krótkie oddechy. Jeszcze żył. I cierpiał.

Upadłam na ziemię. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Po moich policzkach potoczyły się gorzkie łzy. Cierpiałam bardziej niż on. To przeze mnie to się stało. Moja wina.

Ostatni raz chciałam na niego spojrzeć, ale jego już nie było. Rozejrzałam się. Zobaczyłam trzech mężczyzn, którzy wrzucili ciało Chrisa do bagażnika i zamknęli drzwi.

Jak gdyby nikt mnie nie zauważył, mężczyźni wsiedli do auta. Spojrzałam na kierowcę samochodu. Moje serce przestało bić. Zaczęłam się dusić.

Tom Undersee. Patrzył się na mnie, a jego twarz wyrażała ogólne zadowolenie. Puścił mi oczko, a samochód natychmiast ruszył.

Z mojego gardła wydał się przerażający krzyk. Nikt nigdy tak jeszcze nie krzyczał jak ja. Wyrażałam swój ból. Oni zabrali Chrisa. Mojego Chrisa.

Gdy już się podnosiłam, żeby polecieć za samochodem ktoś mnie uderzył w ramię i pociągnął za sobą. To była Laya. Próbowałam się wyrwać, ale nie dałam rady. Nie miałam siły.

Nic nie widziałam. Łzy zamazały mi wszystko. Dosłownie sekundę później Zostałam wepchnięta do samochodu. Laya natychmiast przeszła na przednie siedzenie. Wyjechałyśmy z uliczki.

-Jedź za nimi!-krzyknęłam.

-Nie ma mowy.-odparła.

Zatkało mnie. Laya ruszyła w przeciwnym kierunku.

-Co ty robisz?!-wrzasnęłam.

-Jedziemy do Cleveland. Obiecałam mu, że jeśli coś się stanie, to się tobą zajmę. Mia, on i tak już nie żyje. Zrozum to. Musimy się znaleźć w bezpiecznym miejscu.

-ON JESZCZE ŻYJE. MUSI ŻYĆ!-krzyknęłam.

-ON NIE ŻYJE, MIA! A TERAZ ŁASKAWIE ZAMKNIJ JADACZKĘ!-krzyknęła Laya i sama zaczęła płakać, mimo to nie zwolniła.

Nie mogłam się z tym pogodzić. Chris żyje. To jeszcze nie koniec.

Czułam pustkę w sercu. Nie mogłam nic zrobić. Teraz nawet ucieczka nie miała dla mnie sensu. Nie bez niego.

Koniec tomu pierwszego


Tak! Dokładnie! To już koniec pierwszej części.


Spokojnie druga część będzie. Nie musicie się martwić. Robię sobie wolne i znikam na jakiś miesiąc/ dwa. Czasem też potrzebuję przerwy.

Chciałabym bardzo, ale to bardzo wam podziękować. Zarówno tym, którzy dawali pozytywne jak i negatywne komentarze. To właśnie dzięki wam nie traciłam wiary w siebie.

Dziękuję wszystkim krytykom, którzy kontrolowali wszystkie moje błędy. Zdaję sobie sprawę, że książka nie jest idealna pod każdym względem i jeszcze sporo mi brakuje do zostania wybitną pisarką, ale każdy od czegoś zaczynał prawda?

Starałam się aby każdy znalazł coś dla siebie. Czy mi wyszło, czy nie, sami oceńcie.

Mam nadzieję, że zaczekacie na mnie i kolejną część Mutacji.

Jeżeli ktokolwiek ma jakieś pytania dotyczące książki chętnie wysłucham, nie gryzę.

Do następnej części :**

PS: Najprawdopodobniej pierwsza część zostanie usunięta. Dodam ją jeszcze raz. Chciałabym żeby nie było tak wielu błędów i niedociągnięć. Po waszych komentarzach rzeczywiście nie wygląda to dobrze.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top