Rozdział 9
Rano obudził mnie przeraźliwy ból. Moje plecy po prostu eksplodowały. Nie mogłam nic zrobić, oprócz krzyczenia i wicia się.
Z miękkiego łóżka przeturlałam się na podłogę, na którą spadłam twarzą w dół. Z mojego nosa prysnęła krew, ale to było nic w porównaniu z plecami. Na moje czoło wstąpiły kropelki potu.
Musiałam zdjąć opatrunek. Musiałam.
Nie mogłam złapać za skrawek podkoszulki, żeby ją zdjąć. Ręce zbyt mi się trzęsły. Z paniką rozerwałam koszulkę, po czym złapałam za zapięcie opatrunku, które po chwili męczarni odpuściło. Szybko, lecz niepewnie odwinęłam bandaż. Miałam go chyba z dwa metry na sobie!
Gdy w końcu udało mi się zerwać z siebie opatrzenie, poczułam chłód na plecach i od razu zrobiło mi się trochę lepiej. „Trochę" to słowo klucz. Niestety.
Poczułam, jak po moich plecach cieknie jakiś płyn. „Błagam, niech to będzie pot."-pomyślałam.
Dotknęłam ręką miejsce bólu. Moje mięśnie się rozerwały. Poczułam moje kości. Moje żebra.
Poczułam, jak żółć podchodzi mi do gardła. Po chwili zwymiotowałam na podłogę.
Minęło kilka sekund, gdy poczułam, jak ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Gwałtownie odwróciłam głowę. To Tom. Trzymał w dłoni strzykawkę, w której znajdował się niebieski płyn. Szeroko otworzyłam oczy, a Tom wbił mi ją między rozcięciami w plecach.
-Spokojnie, już dobrze. Nie będzie bolało...-mówił, a ja w tym czasie zemdlałam i runęłam głową w moje wymiociny.
Wstaję. Nie czuję bólu. W ogóle.
Jestem w całkowicie białej przestrzeni, której nie można nazwać pokojem. Nie ma tu ścian, sufitu, czy nawet podłogi.
Rozglądam się na boki. Pustka.
Patrzę na swoje ręce i resztę ciała którą widzę. Jestem całkowicie czysta. Mam na sobie prostą, białą sukienkę, sięgającą do kolan.
Podnoszę głowę. Przede mną pojawia się moja mama. Jej brązowe włosy opadają falami na ramiona. Ostatnim razem, jak ją widziałam, nie miała ich w ogóle. Uśmiech zdobi jej nienaturalnie gładką, owalną twarz.
-Mia.-przemawia delikatnym głosem.
Uświadomiłam sobie, że po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, a usta mam otwarte.
-Mama?-zapytałam z niedowierzaniem.
-Tak, córeczko. To ja. Nie płacz.-powiedziała, po czym delikatnym ruchem dłoni starła łzę z mojego policzka, a następnie mnie mocno przytuliła. Odwzajemniłam jej uścisk i zaczęłam szlochać.
-Mamo, co się dzieje? Gdzie jestem? Wiesz, co się ze mną działo, przez ostatnie cztery lata?-mówiłam szybko, bo bałam się, że zaraz zniknie i już jej nie zobaczę.
-Kochanie, wiem. Wiem wszystko... To co się stało... Mia, wiem że dasz sobie radę. Jesteś silną, mądrą kobietą. Tyle już wytrzymałaś i muszę ci powiedzieć, że jestem z ciebie dumna. Na prawdę. Mia, znam twoją przyszłość. Wiem, co się stanie. Musisz na siebie uważać i pamiętać o tym, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Postępuj w zgodzie ze swoim sercem, ale nie zapominaj o rozumie. Pamiętaj, że cię kocham. Jeszcze się zobaczymy.
-Mamo, o czym ty...?-nie dokańczam zdania, bo rozlega się głośny trzask.
Rozglądam się i widzę, jak biała przestrzeń się rozpada i pochłania ją mrok.
Przebudziłam się i gwałtownie podniosłam, próbując zaczerpnąć powietrze. Zakręciło mi się w głowie, ale mimo to spróbowałam wstać. Rozejrzałam się po pokoju. Nigdy tutaj nie byłam. Wszędzie dookoła były lustra, a na środku pokoju był fotel, z którego właśnie wstałam. W rogu pokoju zauważyłam prysznic wewnątrz którego było mydło i szampon do włosów, a na wieszaku obok ręcznik i szlafrok. Na zewnętrznej stronie szyby była przywieszona karteczka. Kurde, miejsce jak z horroru. Chwiejnym krokiem podeszłam do prysznica, zerwałam karteczkę i zaczęłam czytać.
Minęły cztery tygodnie. Czas na prysznic. Wypierz bokserki.
Nową koszulkę dostaniesz za dobre sprawowanie.
Will
Od dawna marzyłam o gorącym prysznicu. Dopiero gdy chciałam się rozebrać, zorientowałam się, że mam na sobie opatrunek. Usiadłam na podłodze, bo jakbym jeszcze chwilę postała, to bym się wywaliła, przez zawroty głowy. Zaczęłam go powoli odwijać. Chciałam wziąć gorący prysznic, ale jak ja to zrobię z tymi plecami? No nic, dam sobie jakoś radę.
Gdy już się rozebrałam, co zrobiłam powoli, mimo małej ilości ubrań, ustawiłam temperaturę wody na średnią. Dzięki Bogu, że minęły te dwa tygodnie, bo nie wytrzymałabym dłużej z MOJĄ zaschniętą krwią, na MOIM ciele. Od samego myślenia o tym miałam odruch wymiotny.
Wsunęłam się pod ciepły strumień wody. Moje plecy zaczęły piec, ale nie było tak źle w porównaniu z moimi wyobrażeniami.
Po chwili zaznałam ogromnej ulgi, gdy poczułam, jak spływa ze mnie cały brud i pot. Schyliłam się po mydło i zaczęłam się myć. Uwielbiałam tę chwilę, kiedy w końcu miałam szansę przestać śmierdzieć. Co te cztery tygodnie stałam kilka godzin pod prysznicem, żeby mieć pewność, że przynajmniej na jakiś czas mogłam się pozbyć tego okropnego odoru. Zwłaszcza, że śmierdziałam gorzej niż zsiadłe mleko.
Po kilkunastu minutach, sięgnęłam po szampon do włosów, w zielonej butelce. Zaczęłam myć długie, zniszczone włosy, czując błogą świeżość. Och, słodki Jezuniu...
Po umyciu się stałam jeszcze jakiś czas pod niebiańskim strumieniem wody. Tutaj było tak ciepło i strasznie nie miałam ochoty wychodzić. Niestety, wiedziałam, że muszę. Westchnęłam i wyłączyłam strumień wody. Sięgnęłam po ręcznik wiszący przy prysznicu. Gdy wyciągnęłam rękę poza zasłonę uderzyło w nią okropne, przerażające, paskudne zimno. W końcu zmusiłam się, aby wyjść spoza zasłony. Miałam wrażenie, że zaraz zamarznę. Najszybciej jak mogłam (czyli bardzo wolno) się wytarłam, wciągnęłam jeszcze brudne bokserki i czym prędzej założyłam na siebie szorstki, biały szlafrok. Włosy wciąż były mokre, więc z ręcznika zrobiłam sobie „turban" na głowie.
Po chwili spojrzałam się w miejsce, gdzie przed moim prysznicem stał fotel. Nie było go tam. Na jego miejsce zjawiło się niewielkie biurko z dwoma szufladami i biały stołek. Na blacie znajdowała się miska i szklanka wody.
Nie rozumiałam o co chodzi. Wzięłam głęboki wdech, po czym niepewnie skierowałam się w ich stronę. Po drodze rozglądałam się dookoła, ale otaczały mnie jedynie lustra. Doszłam do boku biurka i idąc do stołka przeciągnęłam po nim palcami. Cały czas mój wzrok biegał od jednego lustra do drugiego. Coś mi tu nie pasowało.
Niepewnie usiadłam na biurku i zaczęłam jeść papkę. Zdałam sobie sprawę, że wczoraj nie dostałam tego czegoś imitującego jedzenia. Po skończeniu posiłku odsunęłam miskę na bok i wypiłam wodę, a szklanka po chwili wylądowała obok naczynia.
Wstałam i znów rozejrzałam się po pokoju. Nadal coś było nie tak.
Po chwili mój wzrok się zamazał. Nie od łez, jak zazwyczaj, tylko po prostu miałam wrażenie, jakbym go traciła. Zakręciło mi się w głowie i usiadłam na niewielkim, białym stołku. Położyłam łokcie na biurku i oparłam o nie głowę. Po kilku minutach męczącej ciszy sprawdziłam, czy już jest okay. Nie było okay. Z moim wzrokiem było gorzej. Kilka razy przetarłam oczy, lecz to w niczym nie pomogło.
Nagle znikąd usłyszałam głos Willa.
-Mia.-to nie było pytanie. Dobrze wiedział, że go słyszę.
Podniosłam głowę, ale wciąż widziałam tylko zamazane plamy, lecz żadna z nich nie wyglądała jak Will. Nie było go tu, a jego głos dobiegał jakby znikąd.
-Wiem, że mnie słyszysz. Nie, nie ma mnie tu. Lustro weneckie, mówi ci to coś?-powiedział z sarkazmem.
No tak, mogłam się tego domyślić. Coś mi tu wcześniej nie grało.
-Mio, musisz wykonać moje polecenie. Rozumiesz co do ciebie mówię?-skinęłam głową. Nie mogłam się zbytnio skoncentrować, kiedy jego głos dobiegał z każdej strony, a jednak znikąd.
Nie wiem po co o to pytał, skoro pewnie wiedział, że tak. Chociaż, może nie wiedział?
-Otwórz lewą szufladę biurka.-niechętnie wykonałam jego polecenie.-Co tam widzisz?
Pytał tylko po to, żeby mnie zdenerwować. Dokładnie wiedział co tam było. Czułam to.
Sięgnęłam do szuflady na ślepo, po czym zamarłam, gdy zorientowałam się, co tam jest. Wzrok mi nie sprzyjał, ale byłam w stanie to zobaczyć.
-Strzykawka z zielonym płynem.-odpowiedziałam, udając niewzruszoną, chociaż rozdzierało mnie od środka.
Pozdrawiam czytających ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top