Rozdział 12
Moje niegdyś zielone tęczówki z brązowymi plamkami stały się jaskrawo żółte. Jak takie dwa neony. Moje serce zaczęło mocniej bić, a usta jakby same, lub sterowane jakimś impulsem, otworzyły się, wydając niemy okrzyk przerażenia. Wytężyłam wzrok, a nie było to żadnym wysiłkiem, co mnie zdziwiło. Wyglądały jak oczy jastrzębia, które kilka lat temu widziałam na pokazach. Nie całkowicie tak samo, ale w przybliżeniu. Jednak w moich oczach zostało coś, co mówiło, że to jednak są moje oczy, ale nie wiem co. Wydawały się takie ludzkie, a za razem takie dzikie. Wyglądały... całkiem ładnie. Nie, „ładnie" to nie jest dobre słowo. Wyglądały bajecznie. Nie powinny mi się podobać. Fascynowały mnie i jednocześnie przerażały.
Wzdrygnęłam się, gdy Tom przemówił.
-Są w pełni sprawne, ale to może się nie utrzymać na długo. Nie używaj ich przez dłuższy czas, bo inaczej stracisz wzrok. Nie otwieraj ich, chyba, że zajdzie taka potrzeba. Okay?-zapytał, a ja niezauważalnie skinęłam głową.-Tylko przez najbliższych kilka dni. Prawdopodobnie powinniśmy mieć pewność ich sprawności za...-zastanowił się.-cztery do sześciu dni. Naszyjnik dostaniesz niedługo. Dobra, to by było na tyle, a teraz wstawaj. Sprawdzimy twoje plecy, założę ci opatrunek, a potem wrócisz do swojego... pokoju, o ile tak go nazywasz.
„Celi."-poprawiłam go w myślach. Każde miejsce tutaj, nie ważne, jak ekskluzywne by było, pozostaje dla mnie celą. To jest jak ogromne więzienie. Dla niewinnych.
Powoli się podniosłam, po czym chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Prawie się wywaliłam, ale Tom mnie przytrzymał. Wyszliśmy z pomieszczenia i przeszliśmy przez kilka długich korytarzy. W jednym z nich, zaraz przy mojej celi znajdowało się okno. Tom, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, jak dawno nie widziałam światła dziennego, dalej ciągnął mnie w stronę jakiegoś pomieszczenia, w którym miał mi założyć opatrunek.
Wyciągnęłam jeszcze szyję, żeby móc wyjrzeć przez okno. W tym ułamku sekundy zdołałam ujrzeć kilka drzew. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam kilka drozdów, latających tu i ówdzie. Liście, poruszające się z biegiem wiatru. Wszystko wyglądało tak... majestatycznie. Magicznie wręcz. Było cudowne.
Przeszliśmy jeszcze przed kilkoma parami drzwi, po czym weszliśmy do jednych z numerem 42. Kiedyś już tu byłam. To jest to pomieszczenie, w którym jeszcze niedawno Will stał przede mną, cały umorusany MOJĄ krwią. Papka, którą zjadłam po prysznicu podeszła mi do gardła, ale nie dałam jej się wydostać. Nie wiadomo, czy jutro ją dostanę. Zamknęłam oczy, jak wcześniej kazał mi Tom. Spróbowałam myśleć o czymś innym. Mniej traumatycznym.
-Usiądź.-powiedział Tom, przerywając moje rozmyślania, na temat tego, o czym myśleć, żeby nie myśleć.
Na ślepo ruszyłam w stronę łóżka, a następnie na nim usiadłam. Zdjęłam biały szlafrok i położyłam go obok. Musiałam śmiesznie wyglądać w bokserkach, których niestety nie wyprałam i „turbanie" na głowie.
Moje plecy przeszył ból, ze względu na chłodne powietrze w pomieszczeniu. Syknęłam, ale po chwili się opanowałam. Korciło mnie, żeby otworzyć oczy, lecz tego nie zrobiłam. Zdałam się na słuch. Tom najwyraźniej czegoś szukał po szufladach. Pewnie bandaża.
-Mia?-odezwał się po chwili, podchodząc do mnie.
-Co?-zapytałam ostrzej, niż się spodziewałam.
Delikatnie rozchyliłam powieki. Chciałam wiedzieć, co się dzieje.
Tom trzymał jakiś woreczek w dłoni. Z niebieskimi kryształkami. W drugiej dłoni trzymał skalpel.
Uśmiechnął się złowrogo i powiedział:
-Trzeba przyspieszyć cały proces.
Już nie wiem który raz dzisiaj serce próbowało mi wyskoczyć z piersi. Co to miało być?! Jak to „przyspieszyć proces"? Przecież i tak wszystko dzieje się strasznie szybko. Dopiero jakieś... trzy tygodnie temu wszystko się zaczęło, a już mi wyrastają cholerne skrzydła, mam ultra-wzrok i nie wiadomo co jeszcze.
W ogóle, czym były te dziwne, niebieskie kryształki?
Zaczęłam krzyczeć w niebogłosy.
-SPOKÓJ!-wrzasnął Tom, a ja na moment przerwałam moje piski.-Teraz przywiążę cię do tego stołu, a ty masz się nie drzeć i masz nie stawiać oporu, jasne?-nic nie odpowiedziałam.-Wytłumaczę ci co to jest, a potem będziesz pod narkozą, żebyś mi tutaj się nie wierciła.
Pod narkozą?! Już nie raz byłam i nie chciałabym powtarzać tego doświadczenia.
-Nie... nie, nie, nie...-mruczałam pod nosem i kręciłam głową.
On naprawdę wdał się w ojca. Staje się równie potworny. W ogóle... Gdzie jest Will?
Moje rozmyślania ponownie przerwał głos Toma.
-Skoro nie chcesz po dobroci, to wzywam wsparcie.
Jakie wsparcie do cholery?!
Tom wyjął z kieszeni fartucha krótkofalówkę. Na co mu krótkofalówka? Nie łatwiej by było kupić telefon?
-Sala 42. Smith i Riggs. Nikt więcej. Ruchy.-powiedział i włożył krótkofalówkę z powrotem do kieszeni.
Nie kumam.
-Dobra, w tym czasie wytłumaczę ci co to jest. CPH-4.-chyba kiedyś słyszałam tę nazwę.-Zgaduję, że nie masz pojęcia co to jest. Zacznijmy od tego, że kobiety w czwartym miesiącu ciąży wytwarzają jego niewielką dawkę, która „daje kopa" dziecku. Dzięki temu, wytwarzają się ważne organy, kości szybciej rosną etc.-mówił, nawet raz się nie zająkując, jakby sobie to wkuł na pamięć.-Kiedyś nawet było używane jako narkotyk w Europie, lecz nie wypaliło. Otworzę twój brzuch i włożę tam woreczek. Po jakimś czasie się roztopi, a po twoich wnętrznościach rozprzestrzeni się CPH-4. Chociaż...-tutaj się zastanowił przez chwilę.-Taka dawka, którą miałem zamiar dostarczyć twojemu organizmowi może okazać się śmiertelna. Dobra, będziemy to załatwiać kawałek po kawałeczku. Co dwa dni będziesz otrzymywać określoną dawkę, do wyczerpania zapasu.
Mój umysł jakby się zatrzymał. Nie potrafiłam ogarnąć tego wszystkiego, co powiedział. Nic nie rozumiałam. Dlaczego mieliby przyspieszyć to wszystko? A co, jeśli to będzie niewypał? I dlaczego nazwa była mi znajoma?
Już nie wiem który raz dzisiaj, moje rozmyślania zostały przerwane. To zaczęło być irytujące.
Przez drzwi wparowało dwóch rosłych mężczyzn w garniturach.
-No nareszcie.-powiedział uradowany Tom.
A więc to miał na myśli, mówiąc, że „wzywa wsparcie". Nigdy wcześniej nie wiedziałam, że mają jakichś ochroniarzy. Myślałam, że jest tylko Will i Tom. Tylko ci dwaj idioci. A tu proszę.
Cztery lata temu nie było tu nikogo, pomijając Willa i Toma. A co, jeśli całokształt tego wszystkiego się powiększył?
-Brać ją.-powiedział swobodnie Tom, a mężczyźni ruszyli w moją stronę.
Ponownie zaczęłam kręcić głową i mruczeć pod nosem. Spróbowałam się cofnąć, lecz nie miałam gdzie. Mężczyźni w ciągu sekundy znaleźli się przy mnie i ujęli mnie pod pachami. Zadziwiła mnie ich siła, mimo tego, że na pierwszy rzut oka ją widać. Wiem, że ważę niewiele, ale jednak coś, a oni mnie unieśli jak piórko.
Zaczęłam się rzucać i wić, lecz nic mi to nie dało, ponieważ ich ucisk się nie poluźnił nawet o milimetr. Po jakichś trzech sekundach leżałam na stole, a mężczyźni mnie przywiązywali. Próbowałam się wydostać, ale bezskutecznie. Wygięłam plecy w łuk kiedy zaciskali pas w połowie mojego brzucha, lecz przeszył mnie przeraźliwy ból. Cholera, przez te plecy nie mogę nic robić! Poczułam wilgoć na plecach i to raczej nie był pot.
Po moich policzkach płynęły łzy, a z gardła wydobywały się przerażające dźwięki. Nie wiem jak ci ludzie wytrzymywali przy mnie. Czy nie bolały ich głowy? Chociaż podejrzewam, że podczas ostatnich biegów głośniej krzyczałam, co teraz wydaje mi się być nierealne. Jeszcze nigdy nie krzyczałam tak, jak wtedy. Nigdy, a miałam ku temu wiele okazji. Lecz wtedy to były okrzyki bólu wymieszanego z przerażeniem. Obydwa były w stopniu nie do opisania. Przede wszystkim ból. To było najgorsze.
Teraz górowało przerażenie.
Gdy już zostałam przywiązana i nie mogłam się ruszać, usłyszałam jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. Drzwi otworzyły się w przerwie między wrzaskami. Zamknęłam się i wzięłam głęboki oddech. Nie mogłam ruszyć głową, ponieważ też była przytwierdzona do stołu. Czekałam w okropnej niewiedzy na usłyszenie głosu osoby.
-Mia.-powiedział Will, nie wiedzieć czemu, jak zwykle twierdząco.
Nie wiedziałam, że to możliwe, ale moje serce zaczęło jeszcze mocniej bić. W sali panowała grobowa cisza. Miałam wrażenie, że wszyscy zaraz usłyszą moje serce.
Po chwili Will świecił mi swoją łysiną nad twarzą. Przyglądał się mi, jakby chciał zobaczyć buzujące we mnie emocje, co mu się chyba udało, bo zaczął się chichrać.
-Powinnaś się cieszyć, że będziesz pod narkozą. Bo moglibyśmy to zrobić bez niej, ale znając ciebie-dosłownie wypluł ostatnie słowo.-przeszkadzałabyś w pracy.
-Oh, tak, już zaraz będę skakać ze szczęścia. Najlepiej z mostu. Pod pociąg.
-Hahaha.-powiedział Will udawając śmiech.-Bardzo śmieszne. Panowie? Zaczynamy.-„wsparcie" złapało mnie, żebym nawet nie spróbowała się poruszyć.-Tom? Wiesz co robić.
Mężczyzna przyłożył mi do twarzy urządzenie, a japoczułam, jakby mnie ktoś dźgał igłami w gardle. Po kilkunastu sekundachznieczulenie zadziałało. Powoli zamknęłam oczy.
Pozdrawiam :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top