"Walka ostateczna„
Następnego dnia.
Kilka minut później brzasku słońca.
Pov. Ami.
-Wiem, że wymykanie się jest złe, ale i tak robię to codziennie-powiedziałam, do smoka, który skutecznie nie dawał mi wyjść z domu.
-Skoro to niebezpieczne to mnie ochronisz-powiedziała, i chyba wreszcie mi się go udało przekonać. Chociaż nie wiem co by było gdyby tata przyłapał mnie na na wyjściu z domu bez jego zgody.
-Wiem, też się dziwię, że ich nie ma, ale musimy iść-powiedziałem, kiedy przy oboziwsku wandalów nikogo nie było.
-Ten demon wie gdzie jesteś?-usłyszałam czyjś głos i zostałam złapana tak, że kogoś dłoń uniemożliwiała mi oddychanie.
-Tornado!-krzyknełam, z trudem do smoka, który nie wiedział co zrobić. Ale na moje słowo otrząsł się i pomógł mi się wydostać.
-Bynajmniej zakończę to co zacząłem-powiedział, z uśmiechem trzymając w jednej dłoni mój hełm, a w drugiej topór.
-Nie wydaje mi się-usłyszałam, za sobą głos taty. Szybko odwróciłam się w jego stronę i pobiegłam za jego plecy.
-Ami, do domu-powiedział, a ja posłusznie wykonałam jego polecenie i w towarzystwie Tornada uciekłam do domu, w którym schowałam się pod kołdrą i postanowiłam tam zostać póki mój tata nie przyjdzie...
Pov. Czkawka
-Serio myśleliście, że pójdzie wam to płazem?-zapytałem, obezwałdniając Sączysmarka.
-Powinienem cię tu zabić tu i teraz, ale nie zniże się do twojego poziomu-powiedziałem, przykładając ostrze piekielnika do jego gardła. Na początku to ostrze było tępe, ale jakiś czas temu czyli dzień przed znalezieniem Ami postanowiłem zamienić je na ostre ostrze.
-Niby jaki?-zapytał, a ja zamiast odpowiedzi, przeciąłem jego twarz rozpalonym ostrzem piekielnika. Zostawiając bliznę, którą mogłaby jedynie uleczyć ślina Nocnej Furii, a jak wiadomo oni takowej nie posiadają.
-Stateczek jak widziałem macie gotowy, więc teraz odpłyniecie i już nigdy nie pokażecie mi się na oczy-powiedziałem, a oni posłusznie zabrali Sączysmarka i ruszyli w drogę.
-A to w ramach zemsty-powiedziałem, a Szczerbatek wystrzelił plazme, który skutecznie zniszczyła jeden z dodatkowych żagli, przynajmniej nadszedł czas spokoju...
Kilka miesięcy później.
Okazało się jednak, że Astrid nie jest w ciąży, ale teraz mamy ogromy problem. A dokładniej wojnę, my i nasi sojusznicy wersus Wandale i Berserkowie. Dziś sie wszystko rozstrzygnię.
-Pilnuj małą-powiedziałem, żegnając się z Astrid, którą pocałowałem w usta. Po czym podszedłem do Ami, który płakała.
-A ty pilnuj mamę i nie płacz tylko się uśmiechaj, przecież muszę cię jeszcze nauczyć tego co wiem o żelastwie-powiedziałem, przytulając ją i całując w czoło i kiedy chciałem iść, ona zatrzymała mnie podając mi rysunek, który przedstawiał mnie, Astrid, ją, Szczerbatka, Wichure i Tornada. Uśmiechnąłem się do niej i wyskoczyłem w locie chowając jej rysunek do jednej z kieszonek kombinezonu i dałem się złapać Szczerbatkowi, który leciał z kawalerią smoków.
-Zaprosiłeś kumpli?-zapytałem, a smok wydał rozkaz, który zapewne znaczył: Zabić każdego.
-To jest moja walka-powiedziałem, zaskakując na statek, Na którym znajdował się Sączysmark i to zapewne on przekazywał wszelkie rozkazy.
-Kolejną bliznę będziesz miał na szyi-powiedziałem, atakując go. On cudem obronił sie przed moim atakiem przygniatając mnie do ściany i wtedy mi się wszystko przypomniało: to jak Ami próbowała mnie dźgnąć, to jak zmusiłem ją do picia, jak zabiłem Stoicka, to wszystko dało mi siłę.
-Jesteś gorszy od bydła-powiedziałem, dźgając go sztyletem, który był przypięty do jego pasa.
-Z tobą jest coś nie tak!-krzyknął.
-To nie ze mną jest coś nie tak, to ten świat jest popieprzony-odpowiedziałem, rzucając pochodnie na jakieś ubrania, które w kilka sekund zająły się ogniem.
-Szczerbatek!-krzyknąłem, przed wpadnięciem do wody, z której wyłowił mnie mój przyjaciel. Sama walka trwała do północy, a grupowanie sie i szacowanie strat trwało do brzasku słońca, ale teraz przynajmniej jestem pewny, że nic już nie zagraża Ami, ani Astrid...
Kilka lat później.
Już kilka lat minęła od upadku Wandali i Berserków, a ja sam żyje z Astrid i Ami u obrońców skrzydła, którzy byli jednymi z najważniejszych sprzymierzeńców bitwy. Ogólnie nie żałuję swoich decyzji, mam też wiele krwi na rękach, ale dla Ami i Astrid jestem gotów zrobić wszystko. Aha jeszcze jedno jutro są dziesiąte urodziny Ami, trzeba przygotować jakiś prezent...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top