Muszę odejść
Cześć :) to moje pierwsze opowiadanie więc prosze o wyrozumiałość, mam nadzieję, że się Wam spodoba i zachęcam do czytania :D
writerka
Eva
- Eva - kochanie, nie płacz.
Jak ja mogłam nie płakać. Mój chłopak Eric zostawił mnie miesiąc temu z niewyjaśnionych przyczyn. Nawet się nie pożegnał! Było nam razem tak dobrze.. byliśmy razem przez długi czas. Związek z nim był moim najdłuższym związkiem. Z żadnym mężczyzną nie byłam więcej niż kilka miesięcy. Z Ericiem było inaczej. Kochałam go nad życie. Co ja opowiadam - ja go nadal kocham. Owszem, kłóciliśmy się, ale każda para się kłóci. Nie ma związków idealnych. Byliśmy razem ponad rok, a on tak nagle bez wytłumaczenia odszedł. Mieliśmy wspólne plany, marzenia... Jak wszystko w jednej chwili może się wziąć w łeb! Siedziałam na dużej, skórzanej kanapie w kolorze szarym. Siedziałam już w tym miejscu i w tej samej pozycji (nogi podciągnięte do szyi) dość dłuższy czas. Siedziałam i płakałam, a Liz jak zawsze starała się mnie pocieszyć. Zawsze to robi, gdy mam doła. Nic dziwnego, gdyżesteśmy najlepszymi przyjaciółkami od kąd pamiętam. Zawsze była przy mnie, a ja przy niej. Na dobre i złe.
Pamiętam jak raz myślałam, że ją strace. To był okropny moment w moim życiu. Jej tata dostał nową posadę i musieli wyjechać. Nie widziałam jej bardzo długo. Przyszedł czas na studia i też wyjechałam z miasta. to było niesamowite, gdy któegoś razu szłam ulicą i weszła we mnie młoda dziewczyna. Możecie sobie wyobrazić, jakie było zaskoczenie, gdy okazało się, że to moja Liz. Nie mogłyśmy się sobą nacieszyć, tyle było do opowiedzenia... Bez wahania postanowiłyśmy wynająć coś wspólnie i razem zamieszkać. Obie wtedy byłyśmy jeszcze w stanie wolnym. W prawdzie mieszkanie, ktore znalazłyśmy w centrum miasta opłacali jej rodzice. Liz pochodziła z bardzo zamożnej rodziny, ale nie dawała tego po sobie poznać. Staram się płacić im co miesiąc zqa czynsz, ale oni przeważnie nie biorą tej kasy. Lubie jej rodziców. W dzieciństwie uwielbiałam odwiedzać Liz, bo zawsze panowała tam przyjemna atmosfera, nie dorobili się nigdy drugiego dziecka, więc swoją jedyną córkę kochali nade wszystko. Nie to co u mnie... Mam starszego brata i siostrę. Jestem najmłodsza i jak niektórym mogło by się wydawać byłam najbardziej rozpieszczana. Nieprawda... Rzadko wspominam okres z dzieciństwa, kiedy siedziałam w domu. Zawsze były krzyki między mamą, a tatą. Z bratem w ogóle się nie dogadywałam... Lepiej szło między mną, a Alice. Kocham ją, w końcu to moja siostra. Ale tylko ona zawsze się za mną wstawiała. No, ale już jesteśmy dorosłe i nie ma takich problemów.
- Nie mogę nie płakać, ja go kocham!
Łzy ciekły mi po policzku coraz bardziej. Zawsze tak było, gdy tylko o nim myślałam i o tym, że moge go juz nigdy nie zobaczyć...
- Wiem skarbie, ale musisz o nim zapomnieć. Nie możesz wiecznie przez niego cierpieć.
- Nie mogę o nim zapomnieć!
Liz rzuciła we mnie poduszką.
- Smutasie. Możesz. Minął już miesiąc. On nie odezwał się ani raz Ty też musisz o nim zapomnieć. Znaleźć sobie kogoś innego. Jutro idziemy na imprezę do Jacka i to będzie idealna okazja dla Ciebie na zabawienie się.
- Urodziny Jacka są jutro?
- Tak, mówiłam Ci ze sto razy.
Liz zaczęła się śmiać.
- Te łzy wypłukują Ci pamięć.
Wzięłam poduszkę, którą przed chwilą dostałam i rzuciłam w moją przyjaciółkę.
- Haha. Bardzo śmieszne.
Liz zrobiła poważną minę.
- Mowię prawdę.
- Ta powaga do Ciebie nie pasuje.
- Za to do Ciebie bardzo pasuje uśmiech, którego dawno na Twojej twarzy nie widziałam.
- Pamiętasz, jak Ty długo rozpamiętywałaś Steavena, po tym jak Cię zostawił?
- Tydzień. Bo potem zrozumiał co stracił i błagał, żebym do niego wróciła, co sprawiło mi wiele radości. Ale sama wiesz, że nie wróciłam do niego. Nie wchodzę do tej samej rzeki po raz drugi. A później spotkałam Jacka i jesteśmy szczęśliwi.
- Czemu on mnie zostawił... Tak dobrze nam się układało..
- Dotarło do niego, że jesteś dla niego za dobra, i uciekł gdzie pieprz rośnie. Eva.
Liz włożyła mi kosmyk włosów za ucho.
- Jesteś piekną, młodą laską. Nie ma co wylewać tyle łez na takiego dupka. On nie jest tego warty.
- Ale ja zasługuję na szczęście, na miłość...
- Nie możesz tu siedzieć. Jak siedzę tu z Tobą tak długo, to mnie to przytłacza. Musisz się stąd wyrwać! Kiedy ostatni raz byłaś na mieście? Tak, racja byłaś ze mną na zakupach przed moimi urodzinami.
Liz wstała, podrapała się po głowie. Zastanowiła się i zrobiła okropną minę.
- Boże! To było miesiąc temu! Od tamtej pory prawie nie wychodzisz z domu!
To prawda. Na urodziny Liz szłam razem z Ericiem. To był właściwie nasz ostatni wspólny wypad. Było świetnie, z resztą jak zawsze. Wyszliśmy prawie jako ostatni goście. Liz miała nocować u Jacka, więc nasze mieszkanie miało być puste. Eric odprowadził mnie do domu i bardzo chciałam, żeby wszedł, został ze mną... Jednak Eric odmówił.
- Dlaczego nie wejdziesz? Chociaż na chwilkę... - mówiłam błagalnym tonem.
- Nie mogę Eva, wybacz. Jutro mam ważne spotkanie i chcę się wyspać - pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Właściwie to był nasz ostatni pocalunek, bo na drugi dzień z samego rana zadzwonił do mnie, mówiąc, że jest mu przykro, ale z nami koniec. "Muszę odejść". Więcej się nie odezwał, a te słowa zostały mi w pamięci do dziś.
- Musisz znaleźć sobie jakieś zajęcie. Kiedy ostatni raz coś namalowałaś?
- Ja już nie maluję. Od dawna.
- To źle. Byłaś niezła. Powinnaś do tego wrócić.
Talent odziedziczyłam po mojej babci. Dla mnie zawsze była artystką. Kochałam patrzeć w dzieciństwie jak pracuje. Sama pokazała mi pare trików, a ja też zaczęłam malować. Później nie miałam czasu ani chęci.. Babcia zmarła i cały mój entuzjazm ze mnie uszedł. Była dla mnie jak mama. Kochałam ją bardzo. Odeszła nagle, ale zostawiła list, w którym pisała, że oddaje wszystkie swoje prace mnie i ma nadzieję, że też będę malować. Jednak ja już nie mogłam tego robić. Bez niej to już nie było to samo.
- Wiem.
Liz spojrzała w okno, jakby tam zobaczyła odpowiedź na wszystkie swoje problemy.
- Zakupy! To Ci pomoże.
Kochała zakupy. Pewnie dlatego, że we wszystkim wyglądała świetnie. Liz jest szczupłą brunetką o długich nogach. Jest tak samo piękna jak jej mama. Całą urodę odziedziczyła po niej. Ma twarz bez żadnych niedoskonałości. Pełne usta, niebieskie, duże oczy i mały nosek. Ja natomiast jestem przeciętnej wysokości mam tendencję do tycia w udach, więc muszę pilnować co jem. Mam to po mamie... Mam blond włosy do ramion, małe zielone oczka, mały nosek, z którego jestem bardzo zadowolona. Bardzo go lubię. No i małe usta. Liz kocha wszystko, co jest szalone. Nie powiem, też lubię czasem zaszaleć. Moim marzeniem jest skok na bungee. (Będę musiała kiedyś o tym powiedzieć Liz. Musimy to zrobić.) Liz potrafi zjednac sobie tłumy. Ja raczej jestem nieśmiałą osobą. Wolę spędzić wolny czas ze znajomymi, a nie jak Liz na poznawaniu nowych ludzi na imprezach. Po co mi oni, jak więcej pewnie ich nie zobaczę, a imoina do rana zapomnę...
- Liz, co Ty robiłaś przez ten cały czas, gdy ja tu zapuszczałam korzenie?
- Hmmm. Mogę Ci tylko odpowiedzieć, że przez ostatni tydzień dużo czasu spędzałam z Jackiem. Ale co to za różnica. Nie mogę patrzeć jak tu siedzisz i marnujesz sobie życie! Masz 30 minut na doprowadzenie się do ładu i wychodzimy! Ruchy do łazienki.
Zwaliła mnie z kanapy i zapchała do mojej sypialni.
- 30 minut!
- Jaaaasne szefie, do zobaczenia.
Z sypialni od razu podreptałam do łazienki. Moja łazienka była ogromna. Duża wanna, prysznic wielka toaletka, na której było mnóstwo przeróżnych kosmetyków i perfum. Na środku, nad toaletką było ogromne lustro trzy częściowe. Widziałam w nim całą siebie - lubiłam w nie patrzeć. Ale nie dziś, nie teraz. Boże.. jak ja wyglądam! Podkrążone oczy, zmęczona twarz która potrzebowała pielęgnacji, sucha skóra.
- 30 minut mi nie wystarczy!!
Szybki, gorący prysznic. Uzyłam orzeźwiającego żelu pod prysznic. Tego mi było trzeba - orzeźwienia i pobudzenia. Wyszorowałam zęby i doproawdziłam moją twarz do porządku. Wyszłam z łazienki. Miałam jeszcze 5 minut. W co mam się ubrać... Popatrzyłam przez okno. Całe miasto było skąpane w słońcu. No tak.. środek lata. Zdecydowałam się na niebieską krótką sukienkę na ramączkach. Ubrałam buty na koturnie i byłam gotowa do wyjścia.
Droga nie trwała długo. Mieszkamy nie daleko centrum miasta, więc droga do centrum handlowego taxi zajmowałam nam mało czasu. Jest wczesna pora, więc na drogach nie było dużego ruchu. Nie nawidzę, gdy w Nowym Jorku są godziny szczytu... Najlepiej iść na piechotę lub nie wychodzić z domu.
- Dobra, to jakie plany na teraz?
Spytałam, gdy wjeżdżałyśmy dużymi schodami do "miasta mody". Wiedziałam, że jak będę sprawiać wrażenie zadowolonej z dzisiejszych zakupów, to Liz będzie szcęśliwa.
- A więc.. Musimy kupić jakieś ciuchy na jutro, iść do kosmetyczki, Tobie sprzydałby się masażysta. Serio, nie zaszkodziłby Ci, wręcz przeciwnie.
Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem.
- No co. Mówię Ci prawdę. Spytałaś, to Ci odopwiadam.
- Aż tak ze mną źle?
Liz zastanowiła się chwilę.
- Masz rację. Jeszcze musimy zahaczyć o fryzjera.
- Działasz mi na nerwy!
Objęła mnie w pasie.
- Ja też Cię kocham Eva.
Przy tej kobiecie humor zawsze mi się poprawia. Cieszę się, że jest moją przyjaciółką. Co ja bym bez niej zrobiła?! Weszłyśmy do pierwszego sklepu. Były w nim same eleganckie ciuchy. Liz od razu miała ręce pełne ubrań. Była chyba dostawa nowej kolekcji, bo ceny były kosmiczne.
- Liz.. widziałaś ceny tych ciuchów?
- Mała, nie patrz na ceny , tylko bierz to i idź przymierzyć. I to już.
Zrobiłam jak kazała, wzięłam ciuchy i poszłam do przymierzalni. Miałam ze sobą sukienki różnego rodzaju. Liz miała świetny gust.
- Pokaż no mi się.
Wyszłam w pierwszej kreacji.
- Taaaadam.
Zrobiłam kilka ruchów udając, że jestem modelką.
- No no. Wyglądasz bosko!
- Mi też się podoba. A Ty coś przymierzałaś?
- Najpierw zajmiemy się Tobą, a potem mną. Masz. Weź jeszcze to. I te buty przymierz.
Kiedy ja to wszystko poprzymierzam... Znowu wyszłam i Liz była wniebowzięta, że znalazła mi takie pasujące idealnie ciuchy. Ogólnie w tym sklepie kupiłam trzy nowe kreacje i dwie pary nowych szpilek. Dzień dopiero się zaczynał, a już miałam coraz lepszy humor.
- Dobra Liz, teraz Tobie trzeba coś znaleźć.
Liz popatrzyła na mnie z uśmiechem i miłością w oczach.
- Dobrze Eva, ale pozwól, że ja wybiorę nam ciuchy, nie oszukujmy się, ale
Przewrałam jej w pół zdania
- Ale Ty masz lepszy gust, a ja nie przepadam za zakupami. Dziękuję.
Obdarzyłam ją pełnym wdzięczności uśmiechem.
- Ale Liz mam propozycję. Znajdę coś, co przymierzysz i jak będziesz wyglądać dobrze, to to kupimy.
- Dobrze mała. To bierz się.
Porwał mnie wir zakupów. Nie znalazłam jednego ciucha dla Liz, tylko masowo dawałam jej coraz to nowsze kreacje. Sama też chodziłam co chwilę do przymierzalni. Chodziłyśmy od sklepu do sklepu i bawiłyśmy się świetnie. Sprzedawczynie były wniebowzięte. Doradzały nam i przynosiły ubrania z najnowszych kolekcji. Zostawiałyśmy u nich pełno kasy. Wpadłyśmy w trans. Miałyśmy tyle torb, że ciężko było nam się poruszać od sklepu do sklepu.
- Liz, może już skończymy?
- Coś Ty! Widziałaś? Tu mają najnowszą kolekcję szpilek! Potrzebuję nowe buty! Wchodzimy tu!
Miał to być ostatni sklep, ale do nowych butów i ciuchów potrzebowałyśmy nowej biżuteri i dodatków, więc samo się tak przeciągło..
- Eva. Teraz idziemy do kosmetyczki. Musimy zdążyć jeszcze do fryzjera, a masażysta odwiedzi nas wieczorem w domu. Co Ty na to?
I tak już dzisiaj pozwoliłam sobie na dużo, więc co mi tam. Szaleć to szaleć!
- Jasna sprawa! Nie mogę się doczekać. To gdzie do tej kosmetyczki?
Liz popatrzyła na mnie z czułością.
- Nie mogę się na Ciebie taką napatrzeć. Gdyby nie te wszystkie torby, to rzuciłabym Ci się na szyję.
Obie zaczęłyśy się śmiać jak dzieci i poszłyśmy do kosmetyczki.
- Linda. To jest moja przyjaciółka. Obie potrzebujemy żebyś zrobiła nam paznokcie i potrzebujemy odświeżyć nasze zmęczone twarzyczki. Liz jest tu pierwszy raz, więc zadbaj o nią, proszę.
Liz puściła oczko do kobiety.
Linda była trochę po trzydziestce i wyglądała na sympatyczną. Uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Eva, zapraszam. Jak wyjdziesz z tego gabinetu będziesz czuła się jak nowo narodzona.
Oddałam się w ręce kobiety i miała rację. Jak dziękowałyśy i opuszczałyśmy jej gabinet czułam się tak dobrze, że jak ona to ujęła "jak nowo narodzona".
- Widzę, że Ci się podobało i częściej będziesz ze mną tu zglądać.
Liz dała mi kuksańca w bok.
- Oj podoabało mi się i to bardzo... Nawet nie jestem już zmęczona.
Liz się zaśmiała.
- Dlaczego nie chciałaś pójść tu ze mną wcześniej?! Tyle Cię ominęło.
- Teraz nie będziesz mogła się mnie pozbyć!
Liz zrobiła minę rozkapryszonego dziecka.
- Niee!! Proszę, tylko nie to!
Obie zaczęłyśy się śmiać.
- Dzięki Liz. Jesteś najlepsza.
- Oooo.
Liz posłała mi uśmiech dumnej mamy.
- Tu "mieszka" Patrick.
Liz się nie myliła. Salon fryzjerski był zaprojektowany jak pokój. A Patrick odgrywał tu rolę jego właściciela.
- Elizzabeth! Jak dawno Cię tu nie było.
Patrick podszedł do Liz i ucałowali się w policzki. Później podszedł do mnie.
- A kim jest ta piękność?
- Heej, jestem Eva.
- Eva.
Uczynił ze mną to samo, co wcześniej z Liz.
- Patricku. Moja przyjaciółka potrzebuje Twojej pomocy. I to szybko.
Mężczyzna popatrzył na mnie wzrokiem znawcy wziął za rękę i posadził na fotelu przed dużym lustrem.
- Masz rację.
Zwrócił się do mnie.
- Kochanie. Kto tak skrzywdził Twoje włosy? Masz jakieś życzenia, czy zdajesz się na mistrza?
- Oddaję moje włosy w Twoje ręce. Czyń cuda.
Mistrz przyjął dumny i poważny wyraz twarzy. Nie wiem, ile siedziałam na fotelu, ale wynik końcowy był genialny!
- Nie wiem, jak tego dokonałeś, ale jesteś moim mistrzem!
- Liczyłem na to, że Ci się spodoba.
- Podoba?! To jest boskie! Ja wyglądam bosko!
- Wiem kochanie. To jest wspaniałe uczucie.
Moje włosy były teraz o połowę krutsze i miałam grzywkę. Naprawdę wyglądałam świetnie.
- Ok, to ile płacę?
Patrick zaczął się śmiać. Popatrzyłam na niego pytająco.
- Eva, Liz to moja stała klientka. To było w ramach promocji, ale mam nadzieje, że jeszcze się zobaczymy.
- Oj zobaczymy!
Pełna radości i zadowolenia pożegnałam się z Patrickiem i wyszłam z salonu. Cholera. Liz. Gdzie ona się podziewa?! Wyciągnęłam telefon i wykręciłam jej numer. Poczta głosowa. Usiadłam na ławce i dzwoniłam jeszcze pięć razy. Poczta poczta i poczta! Co się z nią do cholery dzieje! Nagle moja komórka zaczęło wibrować. To była Liz.
- Liz?! Gdzie Ty się podziewasz?! Dzwonię i dzwonię!
- Eva, spokojnie. Ymmm spotkałam znajomych. Już wracam, gdzie jesteś?
Liz była zdenerwowana, czułam to.
- A jak myślisz, gdzie jestem?
- No tam gdzie byłaś przed chwilą.
Nastała chwila ciszy.
- Fryzjer! Tak, byłaś u fryzjera. Już do Ciebie biegnę.
I się rozłączyła. Nie wierzę, że tak poprostu zapomniała, gdzie byłam... Coś mi tu nie gra..
- O! Tu jesteś! WOW pięknie wyglądasz!
Widziałam, że jej radość nie była szczera.
- Hmm. Dzięki. Jakich znajomych spotkałaś?
- Co? Aa tych znajomych. Kilku takich. Nie znasz. Poznałam ich eee na jakiejś imprezie. Tak na imprezie.
- Okeeej. Liz. Kręcisz. Widzę to.
- Ja? Nie.. Nic nie kręcę. Wracamy do domu?
- Zadzwonię po taxi.
Całą drogę do domu Liz nie odezwała się słowem. To nie w jej stylu. Zawsze miała coś do powiedzenia. Na moje pytania odpowiadała tylko "tak" lub "nie". Co się wydarzyło jak Patrick zajmował się moimi włosami?!
Weszłyśmy do domu, a Liz od razu wskoczyła do kuchni. Nasza kuchnia była ogromna, co mi odpowiadało, bo lubiłam gotować. Za to Liz tego nie znosiła.
- Co jesz na kolację? Przygotuję coś pysznego.
- Liz..?
- Tak?
Stanęłam przed nią.
- Od kiedy Ty gotujesz?
- Nie będziesz zawsze Ty gotować dla mnie.. Też się muszę wziąć i zacząć.
- Nie oszukujmy się. Ty ani tego nie umiesz, ani tego nie umiesz.
Zmusiłam ją, by popatrzyła mi prosto w oczy. Podeszłam i wzięłam ją za rękę.
- Liz, powiedz mi, co się stało. Widzę, że coś Cię gryzie.
- Eva.. Jak Patrick zajmował się twoimi włosami... Ja poszłam kupić nam kawę, wiesz w tej naszej ulubionej kawiarence..
- Wiem gdzie Liz. Co się wydarzyło dalej.
Byłam niecierpliwa. Chciałam, żeby wkońcu wydusiła z siebie co się stało. A jeśli zobaczyła Jacka jak opściskuje się z jakąś inną?! Niee... Jack by jej tego nie zrobił. Za bardzo ją kocha. Liz spojrzała na mnie smutnymi oczami.
- Przechodziłam obok tego jubilera co tam jest i
Liz przygryzła wargę.
- I...?!
- I był tam Eric z jakąś laską!
Co?! Czy ja dobrze usłyszałam?! Ale z kim on tam był?
- Z kim on tam był?
Liz przyciągła mnie do siebie.
- Nie wiem kochanie. Nie znam jej, ale Ty jesteś od niej o wiele lepsza.
Eric jest w mieście. I był u jubilera z jakąś laską. To nic, może kupywali jakiś prezent dla jego rodziców?
- Liz, a widziałaś na co patrzyli w tym sklepie? Co oglądali?
Moja przyjaciółka na chwilę się zamyśliła.
- Tak. DObrze widziałam czego szukali, bo stali zaraz przy szybie, obok której przechodziłam. To, co oglądali napewno Ci się nie spodoba.
Odsunęłam się od przyjaciółki i popatrzyłam na nią wzrokiem, który dał jej jasno do zrozumienia, że chce wiedzieć.
- Ale żeby nie było, że nie uprzedzałam. Oglądali obrączki.
- Liz, to nie koniec świata. Przecież Eric mógł zostać świadkiem na czyimś ślubie, a jego zadaniem był zakup obrączek.
Spojrzała na mnie wzrokiem, w którym było mnóstwo współczucia. Ale przecież tak mogło być. Prawda? No chyba ona nie myśli, że Eric się żeni?! Spojrzałam na nią z otwartą buzią i oczami wielkimi ze zdziewienia.
- Tak Eva. Oni przymierzali te obrączki i wyglądali na szczęśliwą parę, która za nie długo ma się pobrać.
Oparłam się o blat kuchenny. Nie wierzyłam, że Eric zostawił mnie dlatego, że był zaręczony z jakąś inną kobietą. Nie zrobiłby mi tego. Więc o co do cholery w tym wszystkim chodziło?! Muszę z nim porozmawiać. Tylko jak... nie mam z nim żadnego kontaktu...
- Liz, nie wiem jak Ty, ale ja bym się z chęcią przespała.
- Jasne kochana, śpij dobrze.
Poszłam do swojej sypialni, wszystkie torby z zakupami zostawiłam w salonie. Jak do jutra poczekają to nic im się nie stanie. Zanim walnęłam się na łóżko to zdecydowałam wziąć długą relaksującą kąpiel. Weszłam do łazienki, odkręciłam kran z gorącą wodą i napuściłam jej do wanny. Dolałam pachnącego płynu lawendowego i zrzuciłam z siebie ubranie. Zanurzyłam się w wodzie. Tak... tego mi teraz było trzeba. Odprężenia. Zamknęłam oczy i zaczęłam myśleć o Erciu, o tym jak się poznaliśmy. Było to na jednej z imprez, które Jack zorganizował. Eric i Jack to najlepsi kumple, są jak bracia. Chłopak mojej przyjaciółki nas poznał i na początku miałam Erica za przyjaciela. Dopiero później zorientowałam się, że się w nim zakochałam. Poszliśmy razem do kina i wtedy wylał przez przypadek na mnie coca colę... Oboję zaczęliśmy się śmiać i chciał pomóc mi jakoś to powycierać i wtedy nasz wzrok się spotkał. Dostrzegłam błysk w jego oczach - coś jakby pożądanie. I wtedy pocałowałam go. Wyszliśmy z kina w środku kina i odrazu pojechaliśmy do mnie. Spędziliśmy razem wspaniałą noc i od tamtej chwili nie wyobrażałam sobie dnia bez niego. Myślałam, że on ma tak samo. A on się mną tylko bawił. Ale tak długo? Nie wierzę.. to nie w jego stylu. Wiem, że przedemną był tylko w jednym poważny związku, ale wtedy był jeszcze młody... Z zamyślenia wyrwał mnie przerażający pisk Liz. Natychmiast wynurzyłam się z wody, wzięłam turkusowy szlafrok, związałam go w pasie i wyskoczyłam z wanny, a zaraz potem z łazienki i pokoju.
- Liz?! Co się stało?!
- Eva?! Chodź tu szybko!
Głos mojej przyjaciółki dobiegał z jej sypialni. Szybko zrobiłam co mi kazała i byłam w jej pokoju. Liz stała na swoim łóżku i była przerażona.
- Liz, co się stało.
- Mysz!
Proszę? Tyle zachodu o jedną głupią MYSZ?!
- Liz, serio? Mysz? Ja idę spać. Dobranoc.
- Gdybyś ją widziała. To była jakaś zmutowana mysz!
- Nie wątpię kochanie, a teraz dobranoc.
Posłałam jej buziaka i poszłam do pokoju.
Nie mogłam zasnąć. Zasinałam na chwilkę, ale od razu się budziłam, bo miałam koszmary z udziałem Erica. Śniło mi się, że jestem zaknięta w jakiejś brudnej i śmierdzącej piwnicy. Jest ciemno i nikogo nie ma po za mną i (dzięki Liz) myszami. Nagle słyszę, że ktoś się zbliża - słyszę kroki.
- Przykro mi Eva, ale muszę to zrobić.
Przede mną stoi Eric z wycelowanym prosto we mnie pistoletem. Ja jestem na skraju wyczerpania i głosem pełnym bólu pytam
- Dlaczego? Eric, dlaczego. Mówiłeś, że mnie kochasz!
Nie widziałam twarzy Erica, bo było ciemno. Chciałam odczytać z jego twarzy co teraz czuje.
- Moja miłośc do Ciebie nie była szczera. Musiałem udawać, bo taka praca.
I wtedy wchodzi ktoś inny do piwnicy szybkim, pewnym krokiem. Słychać strzał, i o dziwo ja jestem jeszcze w jednym kawałku. Przede mną pada ciało i słyszę głos Jacka
- Wybacz stary, ale nie mogłem pozwolić, byś ją skrzywdził.
Wtedy dociera do mnie, że ciało należy do Erica. Zaczynam krzyczeć i wrzeszczeć. I w tym momencie zrywam się z łożka i jestem cała . roztrzęsiona. Tej nocy śniło mi się to dwa razy. Która jest godzina? Zerknęłam na zegarek stojący na stoliku nocnym. Dochodziła 4.00. Muszę zasnąć. Jutro impreza i muszę być chodź trochę wyspana.
Nie wiem kiedy zasnęłam, ale wiem, że koszmar mnie już nie męczył. Przeciągnęłam się na łóżku jak kot, dochodziła 10.00, a promienie słońca próbowały dostać się do mojego pokoju. Zwaliłam się z łóżka i podreptałam do łazienki. Wzięłam szybki zimny prysznic, umyłam zęby i zrobiłam prowizoryczny makijaż. Opuściłam łazienkę i stanęłam przed szafą. Ubrałam krótkie spodenki i koszulę, którą zawiązałam na wysokości pępka. Dziś piątek - impreza u Jacka. Super.. A jak będzie na niej Eric? Od wczoraj rozważałam taką możliwość. Wyszłam z pokoju, Liz jeszcze smacznie spała. Postanowiłam, że zrobię dla nas jajecznicę i zaparzę kawę. Minęło jakieś 15 minut i Liz przywędrowała do kuchni.
- Ale pachnie. Mam nadzieję że pamiętałaś o mnie.
- Zawsze o Tobie pamiętam.
Podałam jej kubek z świeżą kawą.
- Jajecznica już gotowa. Myślę, że będzie smakowało.
- Eva, każde żarcie, które Ty upichcisz mi smakuje.
- O której mamy być u Jacka?
Wzięłam łyk kawy.
- Więc, przed 3 musimy wyjechać.
- Więc, mamy mało czasu.
Liz przegryzła jajecznicę kromką chleba.
- Dokładnie.
- Eva!! Musimy już wychodzić! Napewno wyglądasz pięknie. Chodź już!
- Już idę!
Stanęłam jeszcze raz przed lustrem. Wyglądałam całkiem OK. Czarna mini, bez ramiączek i z wyciętymi plecami, która idealnie pokreśliła moje piersi. Włożylam do tego wysokie buty na obcasie, które wydłużyły mi nogi, nie przesadny makijaż, ale taki, który powiększył moje małe zielone oczy i idealna fryzura, którą zawdzięczam Patrickowi. Kilka dodatków : złota bransoletka, naszyjnik i kolczyki. Wzięłam torebkę i wyszłam z pokoju.
- I jak? Co myślisz?
Liz spojrzała na mnie wzrokiem profesjonalistki.
- No no, myślę, że dziś samotna nie będziesz.
Dałam jej kuksańca w bok. Liz wyglądała świetnie. Miała na sobie czerwoną kreację, którą kupiłyśmy wczoraj i do tego buty na wysokim obcasie. Wyglądała jak jakaś modelka. Serio. Miała idealną figurę.
- Liz, a Ty wyglądasz fenomenalnie. Jack będzie wniebowzięty!
- On zawsze powinien być przy mnie wniebowzięty!
Obie zaczęłyśmy się śmiać i wyszłyśmy z mieszkania. Cieszę się, że im się układa. Tworzą razem taką słodką parkę. Gdy dojechałyśmy pod dom Jacka kilka samochodów było już zaparkowanych, a z wewnątrz słychac było głośną muzykę. Wchodziłyśmy do środka, a Liz już od progu witała się prawie z wszytskimi, którzy tu byli. Ja tu nie znałam prawie nikogo. Ale dziś się to zmieni! Od dziś będę inną Evą! W tłumie zobaczyłam Jacka, który szedł w naszą stronę. Liz zaczęła mu energicznie machać, a ja puściłam mu oczko.
- Najlepszego!
Przytulił nas obie, a później zaczęli się całowac z Liz. Popatrzył na mnie.
- Dzięki. Mam nadzieję, że będziesz bawić się dobrze!
Ja też miałam taką nadzieję... Wziął Liz pod rękę i już mieli iść, gdy coś mnie naszło i wypaliłam
- Jack, poczekaj..
Jack się obrócił
- Tak?
- Bo.. Hmm. Chiałam spytać..
Mężczyzna popatrzył na mnie wzrokiem mówiącym, że wie o co mi chodzi.
- Eva, nie wiem czy Eric będzie na tej imprezie. Jakbym wiedział, to bym Ci powiedział.
- Dzięki.
Uśmiechnęłam się do niego, a on wziął Liz i oddalili się. Rozejrzałam się dookoła szukając jakichś znajomych twarzy. Spostrzegłam bawiącą się w tłumie Lucy. Znałam ją dość długo i bardzo ją lubiłam. Ruszyłam w jej kierunku i jak widziałam, że mnie widzi to pomachałam jej. Nagle jakiś facet zaszedł mi drogę.
- Znamy się?
Spytałam zdziwiona, gdyż tego gościa widziałam po raz pierwszy w życiu. Mężczyzna był bardzo przystojnuy. Wysoki i muskularny blondyn o niebieskich oczach i poważnym wyrazie twarzy. Uśmiechał się do mnie pokazując idealnie równe i białe zęby. Wyglądał na poważnego i myślę, ze trochę niebezpiecznego typa. Włączyła się mi czerwona żarówka w głowie, ostrzegająca, że powinnam nie wdawać się z nim w dyskusję. Moment. Stara Eva by odeszła, ale jej juz nie ma.
- Nie znamy się, ale chciałbym Cię poznać.
- To jak masz na imię przystojny nieznajomy?
Postanowiłam z nim poflirtować.
- Tom. Mogę teraz ja poznać Twoje imię?
- Żeby poznać moje imie trzeba zasłużyć.
Puściłam mu oczko i poszłam w kierunku miejsca, gdzie był alkohol. Przeszłam kilka kroków i odwróciłam się w stronę nowo poznanego męzczyzny. Stał i patrzył na mnie, a później od razu za mną ruszył. Wyprostowałam się i nadal zmierzałam w kierunku prowizorycznego baru. Wzięłam piwo i zrobiłam duży łyk, gdy usłyszałam głos
- Więc co muszę zrobić, by je poznać?
- Hmmm.
Udałam, że się zastanawiam.
- Zatańcz ze mną.
Pociągnęłam kolejny łyk alkoholu, a zaraz po nim kolejny i kolejny i poszłam z Tomem w stronę bawiącego się tłumu. Długo tańczyliśmy i nie powiem. Nie mogłam narzekać, gdyż był genialnym tancerzem. Tańczyło mi się z nim jakbym tanczyła w chmurach.
- No dobra.
Powiedziałam zdyszanym głosem.
- Jestem Eva.
Obdarzył mnie radosnym usmiechem.
- Miło mi.
Poczułam ucisk na prawej ręcę. Ktoś chwycił mnie za rękę i odwrócił w drugą stronę. Jack.
- Odbijany.
Tom wyglądał na zbitego z tropu, więc powiedziałam, że znajdę go później.
- Jack. Udana impreza.
- Skąd go znasz?
- Kogo?
Jack popatrzył na mnie surowym wzrokiem.
- A z kim przed chwilą tanczyłaś?
- Z Tomem.
O co mu chodzi do cholery?!
- No właśnie. Uważaj na niego. Jest to niebezpieczny typ.
Eric też na pierwszy rzut oka też był niebezpieczny, a Jack mnie z nim poznał. Więc o co mu teraz chodziło? Czyżby pilnował, żebym nikogo sobie nie znalazła, bo go Eric poprosił? On może być szczęśliwy i mieć narzeczoną, a ja to co?!
- Od kiedy Ty się tak o mnie martwisz? Eric też do najgrzeczniejszych nie należał i sobie poradziłam.
- Tu nie chodzi o Erica. Ostrzegam Cię przed nim. Gość jest niebezpieczny.
- Dzięki za info. Może wrócisz już do Liz?
Podziękowałam za taniec i wróciłam do baru, gdzie wzięłam kolejne piwo. Zdecydowałam pójść do Lucy, ale nigdzie jej nie mogłam znaleźć. Zrobiło mi się duszno, więc wyszłam na zewnątrz. Stanęłam na tarasie. Byłam tu sama. Wszyscy bawili się w najlepsze w środku. Była ciepła noc a gwaizdy oświetlały niebo. Dookoła tarasu był żywopłot. Nagle usłyszałam krzyk kobiety. Rozglądnęłam się dookoła, ale nikogo nie widziałam. Przeraziłam się, ale podeszłam do drzew tworzących żywopłot i obserwowałam co się dzieje. Nie widziałam za dużo, bo wszystko działo się za daleko. Musiałam podejść bliżej. Wcześniej wyciągnęłam telefon i wysłałam Liz smsa. Podeszłam bliżej i dostrezgłam dwie postacie. Jedna z nich leżała, a druga jakby... Nie. Ta druga postać dźgała nożem leżącą postać na trawniku. Pisnęłam z przerażenia i wtedy mężczyzna z nożem wstał. Strach mnie sparaliżował i nie mogłam zrobić kroka. Męzczyzna podążał szybkim krokiem w moją stronę. Nikogo tu nie było. Chciałam uciekać, lecz wpadłam na żywopłot, który był za mną. Nagle poczułam nielitościwy ból w dolnej części brzucha i usłyszałam przeraźliwy krzyk mojej przyjaciółki. Straciłam grunt pod nogam, upadłami i straciłam przytomność.
Leżałam na łożko przykryta białą kołdrą. Wiedziałam jedno - to nie był ani mój pokój ani moje łóżko. Rozejrzałam się dookoła i wyciągłam jakieś dziwne coś, co miałam w nosie. Super. Jestem w szpitalu. Moja ręka była podpięta do kroplówki, rozejrzałam się po sali. Byłam w niej sama. Podniosłam się na ramionach i poczułam ból w dolnych okolicach brzucha. Podniosłam kołdrę. Mój brzuch był opatrzony opatrunkiem, który miał małą plamkę krwi. Moment... co ja tu robię? Próbowałam sobie wszytsko po kolei przymomnieć. Impreza u Jacka, taniec z Tomem. Trochę za dużo wypiłam. Co się działo dalej? Eva skup się! Dobra... Wyszłam na balkon. Tak! Boże... co z tą osobą, która tam leżała?! musze się tego dowiedzieć. Mam nadzieję, że nic poważnego jej nie jest. Kim w ogóle była ta osoba? W mojej głowie było tak dużo pytań... Odpięłam kroplówkę i wstałam z łóżka. Podeszłam do okna, było południe.
- Eva?! Eva!
Usłyszałam głos mojej przyjaciółki. Odwróciłam się, a Liz rzuciła mi się na szyję.
- Liz?
- Eva, tak się Ciebie bałam!
Łzy zaczęły lecieć jej po policzku. Puściła mnie i przyjrzała mi się dokładnie.
- Liz, nie płacz. Wszystko jest w porządku.
- Eva, ja tak się bałam, że Cię więcej już nie zobaczę! Masz mi tego więcej nie robić.
Posłałam Liz najpiękniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać.
- Eva, musisz teraz leżeć. Marsz do łóżka, ja idę powiem Twoim rodzicom, że się obudziłaś.
Co?! Moi rodzice tu są?!
- Moi rodzice tu są?
- Tak, od razu dałam im znać. Strasznie się o Ciebie martwią.
Liz już miała wychodzić, gdy spytałam
- Liz?
- Tak?
- Kto to był?
Dobrze wiedziała o kogo pytam, ale tylko spojrzała na mnie czule
- Musisz się położyć.
I wyszła. Wróciłam do łóżka. Nie chciało mi się już tu siedzieć, musiałam sie wszystkiego dowiedzieć. Do sali weszli moi rodzice. Mama miała oczy całe czerwone od łez. Ewidentnie oboje nie przespali kilka nocy. Tak właściwie, to ile ja tu już siedziałam?
- Cześć mamo.
Uśmiechnęłam się do nich.
- Kochanie, jak się czujesz? Wiesz jak nas wystraszyłaś?
- Oboje z mamą się martwiliśmy o Ciebie.
- Już jest wszystko dobrze. Mamo, ile czasu tutaj siedzicie?
Mama spojrzała na tatę.
- Przyjechaliśmy od razu, gdy tylko było to możliwe. 4 dni byłaś nie przytomna.
4 dni?!
Porozmawiałam jeszcze z mamą i tatą, i kazałaz im jechać do mnie, żeby trochę odpoczęli. Wiedziała, że byli bardzo zmęczeni. Bez większego oporu zrobili o co poprosiłam. Gdy wychodzili do sali weszła Liz. Muszę z nią porozmawiać.
- Liz. Opowiedz mi teraz wszytsko po kolei. Co się wydarzyło na imprezie Jacka?!
Liz niepewnie na mnie spojrzała.
- Eva... dużo rzeczy Ci się nie spodoba...
- Zamieniam się w słuch.
- Ja nie wiem za dużo. Nie chcą mi nic powiedzieć.
- Kto nie chce Ci nic powiedzieć Liz?
- Policja.
- Policja?
Byłam trochę zdziwiona. W końcu to było lekkie draśnięcie w brzuch.
- Chcą z Tobą porozmawiać. Czy mam ich zawołać i powiedzieć, że jesteś gotowa na rozmowę?
Spojrzałam jej w oczy i widziałam, że się o mnie martwiła. Było mi jej żal. Miała podkrążone oczy. Długo nie spała i była wykończona.
- Liz, idź do domu i się prześpij. Moi rodzice już tam są. Zrobisz to dla mnie i odpoczniesz? a ja z nimi porozmawiam.
- Dobra Eva, chwilkę sie zdrzemnę i jestem z powrotem.
- I zjedz coś!
Przytuliłam ją i odeszła. Popatrzyłam w sufit, a drzwi do sali powoli się otwarły. Nie spuszczałam oczu z sufitu. Noe chciałam patrzeć na tych policjantów narazie. Musiałam pozbierac myśli. Weszli do sali i czułam ich spojrzenia na sobie. Nic nie mówili tylko czekali aż ja zacznę. Tylko od czego ja miałam ja zacząć?! Powoli spuściłam wzrok na postacie. Znieruchomiałam. Co on tu robi do cholery. O co tu chodzi?! Co Eric robił wśród tych policjantów?! Co on robił w mojej sali szpitalnej?! On nie patrzył na mnie. Patrzył w podłogę więc i ja nie chciałam dac mu do zrozumiena, że się na niego gapię. Spojrzałam na policjantkę. Była wysoką, kobieta o czerwonych włosach. Była ładna, czego nie można było powiedzieć o jej koledze. Był niski, a jego wyraz twarzy zdecydowanie do najlepszych nie należał. No i Eric. nie widziałam przystojniejszego mężczyzny od niego. Mój wzrok teraz spoczął na nim. Jak ja dawno go nie widziałam... I tak za nim tęskniłam. Eric jest wysoki i umięśniony. Ma kruczoczarne włosy, które opadały mu na jego czarne oczy. Te oczy kochałam najbardziej. Uwielbiiałam sie w nich zanurzać i widzieć swoje odbicie. Miał doskonałe usta, które zawsze delikatnie mnie całowały. Eric wyczuł, ze go obserwuję i podniósł na mnie wzrok. Mój świata na krótką chwilę się zatrzymał. Zatęskniłam za wszystkimi naszymi wspólnym chwilami. Ciężko było mi wyczytać co kolwiek z jego twarzy, bo od razu odwrócił wzrok. Ale co on robił z tymi policjantami?! Eric należał do " grupy przestępczej " . Był dilerem. Sprzedawał narkotyki. Zawsze obiecywał z tym skończyć, ale kończyło się tak, że tego nie robił. Spojrzałam na kobietę i zadałam moje pierwsze pytanie.
- Kim jesteście?
Kobieta spojrzała na mnie.
- Jesteśmy z wydziału zabójstw. To jest moja grupa.
Spojrzała na swoich towarzyszy.
- Matt i Eric, ale jego chyba znasz i ja, Amanda.
Udałam, ze tej koncówki nie słyszałam i zadałam kolejne pytanie.
- Co się wydarzyło w piątek na imprezie u Jacka? Kim był ten ktoś, kogo zaatakowali? Kto mnie zaatakował?
- Co się tam wydarzyło to chcielibyśmy dowiedzieć się od Ciebie. Znałaś niejaką Lucy Sedy?
Lucy? Znam ją, więc czemu ta kobieta użyła czasu przeszłego? Chciałam do niej podejść na imprezie, ale ktoś mi przeszkodził. Tom. Tak, Tom.
- Tak, znam ją. Była na imprezie u Jacka.
- Lucy została zamordowana.
Popatrzyłam w kierunku Erica, który wypowiedział te słowa ze słyszalnym żalem w głosie. Lucy to była hmm jego przyajaciółka. Tak to dobrze pasuje do tego, co między nimi było. Znali się chyba od zawsze. Była dla Erica jak młodsza siostra. Dlatego ją znałam, Eric nas poznał. Też bardzo ją lubiłam, i jak miałam jakiś problem, a Liz była zajęta zawsze zwracałam się do niej. A teraz Lucy nie żyje?! Widziałam jak dobrze bawiła się na tej imprezie. Dlaczego ktoś chciał zrobić jej krzywdę? Była bardzo sympatyczną dziewczyną. Nic z tego nie rozumiem!
- Ale dlaczego ktoś chciał jej zrobić krzywdę!
Moje ciśnienie chyba się podniosło i krew zaczęła mi szybciej płynąć, bo poczułam nagły ból w miejscu dźgnięcia nożem. Eric to zauważył.
- Eva, nic Ci się nie dzieje? Zawołać lekarza?
- Nie, nic mi nie jest. Za bardzo się zdenerwowałam. Przepraszam, ale moglibyście mnie zostawić narazie samą? Chciałabym się przespać.
Skłamałam. Nie chciałam spać. Chciałam wypłakać się w poduszkę. chciałam, żeby cały żal po stracie bliskiej mi osoby uszedł ze mnie. W gardle czułam wielką gulę i żal. Eric szepnął coś Mattowi, a ten wraz z Amandą opuścili salę. Eric podszedł bliżej mojego łóżka i usiadł na krzesełku przeznaczonym dla odwiedzających. Dopiero teraz to dostrzegłam, gdy mogłam sie mu lepiej przyjżeć. Eric był bardziej przybity niż moi rodzice. Nie dziwię mu się, utracił bliską mu osobę, ale ciekawe czy martwił się też o mnie... Na pewno. W końcu kiedyś łączyła nas wielkie uczucie. Z zamyśleń wyrwał mnie jego pełen troski głos.
- Eva, jak się czujesz. Tylko powiedz mi prawdę.
Jak ja się czuję? Jest mi niedobrze i chce mi się wyć! Oszukiwałeś mnie, bo nie wspomniałeś mi o żadnej policji, moja przyjaciółka została zamordowana, ktoś chciał przy okazji zabić jeszcze mnie, po tak długim czasie wreszcie Cię widzę, ale nawet pocałować Cię nie mogę! Jak Ty byś się cholera czuł!
- Dobrze, tylko to wszytsko trochę mnie przerosło.
Nie mogłam powiedzieć mu prawdy.
- A Ty? Trzymasz się? Lucy była dla Ciebie jak siostra...
- Tak, trzymam się, będzie mi jej brakowało, ale teraz najważniejsze, żebyś Ty wyszła z tego, i żebyśmy złapali tego dupka, co wam to zrobił.
Widziałam ból w jego oczach. Widziałam, jak stara się uśmiechnąć się, żeby podnieść mnie na duchu. Wzięłam go za rękę i zapewniłam, że wszystko będzie w porządku.
- Eric, wiesz, że będziemy musieli porozmawiać?
Ucałował moją dłoń.
- Tak, Eva, wiem. Musimy wszystko sobie wyjaśnić. A teraz śpij dobrze.
Gdy tylko wyszedł łzy płynęły mi po policzkach, jakby ktoś odkręcił kran i nie mógł go zakręcić. Wylałam z siebie cały żal.
Podniosłam wzrok, wszędzie było ciemno. Był środek nocy. Najwyraźniej zasnęłam. Musiałam wyjść do toalety. Tylko, gdzie tu była toaleta. Ciekawe czy Liz jeszcze przyszła. Napewno, tylko nie chciała mnie budzić. Jutro muszę z nią porozmawiać. Wiedziała o Ericu? Bez wątpienia... Przecież z nimi rozmawiała... Nie mogła mnie uprzedzić? Ciekawe jak się trzyma wiedząc, że Lucy nie żyje. To straszne. Dlaczego ktoś chciał zrobić jej krzywdę? Nic z tego nie rozumiem. Wstałam z łóżka i wyszłam na koprytarz. Przed drzwiami do mojej sali siedział policjant. Znaczy spał, siedząc na krześle. Po co on tutaj był? Żebym przypadkiem nigdzie nie uciekła? Znalazłam łazienkę i weszłam do środka. Spojrzałam w lustro. Wyglądam jak siedem nieszczęść! Czerwone oczy od łez, włosy całe zmierzwione od poduszki. Muszę poprosić Liz, żeby przyniosła mi chociaż tusz do rzęs. Ale nie chciałam teraz o tym myśleć. Muszę się dowiedzieć kto załatwił Lucy. nie zostawię tego tak. Ciekawe kiedy będę mogła wyjść z tego szpitala. Mam nadzieję, że wkrótce. Nie lubię szpitali. Śmierdzi tu śmiercią. Panuje tu smutna atmosfera, zmarło tu już tylu ludzi... Odgoniłam te myśli z mojej głowy i wyszłam na korytarz. Przechadzałam się spokojnie, gdy usłyszałam głośną rozmowę. To był Eric i Amanda. drzwi były zamknięte, ale nie dokońca, więc podeszłam do nich i przyłożyłam ucho. Amanda mówiła podniesionym tonem.
- Kiedy masz zamiar jej powiedziec? Myślałam, że ona już o tym wie! Widziałeś, jak ona na Ciebie patrzyła? Nadal Cię kocha.
O kogo im chodziło?
- Spokojnie Am, powiem jej, ale najpierw niech dojdzie do siebie. Widziałas, jak zareagowała na wiadomość o śmierci Lucy. Co będzie, jak się dowie, że bierzemy ślub?
- Nie obchodzi mnie, co sobie pomyśli. Niechce, żeby tak na Ciebie patrzyła. Nie podoba mi się to.
Co? A więc Liz miała rację. Eric się żeni. i to z Amandą! Nawet nie miałam już łez, by płakać. Walnęłam pięścią w drzwi i zaczęłam biec przed siebie.
- Kto tu był? Eva? Eva! Czekaj!
Usłyszałam za sobą krzyk Erica. Rana zaczęła mnnie piec, ale nie przejmowałam się tym, tylko biegłam dalej. Chciałam być jak najdalej z tąd. Chciałam znaleźć się w moim pokoju, przy Liz. Chciałam, żeby powiedziała mi parę miłych słów, że wszytsko będzie dobrze. Potrzebowałam tego jak cholera. Czyjejś bliskości, a tu byłam samotna. Ból się wyostrzył, a ja poczułam, że ktoś pociągnął mnie za ramię. Odwróciłam się, popatrzyłam nienawistnie na Erica i zemdlałam.
Eric.
Eva wylądowała w moich ramionach. Czy ona to wszystko słyszała? Zamierzałem jej powiedzieć, ale nie wiedziałem jak. Oczywiście miałem zamiar odbiec nieco od prawdy, ale to dla jej dobra. Wziąłem ją na ręce, obok mnie zrobiło się zbiegowisko pielęgniarek. Zaniosłem ją do sali, która była przeznaczona dla niej. Lekarz poprosił, żebym na chwilę wyszedł, bo musi ją obejrzeć. Zrobiłem, jak mnie poproszona. Spojrzałem na policjanta przed jej salą. Siedział na krześle iw yglądał na zmęczonego.
- Rob, miałeś mówić mi, jak będzie miała zamiar wyjść.
- Sory stary, jestem trochę zmęczony i drzemnęło mi się.
- Dobra. Idź do domu i się prześpij. Teraz ja się nią zajmę.
Poklepałem go po ramieniu, a mężczyzna się oddalił. Lekarz opuścił salę nr 3 i wyszedł na korytarz.
- Panie doktorze, i co z nią?
- Wszystko w porządku. Śpi. Nie może się przemęczać, a takii bieg mógł jej zaszkodzić. Ale już jest w porządku.
- Dobrze, a czy mogę do niej wejść?
- Oczywiście.
- Dziękuje doktorze.
Wszedłem do sali. Eva spała jak dziecko. Zająłem miejsce na krześle i patrzyłem na nią. Jest jeszcze piękniejsza, niż wtedy, gdy musiałem ją zostawić. Wziąłem ją za rękę i ucałowałem. Bawiłem się jej palcami, pamiętam, jak zawsze to lubiła.
- Eva, gdybyś tylko mogła wiedzieć, jaka jest prawda, i dlaczego nie mogę być z Tobą... Chciałbym być z Tobą, ale to jest zbyt niebezpieczne. Nie mogę narazić Cię na żadne ryzyko. Jesteś dla mnie najważnieksza i jakby Ci się coś stało, to byłby dla mnie koniec. Dlatego musisz się pozbierać i wyjść z tego. A jak będzie po wszystkim, to o mnie zapomnieć. Wiem, że nie przyjdzie Ci to zbyt łatwo, ale musisz się postrać. Dla mnie.
Patrzyłem jak śpi, ze świadomością, że mogę patrzeć na jej sen ostani raz. Nie wiem nawet kiedy, ale sam też zasnąłem.
Eva
Obudziłam się, był ranek. Miałam dziwny sen. Śniło mi się, że Eric był przy mnie. Ale na szczęście to był tylko sen. Przyszedł do mnie lekarz i powiedział, że jutro rano mogę wracać do domu. Nareszcie! Już nie mogłam się tego doczekać. Znaleźć się jak najdalej z tąd. Moi rodzice też tu byli i za moim błaganiem (dosłownie) wrócili do domu. Stałam przy oknie, gdy drzwi się otworzyły.
- Liz!
- Tak, to ja. Byłam wczoraj, ale spałaś tak słodko. Nie chciałam Cię budzić.
- Liz, Ty wiesz, że tą kobietą z jubilera była ta policjantka, prawda?
Liz zmieszała się i popatrzyła na mnie.
- Taa wiem, a Ty skąd wiesz? Eric Ci powiedział?
- Phi. Chyba raczej za głośno rozmawiał z Am.
Opowiedziałam jej całą historię.
- Kochana, on na Ciebie nie zasługuje. A tak w ogóle, to od kiedy on jest w policji?!
- DObre pytanie Liz, dobre pytanie.
Liz szybko poszła, a mnie czekało kolejne przesłuchanie. Tym razem ja musiałam iść do ich jak ja na to mówiłam "sali obrad". Pamiętam, co mówiła Amanda, więc całe spotkanie patrzyłam się na Erica, jak zakochana małolata. On raczej unikał mojego spojrzenia. Czyżby było mu wstyd?
- Czemu znalazłaś się akurat w tamtym miejscu w tamtym momencie?
Am była dziś bardzo nie przyjemna. Działało jej na nerwy moje spojrzenie. Mnie to bawiło, więc kontynowałam moją zabawę w zakochaną nastolatkę.
- Już mówiłam. W środku było duszno, a ja dużo wypiłam i chciałam się przewietrzyć. Usłyszałam krzyki i chciałam sprawdzić, co się dzieje.
- Czy ktoś dziwnie się zachowywał?
- Nie pamiętam. Nie zwaracałm uwagi na ludzi. Rozmawiałam tylko z kilkoma.
- Czy poznałaś jakiś nowych ludzi?
Matt wkroczył do akcji. te ich pytania były bez sensu.
- Czy to jest jakieś przesłuchanie?
Spytałam z sarkazmem, co rozgniewało trochę Am, gdyż się odszczekała
- Owszem, to jest przesłuchanie, a Ty powinnaś odpowiadać na nasze pytania.
Nie miałam zamiaru odpowiadac więcej na jej pytania, więc odpowiadałam tylko na pytania Matta, bo Eric cały czas milczał.
- Czy poznałaś, kto to był? Mężczyzna, kobieta?
- Zdecydowanie był to mężczyzna. Na kobietę był zbyt hmm zbyt duży.
- A czy był ktoś na imprezie, kto przykuł Twoją uwagę swoim zachowaniem?
Pomyślmy... Czy ktoś przykuł moją uwagę? Oczywiście. Był jeden facet, ale nie wiem, czy o to im chodzi... Am zauważyła, że za długo się zastanawiam, więc ponagliła mnie.
- O czym tak myślisz?
- Bo był taki jeden mężczyzna, który przykuł moją uwagę, ale myślę, że nie o takie przykłucie uwagi wam chodzi...
Eric spojrzał na mnie, czy ja zobaczyłam w jego oczach zazdrość?
- Czy mógłbym porozmawiać z nią na osobności?
Am spojrzała na Erica, który zadał pytanie, a później na Matta.
- Dobra, 30 minut.
I opuścili "salę obrad".
- Eva, kim był ten facet?
- Wydae mi się, że to nijak się nie ma do sprawy, a jest to moje życie prywatne.
- Tom, mam rację?
- Czyli jednak Jack o wszystkim Ci opowiedział.
- Tu nie o to chodzi Evo. Czy jak wychodziłaś na taras, widziałaś go wśród tłumu?
- Obicałam mu, że później do niego wrócę, ale zapomniałam o tym na śmierć. Eric, kim on jest?
Eric spoważniał i spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
- Eva, on jest niebezpieczny. Jest poszukiwany za dużą liczbę pobić i innych przestępstw.
- Skąd Jack o tym wiedział?
- Nie będziemy teraz o tym rozmawiać.
- To kiedy masz zamiar ze mną porozmawiać o wszytskim?
- Przyjdzie na to czas.
Wkurzył mnie. Wstałam i wyszłam.
Mija tydzień, od kąd jestem w domu. Sprawa za bardzo nie ruszyła z miejsca. zostaje mi tylko czekać.
Eric
- Eric? Mamy go. Namieżyliśmy jego komórkę. Że też idiota był na mojej imprezie, a ja nic nie mogłem zrobić!
Mój przyjaciel wpadł do mojego biura. Od razu zerwałem się na równe nogi.
- Stary, nie mogłeś, bo nie mogło wyjść, że jesteż z policji. Dobrze, że nie pojawiłeś się w szpitalu.
- A właśnie, co z Evą? Powiedziałeś jej?
- Nie, podsłuchiwała pod drzwiami, więc już wie, ale i tak muszę z nią pogadać.
Wybiegliśmy z komisariatu i wskoczyliśmy do samochodu.
- Dobra, to gdzie jest ten dupek?
- Był w banku i gdzieś dzwonił. Nasi go obserwują.
- Dobra, jedziemy.
Jack był moim partnerem w akcjach od lat. Nie trawiłem tego całego Matta. Skąd oni w ogóle go wzięli? Na dłuższą metę bym z nim nie wytrzymał. Jechaliśmy przez miasto. Nie mogliśmy włączyć koguta, bo dupek mógłby nam zwiać. Tak to Tom niczego się nie spodziewa. Dojechaliśmy na miejsce i zaparkowaliśmy samochód. Upewniliśmy się, że mamy broń i opuściliśmy pojazd. Podszedłem to czerwonego mercedesa, w którym siedziała Am. Ona myślała, że ja serio ją kocham. Nie wiedziała, że robię to w trosce o Eve.
- Jest w środku?
- Tak.
Am popatrzyła na mnie.
- Uważaj na siebie.
- Jasne.
Popatrzyłem na jacka.
- To do roboty stary.
Weszliśmy do banku. Nie było za dużych tłumów. Mój wzrok dostrzegł Toma, który stał i rozmawiał przez telefon. Kłócił się z kimś. Można było poznać to po jego wyrazie twarzy i gestykulacji - ciągle energicznie wymachiwał wolną ręką. Ja szedłem z jednej strony, a mój kumpel z drugiej. Mężczyzna zorientował się, że coś nie gra i chciał rzucić się do ucieczki. My jednak byliśmy szybsi i rzuciliśmy się na dupka.
- Gleba! Nie ruszaj się! Ręce za głowę. Powiedziłem. Ręce za głowę! Jesteś zatrzymany.
Wykrzykiwałem nad jego głową. Jack zapiął mu kajdanki, wyprowadziliśmy go z banku i wsadziliśmy do samochodu. Po kilku minutach byliśmy już na miejscu.
Eva
Obudziłam się wcześnie rano. Przez miniony tydzień nie wychodziłam z domu. Miałam dość siedzenia i patrzenia w tv... chciałam się trochę poruszać. Zwaliłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Wzięłam zimny prysznic i zrobiłam prowizoryczny makijaż. Co ja mogę porobić... Nie mogłam jeszcze biegać, ale na spacer chyba mogłam sobie pozwolić. Wyszłam z łazienki, ubrałam dres, wzięłam słuchawki i telefon i wyszłam. Szłam dość szybkim tępem i weszłam do parku. Był ranek, a ludzie spieszyli się do pracy. Mało kto chodził pieszo. Większość korzystała z innych środków transportu. Ja natomiast wolałam pooddychać świeżym powietrzem. Weszłam w alejke, niedaleko jezdni. Nie było tu prawie żywej duszy. Patrzyłam na przejeżdżające samochody i autobusy. Wszyscy się gdzieś spieszyli. Przejechał koło mnie czarny mercedes i kilka metrów dalej się zatrzymał. Wysiadł z niego mężczyzna.
- Cześć Matt, co Ty tutaj robisz?
Pomachałam energicznie do znajomego.
- Byłem u Ciebie w mieszkaniu i Liz powiedziała, że tu Cię znajdę.
Dziwne.. myślałam, ze Liz zmacznie spała. No, ale może jednak ją obudziłam.
- Musimy z Tobą porozmawiać. Mamy kilka pytań, gdyż mamy kilku nowych podejrzanych.
- Jasne. To może wrócimy i się przebiorę, i możemy jechać?
- To jest ważna sprawa. Musimy jechać Już. Po za tym.
Zmierzył mnie wzrokiem.
- Do twarzy Ci w dresie.
- Hehe. Dzięki.
Otworzył mi drzwi i wsiadłam do środka.
- Więc jakich to nowych podejrzanych macie?
- Wszystkiego się dowiesz za moment.
Matt jechał dość szybko. Chyba serio mają jakieś ważne pytania. Jechaliśmy chyba okrężną drogą, bo nigdy wcześniej tu nie byłam.
- Matt, czy my napewno jedziemy na komisariat?
Matt nawet na mnie nie spojrzał.
- Taa. Tylko muszę zatankować samochód.
Zjechaliśmy na jakąś obskurną stację i Matt wysiadł. Obszedł samochód i otworzył mi drzwi. Po co?
- Ja też mam wysiadać?
Matt chwycił mnie za rękę i wyciągnął z samochodu. Poczułam na plecach, hmm co to było...
- Nie otwieraj buzi, bo strzelę.
Spluwa! Matt miał pistolet wycelowany prosto we mnie. O co do diabła tu chodzi?! Stałam nie ruchomo i nagle poczułam jakiś ostry zapach zaraz przy twarzy. Zaczęłam sie szamotac, ale co było dalej, to nie pamiętam.
Eric
- Tom. Mam rację?
Mężczyzna siedział na twardym krzesełku przed małym stolikeim. Ja nie mogłem usiedzieć, więc stałem. Tom spojrzał na mnie nienawistnie.
- Czego chcecie? Nic na mnie nie macie.
I tu miał rację. Nic na niego nie mamy, po za naszymi podejrzeniami. Ale gość o tym nie wie.
- Mamy na Ciebie więcej, niż Ci się wydaje.
- Dlaczego to zrobiłeś?
Jack patrzył na mężczyznę i oczekiwał odpowiedzi. Często w ten sposób podchodzimy w przesłuchaniu. Myślą, że wiemy dużo. Bardzo dużo i końcu sami zaczynają mówić.
- Nie wiem o czym mówicie.
- Znałeś Lucy Sedy?
- Znałeś.
Odpowiedział na moje pytanie Jack.
- Ale już nie znasz, bo ją skrzywdziłeś.
W przesłuchaniu warto nie nazywać rzeczy po imieniu. Niech przesłuchiwany myśli, że nie zrobił zbyt poważnego przestępstwa, to są większze szanse, że się przyzna. Ja i tak wiedziałem, że to ten dupek zrobił.
- A Eve kojarzysz? Tańczyłeś z nią.
Tom nic nie odpowiadał. Przeszedłem do kolejnych kroków. Pokazałem mu zdjęcie Zamordowanej Lucy.
- Co ta młoda kobieta Ci zrobiła.
- Słuchaj. My i tak wiemy, że Ty ją zabiłeś. Kwestia czasu, jak pójdziesz siedzieć.
Jack zaczął zgrywać złego policjanta.
- Ale posłuchaj. Możesz unknąć surowej kary i iść z nami na ugodę. Oopowiedzieć, co zaszło piątkowej nocy i po sprawie.
Widziałem, że zadziałało, bo Tom wygladał na toczącego ze sobą walkę wewnętrzną.
- Dobra.
Zaczął mówić. Jest nasz!
- Słyszeliście o nosicielach?
Spojrzałem na Jacka. Myślałem, że dawno z tym skonczono. Był jeden przypadek, gdy nosiciel przeżył, bo ktoś źle zrobił robotę, ale zależało komuś nna czasie. Pierwszy przypadek był już dawno temu. Mafia wykrada informacje z danych policji i zgrywają to na czip. Od razu widać brak informacji więc, żeby zapobiec przemytowi czipa za granicę nie przepuszcza się za granicę nikogo, gdzie wykryto by takie użądzenie. Z relacji Roba wiemy, na vczym to polega. Operacyjnie umieszcza się czip w ciele ofiary. Później przetrzymują go na odludziu w jakimś domku. Cały czas wmawiają ofierze, że jak przedostanie się do zaplanowanego miejsca, to operacyjnie wyciągną czip i po sprawie. Jednak to zawsze są brednie. Gdy "nosiciel" dotrze do wyznaczonego miejsca, to albo dostaje kulkę w głowę, a później jest porozcinany i czip jest wyciągnięty, albo (zależy, czy się trafi na jakiegoś psychola... a na takiego właśnie trafił Rob) to na żywca rozcinają brzuch i biorą co do nich "należy". Nie mam pojęcia, jak temu gościowi udało sie przeżyć, ale po tym nie udanym odebraniu czipa zaprzestano takim akcjom. Nie wiem, kto wymyślił ten chory pomysł.. chyba jakis pieprzony psychopata.
- Tak. Obiło się nam o uszy.
- Dobra, to skoro wszystko wiecie, to pewnie wiecie również, że Lucy była nosicielką.
Co?!
- Była na wakacjach w Kalifornii. Miała dostarczyć towar do Nowego Jorku.
- Kto to zlecił?
- Nie wiem. Ja dostałem cynk, że jest tu i miałem przejąć czip, zanim zrobią to oczekujący na niego.
Skinąłem ręką na Jacka, żeby podszedł.
- Sprawdź, czy zniknęły dane policji w Kalifornii.
Zwróciłem się do Toma.
- I gdzie jest teraz ten czip?
- Też chciałbym wiedzieć. Przez waszą Evę nie zdążyłem go znaleźć.
Kto zajmował się ciałem Lucy, gdy tam przyjechaliśmy? W sekscji zwłok nic nie wyszło... Nagle dostałem olśnienia. Matt. On zajmował się ciałem Lucy. Od początku ten typ mi śmierdział.
Wyszedłem z sali przesłuchań.
- Ej, a co z naszą umową?!
- Zabierz go do celi.
Powiedziałem do stojącego strażnika.
Wszedłem do biura i w żadnej bazie nie mogłem znaleźć tego całego Matta. On nie był naszym poilicjantem, ani żadnym innym. Wszystkich oszukał. Do biura wpadł Jack.
- Tom miał rację. Ukradli tam dane.
Poukładałem sobie wszystko po kolei w głowie. Zwróciłem się do kumpla.
- Jack?
- Tak?
- Mamy problem.
Eva
Ocknęłam się na tylnym siedzeniu jakiegoś wozu. Nie był to ten sam samochód, którym jechałam wcześniej. Za oknem robiło się coraz ciemniej, nadchodziła noc. Jak długo jechaliśmy i gdzie ja teraz do cholery jestem?! Ręce miałam boleśnie związane za plecami. Kierowca zobaczył, że już nie śpię.
- Już się ubudziłaś cukiereczku?
- Matt! Co Ty do cholery odpiprzasz?! To nie jest śmieszne! Zawieź mnie z poowrotem do domu!
Matt uśmiechał się od ucha do ucha.
- My właśnie jedziemy do domu. Do Twojego nowego domu.
O czym on mówił... Zaczęłam się bać i szarpać rękami.
- Nie przerwiesz sznurów... Są za mocne.
- Matt, dlaczego to robisz?
- Każdy ma swój sposób na zarobek.
- Dokąd mnie wieziesz?
- Do pewnego domu. Masz być grzeczna, nie bedziemy tam sami. Jak dobrze wykonasz swoje zadanie, to będziesz mogła wrócić do rodziny i przyjaciół.
O jakim zadaniu on mówił?!
- Mówiąc zadanie, co masz na myśli?
- Wszystkiego się dowiesz, spokojnie.
jedchaliśmy jeszcze jakąś godzine, bo na zewnątrz zdążyło się ściemnić. Zaczęło burczeć mi w brzuchu. od lekkiego śniadania nic nie jadłam. Byłam wykończona tą jazdą. Jak ktoś ma mnie znaleźć, jak jestem tak daleko od domu?!
- Aha. Jesteśmy na miejscu. Wysiadamy.
Zatrzymaliśmy się przed dużym domem. Szkoda tylke, że był on na jakimś odludziu! Zdala od wszystkiego. Matt wyprowadził mnie z wozu i przeciął liny krępujące moje ręce. Popatrzyłam na niego pytająco. Przecież mogłam mu zwiać.
- Nie masz gdzie uciec. Najbliższy budynek jest 15 km z tąd.
Aaaa to wszystko jasne. Super.
Budynek wyglądał na dość stary. Meble we wnątrz również na takie wyglądały. Dom był raczej zaprojektowany dla jakiejś szlachty, bo był bardzo bogaty i taki staromodny. Jako miejsce, w którym miałam być przetrzymywana mi pasowało.
- To jest.. a nie musisz znać imienia. Przygotuje dla Ciebie kolację. Idź do kuchni.
Zrobiłam jak kazał i zajęłam miejsce przy małej ladzie. Kuchnia była ogromna. Większa, niż my z Liz mamy w naszym domu. Liz.. tęskniłam za nią. Ciekawe czy zdziwiło ją moje zniknięcie. z zamyśleń wyrwał mnie zapach jajecznicy. Mój żołądek się odezwał głośnym burknięciem. Mężczyzna, który ją przygotował był trochę po trzydziestce, ale byłam zbyt zajęta pochłanianiem posiłku, zeby przyjrzec mu się uważniej. Nie odezwał się ani słowem, tylko patrzył jak jem. Postanowiłam przerwać tę ciszę.
- Pyszna jajecznica. Dzięki.
- Chyba byłaś nieźle głodna.
Zawstydziłam się trochę, ale tak. To prawda. Musiałam zaspokoić swój głód, a on mi na to pozwolił.
- Eva. Zjadłaś już? Chodź tu. Muszę powiedzieć Ci co i jak. Jutro musisz wykonać swoje zadanie.
Eric
Wsiedliśmy do samochodu, a Jack ciągle pytał o co chodzi.
- No wyjaśnisz mi wreszcie w czym tkwi nasz problem?
- Czego nie lubi mafia?
Jack chwilę pomyślał.
- No jak coś nie idzie po ich myśli, a teraz nie idzie, bo nosiciel nie żyje.
Załapał o co chodzi...
- Wiesz gdzie jedziemy?
Zatrzymaliśmy się przed budynkeim, w którym Eva z Liz wynajmują mieszkanie.
- Wiedziełam.
Wyskoczyliśmy z wosu i wjechaliśmy na górę windą. Weszliśmy do środka i ułsyszeliśmy głos Liz.
- Eva, to Ty? Gdzie Ty się po.. Jack? Eric? Co wy tu robicie?! Gdzie jest Eva?/
- Od kiedy jej nie ma?
- No nie wiem, rano chyba wychodziła na spacer.
- I jeszcze nie wróciła?
- No nie...
Liz spojrzała na Jacka. Ona tak samo jak Eva nie miała o niczym pojęcia.
- Jack? Co tu się dzieje?
- Kochanie, zaraz Ci wszytsko wytłumaczę.
- No mam nadzieję!
Jack wziął Liz do jej sypialni. Ja postanowiłem poszperać w jej pokoju.
Pokój Evy był dość duży i poukładany. Usiadłem na jej łóżku. Tu tak nią pachniało... Na stoliku koło łóżka stało nasz wspólne zdjęcie. Spojrzałem na nie i zatęskniłem za tamtymi czasami. Eva, gdzie Ty jesteś? Jak ją znajdę, to wszystko jej wyjaśnię i mam nadzieję, że mi wybaczy. Chcę do niej wrócić. Chcę, żeby było tak, jak kiedyś. Rzucę tę robotę, wszystko zrobię, byle tylko móc być przy niej. Ale narazie musze ją znaleźć. Tu chyba niczego nie znajdę. Zaraz zaraz. Rob napewno pamięta miejsce, gzie był przetrzymywany. Opuściłem pokój ukochanej.
- Jack? Wychodzimy. Musimy ją znaleźć.
Opuścili pokój dziewczyny.
- Liz, jak wróci, to daj nam znać.
- Jasne Eric. Mogłeś powiedzieć jej prawdę, a nie zostawiać bez słowa wyjaśnienia.
Spojrzałem na Jacka.
- Co jej powiedziałeś?
Jack podrapał się po głowie.
- Wszystko.
- Dobra Jack, wychodzimy.
Wiedziałem, gdzie mieszka Rob. Jednak miał już swoje lata. Podjechaliśmy pod jego dom i zapukaliśmy do drzwi. Dom miał swoje lata tak samo jak jego właściciel. Otworzył starszy mężczyzna. I trochę zdziwiony zaprosił nas do środka. Wiedział, że jesteśmy z policji, bo Jack pokazał mu odznake.
- Możemy porozmawiać?
- Jasne, w czym problem?
Nie wiedziałem od czego zacząć, ale wkońcu zacząłem opoiwadać wszystko po kolei. Jack od czasu do czasu coś dokładał albo przytakiwał.
- Myślisz, że moja teoria jest słuszna?
Skończyłem opowiadać i chciałem wiedzieć, co mężczyzna myśli o tym wszytskim.
- Oczywiście. Skoro nosicielka została zamordowana, co cała akcja powinna wziąć w łeb. Ale. Oczekujący na czip nie wiedzą o tych komplikacjach. Więc skoro nadażyła się okazja, to czemu z niej nie skorzystać.
Dokładnie ja tak samo to rozumowałem. Matt jak na tacy miał Eve z raną brzucha. Ona była operowana od razu jak trafiła do szpitala.
- Wystarczy zapłacić odpowiednią sumkę chirurgowi i mamy nowego nisciela.
Wtrącił Jack.
- Więc Eva została nosicielką. Muszę ją odnaleźć, zanim dojdzie do przekazania!
Spojrzałem na Roba z nadzieją, że mi pomoże. Miałem nadzieję, że pamięta jakieś szczegóły z tamtego wydarzenia. Wiem, że wydarzyło się to dawno, ale...
- Wiem, gdzie ją przetrzymują, jeśli nie zmienili kryjówki. Ale wątpię, bo to było idealne miejsce.
Tak! Obudziła się we mnie nadzieja. Wiedziałe, że dobrze zrobiłem przychodząc tutaj. Eva. Już zaraz po Ciebie jadę!
- Więc? Gdzie ona jest?
Rob spojrzał na mnie z zrezygnowaniem. Widziałem, że było mu mnie żal.
- To jest bardzo daleko z tąd. Zanim tam dojedziesz ich już tam nie będzie.
To nic. Może nie będzie za późno. Jakbyśmy wyjechali już, to byśmy zdążyli na czas...
- Warto zaryzykować! Ja muszę ją znaleźć! Rozumiesz? Gdzie to jest?
Rob spojrzał na mnie, potem na Jacka i wstał z fotela. Milczał i wydaje mi się, że starał sobie coś przypomnieć. Popatrzył na mnie, jakby doznał olśnienia.
- Poczekaj Eric. Jest jeszcze inne wyjście. Możesz odbić ją na przekazaniu, a jeśli się nie mylę, a się raczej nie mylę, nastąpi to jutro wieczorem. Bo ona zniknęła dziś, tak?
Spojrzałem na Jacka.
- Tak, wyszła rano na spacer i juz nie wróciła.
Chwilę się zastanowiłem.
- Ale skąd mamy wiedzieć, gdzie dojdzie do prezkazania?
Rob przechadzał się po salonie.
- Nie mamy pewności, czy dokonają tego akurat tam, ale możecie spróbować ją tam znaleźć.
Eva
Spojrzałam pytająco na Matta. Ciągle mówił o tym zadaniu, a ja nie miałam pojęcia o co mu chodziło. Nie rozumiałam co ja tu do cholery robię i czemu on mnie uprowadził?! Miałam ga za dość miłego policjanta, a on się tylko pod niego podszywał. Ciekawe czy Eric już o tym wie. Mechanicznie dotknęłam kieszeni. Cholera. Zabrał mi telefon. Moje zamyslania przerwał porywacz.
- Masz dostarczyć czip.
- Proszę?
Prawie zakrztusiłam się własną śliną... Czy moim zadaniem jest dostarczenie jakiegoś czipu? Wpakował się w jakieś kłopoty, to po co mnie w to jeszcze wciąga?!
- Jaki czip? W co Ty mnie mieszasz?!
Matt robił się trochę nerwowy. Chyba uważał, że przystanę na wszystko...
- Posłuchaj. Twoje zadanie jest proste. Dostaniesz od nas czip i dostarczysz go w wyznaczone miejsce.
- Czemu akurat ja?
Nic z tego nie rozumiem... Nie mógł wybrać sobie kogoś innego do pomocy? O jakim czipie on cały czas nawijał? Hm... ciekawe co na nim jest...
- Bo tak wyszło i już. Posłuchaj mnie chociaż przez chwilę i nie zadawaj pytań.
Dobra... zrobiłam jak kazał, bo jeszcze się zdenerwuje i zrobi mi krzywdę.
- Dostaniesz od nas czip z ważnymi danymi. Max zawiezie Cię w wyznaczone miejsce. Tam będzie czekało na Ciebie kilka osób, którym przekażesz pakunek. Po wszystkim wrócisz do Maxa, a ten odwiezie Cię do odmu. Wszystko jasne?
Nie. Tu nic nie było jasne. W głowie miałam tyle pytań... Ale jedno było najgłośniejsze.
- Skąd mam mieć pewność, że oni mi nic nie zrobią?
Ja nie mam pojęcia co jest na tym czipie... Jeśli są to jakieś ważne dane? Przecież oni mogą chcieć pozbyć się świadków. A ja do nich teraz należę... Zostaje jeszcze jedno pytanie. Kim są ci ONI...
- Nie zależy im na Tobie, tylko na czipie.
Hmmm. Coś mi tu śmierdzi. I to bardzo.
- A skąd mam pewność, że Max mi nic nie zrobi?
Rob wyglądał na nieco zmęczonego.
- Posłuchaj. Musisz tylko dostraczyć czip i zapomnieć o całej akcji. Wrócisz do domu i do normalnego życia. Ja niechce Cię skrzywdzić. Zaufaj mi.
Brzmiał bardzo przekonująco. Ale nie ufałam mu. Jak mogę zaufac komuś, kto mnie oszukał, a później jeszcze porwał! Zaczęłam się trochę bać.
- A kiedy mam zoastać listonoszem i dostarczyć tą paczkę?
Matt dał mi do zrozumiena swoim wzrokiem, że to nie są żarty.
- Mówiłem. Jutro wieczorem. Codź. Teraz zaprowadzę Cię do Twojego pokoju. Masz się wyspać.
Nie byłam spiąca ani trochę. Tylko trochę zaczynał brać mnie ból głowy. Ciekawe czy jak poproszę o tabletkę, to czy mi dadzą...
Szliśmy ciemnym długim korytarzem. Było tu dużo pomieszczeń, a ja nie miałam ochoty zaglądać do żadnego z nich. Matt otworzył jedne drzwi, które były zamknięte na klucz.
- Nie będę Cię zamykać, bo liczę na to, że nie będziesz próbowała żadnych sztuczek. I tak nie znajdziesz tu pomocy. Łazienka jest w środku.
Weszłam do pomieszczenie, a Matt zaknął za mną drzwi. Nie słyszałam przekręcanego klucza. Mowił prawdę. Pokój był średniej wielkości. Małe łóżko koło okna, szafa i stolik nocny. To całe wyposażenie. Naprzeciwko szafy były drzwi, które zapewne prowadziły do łazienki. Otwarłam je i zobaczyłam małą wannę. No dobra, niech będzie, tylko oby była ciepła woda! Woda o dziwo była gorąca. Kto by się tego spodziewał... Wychodząc z wanny włożyłam na siebie szlafrok, który wisiał na drzwiach. Był śnieżnobiałego koloru. Opuściłam łazienkę i walnęłam się na łóżka, które cicho zaskrzypiało. Ciągle myślałam o tym, co mnie jutro czeka.
Zaraz zaraz. Widziałam w salonie telewizor, więc telefon też musi tutaj być. Postanowiłam, że sprubuję się skontakotować z Ericiem. Był moją jedyną szansą na ucieczkę. Wstałam po cichu i podeszłam do drzwi. Leciutko je uchyliłam i wyjrzałam przez nie. Był już środek nocy, więc liczyłam na to, że "domownicy" już śpią. Na korytarzu było ciemno, ale widziałam lekkie światło dochodzące z salonu. Obstawiła, że telefon będzie w kuchni i wyszłam na palcach z pokoju. Chciałam iść cicho jak myszka, ale zdawało mi się, że jestem gołośna jak słoń w składzie porcelany. W nocy każdy dźwięk słychać dużo głośniej. Po omacku szłam przez korytarz, aż doszłam do salonu. Schowałam się za ściana i zbadałam teren. Nikogo tu chyba nie było. Przeszła niezauważalnie przez salon i weszłam do kuchni. Światło z salonu oświetlało również sporą część kuchni. Rozejrzałam się dookoła. Bingo. Telefon stał na jednej z szafek. Cichutko do niego podeszłam i podniosłam słuchawkę. Miałam wrażenie, że jak nie obudzą ich moje ruchy, to moje głośne bicie serca. Wykręciłam numer Erica. Po dwóch sygnałach usłyszałam znajomy głos i od razu poczułam łzy w oczach.
- Halo? Kto mówi?
- Eric? To Ty?
- Eva?!
Nagle coś przerwało połączenie.
- Eric? Jesteś tam?
- Nie ma Erica, ale za to mamy niegrzecznego gościa, który nadużywa naszej gościnności!
Rozwścieczony Matt wyrwał mi słuchawkę z ręki i złapał mnie za ramię.
- Do pokoju.
Zaprowadził mnie w miejsce, z którego się wymknęłam i wepchnął do środka. Usłyszałam przekręcany zamek w drzwiach.
- Żeby Cię nie kusiło!
Postanowiałm zasnąć.
Eric
- Eva?!
Nagle coś urwało połączenie. Dziwne. Numer był zastrzeżony i nie mogłem na niego oddzwonić. Wiem, że to była Eva. Słyszałem w jej głosie przerażenie. Jak ja dorwę tego dupka Matta, to mnie pomaięta! Byłem już w swoim mieszkaniu. Od jutrzejszego dnia zależy moja przyszłość.
Obudziłem się wcześnie rano i pojechałem na komisariat. Wszyscy przygotowywali się do dzisiejszej akcji. Przyleciało kilku agentów z Kalifornii, którzy chcięli nam towarzyszyć. W końcu rozchodzi się o ich dane...
- Eric? Pozwól na chwilę.
Ułsyszałem głos mojego szefa. Poszedłem do jego gabinetu.
- Wołał mnie Pan?
Mężczyzna spojrzał na mnie wzrokiem profesjonalisty. On nie brał udziału w akcji. Ktos musiał tu zustać.
- Tak. Eric słuchaj. Musimy odnaleźć ten czip, a więc musimy odnaleźć Evę.
To był oczywiste. Ale mi nie zależało na czipie. Zależało mi tylko na niej. Komendnt niepewnie na mnie spojrzał.
- Eric. Obiecaj, że jeśli coś pójdzie nie tak i Eva tego nie przeżyje Ty się nie poddasz, tylko odzyskasz czip.
Taka opcja nie wchodzi w grę. Eva wyjdzie z tego cało i przezyje. Jak będę w sytuacji, że czip albo ona, to bez wachania oddam im czip.
- Szefie. Nie mogę tego Panu obiecać. Po całej akcji składam rezygnację. Nie chcę już więcej jej narażać. Jack zrobi to samo.
Mężczyzna spojrzał na mnie z wyrozumiałością i poklepał mnie po ramieniu.
- Rozumiem Cię stary, też mam kobietę, którą kocham. Wróć z Evą, a czipem niech zajmują się Kalifornijczycy.
Opuściłem jego gabinet z uśmiechem na twarzy. Co by się nie działo Eva jest na pierwszym miejscu!
Gdy zajechaliśmy na miejsce wyznaczone przez Roba dochodziła 3 - cia. Zaparkowaliśmy z dala od starego i nieczynnego już lotniska.
- Wy pójdziecie tam. Aha, i pamiętajcie. Evie ma się nie stać żadna krzywda.
Rozdzielałem wszystkich policjantów. Kilku snajperów stało na dachach budynków. Nie wiedzieliśmy kogo mamy się tu spidziewac i o której godzinie, więc musieliśmy byś wcześniej, żeby się przygotować. Gdy każdy zajął pozycje, to nie pozostało nam nic innego, jak czekać.
Eva
Wcześnie rano wyjechaliśmy ze starego domu. Moje ręce znowu były związane. Jechałam z kucharzem. Więc on miał na imię Max. Całą drogę milczał. Jechaliśmy już dość długo i powoli zaczynało się zciemniać. Nie wiedziałam, gdzie jedziemy, ale widziałam mały pakunek na przednim siedzeniu. Więc o to tyle zachodu? Nie wiedziałam, czy wierzyć Mattowi. w końcu już dwa razy mnie szukał. Najpierw udając policjanta, a później z tym przesłuchaniem. Może i mówiła prawdę? Zaniosę im tę przeklętą paczkę i Max odwiezie mnie do domu.
Samochód się zatrzymał, a Max z niego wyszedł i otworzył mi drzwi. Było ciemno, ale wydaje mi się, że byliśmy przed jakąś starą szkołą. Tak. Budynek był dość duży i przypominał mi szkołę, starą i już dawno nie odwiedzaną przez nikogo. Max rozciął liny na moich rękach.
- I co? To tutaj?
Spojrzał na mnie i chwycił za ramię.
- Idziemy.
Ała. Zabolało mnie to!
- Puść mnie! Umiem chodzić.
Max prowadził mnie wzdłuż ogrodzenia. Szliśmy dośc spory kawałek i wtedy dopiero dotarło do mnie, że to nie była opuszczona szkoła. Zatrzymaliśmy się w ciemnym miejscu. Max przekazał mi paczuszkę. Była leciutka, jakby w środku nic nie było. Popatrzyłam na niego. Wyglądał na miłego gościa, a jajecznicę robił fenomenalną. Jak będziemy wracać do domu muszę go spytać o tajemnicę tej doskonałości.
- Słuchaj, poczekamy tu, aż przyjadą kupcy. Ja będę tu stał i Cię obserwoawał. Jeden fałszywy ruch, a
Odciągnął kawałek płaszcza.
- A dostaniesz kulkę w łeb.
Przytaknęłam.
- Po wszystkim wrócisz do mnie i pójdziemy na parking, a z tamtąd odwiozę Cię do domu. Jasne?
- Jak słońce... To kiedy oni się pojawią?
Max spojrzał na zegarek.
- Do dziesięciu minut powinni tu być.
Eric
- Ktoś przyszedł. Powtarzam, ktoś się pojawił na lotnisku.
Moja krutkofalówka się doezwała.
- Przyjąłem. Do wszystkich tu obecnych. Zająć stanowiska i przygotować się.
Serce waliło mi jak oszalałe. Mam nadzieję, że Rob się nie pomylił i zaraz będzie miało dojść do przekazania. Jest za cztery 5 - ta. Nagle usłyszałem nadjeżdżający samochód, a później następny. Spojrzałem na Jacka.
- No super stary. Zaczyna się. Poklepałem go po ramieniu.
- Wiesz, że jeśli chodziłoby o Liz zrobiłbyś to samo.
- Nie ma o czym gadać. Skopmy im tyłki!
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Kilku mężczyzn opuściło samochód. Mieli ze sobą karabiny maszynowe. Tak jak przypuszczałem... Mafia. Ich boss był osłaniany przez kilku goryli. Dobrze, ze mamy snajperów, bo mielibyśmy marne szanse. Nagle dostrzegłem jakąś postać wyłaniajaca się z ciemności. To była Eva, szła niepewnym krokiem i trzymała coś w ręce. A niech to szlag! Myśli, że tam jest czip! Dałem znak przez krutkofalówkę, że zaczynamy.
W jedenj chwili rozpętało się piekło. Ruszyłem biegem przed siebie.
- Będę Cię osłaniał!
Krzyknął Jack w moją stronę. Biegłem ile tchu w stronę Evy, która leżała na ziemi. Oberwała w rękę od któregoś goryla.
- Trzymaj się Eva! Już do Ciebie biegnę!
Byłem tuz przy niej, gdy drogę zaszedł mi sam boss szajki.
- Zapłaciłem sporo kasy za ten czip. Suń mi się z drogi, to nic Ci się nie stanie. Miał wycelowany pistolet prosto we mnie. Powoli zacząłem się wycofywać. Chciałem zmylić jego czujność i zaatakować. Kule latały w powietrzu, a ludzi było coraz mniej. Ułysszałem za sobą krzyk Jacka i odwróciłem się. Biegł w naszym kierunku. Był tuż obok mnie, gdy usłyszałem strzał, a Jack runą na ziemię. Spojrzałem na bossa, a ten stał i przyglądał się swojemu dziełu. Wycelowałem prosto w niego, a za nim zorientował się, co się dzieje ja wystrzeliłem. Nie chybiłem i boss z raną w brzuchu upadł na kolana, spojrzał na mnie, a zaraz potem upadł na ziemię. Podbiegłem do Jacka.
- Stary! Nic Ci nie jest?! Trzymaj się, karetka już tu jedzie! Wyliżesz się z tego!
Przykucnąłem przed kumplem.
- Nie możesz odejść! Nie teraz! Ja Cię potrzebuję stary. Liz Cię potrzebuje! Pomyśl o niej. Nie daj się. Wykdziesz z tego!
Łzy zaczęły lecieć mi po policzku. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
- Eric. Jack jest twardy. Wyjdzie z tego.
Odwróciłem się natychmiast i ujrzałem stojącą nade mną Liz. Jack chwycił moją rękę.
- Znaleźliśmy ją. Tworzymy udany zespół. Nie spieprz tego stary. Nie po to tu przyjechaliśmy, żebyś znowu to spieprzył, jasne?
Jack spojrzał na Evę.
- Powiedz Liz, że ją bardzo kocham.
- Sam jej to powiesz Jack! Jesteś silnym facetem i masz powód do walki. Zrób to dla Liz. Nie opuszczaj jej! Ona się załamie.
Eva mówiła stanowczo i rzeczowo do Jacka. Nie mógł się teraz poddać, musiał walczyć.
- Eva, musimy pomóc mu wstać i zabrać go w bezpieczne miejsce. Dasz radę?
- Tak. Oberwałam trochę w rękę, ale dam radę.
Pmogliśmy mu wstać. Rana nie wyglądała za dorze. Dostał w brzuch, ale na szczęście nie tak celnie, jak jego oprawca. Nad nami nadal słychać były świsty karabinów. Dadzą sobie radę bez nas. Już jedzie tu wsparcie i karetki.
Doszliśmy do cichego miejsca. Zerwałem z sibie koszulę i opatrzyłem ranę przyjaciela, żeby zahamować krwawienie. Usłyszałem wycie syren.
- Stary trzymaj się. Karetka już tu jest.
Eva
Karetka przyjechała. Musieliśmy tylko ich powiadomić, że Jack tu leży.
- Zostań z nim, a ja pójdę po pomoc.
Spojrzałam niepewnie na Erica. On podszedł do mnie i ucałował w czoło.
- Nic Ci tu nie grozi. Teraz dla niego liczy się każda minuta.
- Jasne, idź. Ja z nim tu poczekam. Tylko uważaj na siebie.
Nie bałam się o siebie, tylko o Erica. Strzały trochę ustąpiły, ale i tak było niebezpiecznie. Siedziałam przy Jacku i zagadywałam go, żeby nie stracił przytomności. Nagle usłyszałam za soba jakiś głos.
- Ty idiotko. Miałaś tylko dostarczyć czip. Czy to jest takie trudne do cholery?!
To był Max. Racja. To z tąd wyszłam, a on miał tu na mnie czekac. Byłam jednak przekonana, że zwiał, jak tylko zczęła się strzelanina. Chciałam się odwrócić, gdy usłyszałam cichy szeot Jacka.
- Po lewej stronie za spodniami.
Nie chciałam wzbudzić podejrzeń Maxa.
- Nie miałam o niczym pojęcia. Nie wiedziałam, co się tu szykuje!
Powoli wyciągłam pistolet, który pokazał mi Jack. Jak ja mam tego użyć do cholery?! Wstałam powoli i odwróciłam się do Maxa, chowając broń za plecami.
- Zastrzelę Cię i wezmę czip. Sprzedamy go komuś innemu.
Pudełko z czipem. Cholera. Zostało tam, gdzie mnie postrzelono.
- Hmmm. Ale w tym problem, że ja nie mam tego czipa.
Max zaczął się śmiać.
- Idiotko! Chyba nam nie uwierzyłaś!
O czym on mówi?! Dobra, nie zabiję go jeszcze, niech mówi dalej.
- Nie było tam czipa?
Max śmiał się, ale teraz przyjął poważny ton głosu.
- Lucy była nosicielką. Niestety jakiś idiota ją zasztyletował. Ty byłaś operowana, a my nie mogliśmy doprowadzić, by boss dowiedział się o jakichś nie powodzeniach. Matt przekupił chirurga i umiescili czip w Tobie. gdyby nie Twój kochaś, to już by Cię tu nie było, bo boss zabiłby Cię, żeby wyciągnąć czip.
To wszystko to jakieś brednie. Nie mieściło mi się w głowie to wszystko. Co to za popaprany świat?! O czym on mówił... nic z tego nie rozumiałam. Wszystko, jak z jakiegoś głupiego filmu. To nie dzieje się na prawdę. Emocje wzięły górę i wycelowałam w Maxa. Nacisnęłam spust i pocisk trafił prosto w moją ofiarę. Max padł na twarz, a do kryjówki wpadł Eric z lekarzem i sanitariuszami. Nikt już nie strzelał, nikt już nie walczył. Wzięli Jacka do szpitala, a ja przytuliłam się do Erica i zaczęłam płakać.
Eric
Jack przeszedł kilka operacji i lekarz powiedział, że wyjdzie z tego. Eva stara się pozbierać po tym wszystkim, ale jest jej ciężko. Nie wychodzi z domu, minął dopiero tydzień. Wyszedłem właśnie ze szpitala i wsiadłem do samochodu. Było południe i ładna letnia pogoda. Nie rozmawiałem jeszcze z Evą. Nie chciała z nikim rozmawiać. Teraz jadę do niej. Muszę jej wszystko wyjaśnić i wiem, ze mi wybaczy. Ona mnie kocha tak samo mocno jak ja ją i potrzebuje mnie. Ja potrzebuję jej jak tlenu. Przez cały miesiąc rozłąki dusiłem się w towarzystwie Amandy. Nie kocham jej. Musiałem zerwać z Evą, bo hmm. Od czego zacząć. Ja i Jack braliśmy udział w niebezpiecznej akcji. Dostaliśmy się do szajki dilerów i graliśmy, że jesteśmy z nimi. Gdy stwierdziłem, że chyba powoli mnie rozgryzli nie chciałem ryzykować, że zrobią Evie jakąs krzywdę odpłacając się mi za oszustwo. Dla tego bez wyjaśnień ją zostawiłem. Im mniej wiedziała, tym lepiej było dla niej. Musiało dotrzeć do nich, że już z nią nie jestem, więc ślub z córką głównego komendanta policjii był idealną przykrywką. Am brała trochę nasz związek na poważnie, ale wiedziała, że jak ich złapiemy, to z wszystkim koniec. Wczoraj doszło do aresztowania szefa tamtej zorganizowanej grupy przestępczej. Ja z Jackiem złożyliśmy rezygnację. Chcemy prowadzić normalne życie. Będzie mi trochę brakowało tej adrenaliny, ale prędzej zginę marną śmiercią, niż po raz drugi powiem Evie, że muszę odejść.
Zapraszam do przeczytania nowego opowiadania mojego autorstwa, pt. "Oszukana" mam nadzieję, że również przypadnie Wam do gustu. Kocham Was ! ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top