Z duchem walki Panowie
ASHER
Gavin ze ściągniętymi do siebie brwiami powoli przypatrywał się każdemu zawodnikowi na boisku. Płynnie podawali sobie krążek, rozumiejąc się bez słowa. Przy każdym przejęciu czarnego kauczuku na trybunach rozbrzmiewał wrzask radości.
- Nie panikujcie.
Przenieśliśmy wzrok na kapitana, ale nikt się nie odezwał. Nastąpiła zmiana zawodnika gości Whitehall. Liam szepnął coś pod nosem, wstając.
- Idę po coś do picia — mruknął. - Zdołowałem się tym meczem.
Przeszedł przed nami. Gavin zaśmiał się, klepiąc go po dole pleców. Carter rozciągając ręce za głową, próbował przekrzyczeć wrzawę kibiców:
- Benson, wyłaź szybciej, nic nie widzę.
Zerknąłem na Megan skubiącą nitki mankietu. Była znudzona. Do końca meczu oglądała swoje paznokcie z utkwioną głowa na moim ramieniu. W końcu wszyscy wstaliśmy, kiedy rozległ się piskliwy dźwięk z głośników. Koniec. W ciszy wróciliśmy do naszego vana. Grace wzięła brata pod ramię, próbując ukryć fakt, że obtarła sobie pięty. Nash spalił papierosa. Zamknął za sobą ciemne drzwi.
- Jeśli ten mecz miał dodać nam otuchy to uzyskaliśmy zupełnie przeciwny efekt - Lucas pochylił się do przodu.
- Skopią nam dupy. Bez dwóch zdań.
Gavin westchnął poirytowany.
- Co jest z wami? - gwałtownie odwrócił się, mierząc nas wzrokiem.
W odbiciu lusterka zobaczyłem uśmieszek Cartera. Założył splecione dłonie za kark.
- Nie chcecie z nimi wygrać? Nie ma w was żadnego ducha walki? — kapitan przejechał dłonią po rudych włosach. - Od następnego treningu będziemy jeszcze ciężej ćwiczyć. Bez dyskusji. Sami chcieliście.
Zapalił silnik i ruszył z parkingu. Zatrąbił na jakichś chłopaków. Sage przypatrywała mu się znad książki. Opuściła wzrok na kartki. Czytała do końca podróży. Krajobraz był niezmienny. Góry, drzewa, góry, drzewa, drogi. Po godzinie wjechaliśmy na parking przed szkołą.
- Nareszcie - Megan szepnęła, ziewając.
Gavin wyłączył silnik, nie zdejmując drugiej dłoni z kierownicy.
- Dobra, chłopaki. Nie chcę tego kończyć w takiej atmosferze — patrzył na las przed przednią szybą. - Naprawdę uwierzmy w siebie. Bez tego nigdzie nie zajdziemy — westchnął. - Ja wierzę, że jesteśmy w stanie przejść do półfinałów.
Nash oparł łokcie na kolanach, kiwając głową.
- Przepraszam, kapitanie — Lucas uciekał wzrokiem do boku. - Tylko na moment w nas zwątpiłem. Popieram to, damy radę.
- Musimy — Carter odpowiedział, otwierając przednie drzwi. - Inaczej to ja skopię wam dupy.
Megan zerknęła na mnie. Uśmiechnąłem się do niej zmieszany.
- Piękne podsumowanie, Carter! - Gavin krzyknął za nim przez otwarte okno, parskając pod nosem.
- Musimy już iść — spojrzałem na zegar przy stacyjce kluczyków. - Bus nam zaraz zwieje, a z doświadczenia wiem, że raczej nie czeka na pasażerów.
Megan zaśmiała się cicho, uderzając mnie dłonią po przedramieniu.
- Co jak co, ale w tym przypadku masz rację.
Pożegnała się szybko z dziewczynami. Pobiegliśmy w kierunku przystanku. Niebo było trochę zachmurzone. Machaliśmy, kiedy zielony pojazd ukazał się nam zza gęstych krzaków. Zdyszani szybko weszliśmy po schodkach pojazdu, opadając na przednie siedzenia. Kierowca poruszył wąsami.
- Udało się wam, tym razem macie szczęście.
- Proszę pana - Megan spojrzał na niego pobłażliwie.
Zaprzeczyła głową, odpuszczając już sobie ten temat. Oparła plecy o miękki materiał. Kiedy zerknąłem na nią, uśmiechała się, zakładając włosy za ucho. Przełknąłem ślinę, wstrzymując oddech, spojrzałem przed siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top