Mogę zaczekać na prawdę
MEGAN
Para z moich ust ulatuje do góry. Pocieram dłonie o siebie, wodząc wzrokiem po wjeżdżających na lodowisko chłopakach. Na hali panuje ziąb bijący od agregatu, szczelnie oplatam się rękoma. Odwracam głowę w stronę wejścia na trybuny, słysząc rytmiczne stukanie obcasami. Grace siada w rzędzie na górze, machając mi, żebym do niej przyszłam. Wstaję powoli, mozolnie wdrapując się na górę. Siadam obok niej. Przekłada włosy na drugie ramię. Macha komuś, ale potem zaprzecza głową. W naszą stronę idzie Sage z nosem utkwionym w książce. Zajmuje miejsce przy mnie, przerzucając kartkę. Grace uśmiecha się do mnie miło i owija rękę wokół mojego ramienia.
- Jutro w końcu obejrzymy prawdziwy mecz, a nie te ich głupie treningi.
Czuję zapach miętówki. Sage kicha, a Gavin z dołu krzyczy:
- Na zdrowie!
Sage unosi wzrok, po czym rumieni się, patrząc na Walkera. Grace wzdycha, spoglądając na mnie wymownie i szepcze:
- Ze wszystkich możliwych imbecyli na tym świecie, musiało paść na mojego brata.
Carter przejeżdża przez lodowisko, łyżwą tnąc głośno lód. Przełykam ślinę. Cała się spinam. Czuję, że palce Grace zaciskają się mocniej na moim ramieniu. Mrugam, odwracając wzrok do boku. Asher przypatruje mi się, opierając o słupek bramki. Sage znowu przerzuca kartkę książki. Trener coś do nich krzyczy i zaczynają ustawiać się na lodzie. Mój telefon zaczyna dzwonić. Sprawdzam, kto dzwoni i szybko odrzucam połączenie.
- Nie odbierzesz?
Macham przecząco głową.
- To tata. Później oddzwonię.
Grace ziewa, jęcząc.
- Zimno tu i nudno.
Skupiam się na odbijającym gwałtownie krążek Carterze. Przymykam powieki, czując ścisk w sercu. Sage znowu kicha, a gdy otwieram oczy, widzę, jak Asher odbija krążek, broniąc bramki. Patrzy na mnie zadowolony, nawet nie wiem kiedy zaczynam się do niego szczerzyć. Telefon znowu zaczyna dzwonić, wyciszam urządzenie.
- Może to ważne?
- Nie sądzę.
Grace wzrusza ramionami. Chucham wolno na dłonie. Zerkam do boku. Sage nie patrzy już na rozłożoną na jej udach książkę, tylko sunie wzrokiem po szybko jeżdżącym na lodzie Gavinie. Kiedy Walker przechwytuje krążek i prze do bramki, ona zaciska delikatnie dłonie. Spuszczam głowę, myśląc o jutrzejszym dniu. Postanowiłam, że na moment zapomnę o rzeczywistości i pojadę do Whitehall nie martwiąc się o nic. Przez resztę treningu siedzimy w ciszy — ja wpatrująca się w ścianę, Sage w Gavina i Grace oglądająca katalog butiku. Trener krzyczy, wszyscy gracze wracają ślizgiem do szatni. Wstajemy we trójkę, po chwili schodząc po metalowych schodkach na dziedziniec. Żwir trzeszczy pod naszymi podeszwami.
- Po co zakładałam dziś te buty? - Grace unosi stopę, machając drogim obuwiem.
- Bo są ładne? - odpowiadam.
- Prawda? — rozpromienia się od razu. - A ty co sądzisz?
Sage wpatrująca się w drzwi hali, mruczy pod nosem, że ma bardzo ładną torebkę. Siostra Gavina parska rozbawiona.
- Tyle można z nią porozmawiać.
Wciągam do płuc czyste powietrze, obserwując skąpane w słońcu czubki drzew.
- Kiedy tylko cię zobaczyłam, wiedziałam, że się dogadamy. W końcu doceniłaś te buty, a nie łatwo było je zdobyć.
Drzwi hali otwierają się i wychodzi z nich Asher. Koszulkę ma założoną tył na przód.
- A może, dlatego że... Wiesz Megan to dziwne — ściąga do siebie brwi i układa usta w okrągły dzióbek. - Wydaje mi się, że już od pierwszego dnia skądś cię kojarzę.
Moje spojrzenie spotyka się ze spojrzeniem mojego rzekomego chłopaka. Ciemnieje mi przed oczami na słowa dziewczyny. Bicie serca przyspiesza. Wolno odwracam twarz w stronę Grace. Wysilam się na uśmiech, po czym mijam ją, kładąc na chwilę dłoń na jej ramieniu.
- Przepraszam, przypomniało mi się, że muszę coś załatwić.
Z każdym krokiem idę coraz szybciej, aż w końcu dochodząc do wejścia szkoły, znikam za rogiem. Wychodzę tylnym wyjściem, kierując się w stronę lasu. Serce nadal wali mi w piersi. Słyszę za sobą kroki, zwalniam, nie zatrzymując się jednak.
- Nie teraz.
- Mieliśmy porozmawiać później, nadal tego nie zrobiliśmy.
Odwracam się, patrząc na przyklejoną do czoła grzywkę Ashera.
- Już tobie mówiłam, że nie...
- Wiem, dlatego chcę, żebyś tylko jedno wiedziała, że mogę zaczekać. Nie musisz mi mówić już teraz.
Krzyżuję ręce na piersi, zakładając wcześniej włosy za ucho.
- Chodzi mi o to, że jeśli kiedyś będziesz chciała, możesz mi powiedzieć, co cię dręczy.
Wzdycham, wywracając oczami.
- Nic mnie nie dręczy.
Kiwa głową.
- W porządku, skoro tak mówisz.
Zaczęłam iść w kierunku ławki pod drzewem. Usiadłam, łapiąc się dłońmi krawędzi siedziska. Asher podszedł powoli, wkładając ręce do kieszeni. Wyciągnęłam nogi przed siebie, on w tym czasie usiadł obok. Spojrzał na zarys gór w oddali.
- Dobrze ci poszło na treningu - wyszeptałam.
Odwrócił głowę w moją stronę. Uśmiechnął się szeroko.
- Wiem, jeśli nadal tak będzie, kto wie, może będzie szansa na stypendium.
Odchyliłam plecy do tyłu, wkładając dłonie pod kolana.
- Nawet nie taka mała. Macie szansę wygrać w tym sezonie.
- Też tak uważasz?
Przytaknęłam, klepiąc go po ramieniu. Odrzucił grzywkę przyklejoną do czoła, opierając piętę trapera o krawędź ławki. Położył przedramię na zgiętym kolanie, przez moment przypatrywał mi się nieśmiało.
- Wszyscy cię lubią. Zwłaszcza Grace...
Wypuściłam powoli powietrze. Nie chcę drążyć tematu tego, co wydarzyło się przed chwilą.
- To chyba dobrze, teraz masz już pewną pozycję w zespole - odpowiadam.
Śmieje się donośnie, oplatając kolano, kładzie na nim podbródek.
- Wszystko idzie po naszej myśli, nie? — zerkam prosto w jego oczy, nie mogę z nich nic wyczytać. - Ja mam szansę na stypendium, a ty niedługo będziesz bliżej Cartera.
Słyszę odrobinę smutku w jego głosie.
- Tak... - mówię bez przekonania.
- Słuchaj co do jutra, możesz usiąść podczas podróży z kim chcesz. Nie powinno to nikogo dziwić. Jeśli chcesz, możesz usiąść z Grace.
Od razu żwawo przeczę głową.
- Chcę siedzieć obok ciebie.
Unosi kącik ust.
- Dziewczyna roku — żartuje, szturchając mnie łokciem. - A tak serio to dziękuję, że nie zostawiasz mnie z tym samego. Mimo że, cię nie uprzedziłem.
- No wiesz. Obiecałam. W końcu mamy sobie pomagać.
Ściągnął do siebie lekko brwi.
- No tak.
Zerknęłam na wyświetlacz komórki. Dwa nieodebrane połączenia od taty. Wsunęłam telefon do plecaka, podnosząc się. Stanęłam naprzeciwko Ashera, kładąc dłonie na biodrach.
- Bus nam zaraz ucieknie, a nie mam zamiaru czekać na kolejny kurs.
Wstał, nasze twarze znajdują się naprzeciwko siebie. Wstrzymałam oddech, wpatrując się w zielone oczy Ashera. Przypominały kolor lasu. Chrząknęłam, robiąc krok do tyłu. Słońce oślepiło mnie na moment, w tym czasie Asher przeszedł obok mnie. Odwróciłam się i podbiegłam do niego. Szliśmy już w milczeniu, aż na sam przystanek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top