Szóstka z Silver Peaks
ASHER
Podpierałem głowę na dłoni. Czekałem na drużynę już z dobre dwadzieścia minut. Musiałem pojechać najwcześniejszym, porannym busem. Już wiem, że dojazd z internatu będzie stanowił problem. Wczoraj spóźniłem się dosłownie piętnaście sekund, a cholerny kierowca i tak na mnie nie poczekał. Rozmasowałem skroń kolistymi ruchami, przymykając powieki. Przez uchylone za mną okno na korytarz wpadał świergot ptaków.
- Co jest Crawford? Ciężki poranek?
Otworzyłem oczy. W moim kierunku zmierzał żujący gumę Gavin. Zza pleców chłopaka wyłoniła się jego rudowłosa siostra. Spojrzała na mnie, po czym z niezadowoleniem usiadła obok na ławce. Wyjęła z torebki telefon, sprawdzając godzinę. Gavin zatrzymał się przede mną, kładąc dłonie na biodrach.
- Nikogo oprócz ciebie jeszcze nie ma? - rozejrzał się na boki.
- A widzisz tu kogoś innego? - dziewczyna wygasiła ekran komórki.
- Tak, tak. Wyluzuj siostra — odparł, patrząc na mnie rozbawiony. - Młoda ma gorszy dzień.
- Nie zauważyłem - mruknąłem pod nosem.
Jego siostra spojrzała na mnie, mrużąc przy tym oczy. Westchnęła głośno, zarzucając długie włosy za ramię.
- Nie możesz kazać im przychodzić dziesięć minut przed czasem? - dąsała się, wrzucając telefon do torebki.
- Tak zrobiłem — spojrzał na nią z politowaniem. - Grace, naprawdę wyluzuj w końcu.
- Dobra, jak uważasz, ale oni powinni się ciebie słuchać — uniosła dłonie do góry. - Chyba na tym to polega, nie?
Gavin skrzywił się, choć było widać, że myśli nad słowami siostry.
- Kapitanie! Jestem! Matka musiała po drodze odwieźć siostrę do lekarza.
Walker zaprzeczył głową.
- Dobra ty też zluzuj Butler. Zaraz się udusisz.
Lucas zgiął się w pół, głośno przy tym dysząc. Kapitan poklepał go po plecach.
- A ten co? Maraton przebiegł? - dziewczyna, mimo że siedziała na ławce, patrzyła na Lucasa z góry.
- Grace - Gavin jęknął cierpiętniczo.
Ona tylko wywróciła oczami. Uniosłem się z siedzenia, kiedy na korytarzu pojawili się Liam wraz z Nashem. Blondyn ochoczo uderzył pięścią o wystawioną w jego stronę pięść Gavina.
- Dłużej się nie dało Benson? - Grace wstała, zarzucając torebkę na ramię.
- Niestety — uśmiechnął się do niej szeroko, kładąc zgiętą rękę na jej ramieniu. - Już tak z nami bywa.
Szybko ją z siebie zepchnęła. Nash w tym czasie ruszył w kierunku wyjścia.
- Dobra, a gdzie Carter? - Gavin zerknął na stojącego obok rudej Bensona.
Chłopak spiął blond włosy w krótki kucyk.
- Powiedział, że się spóźni. Znasz go - ziewnął przeciągle.
- Chryste - Grace wywróciła oczami, kierując się w stronę Nasha.
Ruszyłem za nią, włócząc stopami. Wsunąłem dłonie do kieszeni spodni. Usłyszałem za sobą, że pozostała trójka nas dogania. Wyszliśmy na dziedziniec. Chłodny wiatr owiał moją twarz. Przenieśliśmy wzrok w stronę żwirowej ścieżki, po której w naszą stronę kroczył wysoki chłopak z krótko ściętymi blond włosami. Grace wyprostowała się, przekładając włosy na jedno ramię. Na umięśnionej klatce piersiowej blondyna przewieszony był pasek dużej torby. Miał już na sobie zieloną koszulkę drużyny z numerem czternaście.
- A kto tu się zjawił? - Gavin zagwizdał w jego stronę.
Blondyn uśmiechnął się szeroko. Jego białe zęby mogłyby oślepić nawet niewidomego. Podszedł powoli do Walkera.
- Daj spokój. Od lat stara śpiewka.
Nowo przybyły spojrzał na mnie i Lucasa.
- A tak chłopaki — Gavin zwrócił się w naszym kierunku. - Przedstawiam wam Cartera. Ostatniego członka pierwszego składu Silver Peaks.
- Nowi? - Carter uniósł brwi.
- Pierwszoroczniaki - dodał Liam, bawiąc się swoją krótką kitką.
- Chodzicie z Grace do klasy? - Carter przeniósł cały ciężar na prawą nogę.
Patrzyłem na jasny żwir pod swoimi traperami. Kątem oka dostrzegłem, że Lucas niemo mu przytakuje.
- Idziemy już na trening? - mruknąłem pod nosem.
Liam spojrzał z ukosa na Nasha. Ruszyłem w kierunku białej hali sportowej, zostawiając ich wszystkich za sobą.
- Przyjemniaczek - podsumował Benson.
- Ma rację — Gavin ruszył się z miejsca. - Mamy parę spraw do obgadania.
Pchnąłem wielkie jasne drzwi. Przeszedłem przez wyłożony gumową matą korytarz, wchodząc do szatni z granatowymi szafkami. Oparłem się plecami o chłodny metal, wsuwając dłonie w głąb kieszeni spodni. Liam wraz z Nashem usiedli na ławce naprzeciwko mnie. Lucas znalazł sobie miejsce kawałek dalej od nich. Carter rzucił torbę za ławkę, na której siedziała dwójka chłopaków z jego klasy. Usiadł obok Liama, kładąc łokcie na szeroko rozstawionych kolanach. Walker stanął w drzwiach, przepuszczając przedtem siostrę. Dziewczyna stanęła niedaleko Gavina, trzymając dłonią ramiączko drogiej torebki.
- To mów - Carter nachylił się delikatnie do przodu.
Kapitan zrobił krok w naszą stronę.
- W tym roku będziemy grać przeciwko chłopakom z Dakoty Północnej. Konkretniej z Grand Forks — Gavin zwrócił się do mnie i Lucasa. - Pokonaliśmy ich tylko raz w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym.
Lucas skrzywił się.
- Cholerne nokauty. To zapaśnicy, a nie hokeiści - Liam warknął, wstając gwałtownie.
- To jest nieważne — Walker położył dłoń na ramieniu Bensona, żeby usiadł z powrotem. - Musimy skupić się na dobrej strategii i mocnych zawodnikach.
Carter przejechał językiem po zębach.
- Jak dla mnie — mówił powoli. - To mogę im nawet przyłożyć. Nokaut za nokaut.
- Nie — Gavin szybko odparł stanowczym tonem. - Żadnych nokautów, chyba że chcecie przesiedzieć cały sezon na ławce.
- A do rzeczy? - zapytałem, wysuwając jedną dłoń z kieszeni.
Kapitan podszedł do kosza na śmieci. Wypluł gumę do żucia.
- To tak — wyprostował się, napinając mięśnie. - Wczoraj się przyjrzałem nowym. Skład będzie taki. Carter oczywiście bierze środek, ja lewe skrzydło, Nash prawa strona jest twoja. Obrona to Liam i Lucas. Asher bramka — spojrzał na mnie, wskazując palcem.
Liam wyrzucił dłoń do góry.
- Bez dyskusji. Wiem, co robię. Taka jest moja decyzja. Trener ją zaakceptował - Walker ściągnął do siebie ciemne brwi.
Nagle kapitan wydał mi się o wiele starszy i poważniejszy niż na co dzień.
- Mnie pasuje - Carter rozciągał kark.
- Cokolwiek - odparłem, opierając piętę o krawędź ławki.
Grace w końcu się poddała i wyszła z pomieszczenia, rzucając tylko, że gadamy o pierdołach.
- To bierzmy się do roboty! - Liam uniósł się ochoczo, zmierzając w stronę wyjścia.
- Nie tak szybko. Siadaj - Walker wskazał palcem na jego miejsce na ławce.
Blondyn jęknął cierpiętniczo i z powrotem usiadł.
- Przysięgam Benson, ty pięciu minut nie usiedzisz - Nash oparł łokieć na ramieniu Liama.
- Dzisiaj nie będzie treningu — kapitan oznajmił. - Rozkład zaczynamy od jutra. W ciągu dni szkolnych po dwie godziny treningu tutaj, a w weekendy bieganie po wzgórzach.
Lucas wypuścił powietrze z ust.
- Zrozumiano? - Walker klasnął w dłonie.
Niechętnie przytaknęliśmy. Gavin spojrzał na nowoczesny zegarek znajdujący się na jego nadgarstku.
- A teraz spieprzać, zaraz zaczną się lekcje.
Odepchnąłem się. Ospale wyszedłem na dwór. Spojrzałem w kierunku szkolnego przystanku. Z busu niespiesznie wyszła ta blondynka z fioletowym plecakiem. Włosy miała do ramion, spięte po boku ozdobną spinką. Z budynku za mną jako ostatni wyszli Gavin wraz z Carterem. Minęli mnie, jakbym był obcy. Blondynka podążyła wzrokiem za parą pleców odzianych w zielone koszulki z wydrukowanymi nazwiskami Walker i Webb. Zamrugała. Oczy miała w kolorze burego nieba. Zaprzeczyłem głową, ruszając przed siebie. Po wejściu do budynku od razu skierowałem się w stronę schodów. Wchodziłem po nich niespiesznie, unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Ruszyłem w kierunku biblioteki. W środku panowała przyjemna cisza. Przeszedłem przez wąski korytarz, siadając przy stole pod oknem. Widok miałem na cały dziedziniec. Położyłem łokieć na drewnianym parapecie. Rozsiadłem się wygodnie, wkładając dłoń do kieszeni. Palcami zacząłem bawić się starą, miedzianą zapalniczką. Odchyliłem głowę do tyłu, biorąc głęboki wdech. Zadzwonił dzwonek. Główną bramą przeszedł Liam. Przez przypadek czubkiem ciemnego trapera kopnąłem nogę od stołu. Starsza kobieta siedząca przy głównej ladzie spojrzała na mnie z miną wyrażającą reprymendę. Odwróciłem wzrok w kierunku wejścia do biblioteki. Hałas spadających książek przykuł moją uwagę. Blondynka z mojej klasy upuściła je przed otwartymi drzwiami. Ukucnęła, sprawnie zbierając książki z ziemi. Kładła jedną na drugą, powoli wstając. Wyprostowałem się na krześle. Dziewczyna podeszła do głównej lady, uśmiechając się do kobiety.
- Przepraszam, narobiłam hałasu - wyszeptała w jej stronę, chwytając dłońmi krawędź blatu.
- Nic nie szkodzi - kobieta machnęła ręką.
Blondynka przypatrywała się, jak bibliotekarka skanuje kody z pierwszych stron. Kątem oka mnie zauważyła. Nie kryłem jakoś szczególnie, że je obserwuje. Najpierw zdziwiona uniosła lekko brwi. Po chwili chwyciła spinkę wetkniętą we włosy. Przejechała po niej opuszkami, cicho wzdychając. Leniwie odwróciłem głowę do boku. Obracałem zapalniczką w kieszeni.
- Pani Mason prosiła jeszcze, żeby wypożyczyć jej tę książkę na dzisiaj - dziewczyna chyba czymś zamachała.
- Dobrze — kobieta odparła zadowolona. - A teraz uciekaj z powrotem na lekcję. Nie powinnaś mieć zaległości już drugiego dnia szkoły.
Dziewczyna spojrzała na mnie w tym samym czasie, kiedy ja spojrzałem na nią. Przypatrywała mi się uważnie, a ja uniosłem jedną brew. Wyjąłem dłoń z kieszeni, wciąż trzymając zapalniczkę. Blondynka docisnęła książkę do klatki piersiowej i ospale się odwróciła. Wyszła, tylko raz się oglądając. Oparłem czubek głowy o ścianę. Przechyliłem ją mocniej w stronę okna. Zza szyby zobaczyłem idących równym krokiem Gavina i Cartera. Krok za nimi szli Lucas, Liam i Nash. Wszyscy weszli do hali za dziedzińcem. Przymknąłem na moment powieki. Podniosłem się wolno z miejsca. Zarzuciłem plecak na jedno ramię, przechodząc obok starszej kobiety.
- Do widzenia - powiedziałem dość cicho.
Bibliotekarka skinęła mi głową. Przeszedłem korytarz, niezbyt się spiesząc. Wolno otworzyłem drzwi klasy. Pani Mason urwała w pół zdania. Zatrzymałem się w progu, po kilku sekundach ruszyłem w stronę tylnej ławki.
- Asher, zdajesz sobie sprawę, że zaraz minie połowa lekcji? — pani Mason podeszła do swojego biurka. - Jakie masz teraz usprawiedliwienie? — zakpiła.
Nim doszedłem do swojego miejsca, odpowiedziałem będąc tyłem do nauczycielki:
- Przepraszam, ale nie mam żadnego.
Kobieta westchnęła głośno i przeciągle.
- Siadaj w końcu.
Rzuciłem niedbale plecak na podłogę przy ławce. Od niechcenia opadłem na krzesło. Oparłem czoło na zwiniętej dłoni.
- Czyli jaka jest odpowiedź? - widocznie pani Mason wróciła do kontynuowania tego, co jej przerwałem.
Nastała cisza. Mój kłykieć wbijał się w moją czaszkę.
- Megan?
Przesunąłem stopą leżący na deskach papierek.
- Megan?
Uniosłem głowę. Blondynka ze spinką we włosach patrzyła na mnie przenikliwie. Oparłem się wygodniej o oparcie, łapiąc z nią ponownie kontakt wzrokowy.
- Jaka jest odpowiedź? Megan, słuchasz mnie?
Dziewczyna ocknęła się. Przekręciła głowę w stronę pani Mason.
- To kronika z okresu kolonialnego - odpowiedziała delikatnie się wahając.
- Właśnie - kobieta odpuściła jej, podchodząc do tablicy.
Napisała coś na niej, ale ja obserwowałem dziewczynę, która już uważnie słuchała nauczycielki. Przez resztę lekcji właściwie nie robiłem nic, oprócz bezsensownego siedzenia na krześle i ukradkowego obserwowania Megan. Zerknąłem raz na puste miejsce Lucasa. Wsunąłem dłoń do kieszeni. Odliczałem minuty do dzwonka, który na moje szczęście w końcu zadzwonił. Wstałem, zakładając plecak na jedno ramię. Przeszedłem przez środek klasy. Dziewczyna zakreślała coś w swoich chaotycznie napisanych notatkach. Głośno szurając traperami, wyszedłem z pomieszczenia.
- Crawford! — Gavin podszedł do mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Pamiętaj jutro trening z samego rana.
Wyminął mnie, dołączając do siedzących na ławce pod oknem Liama i Nasha. Zaśmiali się z czegoś głośno. Odwróciłem się, kierując w stronę szafek szkolnych. Otworzyłem drzwiczki, chociaż nie miałem zamiaru niczego stamtąd wyciągać. Zamknąłem je głośno z impetem, a obok mnie pojawiła się głowa Megan. Widocznie stała już tu jakiś czas. Odchrząknąłem.
- Gorszy dzień - mruknąłem niby od niechcenia.
Spojrzała na mnie ukradkiem, unosząc wysoko podbródek. Odłożyła podręcznik do literatury. Zakluczyła swoją szafkę i odeszła spokojnie. Wywróciłem oczami. Oparłem plecy o chłodny metal.
- Carter! - Gavin podszedł szybko do przechodzącego korytarzem chłopaka.
Przerzuciłem spojrzenie na gwałtownie odwracającą się Megan. Pasmo włosów przykleiło się jej do ust. Nerwowo je strzepnęła. Wyciągnęła głowę do boku, skanując przenikliwie tył sylwetki Cartera. Dwójka chłopaków w zielonych koszulkach zniknęła za zakrętem, wchodząc na stołówkę. Blondynka przyspieszyła kroku, kiedy spostrzegła, że zmarszczyłem czoło, przyglądając się jej. Przejechałem dłonią po grzywce. Zerknąłem na zegarek.
- Walić to - szepnąłem, prostując się.
Wbiegłem truchtem na dziedziniec. Szybko minąłem główną bramę, zatrzymałem się dopiero na przystanku. W oddali pojawił się zmierzający ku mnie zielony bus. Kiedy się zatrzymał, wsiadłem do środka. Zająłem miejsce na ostatnim siedzeniu.
- Nie powinieneś być w szkole? - kierowca przesunął kierownicą do boku, skręcając delikatnie.
Patrzyłem na mijane drzewa, które powoli zmieniały się w jedną zieloną plamę.
- Źle się poczułem - odparłem trochę zbyt opryskliwie.
Mężczyzna jednak chyba tego nie zauważył albo to zignorował.
- Jasne — zaśmiał się ze słyszalną chrypą, przeczesując placami gęste, ciemne wąsy. - Też kiedyś byłem w twoim wieku.
Przymknąłem powieki, rozsiadając się wygodnie.
- To, co tobie jest? - nie dawał za wygraną.
- A co? Jest pan lekarzem? - westchnąłem.
O dziwo, ponownie się zaśmiał, tym razem głośno.
- Nie, ale przed nami czterdziestominutowa jazda — podskoczyłem na siedzeniu, musieliśmy na coś najechać. - Wy to chyba strasznie lubicie ciszę. Tamta dziewczyna też jakoś nieszczególnie gadatliwa była.
- W przeciwieństwie do pana, co?
Otworzyłem w końcu oczy. Kierowca znowu skręcił. Widok za oknem był dosłownie taki sam jak pięć minut temu.
- Nietrudno tego nie zauważyć — uśmiechnął się. - Z natury już taki gadatliwy jestem.
- Powiedźmy, że nie czułem się na siłach, żeby przebywać dziś w szkole. Wystarczy? - odparłem, podkładając przedramię pod tył głowy.
Przytaknął. Rozmasował kark.
- A czemu?
Ściągnąłem do siebie brwi.
- Właściwie nie wiem.
Wolną dłonią odgarnąłem grzywkę z oczu.
- Chyba chciałem zostać sam.
- No proszę — mężczyzna klasnął ochoczo. - A tu trafiłeś na mnie.
Mimowolnie kącik moich ust uniósł się do góry.
- Nie jest pan wcale taki zły - westchnąłem rozbawiony.
- Tyle to ja chłopcze wiem - spojrzał w lusterko, chociaż na drodze byliśmy tylko my.
Nastała cisza. Przygryzłem dolną wargę, uważnie przyglądając się kierowcy. Przejechałem dłonią po udzie.
- Mogę zadać panu pytanie? - nie wytrzymałem.
- A jak myślisz? - obejrzał się za siebie na ułamek sekundy, uśmiechając się przy tym do mnie.
- Tamta dziewczyna — zacząłem niepewnie. - Ta, o której pan mówił, była blondynką z krótkimi włosami?
Mężczyzna zarechotał. Po chwili odparł:
- Z takimi do ramion.
- I miała fioletowy plecak?
Przytaknął, uśmiechając się szeroko. Wyciągnąłem rękę spod głowy, wkładając obie dłonie do kieszeni spodni.
- Panu też nie odpowiadała? - zapytałem cicho.
- W sumie tak — przechylił głowę do boku, zastanawiając się. - Nie mówiła za dużo.
Wypuściłem przeciągle powietrze z ust. Kierowca przyspieszył nieznacznie, zmieniając bieg. Drzewa nieco się przerzedzały.
- Ale wiesz — jego głos był spokojny. - Zanim wysiadła wczoraj, powiedziała, żebym następnym razem na ciebie poczekał.
Wyjąłem dłonie z kieszeni, pochylając się niewiele do przodu. Uniosłem brwi, po czym opadłem plecami na oparcie. Pokiwałem głową energicznie, obracając zapalniczką.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top