Mountain Awards
MEGAN
Właśnie stałam przed wejściem do istnego piekła, ale miałam powód. O dziwo ten powód miał imię i nazywał się Carter Webb - był głupotą. Bo tylko głupotą można było nazwać podróż do raju drogą przez piekielne płomienie. Piekielne płomienie liceum Mountain Awards, gdzie nawet diabeł nie postawiłby stopy. Westchnęłam ciężko. Liceum znajdowało się na zboczu góry w stanie Montana na obrzeżach miasta Butte. Z podnóży gór, gdzie znajdował się internat dla stypendystów, do liceum na stoku dojeżdżał zielony, szkolny bus. Właśnie rozprostowywałam nogi po czterdziestominutowej jeździe. Stanęłam przy drzwiach kierowcy, rozglądając się dookoła. Było zdecydowanie bardziej pochmurnie i zimniej, niż na dole. Objęłam ramiona dłońmi. Z busu zaraz po mnie wyszedł dobrze zbudowany brunet. W środku pojazdu został tylko pakujący książkę do plecaka szatyn z kręconą grzywką opadającą mu na oczy. Rozmasowałam zesztywniałe kolana, wpatrując się w herb hrabstwa Silver Bow wiszący nad główną bramą liceum. Poprawiłam ramiączko fioletowego plecaka i ruszyłam przed siebie. Czas zmierzyć się z tą gehenną. Przekroczyłam próg szkoły, mijając zadbany dziedziniec wypełniony iglastymi drzewami. W budynku nie było szkolnego gwaru nastolatków. Rozmowy były raczej spokojne. Sufit był wysoko. Ściany były świeżo pomalowane na kremowy kolor. Przez drewniane, ogromne okiennice widziałam dalsze, wyższe góry skąpane we mgle. Przygryzłam wargę, będąc trochę zaniepokojoną. Ruszyłam w kierunku ciemnych szafek szkolnych. Z kieszeni spodni wyjęłam kluczyk, po czym wsunęłam go do zamka. Z plecaka wyciągnęłam niepotrzebne książki, wkładając je do środka szafki.
- W tym roku wygramy - rozbawiony, męski głos rozległ się w oddali.
Zamknęłam drzwiczki, przymykając powieki.
- Mówicie tak co roku - dziewczęcy śmiech przerwał wywód chłopaka. - Nikt w to już nie uwierzy Carter.
Szybko obejrzałam się za siebie, nerwowo rozglądając na boki. Blond kosmyk wpadł mi pomiędzy wargi, przyklejając się do błyszczyka na ustach.
- Szukasz czegoś? - szatyn z autobusu posłał mi krzywe spojrzenie, trzymając w dłoni jakąś kartkę.
Nie odpowiedziałam, ignorując go. Zakluczyłam energicznie szafkę i w pośpiechu się oddaliłam. Nikogo tu nie znałam. Nie znałam też tej szkoły. Niespokojnie wyjęłam plan zajęć, muszę znaleźć salę lekcyjną. Po paru minutach bezsensownego przemierzania co chwila tych samych korytarzy, w końcu ją znalazłam. Siedzenia przy jednoosobowych ławkach były już w większości pozajmowane. Pośrodku pomieszczenia znalazłam jedno wolne miejsce. Bezszelestnie usiadłam, kładąc torbę na blacie. Zerknęłam na stolik obok. Rudowłosa dziewczyna stukała długimi paznokciami w obudowę telefonu. Uczniowie w klasie rozmawiali już w małych grupach. Przygryzłam skórę przy paznokciu. Opuściłam dłoń, gdy do sali wszedł wysoki chłopak z tak samo rudymi włosami, jak dziewczyna siedząca obok. Oboje mieli krystalicznie niebieskie tęczówki oczu.
- No w końcu - dziewczyna opryskliwie odparła w jego stronę, odgarniając proste pasma włosów za ramię.
- Grace, gdybyś mi szybciej odpisała, to nie byłoby takiego problemu.
- Gavin - wysyczała. - Nie zaczynaj. Wolałabym już wrócić do domu.
Chłopak się roześmiał. Położył dłoń na blacie przed dziewczyną.
- Dasz radę - na te słowa wywróciła oczami. - Grace. To tylko pierwszy dzień.
Zadzwonił melodyjny dzwonek na lekcje. Chłopak odepchnął się, prostując ciało. Zanim wyszedł, rzucił radośnie w jej stronę:
- Spraw, żeby Walkerowie byli dumni.
Kiedy się odwrócił, spostrzegłam, że mundurek trzyma w dłoni, a na sobie ma ciemnozieloną koszulkę z napisem Walker i numerem osiem pod spodem. Grace spojrzała na mnie spod mocno wytuszowanych rzęs. Szybko położyłam głowę na torbie, udając, że tego nie widziałam. Ten Walker ma rację, to tylko pierwszy dzień. Następne dni powinny już być lepsze. Przynajmniej taką mam nadzieję. Uniosłam tułów. Do pomieszczenia weszła długonoga kobieta, odłożyła podręcznik na biurko nauczycielskie. Uśmiechnęła się do nas, łącząc razem dłonie.
- Od dzisiaj będę uczyć was literatury. Miło was poznać...
Rudowłosa dziewczyna uniosła dłoń. Kobieta przestała mówić i skinęła głową.
- Pani Mason, czy będę mogła wyjść dziesięć minut szybciej? - dziewczyna przybrała sztuczny uśmiech.
- Widzę, że brat już tobie o wszystkim opowiedział Grace. Jeśli masz jakiś ważny powód, to oczywiście.
Nauczycielka spojrzała na nią, wyczekując odpowiedzi. Grace z grymasem na twarzy skrzyżowała ręce na biuście, opadając plecami na miękkie oparcie krzesła. Zamilkła, uderzając paznokciami o telefon. Nauczycielka uchyliła usta, ale drzwi klasy gwałtownie się otworzyły. W progu stanął szatyn z kręconą grzywką. Tym razem ściskał w dłoni książki. Miał na sobie krzywo założony mundurek.
- Przepraszam za spóźnienie - wymamrotał. - Trener Davis mnie przetrzymał na przerwie. Chodziło o moje dokumenty szkolne.
Pani Mason przymknęła usta. Usiadła na wielkim krześle, poprawiając poduszkę za plecami. Stuknęła w mysz od komputera i odparła:
- Zacznijmy już tę lekcję. Lucas Butler?
- Jestem - jakiś chłopak siedzący z przodu jej odpowiedział.
Kobieta przytaknęła.
- Asher Crawford?
Szatyn z kręconą grzywką zajął miejsce z tyłu, rzucając książki na parapet.
- Obecny - uniósł głowę spod ławki, odkładając pusty plecak na podłogę.
- Nie da się nie zauważyć - nauczycielka wywróciła oczami. - Megan Jennings?
Założyłam pasmo włosów za ucho.
- Jestem - odparłam.
- Grace Walker - pani Mason machnęła dłonią, żeby dziewczyna nie odpowiadała.
Spojrzałam w stronę otwartych drzwi. Kiedy nauczycielka kończyła czytać nazwiska pozostałych uczniów, rysowałam ołówkiem krzywe koła w zeszycie. Kobieta w końcu wstała z krzesła. Zamknęła drzwi, wymownie patrząc na spóźnionego szatyna. Reszta lekcji minęła mi jak przez mgłę. Jedyne co zanotowałam to zadanie na za tydzień. Po dzwonku uczniowie wrócili do rozmów. Grace wstała, chwyciła torebkę i wyszła, zostawiając podręcznik na ławce. Oparłam podbródek na nadgarstku. Szatyn z kręconą grzywką rozłożył przed sobą ciemnozieloną koszulkę. Zmrużyłam powieki. Z tyłu wydrukowane było nazwisko Crawford i numer dwadzieścia. Chłopak wpatrywał się w materiał, uważnie go oglądając. Nagle mnie spostrzegł. Gwałtownie odwróciłam głowę, prawie się przy tym wywracając z krzesła. Włosy znowu przykleiły mi się do błyszczyka na ustach. Odgarnęłam je, wracając do kreślenia kółek w zeszycie. W takim tempie będę musiała niedługo kupić sobie nowy. Odłożyłam ołówek, wzdychając. Trochę inaczej wyobrażałam sobie ten dzień. Ukradkiem rozejrzałam się po sali. Wszyscy byli czymś zajęci. Po chwili w drzwiach klasy stanął wysoki blondyn:
- Crawford? - zapytał głośno.
Szatyn z kręconą grzywką uniósł rękę.
- Kapitan cię prosi na chwilę.
Chłopak wstał ociężale, wsunął wystający mundurek pod pasek znajdujący się w szlufkach spodni. Przechodząc przez środek klasy, włożył dłonie do kieszeni. Opuściłam głowę, pozwalając jej wylądować pomiędzy moimi zgiętymi w łokciach rękoma. Muszę się wziąć w garść. Chwyciłam ołówek w dłoń. Nakreśliłam duże kółko, to moje zadanie i tylko na nim muszę się skupić. Znudzona spojrzałam przez okno. Uniosłam brew, bo przez dziedziniec szli Grace wraz z bratem. Zatrzymali się na chwilę przed wejściem do białej hali stojącej za dziedzińcem. Walker roześmiał się na całe gardło, dziewczyna wywróciła oczami. Podbiegł do nich blondyn, który jeszcze przed chwilą znajdował się koło mnie.
- Dyrektor zaprasza na apel na tej lekcji - pani Mason wychyliła głowę zza futryny drzwi.
Przeniosłam na nią wzrok. Wstałam i spakowałam rzeczy do plecaka. Ołówek spadł mi na ziemie, szybko go podniosłam. Obejrzałam się za siebie. Okazało się, że wychodziłam ostatnia. Na tylnej ławce leżały ciemnozielona bluzka oraz książki na parapecie, na ławce obok mojej został tylko podręcznik.
- Pospieszcie się! - głos nauczycielki powoli cichł.
Wybiegłam szybko z pomieszczenia, doganiając uczniów ze swojej klasy. Przeszliśmy przez główny korytarz. Po przejściu przez zabytkowe drzwi znalazłam się w ogromnym pomieszczeniu z podestem wysłanym czerwonym dywanem. Stał na nim niski mężczyzna trzymający w dłoni ciemnozieloną teczkę. Usiadłam szybko na wolnym krześle, kładąc plecak na kolanach.
- Dobrze, skoro jak mniemam wszyscy już się pojawili - dyrektor pochylił się nad mikrofonem. - Oficjalnie witam nowych uczniów w liceum Mountain Awards.
Rozległy się oklaski, zamrugałam szybko.
- Mamy nadzieję wraz z całą kadrą, że spędzone tutaj trzy lata będą później dla was miłym i owocnym wspomnieniem.
Przestałam tego słuchać. Wyciągnęłam stopy przed siebie. Rozejrzałam się po sali. W pierwszym rzędzie siedzieli chłopcy w ciemnozielonych koszulkach. Na skraju siedział Crawford obok Butlera z mojej klasy. Po drugiej stronie rzędu Walker opierał się łokciem o oparcie, szepcząc o czymś z tym wysokim blondynem. Zakręciłam palec wokół kawałka bluzki. Dyrektor wciąż mówił, co chwila żywo gestykulując. Odłożyłam dłoń na materiał plecaka. Walker przejechał palcami po rudych włosach, kładąc łydkę na kolanie drugiej nogi. Przeniosłam uwagę na zielone igły sosen za oknem. Był schyłek lata, ale na tej wysokości nie czuć było gorąca. Wiał tu przyjemny, lekko chłodny wiatr. Mężczyzna zszedł z podestu, rozległy się ponowne oklaski. Gavin zagwizdał głośno, a pani Mason posłała mu mordercze spojrzenie. Siedzący obok chłopaka blondyn zaśmiał się pod nosem. Uczniowie powoli wstawali. Niezgrabnie założyłam swój plecak na ramiona. Widocznie nie zapięłam go do końca, bo wypadł z niego mój portfel. Wylądował przed nogami Walkera, który nie przestając mówić do blondyna, uniósł nogę i wyminął przedmiot. Nachyliłam się trochę, żeby go podnieść, ale przed moją twarzą ukazała się brązowa czupryna. Chłopak z kręconą grzywką chwycił mój portfel pierwszy i podał mi go. Nawet na mnie nie spojrzał, już zaraz podążając za pozostałą dwójką z drużyny. Założyłam włosy za ucho, nikt tego raczej nie widział. Wsunęłam przedmiot z powrotem do plecaka. Według planu dzisiaj miały odbyć się dwie lekcje, a po nich przyznano nam czas na zapoznanie się ze szkołą. Wyszłam na główny korytarz, gdzie w czasie apelu uczniowie musieli rozstawić ławki. Na każdym blacie położono kartkę z nazwą kółka szkolnego. Większość uczniów skierowała się od razu w stronę stołówki. Podeszłam do pierwszej ławki. Kółko z fizyki - nie, to raczej nie dla mnie. Uśmiechnęłam się do chłopaka bawiącego się kostką Rubika. Zrobiłam krok do boku. Kółko z biologii - przechyliłam głowę do boku.
- Jesteś zainteresowana? - dziewczyna uniosła się z krzesła.
- Nie wiem. Jeszcze to przemyślę - odparłam zmieszana.
Przystanęłam pośpiesznie przy kolejnej ławce. Kółko teatralne - uniosłam jedną brew. Chwyciłam leżącą przede mną ulotkę. Oferowali cotygodniowe próby i co półroczne spektakle. Zgięłam papier w pół, wkładając świstek do tylnej kieszeni spodni.
- Jeśli chcesz to możesz pojutrze wpaść na próbę - dwie ciemne pary oczu wpatrywały się we mnie zza ławki.
Uniosłam kąciki ust.
- Postaram się - odpowiedziałam radośnie.
Wrócili do swojej rozmowy. Oddaliłam się kawałek w poszukiwaniu toalety. Zatrzymałam się przy schodach, żeby przepuścić Grace rozmawiającą przez telefon.
- Jesteś najgorszy. Nie śmiej się tak! Oczywiście, że jestem zła. Przyjedź tu po mnie.
Postawiłam stopę na pierwszym stopniu.
- Masz być za dziesięć minut, inaczej powiem ojcu o zeszłym tygodniu.
Zaprzeczyłam głową, wspinając się po schodach. Nagle zobaczyłam długą kolejkę wydobywającą się z damskiej toalety. Cholera. Zerknęłam w stronę męskiej ubikacji. Niepewnie podeszłam do drzwi, włożyłam głowę do środka.
- Chyba nikogo nie ma - szepnęłam.
Weszłam po cicho.
- To męska.
Natychmiast się odwróciłam. Lucas z mojej klasy włączył kran, wkładając pod strumień wody dłonie. Posłałam mu krzywy uśmiech.
- No tak. Liczyłam, że nikogo nie będzie.
Wyłączył kran, sięgając po papierowy ręcznik.
- W damskiej jest kolejka - z moich ust wymawiane słowa wypływały zdecydowanie zbyt szybko. - Ogromna.
Wskazałam kciukiem na drzwi za sobą. Opuściłam bezwładnie rękę.
- Po co ja się w ogóle tak tłumaczę?
Lucas przechylił głowę do boku.
- Właśnie nie wiem - parsknął.
Przymknęłam usta. Chłopak wyszedł, wrzucając mokrą kulkę do kosza na śmieci.
- Świetnie Megan - szepnęłam pod nosem. - Jednak skoro już tu przyszłam.
Spojrzałam na kabinę. Po dwóch minutach wyszłam z powrotem na korytarz, wycierając mokre dłonie o materiał spodni na udach. Kolejka obok wcale się nie ruszyła. Zeszłam na parter. Przy stanowiskach klubów wciąż trwały rozmowy. Wyjęłam ulotkę z kieszeni, jeszcze raz uważnie ją czytając. Przygryzłam dolną wargę i schowałam papier z powrotem do kieszeni. Stanęłam przed swoją szafką. Otworzyłam ją i włożyłam do środka podręcznik od literatury. Pani Mason przeszła obok mnie tłumacząc coś dyrektorowi.
- Tak. Następnym razem dopilnuję, żeby nie było żadnych wygłupów podczas uroczystości. Porozmawiam z chłopcami. Proszę się już tym nie martwić. Załatwię to. Obejdzie się bez kary.
Stałam bokiem do nich, odprowadzając parę wzrokiem, aż nie zniknęli za zakrętem korytarza. Zamknęłam szafkę, opierając ramię o drzwiczki. Westchnęłam. Wyszłam na zewnątrz, wciągając głęboko do płuc czyste powietrze. Chwyciłam łokcie dłońmi, zmierzając w stronę przystanku szkolnego busa. Usiadłam na ławce, następnie rozprostowując nogi. Wokół pustej asfaltowej drogi znajdował się tylko intensywnie pachnący las. Uniosłam głowę do góry. Niebo było lekko zachmurzone. Wstałam na dźwięk nadjeżdżającego pojazdu. Kierowca otworzył przednie drzwi. Weszłam do środka, było w nim ciepło. Cicho się przywitałam. Drzwi po chwili się zamknęły, a szkolny bus ruszył. Usiadłam na przednim siedzeniu, kładąc plecak na kolanach. Oprócz mnie nie było tu żadnego innego pasażera. Wypuściłam przeciągle powietrze z ust. Oparłam tył głowy o zagłówek siedziska. W lusterku kierowcy zobaczyłam biegnącą postać. Szybko się odwróciłam, wyglądając przez uchylone okno. Szatyn z kręconą grzywką w końcu zatrzymał się na środku drogi za pojazdem. Przejechał dłonią po gęstych lokach. Powiedział coś pod nosem. Wykręciłam się jeszcze mocniej, tak że mój plecak spadł na korytarz busu. Chłopak uniósł twarz w stronę nieba i sfrustrowany przechylił tułów do tyłu. Po chwili wolno ruszył ulicą przed siebie. Z każdą minutą oddalaliśmy się od niego, a jego sylwetka powoli się rozmazywała. Nie przestawał iść, choć wieczorem miał odbyć się jeszcze jeden kurs. Znowu oparłam się plecami o siedzenie, podnosząc plecak z podłogi. Wyjęłam telefon, ale akurat nie było zasięgu. Odłożyłam go na siedzenie obok. Podciągnęłam kolana pod brodę, kładąc pięty trampek na krawędzi siedziska. Zostało mi tylko patrzeć na drzewa przez następne czterdzieści minut.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top