Czekaj! Nie! Ruszaj! Gazu!

MEGAN

Szłam pospiesznie pomiędzy drzewami, obejmując się dłońmi za ramiona. Cholera, pomyślałam. Nie powinnam się tak zachowywać, nie przy nich. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu trzymanego w jednej ręce. Nie było tu zasięgu, mimo że nie oddaliłam się od szkoły szczególnie daleko. Jakiś czas temu słyszałam niewyraźny dźwięk dzwonka na lekcję. Zatrzymałam się w końcu, patrząc na spadek góry naprzeciwko. Wzmocniłam uścisk rąk na klatce piersiowej, przenosząc wzrok na leżący w dole zarys Butte. Przymknęłam na moment powieki.

- W porządku, jeszcze nic się nie stało - szepnęłam sama do siebie.

Otworzyłam oczy. Ponownie zatrzymałam spojrzenie na rodzinnym mieście. Gdzieś tam są moi rodzice. Wypuściłam powietrze z ust, opuszczając ręce wzdłuż ciała. Niechętnie odeszłam. Włóczyłam się trochę, oglądając roślinność bez większego zaangażowania. Starałam się zabić czymś czas. Kiedy byłam pewna, że korytarze w szkole opustoszały, skierowałam się do biblioteki. Usiadłam przy oknie, wyjęłam podręcznik. Nic z niego nie przeczytałam, cały czas rozmyślając. Lekcja skończyła się, a ja przysunęłam się do szyby. Pierwsi wyszli Liam z Nashem, rozmawiali o czymś. Za nimi niespiesznie stawiali kroki rodzeństwo Walkerów. Przełknęłam ślinę, obserwując szerokie barki Gavina. Nash na moment obejrzał się na Grace, ale po chwili wszedł już do hali. Gdy rodzeństwo stanęli przy wielkich drzwiach, podbiegł do nich Lucas. Gavin pokiwał głową i przepuścił siostrę, a potem Butlera. Praktycznie zaczęłam dotykać okna koniuszkiem nosa, gdy odprowadzałam wzrokiem zieloną koszulkę z napisem Webb. Czubek głowy z jasnymi włosami zniknął za wejściem do białej hali. Złapałam się za dekolt swetra. Zmarszczyłam brwi, kiedy przez dziedziniec przebiegł Asher z zaczerwienionymi policzkami. Rozejrzał się wokół i zrezygnowany wszedł do hali. Patrzyłam na ten budynek przez jakiś czas, po czym wróciłam do rozmyślań nad podręcznikiem. Napisałam parę wiadomości do mamy, ale nie odpisała mi. Położyłam policzek na kartce. Po dłużącym się wieczność czasie nareszcie wskazówka przesunęła się na zegarze, wskazując godzinę odpowiednią do spakowania rzeczy. Wyszłam z budynku szkoły. Stanęłam na dziedzińcu, odwracając twarz w stronę wielkiego wejścia na lodowisko. Zaprzeczyłam głową i ruszyłam przed siebie. Szłam mozolnie w stronę przystanku. Bus powinien przyjechać po tych zajęciach. Nagle coś sobie uświadomiłam. Zacisnęłam dłonie w pięści. Zaczęłam biec, łapiąc szybko powietrze do pracujących na pełnych obrotach płuc. Zatrzymałam się na drodze, wypatrując pojazdu. Zdjęłam plecak z ramion, chwytając dłonią za uchwyt. W oddali ukazały się dwa blade światła. Bus podjeżdżał na przystanek. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam Ashera przyspieszającego kroku. Jęknęłam w myślach. Pojazd zbliżał się powoli, aż w końcu zatrzymał się przede mną. Przednie drzwi się otworzyły, a ja praktycznie wskoczyłam do środka.

- Niech pan rusza, błagam - zwróciłam się do kierowcy, który zaśmiał się, kiedy dłoń Ashera chwyciła poręcz.

Mężczyzna z gęstym, sumiastym wąsem nachylił się w moim kierunku, po czym szepnął:

- Najpierw prosisz, żebym czekał, a teraz, żebym nie pozwolił mu wsiąść. Trochę się gubię.

Westchnęłam, siadając pośrodku busu. Asher wszedł energicznie do środka. Przywitał się i od razu wypatrzył mnie wzrokiem, marszcząc skórę na czole. Opadł na siedzenie obok mnie, wypuszczając powietrze z ust.

- Grace się nabija, że mam zły wpływ na ciebie, bo opuściłaś zajęcia. Tytuł naczelnego wagarowicza zostaw mnie - prychnął pod nosem, wciąż z trudem łapiąc powietrze, a ja lekko się spięłam.

- Czy ty przypadkiem nie grasz w hokeja? Powinieneś chyba nie mieć zadyszki po takim krótkim biegu, co? - wyrwało się mi.

Asher zaprzeczył głową.

- Stoję na bramce - uniósł kącik ust.

- Tak. Faktycznie. Nadal i to pewnie dzięki mnie - nachyliłam się, żeby poprawić ułożenie skarpetki w trampku.

Pomachał głową na boki z niedowierzaniem. Rozsiadł się wygodnie, kładąc plecak na swoich udach. Ściągnął do siebie brwi, jakby nad czymś się zastanawiał. Spojrzał na mnie gwałtownie.

- Co się stało?

Zamrugałam, prostując się w pełni.

- Co się stało tam przy stoliku? Szczerze to było dziwne... — mówił powoli, chyba starając się na mnie nie naciskać. - Dziwne nawet jak na nas.

Odwróciłam twarz w stronę szyby, obserwowałam mijane drzewa. Milczałam, więc odpuścił. Zaczął delikatnie kopać czubkiem ciemnego trapera wystającą przed jego stopą rurę. Zerknął na kierowcę, który posłał mu cwaniacki uśmieszek. Zmrużyłam powieki, przyglądając się twarzy mężczyzny w lusterku. Zmienił bieg, po czym odwrócił się w naszym kierunku.

- Lepiej uważaj na tego tu - wskazał podbródkiem na Ashera i szybko wrócił do obserwowania drogi.

Oparłam pięty na krawędzi siedziska.

- Tak? A to czemu?

Mężczyzna zaśmiał się.

- No proszę, proszę. Pasowalibyście do siebie - puścił oko Asherowi w przednim lusterku, przyspieszając nieznacznie.

Skrzywiłam się, żeby ukryć rozbawienie. Takie słowa z ust mężczyzny z gęstym wąsem były co najmniej śmieszne.

- Wie pan, właściwie... - przyciągnął mnie do swojego boku i objął ramieniem.

Wywróciłam oczami, uśmiechając się, bo ta sytuacja wymykała się z naszej kontroli. Kierowca zagwizdał żywiołowo, przytakując.

- Doprawdy? - uniósł brwi.

Poczułam, że Asher przytakuje. Westchnęłam i spojrzałam w oczy chłopaka.

- Jako mój chłopak powinieneś zadbać, żebym nie chodziła z pustym żołądkiem, a w tym momencie umieram z głodu - powiedziałam to tak słodkim i ociekającym sarkazmem głosem jak tylko potrafiłam.

Odsunęłam się od niego, kiedy wyciągnął z plecaka czerwone jabłko.

- Mam tylko to - w jego głosie dało się wyczuć autentyczny smutek.

Wzięłam owoc, wgryzając się w niego. Uniosłam kącik ust i szepnęłam z pełną buzią:

- Bardzo dobre.

Ponownie wygodnie się rozsiadł, a ja wciąż błądziłam myślami po wspomnieniach z przerwy na lunch. Muszę się bardziej postarać i nie rozpraszać. Oparłam policzek o szybę, przymykając powieki i biorąc drugiego gryza soczystego jabłka. Żułam w ciszy, aż nie dojechaliśmy do przystanku leżącego u podnóża góry. Podniosłam się, wycierając wierzchem dłoni podbródek. Asher sprawnie wyszedł z pojazdu. Zanim i ja wysiadłam, odwróciłam się do kierowcy. Ściszyłam głos.

- O której jutro ma pan ostatni kurs?

Przechylił głowę do boku.

- A co? - także ściszył głos, zerkając na Ashera stojącego na zewnątrz tyłem do nas.

- O której? - powtórzyłam wciąż cicho, ale wzmacniając wydźwięk pytania.

- Jutro weekend, więc o dwudziestej — poprawił ułożenie lusterka. - Tutaj.

- I zjeżdża pan do miasta?

- Nie zatrzymuję się tam planowo, ale mogę zrobić wyjątek.

Obejrzałam się za siebie, Asher odwracał się, żeby na nas spojrzeć.

- Do widzenia. Dziękujemy za jazdę - teraz mówiłam już głośno.

Kierowca przytaknął, a ja przełknęłam ślinę.

- Do widzenia.

Wyskoczyłam z pojazdu. Drzwi się za mną zamknęły, pojazd odjechał. Skierowaliśmy kroki w stronę akademika. Pożegnałam się z Asherem przy recepcji, żartując z tego, że dostałam od babci takim sam dziergany sweter, jak ten który mam dzisiaj na sobie, bo sądzi, że mamy tu istną Antarktydę.

- Ładnie ci w nim - wsunął dłonie do kieszeni spodni.

- Dzięki - zbyłam go szybko.

W pośpiechu weszłam do pokoju, zamykając drzwi biodrem. Rzuciłam lekką paczkę na stolik. Położyłam się na materacu, zwijając w kulkę. W tej samej pozycji obudziłam się następnego dnia. Było wczesne popołudnie, kiedy weszłam pod prysznic. Ubrałam jakieś ciemne ubrania i zakopałam się pod kocem. Ciągle sprawdzałam godzinę, a kiedy powoli zaczęła dochodzić dwudziesta, ostrożnie uchyliłam drzwi pokoju. Na korytarzu było pusto. Wyszłam, przekręcając powoli klucz w zamku. Pośpiesznie, acz bezszelestnie zbiegłam po schodach na parter. Przeszłam przez portiernię, wybiegając na dwór. Truchtem znalazłam się na przystanku, co chwila, oglądając się za siebie. Słońce przybrało pomarańczową barwę i zbliżało się do linii horyzontu. Usłyszałam dźwięk silnika. Przednie drzwi otworzyły się, kierowca krzyknął:

- Wsiadaj!

Weszłam po stopniach i usiadłam z przodu. Odjechaliśmy.

- Nie będę o nic pytał, tylko powiedz, gdzie cię wyrzucić - zaśmiał się, poruszając gęstymi wąsami.

- Przy szkole Hillcrest - złączyłam razem dłonie.

- W porządku.

Odcinek był krótki, przejechaliśmy go w ciszy. Wysiadłam, biorąc głęboki wdech, kiedy postawiłam stopę na betonie ulicy w Butte. Bus już odjechał, a ja wpatrywałam się w dachy domków skąpane w ciepłej poświacie wieczoru. Nasunęłam na głowę kaptur. Szłam przy krawężniku, obejmując łokcie dłońmi. Zatrzymałam się przed małym domkiem z białym płotem. W oddali zobaczyłam naszego psa kopiącego dołek przy grządkach mamy. Podeszłam bliżej płotu, chowając się za szerokim pniem drzewa.

- Bardzo fajny weekend, tato - powiedziałam do siebie.

Skupiłam uwagę na sylwetce mamy za oknem, stała tam z upiętym wysoko blond kokiem. Trzymała w dłoni blachę do pieczenia. Przyłożyłam skroń do kory. W szybie pojawił się mój tata. Był wysoki, szczupły i zdecydowanie zmęczony. Garbił się lekko i choć starał się uśmiechać, widać było po nim wycieńczenie. Kiedy mama się oddaliła, nachylając do piekarnika, przygryzł wargę, przymykając powieki. Zaraz potem znowu się uśmiechnął, przytulając wracającą do niego żonę. Wciągnęłam powietrze gwałtownie, opierając plecy o pień. Nasz SUV stał na betonowym podjeździe. Zerknęłam na skrzyżowanie. W oddali zobaczyłam naszego starego, białego, zardzewiałego Cadillaca w szopie. W panice przeszukałam torebkę. Ścisnęłam kluczyki, oddychając z ulgą. Naciągając jeszcze mocniej kaptur, podbiegłam do zaniedbanego auta. Wsadziłam kluczyk do stacyjki i przekręciłam go. Z trudem silnik głośno odpalił. Zacisnęłam usta, mam nadzieję, że tego nie usłyszeli. Ciągle żartowaliśmy, że ktoś kiedyś ukradnie ten samochód i sprzeda go na złom. Wolałabym jednak, żeby nie wiedzieli, że tym kimś okazałam się ja. Uchyliłam okno, kręcąc z wysiłkiem korbą na drzwiach. Ruszyłam, mijając słup ogłoszeniowy. Obklejony był tymi paskudnymi artykułami o śmierci na zakręcie przy rzece Silver Bow Creek. Dodałam gazu, gnając w stronę gór. Włosy powiewały mi przez wpadający do środka ciepły wiatr. Powoli zmierzchało, a ja po raz pierwszy poczułam się źle w rodzinnym mieście. Pięłam się pod górę, ściskając mocno kierownicę. Pewnie właśnie przekroczyłam dozwoloną prędkość starym, kanciastym gruchotem po dziadku. Nie miałam jednak innego wyjścia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top