Rozdział 9:Moja szyja nie jest lizakiem, Horror!
Dran P.O.V
Powoli otworzyłem oczy, znowu spałem przy biurku, cholera.
Chociaż, krzesło jest wygodniejsze od mojego łóżka. Śmieszne prawda? Tęsknię za swoim domem. Za wygodnym łóżkiem, pracą kiedy chce oraz jak chce, mycie się w czystej i własnej toalecie.
Nienawidzę tego miejsca, a w szczególności pracowników i szefa psychopaty.
Spojrzałem na zegarek, pokazujący godzinę siódmą. To mi się pospało, zawsze wstawałem, o dwie godziny wcześniej.
Wstałem z krzesła, przeciągając się powoli z cichym stękiem. Moje ciało przyjemnie strzykneło, co oznacza, że pęcherzyki powietrza w moim ciele pękły.
Czas iść do salonu, popatrzeć, jakie zadania mają te magiczne szkielety. Zawsze spisuje, co robili w danym dniu. Na wypadek gdybym miał od nich spierdolić, albo mieć plan na przeszukanie ich pokoi.
Podchodzę do szafy, otwieram mebel i szukam jakichś czystych ciuchów. Biorę czysty golf, czarne spodnie, bokserki, szare skarpetki i białą koszulkę.
Rozbieram się. Odkładając wszystkie ubrania. Oczywiście nie licząc mojego jedynego kitla, zdejmuje go tylko na tydzień do prania. Nie lubię go zdejmować, to moja jedyna pamiątka po...eh, nie będę zanudzać.
Ubieram wszystko bez pośpiechu. Odkładam brudne rzeczy na szafkę, potem to upiore.
Wychodzę z pomieszczenia i kieruję się do "salonu", chociaż to bardziej duży parkiet.
Jesteśmy w ogromnym zamku, więc określenie salon, jest w tym przypadku, chyba, błędne.
Wchodzę przez wielkie drzwi do salonu, rozglądam się.
Tak, wiem, zapytacie się, czemu nie mogłem się teleportować? Otóż nie potrafię, ale spacer dobrze mi zrobi, prawda? Nie mam ochoty spaść się jak Soulet.
Kościane łepki siedzą na kanapie denerwując się nawzajem, był tam, dziurawiec, czarna płaczka i kurzyk.
Nie ma krzyża i komputera. Ten pierwszy jest pewnie w gabinecie koszmaru, a glich nigdy prawie nie przychodzi. Nie jest oficjalnie w naszej grupie pedałów, jest na tyle silny, że sam sobie radzi. Czasem tylko, pomaga nam w zniszczeniu, jakichś konkretnych au. Żadko jednak niszczymy, szef potrzebuje nagatywnych emacji, każdy smutek się liczy. Nigdy z nim nie rozmawiałem, więc nie wiem.
Usiadłem na kanapie jak najdalej od nich i czekam, na ich zadania.
Czekamy.
I czekamy.
I nic!
Kurwa, my przychodzimy na czas, a on się spóźnia! Od nas oczekuje posłuszeństwa i dyscypliny, traktuje nas jak psy! Co jeszcze? Jedzenie w korytkach, klatki i codzienne tortury?! Czasem tak robił, więźnią, czyli wcześniej prawie wszystkich tutaj!
Poczułem na szyji coś mokrego, szybko patrzyłem w tamtą stronę.
Aż mnie zamurowało, co jest nie tak? Po pierwsze, drapałem się po szyji jak zwykle do krwi. Po drugie, ten pieprzony dziurawiec liże moją szyję swoim czarwonym jęzorem!
Wzdrygam się, wykrzywiając z obrzydzenia. Tego już za wiele!
-Puszczaj mnie ty kurewska pomyłko wszechświata!-Odepchnołem go do siebie, ał, moja szyja.
-Masz nawet smaczną krew dzieciaku, nie mogę się doczekać aż będę mógł cię zjeść.-Powiedział Horror i się oblizał. Ja już nie mogę się doczekać jego tortur, będę mógł go zastrzelić i wyżreć kwasem jego gardło!
Kiedy chciałem mu coś powiedzieć, ktoś mi znowu przerwał.
-Mam dla was zadania.-Powiedział krzyż, mając w rękach papiery.
On ma te świstki? Czemu nie kalmar? Nigdy nie dawał tego za pośrednictwem, wolał podawać nam to sam. Jak mówił, to jego obowiązek, żaden z nas nie wykonałby tego dobrze.
-Czemu ty je masz? Ośmiornica nie może nawet ruszyć miednicy?-Kurzyk odpowiedział za mnie, to nawet dobrze.
-Żebyś wiedział, też mnie to dziwi.-Odparł podając wszystkim kartki z zadaniami, o dziwo podał też mi.
Teraz zamiast spisać zadania kościotrupów spojrzałem na papier na którym, było napisane wielkimi literami, czarnym jak smoła długopisem, chociaż bardziej przypominające maź.
"Do mojego gabinetu"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top