Rozdział 4:Mam dość gdy nie daje mi myśleć
Dran P.O.V
Mam nadzieję, że nie zabije mnie na starcie, chociaż, czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Umrę, kiedyś, tak czy inaczej. Więc po co ja się tak bardzo staram? Eh, dobra, filozofowanie na później.
Wszedłem do pokoju szukając wzrokiem osoby, chociaż bardziej szkieleta, z którym miałem się spotkać. Znalazłem go, siadział na krześle przy swoim biurku. Ledwo go zobaczyłem, przez ciemny wystrój wnętrza.
Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego tylko dwa szkielety w multiversie są czarnego namaszczenia. W przypadku szefa nie jestem pewien, czy jest szkieletem, który kryje się pod glutem, czy glutem który przybrał krztałt szkieleta. Z potworami nic nigdy nie wiadomo.
-Przestań się na mnie gapić, siadaj i słuchaj.-Rozkazał szkielet. Zajebiście, czyli nie mogę się nawet na niego popatrzeć.
-Już, już, uspokuj się bo ci żyłka pęknie.-Odparłem spokojnie jak zwykle, staram się brzmieć profesjonalnie, ok? Sprzedawca "narkotyków" nie może być nerwowy. Usiadłem naprzeciw niego. W ogóle, czy szkielety mają żyłki?
-Jestem bardziej spokojny niż ty. A tagże zważaj na język w obecności swojego szefa.-W sumie ma trochę racji, przed nim nie da się ukryć emocji. Raz próbowałem coś na to wyszukać ale wyszło na tym, że tylko jego aura na mnie nie wpływa, smutne. Okazało się, że potrafię się przy nim uśmiechać, co było dość, dziwaczne? Trochę przerażające. W pierwszym dniu działania leku, szefuńcio uważnie mnie obserwował i--Klimb, nie mam całego dnia na twoje pieprzone rozmyślanie!-Warknął, szybko wróciłem na ziemię.
-Co ja poradzę że jestem myślicielem. Czego odemnie chcesz?-Odparłem, lepiej nie będę przy nim rozmyślać.
-Wezwałem cię, żeby uświadomić ci, że jeśli komukolwiek powiesz co robiłem dziś rano, zostaniesz zabity.-Ciekawe, nie powiem.
-Czym różni się ten seks od innych? Przecież każdy wie, że szef sobie kogoś bierze.-Co kilka dni, a każdy wie, ponieważ Horror przytył, nie wiem jak to w ogóle możliwe, od tego mięsa.
-To nie jest ważne. Masz nikomu nie mówić, rozumiemy się?-Poczułem, jak łapie mnie macką za szyję i brzuch, momętalnie ją złapałem. Dopiero co się drapałem pieprzona ośmiornico!-Odpowiadaj!-
-Tak! Puść mnie to cholery!-Nie szarpie się, wiem, że to nie ma sensu. Kiedy sie szarpałem najczęściej wzmacniał uścisk, zaczynając wyciskać ze mnie flaki. Po kilku sekundach mnie puścił, odetchnołem z ulgą i łapałem powietrze w płuca. Jestem tu jedynym człowiekiem więc, niestety, mogę umrzeć od uduszenia.
-Wspaniale, teraz następna kwestia.-Mówiąc to wyjął fiolkę z płynem, którą zostawiłem mu wcześniej.-Czemu to jest inne niż te leki które mi podawałeś?-A, o to mu chodzi.
-Działa tak samo jak poprzednie porcje, ale ma szybsze rezultaty, a twoja maź nie będzie krzepła.-Odparłem, już widzę tą nieufność w jego oczodole. Wiem, że mi nieufa, to nie jest żadne odkrycie, mogę go w łatwy sposób przecież otruć i zabić, lub po wzięciu, następnie zabić.
-Jeśli to kolejny twój pieprzony plan zabicia mnie, to na torturach nie będę taki łagodny jak wcześniej.-Po tych słowach złapał mnie za ramię dodatkową kończyną, macka, nie czymś innym zboczeńcy.-A teraz, WYNOŚ SIĘ!-Wywalił mnie przez dziś tak, że uderzyła plecami o ścianę, syknołem dość głośno, bolało jak cholera.
Chodzące sushi zamkneło dzwi z trzaskiem. Ja w tym czasie ruszyłem do pokoju, muszę opatrzyć jeszcze kurewskie plecy. Co będzie następne?
Mam dość tej roboty.
// //
Następny rozdział będzie pisany z perspektywy Soulet, kto się cieszy?
Ale cicho, to ja się schowam w doniczce, pa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top