Rozdział 21:Błotniste kłopoty

Dran POV
"Masz mi coś do powiedzenia", niby co?
O co może mu chodzić? Czyżby zobaczył moje próby, pobierania jego DNA?
Niby co ja mam mu powiedzieć?!

Kluska tylko zaczęła machać zadowolony czymś, mackami z tyłu pleców, nie wiem o co mu chodzi, ale skoro się tak zachowuje to mam przesrane na bank.

Cross nie wybaczę ci tego!

-Więc odpowiesz mi, czy każesz mi czekać?- Przemówił pan czarny cement. Nadal nie wiem o co mu chodzi!
W końcu może mnie wezwać w wielu, wieluu rzeczach.

Dobra, spokojnie Dran, chodzi mu pewnie o najbardziej oczywistą rzecz.

Usiasłem sobie na podłodze, bo ze zranionym łbem wstawać nie będę. Jeszcze się o coś potknę i będzie kurwa gorzej.

Czas pomyśleć.

-Jeśli chodzi o to dlaczego zakradłem się w nocy do twojego pokoju i uciołem ci trochę, chyba, lewej macki kiedy spałeś. To było to potrzebna do usprawnienia leków.- Mówię pewnie i patrzę na niego w miarę poważnie, żeby uznał, że mówię prawdę.

W sumie to w 3/4 prawda, bo usprawnienie trucizny która defakto i tak nie działa, bo powstało to coś!

Nightmare nagle jakby się zatrzymał, a jego uśmieszek znikł tak szybko jakby nigdy Ci nie było.

-Ty zrobiłeś, co?- Jego głos był odrobinę ale naprawdę odrobinę skołowany, a większość to była złość. Sam wyraz twarzy teraz przypominał wkurwionego kawałka gliny.

Zjebałem, oj zjebałem!

Nastała między nami cisza, cisza przed, kurwa, moim końcem.

Pewnie obmyśla jaką dotkliwą karę mi dać! Jestem idiotą, czemu mu to powiedziałem?!

Ten mały pomiot gluta, na domiar złego, zaczął się ruszać w mojej kieszeni i lekko szturchać moją pierś, co też nie pomagało bo szkielet pewnie też to widzi.

Tak teraz myślę, że mogło mi chodzić o to, że wyszedłem z bazy bez wcześniejszego powiedzenia.

Pewnie o to mu chodziło, a ja jak kompletny debil dałem mu informację co robiłem kiedy on spał!
Jestem idiotą!

Teraz to jakoś odkręć. Tylko spokojnie idioto.

Zacząłem się śmiać, nerwowo, ale śmiać, co jeszcze bardziej zdezorientowało koszmarnego. Boże niech on na to pójdzie.

-Taki żart, spokojnie szefie! Ja może już pójdę, nie będę już wychodził bez pozwolenia! Obiecuję, słowo, no to p-- Zanim zdążyłem zakończyć zdanie zostałem, teleportowany?

Szybko zacząłem się oglądać, jestem na jakimś pustym polu!

No i nici z obietnicy, brawo Panie Klimb, znowu pan to zrobił.

Glut z kieszeni jeszcze bardziej zaczął się wiercić, usłyszałem jak to się śmieje. Potem kiedy miałem zamiar go ścisnąć w tej kieszeni, ciężar i wybrzuszenie na tej kieszeni zniknęło.

Otworzyłem kieszeń ale nie znalazłem już tam tego gluta.
To małe gówno umie się teleportować?!

Zaraz...ono mnie tu teleportowało!

Mam przesrane, on przecież wie, że sam nie umiem się teleportować!

-Ty mały gnoju! Mam przez ciebie same problemy!- Wykrzyczałem w sumie do niczego, bo go tu nie ma.

Chociaż nie, odwołuje to, zobaczyłem jak to tarza się w błocie i trawie.

Jest idiotą czy jestem idiotą?

-Jesteś obrzydliwy, ale skoro ci obiecałem to masz imię, Muddy.- Zrobiłem minę najbardziej obrzydzoną nim jaką mogłem.

Ten przestał się tarzać, popatrzył na mnie i uśmiechnął szeroko.

-Muddy! Muddy!- Powtarzał to podskakując jak galaretka, znowu zaczynając tarzać się w brudnej ziemi.

Mam nadzieję, że umie się teleportować z powrotem, mały gnój.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top