5. Plan
Pov. Alexander
Imię i nazwisko: Taylor Wells
Wiek: 19 lat
Narodowość: Florencja, Włochy
Rodzice: Liam Wells, Eloisa Fazzari.
Narodowość ojca: Ameryka Północna, Phoenix.
Narodowość matki: Włochy, Florencja.
Praca/szkoła: Accademia Riaci, projektowanie wnętrz.
Przyjaciele: Vito Garone, Margherita Cinque.
I to tyle. Cały jej życiorys. To wszystko co udało się zdobyć Sean'owi. Czyli prawie nic!
Tak, jest tu więcej informacji, niż sam bym zdobył przez ten czas, co dałem chłopakowi, ale jednak! Najważniejsze co udało mu się zdobyć to adres jej collegu. Dzięki temu, mogłem w spokoju, dziś po jej zajęciach, przystąpić do planu.
Kolejne co nie podobało mi się w tej dziewczynie, to jej znajomości. Kto to do, kurwy nędzy, Vito Garone. Co to w ogóle za imię? Vito. Jakby oślizgły wąż wysyczał to imię, aby nieszczęśnik był przeklęty na wieki. I to ja zamierzałem go przeklnąć.
- Jeśli dam ci więcej czasu, zdobędziesz coś jeszcze? - spytałem podczas naszej telefonicznej rozmowy Sean'a.
- Wątpię, Capo. Nic nie ma o tej dziewczynie w bazie danych świata, a co tu mówić o samych Włochach. Sam prezydent nie jest aż tak chroniony, jak ta dziewczyna. - opowiada z zainteresowaniem, a w tle słychać kliknięcia myszki i klawiatury. W piersi rodzi mi się wściekły, niezrozumiały pomruk. - A niech, Capo, przypomni mi. Po co ja to właściwie robię? - zapytał niepewnie.
- Dla lepszej posady. - warknąłem. - Cóż, to musi mi wystarczyć. Dzięki, Młody.
Rozłączyłem się nim chłopak zdąży odpowiedzieć. Wybrałem kolejny numer i czekałem. Siostra pewnie, łagodnie mówiąc wkurwi, za to że znowu psuje im planu na wieczór. Pewnie się ucieszy, gdy w końcu Nate dostanie kilka dni wolnego i będzie miała go całego dla siebie.
- Boże, Alex! Nie miałeś lepszego momentu?! - zawył do słuchawki. Odsunąłem telefon od ucha, krzywiąc się.
- Hej, Nate. Ciebie też miło słyszeć, jak tam ci życie leci? - zapytałem sarkastycznie.
- Spieprzaj! - warknął. Zaśmiałem się, gdy w tle rozbrzmiał złowrogi głos mojej siostry.
Mery nie lubiła, gdy jej chłopak przeklinał. Ucierała mu wtedy uszu, krzyczała i nawet czasem biła po głowie tym co miała pod ręką. Ostatnio z tego co słyszałem oberwał wałkiem do ciasta. Każda okazja do sprowokowania u niego przekleństwa, była jak dla mnie bezcenna. Świetnie się wtedy bawiłem, Nate robił się cały czerwony z wściekłości, napinał mięśnie, wyglądał jak rozjuszony czerwoną płachtą byk. Cudowny widok.
W sumie Mery od jakiegoś czasu ganiła każdego, gdy wymskneło mu się brzydkie słowo. Od dzieciństwa była dobra i ułożona, nie piła za dużo, nigdy nic nie brała i nie ważyła się zapalić ani jednego papierosa czy zioła. Teraz odbiło jej jeszcze bardziej. Ale dzięki Bogu, najbardziej obrywał Nathaniel.
- Czego chcesz? - syknął ponownie do słuchawki.
- Muszę ci popsuć plany na wieczór. - przybrałem smutną barwę głosu, chociaż w duchu wspaniale się bawiłem. - To jak? Wchodzisz?
Usłyszałem długi, przeciągły jęk rozpaczy. Nie podobał mu się ten pomysł. Ale potrzebowałem jego pomocy. Tak samo, jak pomocy Charlesa i Jima. Tak byłoby najlepiej. Mogłem w tym momencie zrobić wszystko, aby tylko się zgodził. Szantaż, przemoc, manipulacja. Potrzebuje go do tego plamy, do cholery!
- Dostaniesz tydzień wolnego! - wypaliłem. - Proszę, pojaw się dzisiaj o trzeciej w parku Parco delle Cascine!
Czekałem całą długą i ciągnącą się w nieskończoność minutę. Niemal przez telefon słyszałem jak jego trybiki w głowie pracują na najwyższych obrotach. Jak dla mnie, to był dobry układ. Tydzień wolnego od roboty, chyba że naprawdę będę go potrzebował, za jeden wieczór, nawet nie pełny. Potrzebuje go tylko na parę godzin. Tylko tyle, zlitujcie się nade mną!
- Nie będziesz dzwonić, pisać, nadchodził nas ani nic z tych rzeczy? - spytał w końcu.
- Nie, nic z tych rzeczy! - wysyczałem.
Teraz to ja byłem zirytowany, tym jak to przeciąga. Została niecała godzina do piętnastej. Dokładnie piędziesiąt trzy minuty i trzydzieści pięć sekund. Niech szybciej podejmuje decyzję! Nate teraz przypomina mi te staruszki przed kasą, które wybierają batonika dla swojego wnusia i nie mogą się zdecydować, który wybrać. Trzyma kolejkę i nawet nie zdaje sobie sprawę, a nikt nie zwróci jej uwagi, bo „ to niegrzeczne”.
- Przez calutki tydzień? Siedem dni? Włącznie z tym, po akcji? - spytał ponownie.
- Tak! Siedem dni i cały wieczór. Będziesz mógł pieprzyć moją siostrę ile wlezie i w jakiej pozycji tam chcecie, tylko zgódź się! - załkałem błagalnie.
- Ale wiesz, że związek nie polega tylko na....
- Natahniel! - krzyknąłem na granicy zmysłów
- Dobra, zgoda! - również krzyknął wkurzony.
Uradowany uśmiechnąłem się i wyrzuciłem w górę pięść. Ponownie w tle rozbrzmiał głos mojej siostry, która drze się na Nate, za to, że krzyczy. Rozłączam się z głośnym śmiechem.
Biorę dokumenty od Sean'a i przyglądam się zdjęciu Taylor z zdjęcia zrobionego z ukrycia. Uśmiecha się szeroko do jakieś brunetki. W ręku trzyma stos książek, a na włosach ma okulary. Wyglądała jeszcze lepiej w blasku Włoskiego słońca, niż zapamiętałem.
Plan – Start!
***
Razem z Jimem, Nate'em i Charlesem ( pierwszego i ostatniego błagałem równie długo, jak tego drugiego, aż musiałem posunąć się do podobnego przekupstwa. ) Staliśmy pod liśćmi młodej wierzby. Park był na tyle skąpany w zieleni, byśmy nie rzucali się w oczy, a wierzba ukrywała nas niemal całkowicie.
Obserwowałem każdą przechodzącą obok nas osobę, szukając tej, na której mi zależało. Szukałem w ludziach w parku tych jasnych miodowych włosów, zielonych oczu i znajomej krągłej sylwetki. Jednak jej nie było.
Nie mogłem się pomylić. Musiała iść tędy. To najszybsza i jedyna droga ( Jeżeli nie chcesz dokładać sobie dwóch kilometrów) do jej domu. Wiem, że nie lubi jeździć autobusem, a dziś nie wzięła auta. Stało na podjeździe ich domu.
Chłopacy zaczęli się niecierpliwić. Z nudów Jim zaczął zaczepiać Nate'a, który namiętnie pisał wiadomości tekstowe do Mery. Po jego wzroku sądzę, że to nie jest lista zakupów, które miałby zrobić wracając do domu. Charles za to żył gumę arbuzową, dmuchał balony i opierał się o korę drzewa. Był najbardziej schowany z nas wszystkich.
Powróciłem do obserwowania osób przechodzących obok. Denerwowałem się, jakbym miał pierwszy raz zadzwonić samodzielnie do lekarza i umówić się na wizytę kontrolną. Tak nadal nie umiem tego zrobić.
Przed oczami minęły mi czarne włosy. Majtnęła nimi przed moim nosem, a szeroki uśmiech wykwitł na jej ustach. Słyszałem jak rozmawia z jakąś inną dziewczyną obok siebie, ale nie widziałem jej. Zirytowany przewróciłem oczami i poprawiłem marynarkę.
Uno momento!
To ta sama brunetka, która była na zdjęciu z Taylor. Wróciłem do niej wzrokiem. Obok niej stała ta sama zielonooka blondynka, na którą dzisiaj polowałem. Śmiała się właśnie do dziewczyny, która zarzucała włosami przed moją twarzą.
- Chłopcy! - zawołałem ich, wskazując głową dziewczyny. Ruszyłem żwawym krokiem po trawniku, zostawiając między nami odpowiedni dystans.
Założyłem na nos okulary, śledząc dziewczyny. Pomiędzy nami toczyła się swobodna rozmowa, by nikt nic nie podejrzewał. Szliśmy jakieś pięć metry od naszej ofiary, kierowały się w stronę wyjścia z parku.
Kolejne cztery metry na skrzyżowaniu dziewczyny się rozstały, a Taylor kierowała się w lewo. Trzepnąłem Jim'a w ramię, zwracając na siebie jego uwagę. Wzrokiem dałem mu do zrozumienia, że ma się ustawić na miejscu. Charles poszedł szybko po auto, a Nate stał obok mnie i nadal udawał, że spokojnie rozmawiamy o codziennych sprawach.
Powoli zbliżamy się do blondynki, wraz z tym jak ludzi mijających nas jest coraz mniej. Gdy nikogo nie widziałem, a domków i bloków nie było prawie wcale, podbiegłem do Taylor. Zarejestrowałem schowanego w krzakach Jima z sznurem, taśmą i workiem materiałowym. Charles parkował właśnie metr od idącej ze słuchawkami Taylor.
Złapałem dziewczynę za ramiona, Nate dał znak Jim'owi by ją wiązał. Sam złapał zielonooką za nogi, by nie wierzgała nimi na wszystkie strony. Chłopak z ekipy Charlie'go sprawnie krępował jej nadgarstki i kostki, trzymałem jej rękę na ustach by nie krzyczała i nie sprowadziła potencjalnych świadków. Szara taśmą zakleił jej usta i z szatańskim uśmiechem nałożył worek na głowę.
Dałem znak chłopakom by puścili ja, sam wziąłem studentkę na ramiona i zaniosłem do bagażnika. Cóż, nie mamy miejsca w aucie. Nie ważne jak bym nie chciał, nie zmieści się z przodu, a raczej kilkunastu minutowa jazda na nogach Jima i Nate'a nie jest na liście jej marzeń.
Gdy wszyscy usiedli i zapieli się, Charlie ruszył. Najpierw mieliśmy odwieść chłopaków, a następnie Charles miał odwieść mnie pod blok. Najwyżej wejdziemy schodami przeciwpożarowymi.
- Nie wierzę, że ją porwałeś. - wyszeptał konspiracyjnie i z nagana mój najlepszy przyjaciel.
- Pomagałeś mi. - warknąłem.
Nienawidziłem tego, gdy ktoś mówił mi co mam robić. Tak, jak byłem młodszy musiałem słuchać rodziców, ale były to przyziemne rzeczy: zmywanie naczyń, odkurzanie, sprzątanie pokoju czy zachowanie się odpowiednio na bankietach. Nic wielkiego. Ale gdy już jestem dorosły, mam ochotę sam popełniać swoje błędy i się na nich uczyć. Nie potrzebuję niani, która ochroni przed tymi błędami. Bo każdy człowiek potrzebuje błędów.
- Za tydzień wolnego i nie zatruwania dupy? Zawsze bym się zgodził. - wyrzucił ręce w powietrze i oparł się o siedzenie. - Co nie znaczy, że porywanie młodych dziewczyn jest etyczne. To twoje nowe hobby, jako Capo?
- Możliwe. - powiedziałem pod nosem, ale tak aby mnie usłyszał. W lusterku widziałem jak przewraca oczami i robi minę naburmuszonego dzieciaka.
Pierwszy wysiadł Jim, nie mieli żadnej akcji, więc mieszkał w małej kawalerce. Następnie Nate wysiadł, kilka metrów przed swoim domem. Przędził, tak jakby się za nim paliło. I chyba wiem, do kogo tak biegł.
Gdy podjechaliśmy pod moim blokiem, Charles pomógł mi wnieść szarpiące się ciało blondynki na górę. Miałem ochotę ja upuścić po schodach, by straciła przytomność i przestała się szarpać. Telepała się jak ryba bez wody.
- Dzięki, Charlie. - przybiłem z nim piątkę, gdy wychodził przez frontowe już drzwi.
- Nie ma za co. - mrugnął. - w ciągu następnych pięciu dni, jednak żadna taka praca mnie nie spotyka - zadrwił, wychodząc.
Zatrzasnąłem za nim drzwi, po czym podszedłem do Taylor na kanapie.
To będzie naprawdę ciekawy wieczór.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top