24. Oprawca

Długo wyczekiwany i trochę krótki 😊

_________________

Pov. Taylor

Alexander dostał nagły telefon od swoich ludzi. Musiał jechać i zostawił mnie samą. No dobra, nie do końca samą. Było jeszcze pięciu ochroniarzy, przynajmniej tych o których wiedziałam. Dwóch było ze mną na górze, a trzech na dole.

Przed pójściem Alex złożył czuły całus na moim czole i powiedział, że postara się wrócić przed zmierzchem, bym się nie martwiła. I o dziwo, uspokoiło mnie to. Może faktycznie zaczęła bym się bardziej martwić gdyby pod wieczór nie wrócił.

Alexander zaczął mnie do siebie przekonywać. Dbał o moje bezpieczeństwo, co zawsze mnie ujmowało we wszystkich mężczyznach. Jest coś co mnie pociąga, gdy facet dba o komfort swojej kobiety. Nie zapomniałam za to faktu, że był bossem cholernej włoskiej mafii. Zbijał ludzi, czasem nawet tych niewinnych. Miał krew na rękach. Torturował, krzywdził i nie znał słowa litość.

Na mnie jednak nie podniósł nigdy ręki. Starał się przy mnie panować. To samo robił przy swoich siostrach i matce.

Zamknęłam na chwilę oczy, przywołując do siebie jego obraz, gdy przeszły mnie ciarki. Zaczynałam przez tą całą sytuację mieć paranoję. Wyobraziłam sobie jego szerokie barki i umięśniony brzuch odziany w czarną, treningową koszulkę. Jego jasne oczy patrzyły na mnie łagodnie, ale intensywnie. Posyłał mi swój popisowy uśmieszek, przez co ja także uśmiechałam się delikatnie.

Moje mięśnie delikatnie się rozluźniły, a nagłe dreszczy minęły.

Miałam innych ochroniarzy niż za pierwszym razem. Byli mocniej zbudowani i bardziej uzbrojeni. Sytuacja musiała być naprawdę poważna. Ten cały Sebastian zaczynał mnie przerażać. Żałowałam teraz, że nie wyciągnęłam czegoś z mężczyzny zanim wyszedł. Wolałam wiedzieć na czym stoję.

Właśnie malowałam sobie paznokcie gdy rozległ się stłumiony dźwięk wystrzału. Potem drugi, taki sam jak poprzedni ale bliżej mnie. Jeden z ochroniarzy pchnął mnie w stronę bezpiecznego pokoju, o którym nie miałam do tej pory zielonego pojęcia.

Było tu ciemno i chłodno. W kącie były materace i koce, a na drugiej puszki z jedzeniem i butelki wody. Ochroniarz zamknął drzwi, a następnie rozległ się trzeci i zarazem ostatni strzał. Żadnego ochroniarza nie było już w domu. Nie miałam przy sobie telefonu aby napisać do Alexa. Bałam się.

Ktoś tu był i najwidoczniej rozstrzelał wszystkich pilnujących mnie goryli. Łzy napłynęły mi do oczu. Bałam się ruszyć, a co dopiero głośniej odetchnąć. Nie chciałam ginąć.

Zacisnęłam mocno powieki, nasłuchując. Ktoś przechadzał się, tuż obok wejścia. Słyszałam jak coś sunie po ścianie, aż w końcu drzwi otwierają się. Wpływa światło, a mój oddech zamiera. Kurwa!

Ciemna sylwetka stanęła w przejściu. Spojrzałam na nią, cofając się por ścianę. Moje gardło było ściśnięte przez niewidzialną dłoń i coraz bardziej naciskała na moją tchawicę, zabierając mi tlen. Czułam panikę w powietrzu. Jegomość podszedł powolnym krokiem do mnie, zamykając mnie w pułapce. Przycisnęłam plecy, nogi i głowę jak najbliżej zimnej ściany. Oprawca przybliżył do mnie twarz wraz z bronią do mojej twarzy.

- Mam cię. - usłyszałam uznanie w jego cichym głosie. Cuchnął jakimś alkoholem. Nie czułam się bezpiecznie. - Żadnych gwałtownych ruchów, maleńka, a nic ci się nie stanie. Umowa?

Nie odpowiadam. Nie mogę złapać nawet oddechu przez zaciśnięte gardło. Mężczyzna o ostrych rysach i bliznach na mnie twarzy wzdycha zirytowany. Ściska mocniej pistolet w dłoni.

- Odpowiadaj, kiedy cię, kurwa, pytam! - drżę i duszę się tłumionym szlochem. - Umowa?

- Umowa. - mamrocze.

- Świetnie.

Następne co czuje to silne uderzenie w głowie i nagła ciemność. Ból rozsadza mi skronie, a zimno ogarnia całe moje ciało.

Alex...?

***

Budzę się w swoim pokoju. I wszystko uznałabym za zły sen, koszmar. Gdyby nie fakt, że jestem przywiązana do krzesła z kuchni. Kaszle, lekko się pochylając.

Rozglądam się, ale wszystko wygląda tak jak było. Nic nie jest nawet tknięte palce. Więc pytanie które nasuwa mi się teraz na myśl to: Czego oni chcą? Po co mnie związali, a przed tym znokautowali o ile nie był to mój zawał.

Przenoszę gwałtownie wzrok na drzwi, gdy skrzypią przy otwieraniu ich. Oddech ucieka mi z płuc, gdy widzę tego samego mężczyznę, tym razem wyraźnie, z telefonem w ręce. Jego kamerka jest skupiona na mnie, a na ekranie jego telefonu widzę przerażoną twarz Alexandra.

- Hej. - mruczy cicho. Słyszę jak bardzo jest przerażony i jak usilnie próbuje nie denerwować owego mężczyzny, który teraz patrzy na mnie morderczo. Znowu kaszle. - Zrobił ci coś? Boli cię?

- Nie wiem. - mówię niewyraźnie. - Alex, boję się. - szukam w jego wirtualnej twarzy jakiś znaków, że pomoże mi. Że wie co robić. Nic takiego jednak nie znajduje. Alexander czuję się bezsilny.

- Och, Alex, boje się. - przerywa mój oprawca.

Musiał być to Sebastian. Albo inny jego człowiek. Alexander coś o nim przybąkiwał. Mówił o nim swojemu ojcu i rodzinie. To jego imię zazwyczaj przewijało się w rozmowach, gdy chodziło o niebezpieczeństwo i mafijne sprawy.

Tylko czego chcę ode mnie? Nie jestem ani w nic wtajemniczona ani na tyle ważna, żeby Russo poświęcał dla mnie cokolwiek. Kupił mnie, a może lepszym określeniem będzie porwał. Nic do mnie nie czuł. Odgrywałam tylko jego dziewczynę przed jego rodzicami. To nic przecież nie znaczy.

Moją konsternację musiał zauważyć mężczyzna.

- Alexanderze. Masz równo dwadzieścia cztery godziny, licząc id chwili kiedy się rozłączę, na podjęcie decyzji. Jeżeli zgadasz się skapitulować ze swojego stanowisku dla tej blond zdziry, przyjdziesz tu. Sam. Nieuzbrojony. I ogłosisz mnie Szefem włoskiej mafii, jako twój następca. Wtedy dostaniesz godzinę na uwolnienie dziewczyny i zniknięcie z kraju, żebym was więcej nie znalazł. Jeżeli jednak tego nie zrobisz... Blondi zostanie brutalnie zgwałcona przez Rusków, którzy tylko czekają na takie właśnie okazje jak wielka orgia. A potem zbiję. I każe ci na to patrzeć. Oto moja propozycja.

Alex nic nie odpowiada, a Sebastian rozłącza się. Przenosi na mnie wzrok, posyłając mi obrzydliwy uśmieszek. Wzdrygam się na tyle na ile pozwala mi moja pozycja.

- Lepiej zacznij się modlić, aby zdążył cię uwolnić. - odparł i schował telefon. - Doskonale wiem, że coś wykombinuje i na pewno jutro ktoś zginie. - zbliża się do mnie i pochyla.

Przesuwa swoim długim jęzorem po moim policzku, a ja nie mogę nawet wytrzeć jego silny ze skóry. To obrzydliwe. Strachy rozwala moje żyły od środka, a uścisk w klatce nie słabnie. Zobaczenie twarzy mężczyzny z takim przerażeniem i bezsilnością wcale nie pomogło, a jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Mój oprawca odsuwa się ode mnie z błyskiem w swoich przerażających oczach.

- Do zobaczenia, słodka ty moja. - zamyka drzwi z głośnym trzaskiem.

Pozwalam sobie na cichy szloch. Nie wiem jak mogę się stąd wydostać. Nie mogę polegać na Alexandrze. On... Ma ważniejsze priorytety niż głupia dziewczyna bez rodziców, którą potrwał.

Ja pierdole. W co ja się wpakowałam?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top