14. Wojowniczka

Pov. Taylor

Alex, jak kazał na siebie mówić, czuwał przy mnie całą noc. Rano, gdy wstałam zauważyłam tylko koc na fotel. Nie było go, musiał pewnie załatwić wszystko z samobójstwem mojego ojca.

Nadal żal ściskał moje serce. Nie mogłam w to uwierzyć. Mój tata już nie żyje. Jedyny człowiek, który mi został. Byłam zdana na łaskę Alexa.

- Taylor? - usłyszałam cichy głos. Przeniosłam wzrok na postać w drzwiach.  - Pomyślałem, że to miejsce może być dla ciebie przytłaczające. Moja mama razem z tatą mają dom na obrzeżach miasta. Za niedługo święta dziękczynienia, więc możemy się tam wybrać. - oznajmił Alexander.

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Mogłam poczuć się lepiej, siedzenie w łóżku przez dwadzieścia cztery na dobę nie sprzyjało mi dobrze. Czułam jak coraz bardziej się w sobie zapadam od wczoraj. Alex wszedł głębiej do pokoju.

- Będziesz tam bezpieczna i porozmawiasz z moimi siostrami. - mówił dalej, siadając obok mnie na łóżku.

Nie widziałam już sensu by protestować. I tak nie miałam wyjścia. Pokiwałam lekko głową na znak zgody.

Alex chyba nie był przekonany. Ułożył swoją dłoń na moim kolanie i je ścisnął. Ciepły dreszcz powędrował przez cały mój kręgosłup. Przeszył mnie przenikliwym i gorącym spojrzeniem, a jego mina nie wskazywała na nic dobrego.

Nie bałam się już go. Nie miałam po co. Tak w sumie nie widziałam żadnego powodu by protestować. Razem z moim ojcem umarła jakaś część mnie, ta waleczna i silna.

- Taylor, co się dzieje? - spytał miękki, zupełnie inaczej niż się spodziewałam.

Myślałam, że będzie oschły. Przecież już odzyskał swój dług, pojechał po niego dziś rano, zaraz po wstaniu. Nie żeby teraz było jakoś bardzo późno.  Jednak Alex jest nawet milszy, niż na początku. Widzę w jego jasnych, jak fale morza oczach, troskę. Na tyle ile troski może być w mafiosie, który zabija, torturuje, porywa i rozprowadza po świecie narkotyki.

Dziwnie się czułam w jego obecności. Wywoływał u mnie skrajne emocje, obawiałam się że to syndrom sztokholmski.

- Nic. Po prostu... To żałoba. - wyjaśniłam cicho.

- Na pewno chcesz jechać? - zapytał, przytulając mnie do siebie.

Kolejny dreszcz przeszedł przez całe moje ciało. Bliskość Alexandra wywoływała we mnie dziwne odczucia.  Ciepło jego ciała udzielało się również mi, co budziło moje wspomnienia.

Była burza. Padało jak jeszcze nigdy. Nie lubię burz, są straszne. Ale lubię błyskawice, tak ładnie rozcinają niebo.

Wyłączyli nam prąd dlatego mama i tata rozkładali właśnie świeczki w salonie. Ja siedziałam owinięta w koc i patrzyłam na rodziców. Mama usiadła obok mnie i wyjęła z moich rąk książkę, a tata zniknął na górze.

Uwielbiałam takie wieczory. Tata nie mógł siedzieć ciągle na telefonie i pracować, a mama poświęcała mi tę chwilę zamiast oglądać różne seriale. Wtedy byliśmy tylko my i nic więcej się nie liczyło.

Mama otworzyła na pierwszej stronie książeczki. Objęła mnie ramieniem, oddając mi swoje ciepło. Wtukilam się w jej bok i wciągnęłam powietrze razem z jej zapachem.

- Dawno, dawno temu żyła sobie mała wojowniczka. - zaczęła, glaskając mnie po moich włoskach. - Była bardzo młoda, ale nie brakło jej siły i odwagi. Walczyła już w paru bitwach, wychodziła z nich zawsze zwycięsko. Kiedy kolejnego razu została wysłana na wojnę, wiedziała że będzie ciężko. Był to jeden z gorszych wrogów państwa. Nazywał się świat, a jego sprzymierzeńcy to złośliwość, fałsz, gniew i kłamstwo. Wojowniczka musiała się z nimi wszystkimi zmierzyć, a ich armia nie liczyła dużo ludzi. Walczyli łeb w łeb, raz wygrywali jedni, raz drudzy. - czytała pełnym emocji głosem.

- I co było dalej? Wojowniczka wygrała? - spytałam cicho, jeszcze bardziej przytulając się do mojej mamy. Objęła mnie ciaśniej ramieniem i ściszyła głos.

- Wojowniczka swoją siłą obiła atak wrogów. Każdy schował się po kątach. Jednak nie zginęli na dobre. Kryją się w cieniu, czekając na kolejną okazję by zaatakować. Wojowniczka została należycie nagrodzona za swoje umiejętności walki. - skończyła, zamykając moją książkę i odkładając obok siebie na kanapie. - A wiesz jak miała na imię wojowniczka? - spytała, uśmiechając się.

- Nie. Jak?  - zaciekawiona, wspięłam się na kolany mamy.

- Nazywała się Taylor. - szepnęła mi do ucha.

Uśmiechnęłam się szeroko na wieść, że wojowniczka nazywała się dokładnie tak jak ja. To było niesamowite!

- Więc musisz być tak samo silna, jak wojowniczka. - powiedziała poważnie. - Bo wrogowie nie zostało na dobre zabici.

Pokiwałam poważnie głową, biorąc na serio słowa mamy. W końcu jest dorosła, a dorośli wiedzą wszystko!

Tata zszedł do salonu razem z trzema latarkami, usiadł obok mnie i mamy. Resztę wieczoru spędziliśmy na układaniu puzzli w my little pony.

To było jedno z starszych wspomnień z moją mamą. Byłam wtedy strasznie mała, prawie nie pamiętam twarzy matki z tamtego okresu. W tamten wieczór obiecałam sobie, że już zawsze będę taka jak ta wojowniczka. I nie mogłam teraz się poddać, nawet jak nie ma przy mnie ani jej, ani ojca.

- Pojadę. - zapewniłam Alexa z mocą w głosie.

Odsunęłam się od niego na odległość ramion. Przytaknął, wstając z materaca.

- Spakuj się, pojedziemy wieczorem. - oznajmił, po czym wyszedł.

***

Nie miałam wiele do pakowania. Zacznijmy może od tego że wcale się nie rozpakowywałam. Miałam nadzieję, że długo tu nie pomieszkam.

Nie wiedziałam na ile tam jedziemy, do świąt zostało jeszcze trochę czasu.

Bałam się rodziny Alexa. Przecież ci ludzie także musieli należeć do mafii. Szczególnie jego ojciec. Co jeśli będą dla mnie niemili, albo będą mi grozić? Co prawda szatyn wspominał, że będę tam bezpieczna, ale nie dodał przed czym.

Taylor. Weź. Się. W. Garść.

Wyszłam z mojego pokoju do salonu. Alexander już tam był i pisał coś na telefonie. Przy nodze miał swoją walizkę, s na ramionach kurtkę skórzaną. Wyglądał elegancko. Ja przy nim w szarej bluzie i spodniach  dresowych wyglądałam jak wyjęta z innej bajki.

Mężczyzna uniósł swój wzrok znad telefonu i lustrował mnie. Uśmiechnął się lekko, po czym wyciągnął dłoń po moją torbę. Telefon włożył do kieszeni.

W milczeniu zjechaliśmy na parter. Chciałam zabrać swoje rzeczy, ale nie puszczał ich, więc zrezygnowałam. Dopiero gdy załadował nasze bagaże i odpalił auto, włączając ogrzewanie, odezwał się do mnie.

- Moje siostry już są na miejscu razem ze swoimi partnerami. Mama już szykuje coś dobrego na obiad. Polubisz ich. - powiedział, kładąc dłoń na moim kolanie.

Droga mijała nam bez problemów. Oglądałam drogę, zapamiętując okolicę. Alex nie puszczał mojej nogi, jednak także nie przesuwał jej ani niżej ani wyżej, co bardzo mi odpowiadało. Już teraz czułam się skrępowana, nie umiałam powiedzenieć mojej reakcji gdyby jego dłoń powędrowała by gdzieś indziej.

Pomiędzy nami panowała cisza, zmącona jedynie piosenkami z radia. Przy szybszych kawałkach, które były w moim klimacie, stukałam palcem o drzwi.

Wyjechaliśmy na obrzeża Florencji. W coraz większych odstępach pojawiały się domy. Alex skręcił w prawo, a na końcu ujrzałam duży jednorodzinny dom. Nie był jak wyjęty z czasopism, tak jak się spodziewałam po rodzinnie mafijnej. Był.... Zwyczajny.

- Jesteśmy na miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top