10. Dziwny mężczyzna
Pov. Taylor
Zaczynałam tęsknić za ojcem. Pomimo tego, że teoretycznie to on, swoimi długami i hazardem, wpakował mnie w to bagno to, świadomość że nie ma go za ścianą jest dla mnie dołująca. Od małego był ze mną, wychowywał razem z kobietą swoich marzeń, dorastałam u jego boku, mając go za wzór do naśladowania.
Bolało mnie to co zrobił. Że mnie okłamał, a mieliśmy być ze sobą szczerzy. Boli mnie to, że pomimo złożonej obietnicy on wrócił do nałogu. I tak, Alexander mnie porwał. Gdyby jednak nie mój ojciec nie znałby mnie.
Miałam mieszane uczucia. Po niemal dwóch tygodniach czułam jak pomału wariuje. Alexander i mój ochroniarz Franco dotrzymywali mnie towarzystwa. Szef włoskiej mafii, każdego wieczora starał się ze mną rozmawiać, kilka razy przypadkiem włączył film, a innym razem skłonił mnie do rozmowy ciepłymi pączkami z cukierni. Nie wiem co było jego motywacjami, ale w głębi siebie cieszyłam się, że nie chce mnie zabić ani zrobić krzywdy. Alexander niemal zawsze trzymał się na dystans, starał się chyba dać mi przestrzeń.
Podobała mi się ta mała władza, jaką miałam nad tym mężczyzną.
- Cześć, Franco. - przywitałam się, podchodząc do stolika przy oknie, kradnąc bułkę z koszyka.
- Dzień dobry, panienko. - przywitał się grzecznie, stojąc w tym samym miejscu co zawsze. Przy wejściu.
- Kiedy wraca twój szef? - spytałam nonszalancko.
Nie chciałam wyjść na zainteresowaną. Tak naprawdę od samego rana czekałam na niego, by zapytać czy mogłabym zadzwonić do ojca i zapytać jak się ma. Czy jest bezpieczny. I czy ma jakiś sposób na spłacenie długu. Czasu nie jest aż tak wiele, a bałam się, że znowu popadł w swoje słabości. Chciałam po prostu usłyszeć jego głos. I zapewnić, że nic mi nie jest.
A tylko Alexander mógł mi to umożliwić. Nie wiem, gdzie ma mój telefon o ile w ogóle go ma.
- Nie wiem. Pewnie tak jak zazwyczaj. Ma coraz więcej spraw na głowie z rosyjską mafią, bractwem. - oznajmił spokojnie. Przewróciłam oczami, ale grzecznie przytaknęłam.
Wyjęłam z lodówki resztki czekoladowych lodów i wyszłam na balkon. Oczywiście, Franco podążał za mną krok w krok. Usiadłam na wiklinowym krześle, jeszcze kilka dni temu siedziałam tu z szefem włoskiej mafii, jedząc moje chilli. Poznałam wtedy jego inne oblicze, mogłabym się z takim mężczyzną polubić.
Słońce mocno świeciło w okna, jak na tą porę roku. Liście robiły się kolorowe, niektóre już ozdabiały chodniki.
Do buzi wcisnęłam łyżkę z lodami, dostrzegając ludzi, spacerujących po alejkach. Małe dzieci goniły się , uciekając swoim rodzicą. Nawet tutaj słyszałam ich głośne śmiechy i krzyki. Dorośli albo trzymali się za ręce, albo również goniły swoje pociechy. Lekko się uśmiechnęłam, przypominając sobie jak to być aż tak beztroską. Z czasem człowiek wręcz marzy, aby ta dziecięca naiwność wróciła. Tyle rzeczy już się widziało...
Zamrugałam kilka razy, odganiając niechciane łzy. Nie chciałam płakać, nie przy świadkach.
Po kilku godzinach i zjedzeniu całych lodów czekoladowych, których umówmy się, mało nie było, dostrzegłam pod drzewami mężczyznę. Już wcześniej rzucał mi się w oczy. Stał w tym samym miejscu od chwili kiedy wyszłam na balkon. W rękach na zmianę miał papierosa i telefon z którego chyba robił zdjęcia, rozmawiał z kimś czy pisał wiadomości.
Już z tej odległości wydawał mi się przerażający. Nie chciałabym spotkać go nocą, w ciemnej uliczce. Przegryzłam wargę zastanawiając się czy powiedzieć o tym mojemu ochroniarzowi. E końcu tu miałam być bezpieczna. Co jeśli to jeden z ludzi Alexandra, który również miał mnie pilnować? Wyszłabym na idiotkę, zaraz po tym jak wykrzyczała się na tego zaborczego dupka, który mnie porwał.
- Coś się stało, panienko? - spytał cicho Franko.
Zawahałam się. Chyba warto byłoby zaryzykować? W końcu nic mi się nie stanie od jednego pytania.
- Em, wydaje mi się, że tamten mężczyzna, pod drzewem naprzeciwko budynku, mnie obserwuje od kiedy wyszłam. Może to jeden z waszych ludzi, ale czuję się nieco przez niego.... - zanim dokończyłam swój wywód, mój ochroniarz zerwał się ze swojego miejsca i podszedł do balustrady.
- Kurwa. - zaklnął. Wyciągnął telefon, a drugą ręką znalazł pistolet.
Wstałam z wiklinowego krzesła, odchodząc od faceta. Przestraszyłam się, czułam jak w uszach szumi mi od emocji i szybko płynącej krwi. Adrenalina przepełniała moje żyły, miałam wrażenie że każdy mój zmysł wyostrzył się.
- Co się stało? - spytałam cicho.
- Czemu nic nie mówiłaś wcześniej? - warknął. - Nie strzelę do niego, kiedy wokół jest tyle ludzi. - mówił napiętym głosem. - Do środka, Taylor. - syknął w moją stronę, wybierając numer.
Gdy nie spełniłam jego polecenia, sam wepchnął mnie do mieszkania. Bałam się, czułam jak każda kończyna spięła się w oczekiwaniu na jakieś wyjaśnienia.
- Nie nic jej nie jest. - mówił do słuchawki. Tupał jedną nogą o ziemię z taką szybkością, miałam wrażenie że zaraz zrobi w niej dziurę. - Podobno jest tam kilka godzin, nie wiem dokładnie. Nie mogę, jest za dużo ludzi.... Nie zostawię jej, wydaję się roztrzęsiona. - opowiadał. Nie miałam wątpliwości, że razem ze swoim rozmówcą mówili o mnie.
Nie słuchałam dalej. Przełknęłam głośno ślinę, siadając na kanapie. Próbowałam się uspokoić. Denerwowanie się działało na mnie bardzo negatywnie. Wzięłam głęboki wdech, policzyłam do pięciu i wypuściłam powietrze.
- Szef zaraz tu będzie. Nic ci na razie nie grozi. - oznajmił z surowym wyrazem twarzy. Zaraz jednak złagodniał - Jeżeli znowu zobaczysz coś takiego, coś co wyda ci się podejrzane, mów. Nie ważne jak bardzo głupie ci się to wyda. - powiedział, na co lekko przytaknęłam. Nie chciałam się kłócić, nie miałam nawet o co. - od tego tu jestem, Taylor. Od tego by cię chronić. - dodał, stają przy oparciu kanapy.
Zaledwie piętnaście minut później do mieszkania wparował Alexander. Był czerwony ze złości. Lekko się skuliłam w narożniku. Nie wiem jak mogłam zapomnieć, że ten człowiek należał do mafii, był jej dowódcą. Teraz wydawał się zdolny do wszystkiego, do zabicia, do torturowania, do krwawych rękoczynów. Przestraszyłam się.
Polecił Franco zejść na dół i razem z resztą dyskretnie przeszukać okolice. Podobno faceta już nie było. Odetchnęłam jednocześnie z ulgą, jak i spięłam sie jeszcze bardziej. Alexander wolno do mnie podszedł, a jego nozdrza falowały. Był zły na mnie?
- Taylor. - wypowiedział moje imię z taką samą czcią jaką zazwyczaj je wymawiał. Teraz jednak ledwo się kontrolował. Widziałam jego pociemniałe oczy i mocno zaciśniętą szczękę. - Nic ci nie jest? - spytał ciszej, kucając przede mną.
Pokręciłam przecząco głową.
- Słowa! - warknął ostro. Lekko, prawie nie zauważalnie się wzdrygnęłam. Wyraz jego twarzy lekko złagodniał. - Przepraszam, nie chciałem na ciebie krzyczeć. Jednak facet nam zwiał, nie wiemy od kogo jest, ani czemu się zjawił. Zirytowałem się. Nie powinienem złości na nich, wyładowywać na tobie. - mruknął, pocierając moje kolana przez materiał luźnych spodni.
- D – dobrze. - zdenerwowałam się, że mój głos zadrżał. Odchrząknęłam.
- Co robił tamten facet? Pamiętasz? - zapytał, siadając obok mnie. Nadal trzymał jedną dłoń na moim kolonie delikatnie go pocierając.
- Robił coś telefonem, jakby zdjęcia. Kilka razy też z kimś rozmawiał. - oznajmiłam cicho, zaciskając usta. - Czy grozi mi coś? Albo mojemu ojcu? Albo tobie? - pytania sypały mi się z ust.
- Niestety nie wiem, Panno Sekret. - powiedział cicho, specjalnie używając przydomku, który nadał mi kilka dni temu. - Ale mogę cię zapewnić, że nie dopuszczę do tego aby coś stało się tobie. - obiecał.
Przytaknęłam niemrawo. Nie zmniejszyło to mojego strachu. Plan aby zapytać go o rozmowę z moim ojcem wyparował mi z głowy. Teraz bardziej przejmowałam się czy któreś z nas dożyje następnego spotkania.
Alexander wstał, słyszałam w kuchni jak wstawia wodę. Brzdęk odbijających się od siebie kubków dzwonił mi w głowie, dopóki niebieskooki nie przyniósł mi herbaty. Pachniała miętą.
- Wypij, lepiej się poczujesz. - usiadł ponownie obok mnie. Pozwoliłam mu na odgarnięcie z mojej twarzy blond włosów. Byłam chyba jeszcze w lekkim szoku by protestować. - Wiem, że dziś o mnie pytałaś Franco. Co wtedy chciałaś? - szepnął do mojego ucha.
Ponownie dreszcz przeszedł przez moje ciało. Takie reakcje zdarzały mi się tylko swojego towarzystwie. Było to jednocześnie przerażające, jak i ekscytujące.
- Nie ważne. - szepnęłam, upijając łyk jeszcze gorących ziół.
- Ważne, mów. - postanowił twardo. Przewróciłam oczami, wyostrzając ton głosu.
- Chciałam się tylko zapytać czy byłbyś tak łaskaw dając mi się skontaktować z moją jedyną rodziną. - specjalnie przybrałam wredny ton. Chciałam mu dogryść.
- Tak, byłby tak łaskaw. - odpowiedział, przewracając oczami.
O Boże! Nie wiedziałam, że będzie to aż tak łatwe. Porozmawiam w końcu z tatą. Powiem mu, że nie ma się o co obawiać, że jestem cała i zdrowa. Zapewnić go, że damy radę. I pomogę mu, nawet jeśli jeszcze nie wiedziałam jak. Tak się cieszę....
Może Alexander nie był taki zły, jak na początku się wydawał?
– Pod warunkiem, że dostanę buziaka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top