Rozdział 3 - Cuda się zdarzają

– Jak było w szkole? – zapytał mnie tata, gdy wróciłam do domu po pierwszym dniu w szkole.

Nie uśmiechał się, więc pomyślałam, że wciąż jego myśli zaprząta śmierć Pablita. W końcu raptem minęło od niej kilka tygodni!

Nic nie przygotowało mnie na to, co miały przynieść moje własne słowa, które wypowiedziałam po pytaniu zadanym przez tatę.

– Było... inaczej – odparłam i kontynuowałam, nie zważając na całą gamę uczuć, malującą się na twarzy Raula Moralesa, mojego przybranego ojca. – Pani nauczycielka przedstawiła mnie innym dzieciom.

Dzisiaj uczyliśmy się hiszpańskiego alfabetu. To fajnie umieć czytać i pisać różne literki, które tworzą potem słowa oraz zdania. Teraz już umiem napisać calutki alfabet, tato!

– To dobrze – stwierdził Raul, oschle i nieprzyjaźnie, a ja nagle poczułam się, jakby wylał na mnie kubeł lodowatej wody.

Rozumiem, że strata dziecka jest złym doświadczeniem, z którym trudno się uporać, ale i ja cierpiałam - z ta różnicą, że wolałam przeżywać żałobę w milczeniu niż mówić o swoim bólu otwarcie.

Tata mógł mnie chociaż poklepać dumnie po moim chudziutkim ramionku i powiedzieć, jak zawsze, gdy cieszył się z mojego każdego, nawet najmniejszego sukcesu, "zuch - dziewczyna!".

– Tato, ja się boję tego pana, którego spotkałam w drodze do szkoły – opowiedziałam mu o mężczyźnie o oliwkowej cerze.

Nie powiedziałam głośno tylko jednego, a mianowicie, że Ollie wzbudzał we mnie zaufanie, w przeciwieństwie do jego ojca.

Obcego pana bałam się bardziej niż głodowej śmierci i zarazy!

– Mama i Maria wróciły – rzekł Raul –  zręcznie odwracając moją uwagę od bardzo niebezpiecznego tematu.

– Mamo... – wyszłam na spotkanie kobiecie, wychowującej mnie od maleńkości i zamarłam z przerażenia.

Mama miała na sobie podarte i pomięte ubranie, potargane włosy oraz bose stopy. Maria wpatrywała się w naszą trójkę swymi dużymi oczkami, popłakując cicho. Widocznie ona również "po swojemu" bała się o naszą wspólną mamę.

– Mamo... – zaczęłam znowu, szkoła już przestała mnie cieszyć, szmyrgnęłam plecak z książkami w kąt.

Czułam podświadomie, że stało się coś złego, więc jedynie przytuliłam się do mamy i Marii bez żadnego słowa.

Raul w milczeniu wstał z krzesła i poszedł do kuchni, gdzie stała nasza nędznie zaopatrzona lodówka. Sięgnął stamtąd puszkę taniego piwa i wyżłopał je, bo inaczej nie można było tego nazwać, niemal dwoma haustami.

Mama obejmowała nas obie, swoje dwie dziewczynki. Płacząc cicho, patrzyła na mnie i powtarzała:

– To nie twoja wina, Americus. I nie Marii. Dbaj o swoją młodszą siostrzyczkę – z tymi słowy zostawiła nas same, prosząc mnie uprzednio, abym dała młodej coś chłodnego do picia.

Mama natomiast poszła porozmawiać ze swoim mężem, Raulem. Nie wiem, co mu powiedziała, bo zamknęła za sobą drzwi, które - i tak- pochwili otworzyły się z hukiem i tata wypadł z kuchni na zewnątrz.

Wiedziałam, że w takiej sytuacji lepiej nic nie mówić, aby nie było jeszcze gorzej. Wzięłam siostrzyczkę na ręce, bo chudzina nie była aż taka ciężka i usadziłam na "jej" krzesełku, a do obtłuczonego ceramicznego kubeczka, nalałam jej soku. Malutka wypiła go niemal natychmiast - musiała być bardzo spragniona.

Potem poczłapałyśmy obie do mojego kącika. Później często sobie wyrzucałam, że wówczas dostrzegałam wyłącznie tylko siebie i swoje potrzeby, choć to nie było prawdą. Po prostu byłam zwyczajnym dzieckiem, które usiłowało sobie radzić w trudnej sytuacji na swój własny sposób.

Tymczasem Maria i ja, zmęczone płaczem i zaskoczone dziwnym zachowaniem dorosłych, przysnęłyśmy na rozklekotanym łóżku.

Gdy się obudziłąm, wokół mnie panowała dojmująca cisza. Odtąd cisza często kojarzyła mi się w niektórych sytuacjach z czymś złym oraz przerażającym. Spojrzałam na Marię, która spała zdziwnie przekrzywioną główką.

Na lewej skroni miała kolisty mały ślad, z którego to otworku, płynęła cienką stróżką krew. Od razu pomyślałam o Olliem i jego ojcu - tylko po panu Ramirezie mogłam być pewna, że zakradł się do nas i gdy spałyśmy, z zimną krwią zabił młodą.

Zupełnie nieoczekiwanie, malutka otworzyła oczy, popatrzyła na mnie zdziwiona i zaczęła po swojemu marudzić, że "kce do mamy". Prawie dostałam zawału- słowo daję! Myślałam, że umrę na miejscu z przerażenia i radości równocześnie.

Z niedowierzaniem spojrzałam na ślad po kuli - z jednej i drugiej strony główki Marii - i zbaraniałam do reszty.

Wprawdzie sam nabój i łuska po nim leżały zakrwawione na pościeli, ale otwór wlotowy i wylotowy - na moich oczach - zaczęły goić się w tempie ekspresowym, by po chwili Maria wyglądała jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.

– Rico, kce do mamy! – zawołała, nieświadoma cudu, który właśnie się dokonał.

Pokiwałam głową i wzięłam małą na ręce, i razem ruszyłyśmy na poszukiwanie mamy.

Jednego byłam absolutnie świadoma - ktoś źle nam życzy, naszej rodzinie.

"Pewnie jestem cenna, z jakiegoś mi bliżej nie znanego powodu i dlatego jeszcze żyję"– pomyślałam, dziękując Stwórcy za okazaną łaskę.

Mama stwierdziła - słuchając mojej niewiarygodnej opowieści - że była w naszym maleńkim warzywnym ogródku przydomowym i nie słyszała żadnych podejrzanych odgłosów.

– To źle żartować z takich spraw – pouczyła mnie poważnym tonem, wówczas przypomniałam sobie o łusce i naboju, które zostały w kącie, gdzie spałam. – Dobrze, pójdę sprawdzić skoro tak bardzo się upierasz. Jeśli kłamiesz, strasząc przy tym siostrzyczkę, dostaniesz solidne lanie na tyłek – ostrzegła mnie mama, świdrując wzrokiem moją twarz.

Mama zniknęła we wnętrzu chatki, a ja pilnie baczyłam, żeby do małej Marii nikt nie strzelił drugi raz.

Od tamtej chwili, gdy mama znalazła dowód na prawdziwość moich słów, uznała mnie za wyjątkowy skarb. Poprosiła, abym "absolutnie nikomu"- z naciskiem na ostatnie słowo - nikomu nie zdradzila się ze swoją wyjątkowością, bo mogą być kłopoty. Dodała także, żebym nie ufała Ramirezom, bo to bardzo źli ludzie, ale szczegółów mi nie podała. Musiały wystarczyć mi słowa mamy.

Mama ucałowała mnie i Marię w czoło, potem surowo mi przykazała, jako starszej ze swych córek-m, bym opiekowała się siostrzyczką, pilnie uczyła się w szkole i nie próżnowała, bym modliła się do Najświętszej Panienki z Gwadelupy, bo Nasza Pani nieustannie ochrania swoje dzieci. Przyrzekłam, że dotrzymam słowa i zrobię to, o co mnie prosi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top