47. Ty Chcesz Go Puścić?
Miałam nadzieję, że cała akcja pójdzie zgodnie z planem. Ryzyko nie było jakieś duże, ale było i musieliśmy o tym pamiętać. Zabezpieczało nas mnóstwo ludzi Paul'a, którzy robili takie rzeczy milion razy.
Nie bałam się, że coś mi się stanie. Akurat ja i Paul czekaliśmy na Brandona w miejscu, w którym miał on spotkać się z Paulem. Jako miejsce wybraliśmy ten domek schowany głęboko w lesie. To była najbezpieczniejsza opcja. Ludzie Paul'a wiele razy wykonywali w tym domku egzekucje i dobrze znali ten teren. Dojechanie tutaj było dosyć trudne, jeśli ktoś nie znał drogi. Nawet gdyby facetom z zespołu udało się pokonać wszystkich, którzy nas chronią, to i tak ja i Paul zdążylibyśmy uciec, zanim oni, by tutaj dojechali.
Chroni nas naprawdę sporo osób. Tylko wokół domku jest około dwudziestu ludzi. Wiele osób jest na leśnej drodze, która prowadzi do tego miejsca i której tak naprawdę nie ma. Są też postawieni ludzie na normalnych drogach, którzy mają pilnować tego, czy nikt nie śledzi Brandona. Jeśli okaże się, że ktoś go śledzi to najpewniej cała ta akcja skończy się strzelaniną. Przed skrętem do lasu kilku ludzi Paul'a przejęło już Brandona i wiozą go do nas. Oczywiście nad nami wszystkimi czuwa Bill i jego hakerzy. Cały czas sprawdzają, gdzie jest reszta ludzi z zespołu śledczego.
Nie wiem, jaki plan ma Paul, jeśli chodzi o Brandona. Nie wiem, czy chce go wypuścić, czy zabić. Ja na jego miejscu od razu bym go zabiła. Nie zasłużył na to, żeby odejść. Brał udział w zabiciu Allison i jej mamy. Gdyby tego nie zrobił to mógłby odejść, ale zrobił to, więc zasłużył na śmierć.
– Zrobiłem nam kawę. – powiedział Paul, wchodząc do pomieszczenia, w którym byłam.
Kochałam w nim to, że potrafił mieć całkowicie wyjebane w takich sytuacjach. Pierwszy raz zobaczyłam jak to jest, bo nie byłam z nim na wielu akcjach, ale słyszałam opowieści. Jego ludzie mówili mi, że często na akcjach potrafił być jednocześnie skupiony i wyluzowany. Nie mam pojęcia jak to robił, ale było to naprawdę zajebiste, bo ten luz, który on miał z tego, co słyszałam przechodził też na innych ludzi.
– No i to się szanuje. – zaczęłam, uśmiechając się w jego stronę. – Bardzo dziękuję. – dodałam, biorąc od niego kubek.
– Jest też ciasto, bo kawa bez ciasta to jak noc bez snu. – rzucił mężczyzna, a następnie wyszedł i chwile później wrócił z całą tacą ciasta.
– Kupione, czy sam robiłeś? – zapytałam z ciekawości.
Gdy robiłam z nim ostatnio pizze dowiedziałam się pewnej bardzo ciekawej rzeczy. Paul uwielbia przygotowywać różnego rodzaju jedzenie sam i zawsze wychodzi mu idealne. Pewnie, gdybym usłyszała to z jego ust przed robieniem pizzy, to bym mu nie uwierzyła, ale usłyszałam w trakcie, więc uwierzyłam. Poza tym Bill to potwierdził, bo wiele razy jadł coś, co przygotował Paul.
– To niestety jest kupione, ale jak zasłużysz, to któregoś razu zrobimy własne. – odpowiedział, zajmując miejsce naprzeciwko mnie.
– Po pierwsze ja zasługuję zawsze, a po drugie odpowiedz mi na pewne bardzo ważne pytanie. Skąd ta zajawka na gotowanie? – zapytałam, wbijając w niego swój wzrok.
Paul przez dłuższą chwilę patrzył się na mnie, ale od razu zauważyłam, że myślami był gdzie indziej. Powoli z jego twarzy zaczął znikać uśmiech co trochę mnie dziwiło. Nie miałam pojęcia, czy zadałam jakieś nieodpowiednie pytanie. Wydawało mi się, że nie jednak przez nie Paul uciekł gdzieś myślami i zaczął tracić uśmiech.
– No dobra… – zaczął, ale ktoś wszedł do domku i od razu mu przerwał.
– Mamy go. Nie ma przy sobie żadnej broni i nikt go nie śledził. Ludzie cały czas są na pozycjach. – powiedział jeden z dwóch mężczyzn, którzy wprowadzili Brandona do pomieszczenia, w którym byliśmy.
– Dobra robota. Poczekajcie na zewnątrz, a my z nim pogadamy. – rzucił Paul, a mężczyźni posadzili Brandona na fotelu, a następnie wyszli z domku.
Od razu, gdy weszli z nim do domku zmierzyłam go od góry do dołu. W jego oczach był strach. Raczej nie udawał. Wątpię, żeby ktokolwiek mógł udawać coś takiego. On serio się bał. Byłam zaskoczona, bo myślałam, że faceci, tacy jak on nie boją się niczego.
Paul wcześniej kazał go związać, żeby nie próbował jakiś sztuczek. Nikt nie zrobił mu krzywdy, więc był w jednym kawałku. Nawet nie protestował przed związaniem. Ludzie Paul'a od razu, gdy go przejęli napisali, że jest posłuszny i bez żadnego gadania wykonuje ich polecenia.
– Dlaczego za… – zaczęłam, ale Paul szybko mi przerwał.
– Dlaczego chcesz odpuścić? – zapytał, patrząc mu prosto w oczy.
– Mam żonę i dwójkę dzieci. Trzecie jest w drodze. Nie mogę ich zostawić. – odpowiedział Brandon łamiącym się tonem.
– Twój syn ma osiem lat, a córka pięć. Mogłeś pomyśleć wcześniej o odpuszczeniu. – stwierdził Paul poważnym tonem.
– Myślałem o tym od dawna, ale dopiero teraz zrozumiałem jak bardzo niebezpieczna jest ta robota. Jeśli zginę to oni będą sami. Nie może tak być. Dzieciaki nie powinny wychowywać się bez ojca. Proszę pozwólcie mi żyć. – zaczął błagać Brandon.
– Zabiliście Allison i jej mamę. Zabiliście dwie niewinne osoby. Ta dziewczyna była dzieckiem. Naprawdę myślisz, że zapomnimy o tym i cię puścimy? – zapytałam z wściekłością.
– Nie chciałem tego zrobić. Nie… – zaczął mężczyzna, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
– Jeślibyś nie chciał to byś tego nie zrobił. – warknęłam, patrząc mu prosto w oczy.
– Emma spokojnie. – powiedział Paul, zbliżając się do mnie. – Wiem, że jesteś zła i rozumiem to, ale pomyśl też o jego dzieciach. Jeśli go zabijemy to one będą cierpieć najbardziej. – dodał a ja od razu spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Ty chcesz go puścić? – zapytałam po chwili.
– Wiem, co zrobił, ale poddał się. Ma dwójkę dzieci i trzecie w drodze. Jeśli go zabijemy to pozbawimy dzieci ojca, a jeśli pozwolimy mu odejść, to nie skrzywdzimy tych dzieci. On już i tak nie będzie problemem. – odpowiedział Paul, ale jego słowa w ogóle do mnie nie docierały.
– Mógł pomyśleć o swoich dzieciach wcześniej. – powiedziałam ze spokojem, a następnie wyciągnęłam ze spodni broń i oddałam dwa strzały w klatkę piersiową Brandona.
– Emma on… – zaczął Paul, ale nie miałam zamiaru słuchać jego kazań.
– Słuchaj, jeśli ci coś nie pasuje, to się wycofaj. – zaczęłam, patrząc mu prosto w oczy. – Ja chcę, żeby każdy z tych skurwysynów zginął. Nikomu nie wybaczę i nikogo nie oszczędzę. Jeśli nie chcesz na to patrzeć, to daj mi swoich ludzi i załatwię to z nimi. – dodałam, nie spuszczając z niego wzroku nawet na sekundę.
~~~
Kocham i do następnego❤️❤️❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top