44. Jaki był Nathan?
Tamtego tragicznego dnia życie straciło pięć osób. Matt McNutt, Norman Busher, Mica Menendez, Nathan Avila i mój syn - którego po śmierci nazwaliśmy - Malach, to znaczy po hebrajsku "Anioł".
Po tym jak się wybudziłam, wiedziałam, że to był najgorszy dzień mojego życia, a rozpacz wręcz mnie dusiła. Jednego dnia straciłam dziecko, przyjaciela, a stan ojca był krytyczny, walczył jak lew, żeby wszystkich uratować, ale nie był Bogiem i mimo poświęcenia zginęli wspaniali ludzie.
- Winter?
Kroiłam jakieś warzywa potrzebne do sałatki i nie zwracałam kompletnie uwagi na świat do okoła, liczyły się te cholerne warzywa, bo przecież musiałam zanieść coś na stypę, jak mogłabym nic ze sobą nie wziąć. Każdy coś miał przynieść, więc mimo, że musiałam siedziec na tym pierdolonym wózku - do czasu aż lekarz pozwoli mi z niego zejść - zamierzałam coś ze sobą przynieść.
- Winter?! - Podniesiony ton Kyle wzbudził mnie z letargu i spojrzałam na niego. - Zaraz utniesz sobie wszystkie palce. - Westchnął i zabrał z moich rąk nóż. - Powinnaś odpoczywać.Nie
- Nie mogę... - Zaczęłam. - Jeśli będę tylko leżeć, to to wszystko mnie zabiję... - Mój głos nieznacznie zadrżał. - Muszę coś robić, żeby nie myśleć.
Kyle głośno westchnął i uklekł przed mną, położył dłoń na moim kolanie i zaczął je delikatnie masować. Na początku ciężko było mi spojrzeć w jego oczy i nie widzeć w nich smutku, rozczarowania. Miałam wrażenie, że oznaczał mnie wina za śmierć naszego dziecka, ale przez kolejne dni sprawił, że poczułam się lepiej. Nigdy nie wypomniał mi tego co się stało. Nie dał mi odczuć, że mnie wini.
- Może zostaniesz dzisiaj w domu... - Jego dłoń zaczęła gładzić mój policzek. - wszyscy zrozumieją...
- Nie. - Przerwałam mu stanowczo. - jestem im to winna, a w szczególności Nathanowi. - Dodałam i sięgnęłam po nóż, który Kyle położył na blacie obok.
Roxy pomogła mi się ubrać i przygotować na pogrzeb i choć mogłam sama wstawać, to wszyscy - włącznie z blondynką - traktowali mnie jak inwalide, jakbym co najmniej straciła czucie w nogach. Niemniej jednak jej towarzystwo zawsze odganiało złe myśli, choć na minute, co teraz było na wagę złota.
- Jesteś pewna, że chcesz iść? - Po raz kolejny zapytała się mnie i w końcu puściły mi nerwy.
- Nie idę skakać z klifu, tylko na pogrzeb, więc przestańcie się mnie i to ciągle pytać!
- Przepraszam...
- To ja przepraszam... - westchnełam głośno i spojrzałam w jej oczy. - Nie powinnam była podnosić głosu. Docieniam, że się martwicie, ale muszę to zrobić.
Po drodze na cmentarz nikt się nie odzywał. Wszyscy byli w ponurych nastrojach i nawet Liam nie uraczył nas jednym słowem. Przez ten czas jaki ze sobą spędziliśmy nigdy nie było tak cicho, tak ponuro i tak depresyjnie. Pomyślałam sobie, że gdyby Nathan żył na pewno powiedział by coś śmiesznego, ewentualnie rozkazał by nam, tym swoim alfim sposobem byśmy coś zrobili. Albo ratował by jakaś niewiaste w opałach, niczym książę z bajki. Na ostatnio myśl zachichotałam, bo wyobraziłam sobie Avile jak jedzie na koniu. Biedny koń, rozkraczył by się po minucie.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że każdy na mnie patrzy, jak na wariatke, a ja mimo, że starałam się powstrzymać to wybuchłam jeszcze większym śmiechem. Można sobie wyobrazić co zebrani sobie o mnie pomyśleli.
- Założę się, że gdyby żył powiedział by coś w stylu "co tak cicho jakbyście na pogrzeb szli?". - Powiedziałam chichocząc jak glupia.
- Do mnie pewnie "masz takie żarty, że aż się w grobie przewracam". - Tym razem Liam odezwał się jako pierwszy i zaśmiał pod nosem.
Zaczął padać deszcz, nie zapowiadało się na burze, ale krople deszczu zaczęły spadać na ziemię,tak jakby niebo chciało opłakać zmarłych. Nie przeszkadzało mi to, choć nie lubiłam deszczu, teraz ta pogoda wydawała mi się idealna.
- Kiedy go poznałam, powiedział że wszyscy jesteście mocno walnięci, ale niegroźni. - po dłuższej chwili odezwała się Eve, która chyba najbardziej przeżyła śmierć Nathana.
Wszyscy zaśmiali się na te słowa i z uśmiechem na twarzy pokonaliśmy resztę drogi. Pewnie każdy z nas przypominał sobie przeklętego Avile, a ja na pewno. Pamiętała każdą chwilę, każdą rzecz którą dla mnie zrobił i nie tylko dla mnie.
Na cmentarzu byli wszyscy z wioski, każdy przyszedł opłakiwac śmierć tych wszystkich osób. Pogoda była smętna, tak jak humory, kiedy tylko zobaczyliśmy pięć wykonanych dziur w ziemi, i trumnę stojące obok.
Ceremonia rozpoczęła się standardowo, a później przyszła pora na przemowy i wtedy zaczęły się łzy i rozpacz. Trzymałam się przez większość czasu, ale kiedy przyszła kolej Nathana, nie mogłam powstrzymać łez.
- Nathan Avila uratował mnie. Był wspaniałym mężczyzną, a świat bez niego nie będzie taki sam. - Zakończyła swoją przemowę Eve i poczułam, że ja też muszę coś powiedzieć. Musiałam to zrobić.
- Nathan Avila był osoba, którą spotyka się raz w życiu... - Odezwałam się i wszystkie oczy skierował się w moją stronę. - ratował mnie nie jednokrotnie, a kiedy chciałam się poddać zmusił bym tego nie zrobiła... - Do oczu napłynęło mi łzy, a obraz powoli się zamazywał. Spojrzałam na dziure w ziemi, w której spoczywała jego trumna i kontynuowałam. - Urodził się z charakterem bohatera, z nieograniczoną ilością dobroci i poczucia sprawiedliwości... - wzięłam głęboki wdech. - Był naszym przyjacielem, kimś kogo nikt nie zapomnij. - Spojrzałam na zebranych i poczułam, że moja przemowę jeszcze nie może się skończyć.
- Nathan wierzył, że oznaczanie i uprzedmiotowanie kobiet powinno się zakończyć... - stanowczy głos Kyle'a sprawił, że poczułam ulgę. Nie musiałam kontynuować. - Poświęcił życie dla innych i dlatego mimo całej ludzkiej paniki, nie pozwolimy by to co robił Nathan za życia poszło na marne.
Płakałam jak dziecko, mój mur opadł i pozostała bezsilność i rozpacz. Przez krótką chwilę zamierzałam pogłaskać się po brzuchu, dodać sobie otuchy, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że moje dziecko znajduje się w małej trumience naprzeciwko, a nie pod moim sercem - tam gdzie powinno być.
Kyle widząc, że nie daję rady, pożegnał za nas syna. Moje gardło ścisnęła niewidzialna siła, nie mogłam nic z siebie wydusic, nawet krople łez w ciszy spadały na moje kolana. Moje serce zostało mi wyrwane i nie byłam pewna czy kiedykolwiek będę mogła je czymś zastąpić.
Nawet Moje dziecko zostało mi odebrane przez pieprzonego Zacharyego i tego skurwiela Shawa . Odebrali mi matkę, godność, poczucie bezpieczeństwa i dziecko. Czy coś jeszcze zostało mi do zabrania?
*************
Kto rozpacza? Jak podobał wam się rozdział?
I najważniejsze - mam nadzieję, że wszyscy zdrowi, wirus Was ominął i siedzicie w domu. 😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top