3. Bądź posłuszna

Czas w domu Zachary'ego jakby zatrzymał się w miejscu, z radością czekałam na każdy nowy dzień, bo każdy dzień zbliżał mnie do mojej ucieczki, jednak czas to złośliwa istota i kiedy ja wpatrywałam się w zegarek z niecierpliwością, on zdawał się zawiesić.

Minął tydzień, który spędziłam głównie na oglądaniu telewizji lub czytaniu, wieczorami przychodził Zach i byłam zmuszona słuchać jego rozkazów. Cieszyłam się, że robił swoje i wychodził, cieszyłam się, bo on naprawdę był spełnieniem moich koszmarów, a każdy jego dotyk powodował odruchy wymiotne — był obrzydliwy i nawet nie ukrywał się z tym że jestem tylko kolejną, która gardzi. Przez te kilka dni mu się przyglądałam, on gardził wszystkimi, wszyscy musieli słuchać jego rozkazów inaczej czekała kara — i muszę mu przyznać, w wymyślaniu kar był kreatywny.

Podniosłam wzrok znad książki, kiedy usłyszałam zamieszanie na korytarzu, przez chwilę chciałam iść sprawdzić co się dzieje - jak każdy normalny człowiek — ale postanowiłam zdusić ciekawość w zarodku i pozostać na miejscu. Nie czekałam długo, kiedy drzwi do mojego pokoju się otworzyły i stanęła w nich Beth, która z przerażeniem patrzyła na mnie.

- Główny alfa nie żyje... - Oświadczyła, ledwo dysząc.

Odłożyłam książkę na stolik obok i zerwałam się z siedzenia, nie wiem co mną kierowało, ale zbiegłam po schodach i zatrzymałam się w holu gdzie Zach i kilku innych mężczyzn prowadziło żywą rozmowę. Jeśli alfa zmarł, to Zach przejmie jego miejsce, a to oznaczało tylko więcej problemów i pokrzyżowanie moich planów.

-Gratulacje zostałaś Luną. - Powiedział Zachary, kiedy goście wyszli i wykrzywił usta.

- Nie, żebym miała jakiś wybór. - Odpowiedziałam cynicznie.

Odwróciłam się na pięcie i chciałam odejść, ale Zach był bardzo szybki i po chwili stałam przyszpilona do ściany, a jego dłoń ściskała moje gardło. Brakowało mi tchu, ale nie wyrywałam się, mogłabym pogorszyć tylko swoją sytuację, która i tak już była beznadziejna.

- Ostrzegam cię po raz kolejny... - Wysyczał mi do ucha. - Skończ z tymi tekstami albo źle skończysz.

- Gorzej niż z tobą już nie będzie... - Wydusiłam.

Mogłam milczeć, mogłam nie odpowiadać, ale miałam za długi język a on jeszcze mnie prowokował. Nie zdziwiłam się, kiedy uderzył mnie tak mocno, że rozwalił mi wargę, a ja upadłam twardo na ziemie.

Dotknęłam ust i na dłoni został krwawy ślad i w ciągu kilku sekund poczułam, jak moja warga puchnie, co było dość dziwnym uczuciem. Siedziałam chwilę na ziemi, oglądając plecy Zachary'ego, który wchodził po schodach i wyobrażałam sobie jak z nich spada i skręca sobie kark.

W momencie, w którym się podniosłam i miałam zamiar odejść, przez drzwi wejściowe wszedł Nathan z dziewczyną. O ile się nie myliłam, miała na imię Rose Lang i była 'czystej krwi'. Miała egzotyczną urodę i wyglądała na młodszą niż w rzeczywistości była, to chyba przez okrągłą nieskazitelną buzię.

- O boże... - Wyszeptała, kiedy mnie zobaczyła i zakryła dłonią usta.

- Nic ci nie jest? - Zapytał Nathan i zrobił krok w moją stronę. - Trzeba obłożyć to lodem. - Dodał po chwili i złapał mnie za podbródek, dokładnie oglądając dzieło ''mojego partnera''. Wyrwałam się z jego uścisku i ruszyłam w stronę łazienki na parterze, tam powinna być jakaś apteczka. - Potrzebujesz pomocy? - Zapytał, choć wątpiłam by szczerze się tym przejmował.

- Nie dziękuje. - Wysyczałam przez zęby i zacisnęłam pięści. Nie potrzebna mi była pomoc wilkołaka, oni wszyscy byli tacy sami.

- Nathan, czyżbyś zapomniał, że Winter należy do MNIE.

Jak mogłam się tego spodziewać, Zachary wyleciał ze swojej samotni, jak tylko wyczuł Nathana w domu. Nie wiedziałam, dlaczego był tak na niego uczulony, ale robiło się to już chore, ledwo wymieniłam z nim kilka zdań przez całe życie, a on się zachowuję jakby to był mój były.

Spojrzałam na Zachary'ego, który patrzył na mnie gniewnie, jakbym była winna temu, że Nathan tu przyszedł. Zszedł ze schodów i podszedł do mnie, a ja czekałam, co teraz ma zamiar mi zrobić, kolejny policzek? A może jakaś wyrafinowana kara?

- Idź do łazienki i ogarnij to. - Wyszeptał mi do ucha. - Następnym razem uważaj. - Dodał głośniej, żeby reszta słyszała, oczywiście miał zamiar udawać, że uległam wypadkowi. Oh ja niezdarna, potknęłam się o jego pięść.

- Co cię do mnie sprowadza? - Zapytał Zachary Nathana z udawanym zainteresowaniem.

- Chciałbym, abyś wyraził zgodę na to bym wziął sobie Rose za partnerkę. - Odpowiedział dumnie.

Poszłam do łazienki, nie chciałam słuchać tego pieprzenia. Nathan był taki sam jak reszta, choć kilka dni temu mówił, że nie chce nikogo oznaczać i udawał współczucie. Wilkołaki to oszuści, fałszywce i najbardziej złudne istoty na tym świecie, nie można było im ufać, bo kłamali szybciej niż myśleli.

Przyjrzałam się w lustrze i wyglądałam okropnie - nawet nie chodziło o wargę, ale o całokształt. Byle jak związane hebanowe loki, podkrążone oczy, których kolor z błękitnych stał się bardziej szaro-bury. Moja skóra wyraźnie zbielała, teraz byłam blada jak mleko, dlatego rozwalona, spuchnięta i czerwona warga, wyróżniała się jeszcze bardziej.

Zmoczyłam ręcznik i przyłożyłam do ust, chłód trochę pomógł na ból, ale nie pomógł na opuchliznę. Usiadłam na wannie i czekałam, sama nie wiem na co, po prostu nie chciałam z nikim się widzieć i łazienka wydawała się idealna do ukrycia się.

Ten dupek jak zwykle musiał przyjść i grać mi na nerwach, jednak teraz postanowiłam milczeć i nie dać się sprowokować. Najpierw chwile stał w drzwiach i przyglądał się mi, a kiedy odwróciłam wzrok, by nie patrzeć na niego, podszedł bliżej.

- Byłoby łatwiej, gdybyś zachowywała się tak jak powinnaś... - Zaczął i wyrwał mi z dłoni ręcznik, by móc obejrzeć moja twarz. - Nie obiecuje, że to się nie powtórzy, bo jesteś taka cholernie wkurzająca i cały czas mnie prowokujesz. - Dodał i przyłożył ręcznik ponownie do mojej wargi, jednocześnie unosząc mój podbródek bym na niego spojrzała. - Możemy żyć zgodnie, jeśli nie będziesz mnie prowokować.

Chyba chciał powiedzieć ''słuchać rozkazów jak piesek'', ale się przejęzyczył.

Nawet kiedy mierzył mnie wzrokiem milczałam, nie zamierzałam się już w ogóle odzywać, następnym razem może się to dla mnie skończyć o wiele gorzej. Zach wrzucił ręcznik do kosza na pranie, który stał obok zlewu i wyciągnął maść z apteczki, która leżała w jednej z szafek i delikatnie posmarował obolałe miejsce, po czym złożył na moich ustach pocałunek. Nie spodziewałam się tego, ale ten gest nic nie znaczył, standardowe zagranie psychopatów, najpierw robimy krzywdę, później zrzucamy winę na kogoś innego, a na koniec udajemy żal.

- Po pogrzebie mojego ojca odbędzie się bal, wystąpimy tam razem jako para i mam nadzieję, że do tego czasu uda nam się dogadać. - Powiedział z naciskiem na ostatnie słowo.

*************

Od balu wszystko się zaczęło i chyba od tamtej chwili każdy bal będzie moim przekleństwem. Od rana czułam, że coś będzie nie tak, nie potrafiłam wytłumaczyć tego dziwnego uczucia, które ściskało mój żołądek. O ile z pogrzebu alfy Zachary mnie jakoś wymigał - nie mogłam przecież iść poobijana to na balu musiałam się pokazać, dlatego starałam się ignorować to uczucie. 

Dzisiaj mijał drugi tydzień od oznaczenia a ja już czułam zmiany, które zachodziły w moim ciele, Zach nie musiał już codziennie dostarczać do mojego organizmu jadu, a i ja czułam się nieco lepiej. Z tym też wiązała się większa swoboda więc kiedy mogłam wychodziłam z domu na spacery - oczywiście z ogonem w postaci 'ochroniarza lub dwóch', jednak mimo to czułam się nieco lepiej i w dalszym ciągu realizowałam swój plan. 

Zachary pomógł mi wysiąść z auta jak prawdziwy dżentelmen - czego nie robi się na pokaz - a ja jak prawdziwa partnerka zatrzymałam go, by poprawić mu krawat i włosy, które zostały potargane przez silny wiatr i deszcz. Zachary pochylił się i szepnął mi do ucha.

- Mówiłem, że możemy się dogadać.

Przyjrzał mi się i założył kosmyk moich włosów za ucho, trochę sztuczny gest, zwłaszcza dla niego. Podałam mu dłoń i ruszyliśmy pod nieszczęsny budynek, w którym odbywały się bale, każdy krok w kierunku drzwi był wymuszony, nie chciałam tam iść. 

- To tylko formalność... - Zapewnił po chwili, choć mało mnie to interesowało. Formalność czy nie, nie lubiłam tam przebywać, w ogóle nie lubiłam przebywać w tym samym pomieszczeniu co on.

Tak jak myślałam, wszystko było jak zawsze - wilkołaki polowały na ''partnerki'' i co chwilę ktoś podchodził do naszego stolika pytać się czy może oznaczyć wybrankę. Ja patrzyłam z politowaniem na wybranki a one z politowaniem na mnie, nie oszukujmy się ja miałam najgorzej. Cały czas milczałam lub jedynie odpowiadałam na pytania, nie miałam zamiaru mieszać się w te sprawy, ale kiedy do naszego stołu podszedł dwudziestoparoletni wilkołak - jeden z prawych rąk Zacha - z młodziutką Sky Lang, oniemiałam. Z tego co kojarzyłam dziewczyna miała piętnaście lat i moim zdaniem była zdecydowanie za młoda na oznaczenie, ale oczywiście nowemu alfie to nie przeszkadzało i po chwili Greg zatopił kły w drobnym ciele brunetki. 

Przez chwilę wszystko wyglądało normalnie, dziewczyna wyglądała na osłabioną ale trzymała się na nogach. Dopiero po jakiś pięciu minutach oparła się o Grega a z jej ust zaczęła sączyć się krew, zerwałam się na równe nogi i oglądałam scenę przerażona. Mężczyzna położył dziewczynę na podłodze i z zrezygnowaniem pokręcił głową, tak jakby właśnie stracił ulubiony telefon, a nie zabił kobietę. 

Podbiegłam do niej bez namysłu i próbowałam jej pomóc, nie ważne jak, po prostu chciałam zrobić ''coś'' by nie umarła. Jej oczy otworzyły się szeroko kiedy ułożyłam jej głowę na swoich kolanach, wypuściła głośno powietrze i umarła. Umarła na moich kolanach, a do moich oczu napłynęły łzy - kolejna ofiara wilkołaka. W głowie huczało mi pytanie ''ile ich jeszcze będzie?'' i nie potrafiłam odpowiedzieć, bo dopóki wilkołaki się nie zmienią, ich partnerki będą padać jak muchy. 

- Winter wstań. - Słyszałam głos Zacha jak przez mgłę i kiedy podniosłam głowę by na niego spojrzeć, zobaczyłam furię w jego oczach. Nie powinnam była tak reagować na to co się stało, wiedziałam, że będzie czekać mnie kara, ale nie obchodziło mnie to. - Wstań! - Krzyknął w moją stronę, a ja tylko objęłam mocno dziewczynę, która leżała martwa na moich kolanach.

Była taka piękna, jak laleczka - jeszcze rumiane policzki, gęste rzęsy, porcelanowa cera i idealne rysy twarzy, takie delikatne. Jedyne co psuło obraz to krew wydobywająca się z jej ust wprost na moją kremową suknie, krew która zostawiała ślad tego jak tragiczną śmiercią zginęła. 

***********

Czekam na wasze komentarze. Co wam się podoba, a co powinnam zmienić? 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top