9
~DRACO~
Trzymam mocno teczkę z dokumentami Harry'ego, nerwowo czekam na jakikolwiek znak z jego strony. Wskazówka wskazuje już siedemnastą, a ja jestem o krok od obgryzania paznokci.
Sam nie wiem kiedy Potter stał się tak istotny w moim życiu. Mam wrażenie że zdążyłem przeżyć tą relację na różne sposoby, od nienawiści, po zazdrość i podziw, kończąc na neutralnych stosunkach, a potem przyjaźni gdy, zacząłem pracę w ministerstwie.
Każdy poranek jaki spędzałem w biurze aurorów, dawał mi sposobność obserwowania i poznawania czarnowłosego bliżej, od innej strony.
Zakochanie się w nim było tak naturalne, jak oddychanie. Istniało od bardzo dawna, odkąd byliśmy piętnastolatkami. Długo to wypierałem, jak wiele innych ważnych rzeczy.
Gdy odkryłem jego sekret, zrozumiałem że nie mogę go stracić. Muszę go chronić. To było już coś innego od stania z boku, nie mając na nic wpływu.
Wstaję od biurka, starając się zachowywać racjonalnie, chodź od rana męczy mnie niepokój. Już wcześniej wysłałem sowę do szefa biura aurorów i do ministra, że pojawię się w ważnej sprawie.
Szybko skieruję się do biura Shacklebolta, gdzie zastaję nie tylko Hughesa, ale również asystentkę ministra Granger.
-Witaj, Draco. Co to za sprawa nie cierpiąca zwłoki?- pyta Kingsley, zapraszając mnie gestem, bym usiadł na fotelu.
-Chodzi o Harry'ego Pottera- zaczynam, rzucając ukratkowe spojrzenie na Hermionę, która zmarszczy brwi- jestem bardziej niż pewny, że grozi mu niebezpieczeństwo.
-Skąd te wnioski?- minister prostuje się na fotelu, biorąc bardzo poważnie moje słowa.
-Jesteś jego uzdrowicielem, prawda?- pyta Benjamin, przyglądając mi się.
-Według procedur, jestem zobowiązany zgłosić możliwe, niebezpieczne sytuacje, za zgodą pacjenta, w tej sytuacji Pottera- wyrzucam z siebie, kładąc dokumenty na biurku- Jako jego uzdrowiciel, oficjalnie zgłaszam że Harry Potter jest ofiarą przemocy domowej. Byłby tu ze mną sam, ale od rana nie mam z nim kontaktu. Obawiam się że Ginevra Weasley jest niebezpieczna i wnoszę o jej natychmiastowe aresztowanie oraz o rozprawę, ze względu na obciążające ją dowody.
Moje dłonie drżą nerwowo, ponieważ poraz pierwszy zwracam się i żądam oficjalnie czegoś od głowy świata magicznego. Jestem boleśnie świadom uciekających cennych minut, gdy minister i szef aurorów czytają dokładnie dokumenty.
Granger powoli siada na krześle, kompletnie blada, a jej oczy szklą się od łez.
Mężczyźni potrzebują jeszcze kilka minut na zaakceptowanie dowodów. Minister wstaje a za nim, nieco z ociąganiem Huges.
-Muszę niestety potwierdzić słowa Malfoya. Ginevra Weasley jest niebezpieczna. Nie więcej niż kilka dni temu odwiedziła mnie. Najpierw próbowała mnie przekupić, a potem gdy to nie zadziałało, szantażowała mnie, że jeśli nie spełnię jej oczekiwań, skrzywdzi moją rodzinę- odzywa się nagle szef biura przestrzegania prawa.
-Czego żądała?- pyta surowo minister.
-Awansowania pana Pottera na stanowisko głównego aurora. Drżałem o życie mojej rodziny. Pan Potter jednak odmówił awansu, z nieznajomych mi przyczyn. Nie jestem pewien czy był świadomy co zrobiła jego partnerka.
-Oczywiście, że nie był świadom. Ta kobieta przetrzymywała go gdzieś cztery tygodnie, z dala od rodziny i przyjaciół, a Harry nic nawet nie pamiętał!- wyrzucam z siebie- Ostrzegałem go wczoraj by nie wracał do mieszkania, gdy odkryłem rzucane na niego regularne zaklęcia i klątwy. Upadł się jednak to zakończyć i teraz może być już za późno!
-Kiedy ostatni raz się z tobą kontaktował?- pyta Kingsley, sięgając po płaszcz.
-Przysłał mi rano sowę z pozwoleniem na przekazanie jego raportu zdrowotnego.
-A z panią, panno Geanger?
-My... Ostatnio rozmawiamy tylko w ministerstwie- wyznaje że wstydem, a ja mimowolnie zabijam ją za to wzrokiem- ale może Ron coś będzie wiedział. Był z nim dziś umówiony, miał do niego wpaść po południu...
-Proszę skontaktuj się z nim. Ben, będziemy potrzebować dodatkowo dwóch aurorów- zwraca się do mężczyzny- proszę załatw to. Zobaczymy się przy kominkach za dziesięć minut.
Huges kiwa głową i szybko wychodzi, a zaraz za nim Hermiona. Oboje z ministrem również kierujemy się do wyjścia.
-Draco, myślę że dobrze by było zabrać ze sobą jeszcze jednego uzdrowiciela, nie wiem co zastaniemy na miejscu i jak potoczy się interwencja- mówi Shacklebolt.
-Tak jest panie ministrze.
Ledwo wychodzimy na korytarz i od razu widzę Rona rozmawiającego dość ekspresywnie z Granger. Szybko mnie zauważa i widzę jak w jego oczy wstępuje furia. Doskakuje do mnie niespodziewanie i przykłada mi z pięści. Czuję że zasługuję. Krzywię się na rozprzestrzeniający się ból po szczęce i czuję metaliczny smak krwi z pękniętego kącika ust. Jednak się skarżę.
-TY JEBANY PALANCIE!
-Ronaldzie!- krzyczy zszokowana Hermiona, a między mnie a Weasleya wpada minister.
-Jesteś zadowolony ze uwiodłeś Harry'ego?! Nie wstyd ci rozwalać cudze związki?!
-Ci tu się dzieje Ron?- grzmi surowo Kingsley.
-Harry puścił się z nim, będąc z Ginny!- krzyczy rudowłosy, próbując mnie dosięgnąć.
Śmieję się bez humoru, kładąc dłoń na policzku, jak by miała załagodzić ból.
-Ci cię tak bawi Malfoy, co?
-To, że ta kobieta przechodzi wszelkie ludzkie pojęcie. Nigdy nie uprawiałem seksu z Harrym.- prycham i przemilczam fakt pocałunku, mimo że był niesamowity, nie czułem się z tego powodu dumny. To była nie odpowiednią sytuacja, a ja nie zaplanowałem nad sobą wystarczająco- widziałeś się z nim?
-Dlaczego miałbym wierzyć tobie, a nie mojej siostrze?
-Ron uspokój się, to wszystko ci wyjaśnimy- prosi Hermiona.
-A jest coś do wyjaśnienia?- syczy, ale już nie stara się rzucić na mnie, więc Kingsley odsuwa się kilka kroków.
-Tak, ale najpierw mam bardzo ważne pytanie. Widziałeś się z Harrym?- pyta minister.
-Właściwie to go szukam, ale zapadł się pod ziemię -przyznaje Weasley.-Myślałem że jest z Malfoyem.
-Jesteś pewien że go nie widziałeś w jego domu Ron?- brązowowłosa kładzie mu dłoń na ramieniu, a teraz jej twarz wyraża niepokój zmieszany ze strachem i poczuciem winy.
-Nie... Znaczy Ginny mówiła że wyszedł. Chodź to było nieco dziwne bo prosił bym wpadł, akn nigdy i czymś takim nie zapomina. Czy możecie mi wyjaśnić o co chodzi?-marszczy brwi.
-Panie ministrze, nalegam żeby się pospieszyć- ignoruję jego pytanie- Obawiam się że to ostatni moment na interwencję.
-Zgadzam się- przytakuje Kingsley- musimy się pospieszyć. Idź po drugiego uzdrowiciela.
-O co tu chodzi?!- Weasley irytuje się.
-Ron, Ginny skrzywdziła Harry'ego. I boimy się że znów to zrobi.
-Jak to skrzywdziła?- miesza się.
Nie czekam aż mu wytłumaczą, tylko ruszam prosto do skrzydła, modląc się w duchu by nie było za późno.
🪄🪄🪄
Piętnaście minut później, stoję przed płonącą oranżerią ogrodową, a moje gardło zaciska się w przerażeniu, zauważając jakiś ruch; i to nie jest wcale żaden z płonących elementów.
-Harry?! MERLINIE, TAM JEST HARRY!- krzyczę, biegnąc w stronę ognia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top