8
Kończę ostatni raport, gdy na moim biurku ląduje samolocik. Sięgam do niego i otwieram.
'Nie wracaj do domu. Ona może znów zrobić ci krzywdę, podać kolejne narkotyki. Może się to skończyć dużo gorzej. Proszę, przenocuj u swojego przyjaciela, cokolwiek. Przemyśl wszystko na spokojnie, nie ryzykuj.
Draco'
Przełykam z trudem ślinę. Wciąż nie przemyślałem wszystkiego i nie zdecydowałem co zrobić. Z jednej strony boję się wracać do domu, wiedząc co Ginny może mi zrobić, a z drugiej cześć mnie uważa że zasługuję na karę za zdradę. Draco nie ma złego pomysłu, ale jak wytłumaczę Weasleyom dlaczego chcę u nich przenocować?
Wybram w końcu, że przenocuje w hotelu.
🪄🪄🪄
Siedzę na łóżku i jestem niespokojny. Niespodziewanie czuję chwilę słabości, gdy wyjmuję z kieszeni pełną buteleczkę z lekami nasennymi, które kupiłem przed przyjściem do hotelu, w dość kompulsywnym iiracjonalnym akcie. Patrzę tępo w opakowanie i myślę o tym wszystkim co mnie czeka. Nie jestem pewien czy mam wystarczająco sił by walczyć o siebie, ani by zmierzyć się z poczuciem winy. Łapię się na tym że zastanawiam się czy taka ilość tabletek wystarczy, bym już nigdy się nie obudził. Znaleźli by mnie w hotelowym łóżku, zupełnie tak, jak bym zasnął. Żadnego więcej bólu, niepewności i bycia cholernym problemem. Wystarczy chwila by połknąć je wszystkie i wszystko zniknie. Błogi spokój.
Wzdrygam się gdy nagle wyobraźnia pokazuje mi twarz zawiedzionego Dracona. Żółć podchodzi mi do gardła i powstrzymuję mdłości. Wierzy we mnie. Uwierzył mi i nie nazwał kłamcą, nie wyszydził, nie skreślił. Walczy o mnie, mimo że nic z tego nie ma.
Czuję nie przyjemny skurcz żołądka mając mając ogromną burzę w głowie.
Wstaję gwałtownie i wchodzę do łazienki. Unoszę klapę sedesu, otwieram butelkę z tabletkami i wsypuje je do toalety i spłukuję, by więcej mnie nie kusiły i próbuję zagłuszyć natrętne myśli.
🪄🪄🪄
Następnego dnia nie pojawiam się w pracy. Czuję się wyczerpany psychicznie. Decyduję się na odejście od Ginny. Lęk paraliżuje mnie na samą myśl konfrontacji z Gin. Czuje się również rozdarty bo nie chcę kończyć tego wszystkiego. Wciąż cichy głosik w głowie podpowiada mi że nie staram się wystarczająco i to we mnie jest problem. A do tego to czego się dopuściłem...
Przed wymeldowaniem się z hotelu, piszę krótką wiadomość do Draco.
'Jeśli nie otrzymasz wiadomości ode mnie dziś przed późnym popołudniem, zgadzam się na przekazanie raportu ministrowi i mojemu przełożonemu. Mam zamiar dzisiaj to zakończyć.
Harry'
Nie chcę go mieszać w to wszystko- nasza relacja narobiła jeszcze wiecej bałaganu. Nasz pocałunek zmienił wszystko. Potrzebuje świadków i pomocy w razie gdy wszystko pójdzie nie tak. Postanawiam zaprosić Rona.
Aportuję się w moim salonie, który jest pusty, jednak dźwięk talerzy dochodzi z kuchni.
Ginny zmywa naczynia.
-Ginny?
-Nareszcie zdecydowałeś się pojawić- przez jej chłodny ton głosu, cofam się kilka kroków w tył.
-Musimy porozmawiać- staram się być opanowany.
-A mamy o czym?- odkłada talerz, który umyła i odwraca się do mnie przodem.
Skrzyżuje ręce na piersi, a ja obliczam czas do pojawienia się Rona. Tracę pewność siebie, ale udaję że tak nie jest.
-Musimy się rozstać.
Dlaczego te słowa były tak trudne?
Ginny wybucha głośno śmiechem, kręcąc głową i wraca jak gdyby nigdy nic do zmywania naczyń.
-Ginny ja mówię poważnie. To koniec. Odchodzę.
Wciąż zero reakcji.
Postanawiam więc pójść na piętro zabrać swoje rzeczy.
Gdy znajduję się w sypialni, macham kilka razy różdżką i obserwuje jak z szafy wylatuje walizka, a następnie szybują do niej moje ubrania, buty i inne najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mam zamiaru zabierać wszystkiego; nie mam na to sił ani czasu. Chcę to załatwić szybko, z jak najmniejszymi konsekwencjami. Moje dłonie drżą a kark i plecy bolą od nadmiaru stresu. Czuje silny nie pokój.
Jak głupi jestem? Dlaczego zawsze gdy wchodzę do domu, wyłączam instynkt aurora? Może gdybym tego nie robił, wiele rzeczy by mnie ominęło?
Z moich ust ucieka okrzyk bólu, gdy obrywam czymś ciężkim w potylicę i upadam bezwładnie na podłogę, niczym worek ziemniaków.
🪄🪄🪄
Gdy znów odzyskuję przytomność, leżę na podłodze w sypialni, w małej kałuży krwi. Szybko odnajduję przyczynę; podczas upadku uderzyłem w ramę łóżka i rozciąłem głowę.
Siadam, a świat w okół mnie wiruje. Mrugam powiekami, próbując dojść do siebie, ale nie daje to dużo. Zamykam oczy i zaczynam nasłuchiwać otoczenie.
Z dala dobiega dźwięk płaczu i głos Rona, ale muszę skupić się bardziej by zrozumieć cokolwiek, co wydaje się nieludzkim wysiłkiem.
-Ginny powiesz mi w końcu co się stało?- pyta mój przyjaciel.-Gdzie Harry?
-On... On mnie zostawił- wyje rudowłosa, niczym zranione zwierzę.
-Jak cię zostawił? Uspokój się, weź głęboki oddech i powiedz co się stało- prosi rudowłosy.
Nastaje chwila ciszy, wciąż przerywana szlochem i smarkaniem w chusteczkę.
-Wpadł dzisiaj do domu po pracy i powiedział że nie może tak dłużej i że ze mną z-zrywa- wykrztusza- powiedział że ma mnie już dość i że mu n-n-nie wy-ystarczam... A jak prosiłam żeby to przemyślał...-krótka przerwa- P-powiedział że już mnie nie k-kocha i że p-przespał się z D-Draco M-Malfoyem...
Na te słowa jak by trzeźwieję. Ogarnia mnie panika. Pomimo wrażenia ciężkiej głowy i ciała, czołgam się do drzwi i chwytam za klamkę, ale drzwi okazują się zablokowane. Czując frustrację uderzam na tyle ile mam sił, pięścią w drewno. Nie rozlega się żaden dźwięk. Krzyczę z frustracji i przerażenia. Sypialnia nie tylko jest zamknięta, ale też wygłuszona zaklęciem tak, aby żaden dźwięk się z niej nie wydostał. Jestem uwięziony i nikt nie ma o tym pojęcia.
-Ron! Kurwa, Ron!- krzyczę desperacko, głośniej i głośniej, aż zdzieram sobie gardło, a po moich policzkach spływają łzy- Pomocy! Ron!
Jednak przyjaciel mnie nie słyszy i jest kompletnie nie świadomy sytuacji.
-Czy wiesz gdzie on teraz jest?- pyta Weasley.
-N-Nie wiem... Ale może p-poszedl do Dracona...
Rozglądam się po pomieszczeniu, z naiwna nadzieją, że gdzieś na podłodze jest moja różdżka. Nie ma jej. Ginny ją zabrała.
-Znajde go i zabiję, przysięgam- słyszę wściekły ton Rona- Jesteś dużo więcej warta niż ten dupek. Nie marnuj na niego łez.
Potem rozlega się dźwięk zamykanych drzwi i jestem pewny że znów zostaję sam na sam z rudowłosą. Muszę uciekać. Zmuszam się do wstania, ale muszę podtrzymać się ściany. Podwójny uraz głowy sprawia, że wymiotuję.
-Ocknąłeś się.
Wzdrygam się na jej nagłe pojawienie się, a jej głos kompletnie nie wydaje się nosić śladów wcześniejszej odgrywanej rozpaczy.
-Pozwól mi odejść Ginny- próbuję skupić się na jej twarzy, która wyraża zaciekawienie.
-Dlaczego? Już dość dałam ci czasu na twoje ekscesy, a ty pobiegłeś w ramiona Malfoya.
-To nie tak... nie powinienem...
-Nie powinieneś co? Zdradziłeś mnie, myślałeś że się nie dowiem? To co wyprawiasz po kontach ministerstwa magii, czy w restauracjach...Odrzucasz awans, który ci załatwiłam, tyle dla ciebie robię a ty się tak odwdzęczasz?- jej twarz w końcu zalała furia- Jesteś taki nie wdzięczny, powinnam cię ukarać. Nie pozwolę ci odejść. Jednak konsekwencje są wyższe.
-Ginny...
Pokój przecina ostry śmiech rudowłosej, a ja czuję jak jej dłoń zaciska się na moim gardle; próbuję ją zdjąć ale nie mam siły.
-Naprawdę myślałeś, że jesteś tak cudownym aurorem? Gdyby nie ja, nigdy byś nie dostał propozycji głównego aurora, a ty tak po prostu odmówiłeś! Wiesz ile kasy i nerwów w to włożyłam?- warczy i zadaje mi cios prosto w żołądek, wolną ręką- wszystko zniszczyłeś! Wolisz łazić po barach z tą łachudrą, CAŁOWAĆ go w ministerstwie, OBŚCISKIWAĆ SIĘ z nim w składzikach!
Przez ból, przedzierają się wspomnienia propozycji od Benjamina.
-Śledziłaś mnie i przekupiłaś mojego szefa?- wyrzucam z siebie niedowierzająco, chodź cały efekt się psuje, bo słowa wychodzą z moich ust nieznośnie wolno. Irytuje się na samego siebie z powodu ogarniającej mnie niemocy. Czuję się taki senny a konwersacja wysysa że mnie resztki energii- to jest ta twoja nowa praca?
-Nie pozwolę ci odejść Harry. Muszę cię naprawić.
Czuję złość, ból i strach przez ostatnie słowa. Czuję sie nikim. A jednak czuję że muszę o siebie walczyć i jeśli nie zrobię tego teraz- już teraz, to stracę siebie na zawsze.
-To nie ma znaczenia Ginny, bo i tak właśnie odchodzę.
Mijam ją, potykając się o własne nogi i wchodzę na na schody, łapiąc się barierki. W tedy czuje mocne popchnięcie. Stracę równowagę i spadam w dół schodów. Krzyczę i czuję chrupniecie w żebrach. Kulę się bezbronny na dywanie i ciężko oddycham. Echo w głowie się nasila. Znów wymiotuję.
-Znowu robisz sobie krzywdę. Wstawaj. Nie możemy tu zostać.-szarpie mnie za włosy, a ja nie reaguję.-Znów jesteś problematyczny. Ostatnie tygodnie chyba nic cię nie nauczyły.
Znika z mojego pola widzenia. Zmuszam się by pełznąć po podłodze do wyjścia. Czuje że jeśli zostanę, umrę. Udaje mi się przeczołgać zaledwie kilkadziesiąt centymetrów, zanim Ginny wraca. Kopie mnie w twarz, a z mojego nosa bucha krew zalewając mi twarz. Czuje jak łapie za moje przedramię i syczę, gdy wbija mi w nie igłę. Gdy dochodzi do mnie co to znaczy, jest już za późno.
Po tym tracę przytomność.
🪄🪄🪄
Policzek mam przyciśnięty do drewnianej podłogi, a moje ciało jest dziwnie odretwiałe; nie ma to dla mnie jednak znaczenia. Uchylam oczy i mój wzrok pada na języki ognia.
Mrugam powoli, przyglądając się płomieniom zafascynowany, jak pożerają powoli krokwie i migoczą, przesuwając się coraz bliżej mnie.
Powoli siadam i pragę ich dotknąć. Wyciągam przed siebie dłoń, lekko się nachylając i chichotam, po chwili kaszląc. Moja dłoń znajduje się pomiędzy płomieniami, które od razu zaczynają lizać moją skórę jak wspomniane drewno. Czuję znikomy nieprzyjemny ból, więc cofam rękę i syczę, spoglądając uważnie na skórę, która teraz wydawała się osmolona i pojawia się coś na niej ale nie umiem tego zidentyfikować. Mój mózg nie działa poprawnie, jak by był skrępowany mgłą, a ucisk w piersi utrudnia zaczerpnięcie oddechu. Nagle płomienie przestają mi się podobać, a wokół zrobi się gorąco. Rozglądam się do okoła i zauważam, że płomienie są wszędzie, a ja jestem ich samym centrum. Buzujący dźwięk ognia zaczyna mnie przerażać. Postanawiam uciec. Próbuję znów pokonać płomienie, które jak na złość nie chcą mnie przepuścić; są zbyt duże i na domiar złego, zaczynają połykać moją koszulę- więc ją zdejmuję.
-Harry?! MERLINIE, TAM JEST HARRY!- słyszę krzyk, gdy wszystko w okół zaczyna wirować i jestem zmuszony usiąść na teraz ciepłej podłodze. Wymiotuję i czuję się jeszcze gorzej. Głowa mi ciąży. Ciało jest zbyt ociężałe, a w pewnym momencie już nawet nad nim nie panuję. Patrzę nie przytomnie na kogoś po drugiej stronie płomieni. Sprawia, że zmniejszają się, ale nie wystarczająco.
-HARRY!
Chcę odkrzyknąć, bo znam ten głos. Kojarzy mi się przyjemnie. Osuwam się na ziemię. Może jeśli na chwilę zamknę oczy, to to okropne uczucie zniknie?
Syczę, gdyż płomienie znów sprawiają mi ból. Są coraz bliżej, a ja nie mogę uciec. Moje usta otwierają się w niemym krzyku, gdy nie przyjemne gorąco dotyka moich pleców.
Nagle jakby płomienie zostają zamrożone, przestają sprawiać mi ból. Uśmiecham się słabo, na tą dziwaczny świat, w którym się znalazłem. Przez ledwo uchylone powieki widzę blask białych włosów, a nie opodal dalej rude smugi i zalewa mnie strach.
-Harry, juz wszystko w porządku, zabieram cię stąd- Draco podnosi mnie, a ja tracę przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top