6

Obrażenia na moim ciele nie tylko istniały. Tuż przed lunchem zmuszony jestem zwymiotować, a siniak na brzuchu przez niezbędne ruchy w pracy, staje się bardziej tkliwy i jestem gotowy powiedzieć o nim Malfoyowi by dostać jakiś eliksir. W końcu jednak decyduje, że wpadnę na pokątną bo strach przed konsekwencjami wygrywa.
Draco już czeka w restauracji, której adres mi wysłał przed samem lunchem. Siedzi zapatrzony w okno, a jego rysy są jeszcze bardziej nie możliwie ostre i idealne.
Gdy pojawiam się w zasięgu stolika, przenosi swój badawczy wzrok na mnie, a między oczami dostrzegam zmarszczkę, oznaczająca że myśli nad czymś intensywnie.
Gdy siadam, mimowolnie krzywię się z bólu, co Draco od razu dostrzega.
-Wszystko w porządku?
-Tak- kłamię, sięgając po kartę menu, a moje ręce drżą że stresu.
Naprawdę nie potrafię zaufać nikomu.
-I ty uważasz się za przekonującego? Drugi raz nie uwierzę w Muay Thai- wzdrygam się na ilość ironii.
-Nie chcę o tym rozmawiać.
-Czy ty siebie słyszysz Harry?- syczy, pochylając się nad stołem w moją stronę- Jesteś diabelnie dobrym aurorem, bardzo cenioną osobą wśród czarodziejów, a dajesz się komuś krzywdzić?
-Co dla państwa?- obok pojawia się kelner.
-Wodę niegazowaną i... Fettuccine alla papalina- mówię i zmuszam się do uśmiechu.
Draco również szybko zamówia dla siebie lunch i znów skupia się na mnie.
-Nie rozumiem dlaczego tak cię obchodzi moje życie prywatne- prycham.
-Ponieważ... Widzę że coś jest na rzeczy, a ja mam u ciebie dług.
-Dług? Co masz na myśli?- zmarszczę brwi.
-Uratowales mi życie w pokoju życzeń i zeznawałeś na moją korzyść- wzdycha.
-Juz wystarczająco mnie łatałeś przez ostatnie dwa lata... Też mogę powiedzieć że uratowałeś mi życie w Dworze, więc jesteśmy kwita. Po za tym zawarliśmy porozumienie.
-To nie to samo. To moja praca. A ty... Harry poważnie, widzę że masz poważne problemy. Po prostu powiedz i może jakoś uda się je nieco rozwiązać...
-Nie musisz czuć się zobowiązany- przeczesuję nerwowo włosy.- daje sobie radę.
-Niby jak? Jesteś przemęczony i posiniaczony, przez Merlin wie kogo. Blase też mówi że nie da się ostatnio z tobą rozmawiać, przycichłeś,  jesteś nie obecny, dziwnie się zachowujesz, nie wykazujesz inicjatywy w akcji jak zawsze. Widzę że nawet Grenger nic nie wie...
-Myślałem, że przyjście tutaj będzie dobrym pomysłem, ale chyba się przeliczyłem- mówię unosząc się ze stołka by wstać, ale Draco złapie mnie za dłoń.
-Proszę, porozmawiaj ze mną- obdarza mnie błagalnym spojrzeniem.
Czuję się kompletnie zaskoczony i rozdarty, bo Malfoy nigdy o nic nie prosił, do póki nie był zdesperowany. Naprawdę mu zależy, a mnie na samą myśl wyjawienia prawdy, ogarniają mnie mdłości.
Dotyk jego dłoni palił.
-Ja...
Przez chwilę patrzymy na siebie, aż w końcu znów siadam i czuję że będę tego żałował.
Moje własne wewnetrzne ja śmieje się szyderczo, wytykając mi masochizm.
Cisza się przeciąga, aż kelner przynosi zamówienie.
-Jeśli nie chcesz rozmawiać o tym kto cię krzywdzi, może opowiesz gdzie się podziewałeś?- odzywa się znów Draco i przekrzywia lekko głowę na bok- miałem nadzieję wyciągnąć ciebie i Blase'a na drinka ale... No cóż.
Nie odpowiadam od razu, biorąc kilka kęsów dania, ale szybko orientuje się że to zły pomysł, bo czuje jak bym jadł papier.
Odłkładam widelec.
-To skomplikowane.
-No dalej, opowiadaj. Czy to znów twoje mroczne tajemnice?
-Chodzi o to, że... Nie pamiętam ostatnich tygodni- unikam spojrzenia na niego.- Nie jestem pewien dla czego. Może upadłem w moim ogrodzie? Sęk w tym że po prostu obudziłem się we własnym łóżku jak gdyby nigdy nic.-po czym dodaję kłamstwo- ostatnie co pamiętam, to nasza rozmowa w składziku i ministerstwo.
Nie sądzę że rozmowa z naćpaną Ginny, bez pamiętania jej finału, ma znaczenie. A może ma? A może narobi jeszcze wiecej bałaganu?
Blondyn marszczy brwi, a ja patrzę jak znów chwyta ostrożnie moją dłoń, spoczywającą na stole i zaczyna kreślić na niej kółeczka kciukiem. Jego skóra jest ciepła i delikatna. Nasz dotyk sprawia że czuję przyjemne dresze i czuje się winny bo tak nie powinno być.
-To brzmi podejrzanie... Jeśli chcesz, mogę sprawdzić czy zrzucono na ciebie oblivate czy inne zaklęcie...
-Inne zaklęcie?- dziwię się.
-Tak. Zdziwił byś się ile zaklęć nigdy nas nie nauczą w szkole czy na szkoleniach, bo uznają je za niepotrzebne- krzywi się.- Po prostu mogę to sprawdzić i może będę w stanie to naprawić, a ty dowiesz co się z tobą stało.
-Bardzo bym chciał- mówię cicho, czując nie wyobrażalną ulgę- Ale nie dziś. Myślę że czeka mnie jeszcze konfrontacja z moją dziewczyną. Spała gdy wychodziłem więc...
-W takim razie jutro- przytakuje głową.
Posłam mu wdzięczny uśmiech.
Do końca lunchu nie rozmawiamy już o moich problemach, za co jestem wdzięczny.
Nie wiele więcej też tknąłem danie, ale Draco również tego nie komentuje. Przez cudowne pół godziny zapominam o rzeczywistości i rozluźniam się. Łapię się na tym że nie chcę kończyć tego spotkania i na tym że marzę by znów złączył nasze dłonie, zaraz po tym jak je rozłączył.
Gdy wchodzimy w boczną uliczkę by znów aportować się do ministerstwa, zatrzymuje mnie.
-Poczekaj.
Zanim zdążę zareagować, zdejmuje moje zaklęcie, ujawniając mój stan faktyczny. Krzywi się nieznacznie, podnosi moja koszulę i ostrożnie dotyka siniaka, swoimi chłodnymi palcami. Zagryzam dolną wargę, gdy jego palce zsuwają się na mój zdrowy bok, pozostawiając za sobą gęsią skórkę. Ten kontakt jest dla mnie tak zwyczajny i jednocześnie intymny. Nie wiem co się ze mną dzieje, pozwalając mu na to. Dawno nikt w taki sposób mnie nie dotykał.
-Masz potłuczone żebro, a opuchlizna wydaje się naciskać na żołądek- mówi cicho, po chwili łącząc nasze spojrzenia, a ja wstrzymuję oddech- jeśli poczekasz chwilę pod skrzydłem szpitalnym, przyniosę ci eliksir, który ci pomoże.
Kiwam głową, bo czuje że mój głos by zawiódł. Następnie łapie mnie za podbródek, zdejmuje okulary i przygląda się mojej twarzy. Dotyka delikatnie mojej opuchlizny na oku, po czym znów wsuwa na mój nos okulary, ale nie zdejmuje dłoni z mojego policzka. Również nie protestuję, a nawet mimowolnie lgnę do jego dotyku. Zaskakuję samego siebie i  czekam na rozwój wypadków. Stoimy niewiarygodnie blisko siebie, czuje jakby powietrze w okół było naładowane niesamowitą energią. Malfoy w końcu odsuwa się, a jego dłoń znika z mojej twarzy, pozostawiając po sobie chłód. Łapie za moje ramię, by następnie nas aportować do ministerstwa magii.

🪄🪄🪄

Przez resztę popołudnia nie mogę wyrzucić Draco z głowy. Wciąż myślę o tym jak wydawał się całkiem inny, z każdym dniem, od momentu wojny. Dzisiejszy dzień... To jak wydawał się martwić o mnie, ten kontakt fizyczny i spojrzenia...
Co się ze mną dzieje? Łaknę jakiego kolwiek kontaktu fizycznego czy troski od innych, bo między mną a Ginny rozgrywa się dramat?
Pragnę tylko jego dotyku- pojawia się myśl i wzdrygam się.
Dlaczego akurat Malfoy?
Przez chwilę zawieszam się wspominając delikatny, prawie czuły dotyk na moim boku, a potem na kości policzkowej, ślad zimnych koniuszków palców...
-Była mowa o jakiś nadgodzinach?- z myśli wyrwa mnie głos Blase'a.
-Huh?- pytam, wciąż balansując na granicy własnych fantazji.
-Wszyscy już poszli, a ty nie wydajesz się nawet zbierać do domu...
Zerywam się na równe nogi, prawie potrącając stosik dokumentów które jeszcze na mnie czekały do zatwierdzenia w dniu jutrzejszym. Zerkam na zegar, wskazujący siedemnastą, a potem rozglądam się po pustym biurze.
-Zamyśliłem się- rzucam, chwytając mój płaszcz przewieszony przez oparcie na fotelu.- Do zobaczenia jutro.
Zanim zdarzy dodać coś więcej, wypadam z biura jak burza, a w atrium aportuję się do swojego domu.
-Harry!- mimowolnie wzdrygam się na chłodny głos Ginny.- spóźniłeś się!
-Ja...
-Zaraz będziemy mieć gości- szarpnęła mnie mocno w stronę kuchni- Zaraz będą tu moi rodzice i Ron z Hermioną, bo podobno nie chciałeś z nimi rozmawiać...
Czuję nie przyjemny skurcz w żołądku, bo kompletnie zapomniałem wysłać im sowę.
-Przygotuj coś szybko do jedzenia, a ja pójdę się przygotować.
Przytakuję szybko, starając się uniknąć krzyków. Nie czułem się na siłach, by przyjąć więcej, zwłaszcza gdy czekała mnie jeszcze rozmowa z bliskimi.
-To twoi goście i spotkanie, więc radzę ci się postarać- grozi- kto wie jak się ono potoczy.
-Ginny, zaczekaj- łapię ją za nadgarstek i nieśmiało pytam- czy wiesz co się ze mną działo przez ostatnie tygodnie?
Nie odpowiada, ale posyła mi takie spojrzenie, które sprawią, że wie co się ze mną działo.
-Jednak byłem w domu?- otworzyłem szerzej oczy zaskoczony, już kompletnie nic nie rozumiejąc- Gin, ja nic nie pamiętam, czy mogłabyś...
Kręci tylko głową, wyglądając na zadowoloną z siebie. Zniknęła na piętrze, zostawiając w mojej głowie jeszcze większy bałagan i chęć zwymiotowania.

🪄🪄🪄

Całe spotkanie czuję się jak w transie. Staram się nie popełnić żadnej gafy czując na sobie czujne spojrzenie Ginny. Kłamię jak z nut, staram się być przekonujący jak tylko mogę. Gdy goście wracają do siebie, rudowłosa patrzy na mnie oceniająco i podchodzi by mnie mocno spoliczkować.
-Następnym razem postaraj się bardziej- jej chłodne spojrzenie przeszywa mnie na wskroś- Mój brat nie do końca wydawał się na przekonanego. Sam sobie to robisz, Harry. Nie wkładasz w to wystarczająco serca. Czy potrzebujesz ciągłej motywacji?-Kręcę nerwowo głową, co tylko ją denerwuje. Szarpie mnie za włosy i zmusza do uklęknięcia- Ja widzę co innego. Jesteś tak bezwartościowy... tworzysz same problemy. A może ty jesteś problemem?
Moja dolna warga pęka od uderzenia, ale nawet nie wydaje z siebie dźwięku, bo wiem że to ją denerwuje jeszcze bardziej.

🪄🪄🪄

Dochodzi siódma rano. Stoję na moście, niedaleko ministerstwa magii i spoglądam na rwącą wodę Tamizy. Wyobrażam sobie jak fale otaczają mnie i wdzierają do moich ust i nosa, odcinając mi tlen. Moje serce tłucze się w piersi i myślę o tym, jak je uciszyć, zatrzymać. Chcę zniknąć. Chcę przestać czuć cokolwiek. Chcę przestać być problemem.
-Harry?
Rozglądam się nerwowo i widzę kilka kroków dalej Dracona. Spogląda na mnie, a mój mózg krzyczy by nie podchodził bliżej. Duszę w sobie jednak wszelkie chęci samodestrukcji.
-Cześć Draco- znów zerkam na rzekę, nieco tęsknym wzrokiem- To nie wiarygodne, jak silna potrafi być ta rzeka, prawda? wygląda tak niewinnie i pięknie.
Blondyn nie odpowiada i czuję że wprowadzam go w dyskomfort.
-Harry...- jego głos jest przesiąknięty niepokojem.
-Lepiej chodźmy, zanim się spóźnimy- mówię szybko i znów spoglądam na Malfoya.
Ten przytakuje i po chwili idziemy dobrze nam znaną drogą w ciszy. A ja myślę tylko o tym, że to chyba nie mój dzień by zniknąć.
Nie długo po wejściu do biura dostajemy wezwanie i ruszamy w teren.

🪄🪄🪄

Idę przez korytarz, jedną ręką podtrzymując się ściany, a drugą trzymam na brzuchu, gdzie znajdowała się bolesna rana ze zanurzonym w nim sztyletem. Próbuję zatamować krew, ale ta przecieka przez palce i skapuje na podłogę. Gdy docieram do drzwi szpitala ministerstwa, czuje jak nogi zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa.
Po pomieszczeniu magomedycy poruszają się bardzo szybko w tę z powrotem, zajęci nagłym napływem rannych aurorow. uśmiecham się do siebie zadowolony, że udało mi się ich wszystkich ewakuować zanim doszło by do tragedii i cały zespół zostałby zamordowany. Obniżyłem straty do minimum, nasz lider zginął, a ja upewniłem się że jego poświęcenie nie poszło na marnę.
Stoję przez chwilę w drzwiach nie mogąc wykrzesać z siebie żadnego dźwięku, aż zauważa mnie jeden z magomadyków. Podbiega i złapie mnie w momencie, gdy na chwilę stracę kontakt z rzeczywistością. Gdy znów jestem przytomny, leżę na jednych z łóżek, a nade mną pochylał się ten sam nieznajomy magomedyk.
-M-Malfoy... po-otrzebuje-e Malfo-oya- wyrzucam z siebie żałośnie, czując jak bym się dusił- Błagam...
-Malfoy!-krzyknął mężczyzna, uciskając mocno mój brzuch, a ja mimowolnie krzyknąłem- MALFOY, POTTER CIĘ WZYWA.
-Jestem zajęty. Może poczekać chwilę- okrzykuje znajomy głos.
-Z Nim jest źle Malfoy, chyba... Chyba umiera.
Przez chwilę czernieje mi przed oczami, gdy paraliżujący ból przechodzi przez mój tułów, promieniując wprost z rany. Później znów wszystko się wyostrza na moment i moje oczy spotykają te szare. Mówi coś, ale nic nie dociera do mnie, jak by ktoś wyłączył dźwięk.
Blondyn świeci mi czymś w oczy, widzę jak z pełnym napięcia wyrazem twarzy coś woła. Dźwięki znów się pojawiają, ale jakby docierały do mnie z pod wody.
-Sz-sztylet... Za-atruty... Chyba jest z-zatruty- wyksztuszam.
-Teraz musisz mnie posłuchać Harry. Nie możesz się poddać, rozumiesz? Spójrz na mnie, Harry- jego ostry ton, sprawia że wzdrygam się, ale posłusznie znów uchyliłem powieki. Czuję jego dłoń na moim policzku i mimowolnie się uśmiecham- Musisz wykrzesać jeszcze trochę siły. Nie umrzesz, ani nie oddam cię do Munga. Zrozumiano? Jesteś moim pacjentem, przeżyjesz, ale musisz robić to co każę.
Kiwam głową i prawie protestuje gdy cofa dłoń. Używa na mnie różdżki, a jego twarz zastyga w mocnym skupieniu. W powietrzu pojawiają się złote runy, które zaczyna czytać, a nie które dźga końcem palca. Drugi uzdrowiciel wciąż uciska ranę, czekając na kolejne wskazówki, tak jak by blondyn był jego mistrzem. Mimowolnie chichotam, ale szybko żałuję mojego irracjonalnego zachowania w obecnym stanie, gdy zalewa mnie kolejna paraliżująca fala bólu i krzyczę.
-Peakes potrzebuje eliksirów!- zawołał Malfoy, a chwilę później pojawiła się obok niego czarnowłosa kobieta z notesem w dłoni, która szybko spisuje listę eliksirów i znów znika.
Mimowolnie zamykam oczy, czując nikłe pokłady energii. Czuję jak zaczyna mnie pochłaniać na nowo ciemność, gdy nagle ktoś wyjmuje ze mnie nieszczęsny sztylet. Potem już nadchodzi pustka.

🪄🪄🪄

Mruczę nie zadowolony gdy ktoś otwiera mi usta i wlewa w nie coś brutalnie, tak że zaczynam się krztusić w pierwszej chwili, a potem przełkykam.
Powieki wydają się zbyt ciężkie, więc skupiam się na tym czy wciąż czuję ból, ale wszystko wydaje się w porządku. Boję się jednak poruszyć.
-Malfoy, musimy go przenieść do świętego Munga. Nie możesz wiecznie kombinować.
-Nie wyślę go tam. Prawie mi umarł na rękach, ale teraz jest już stabilny. Proszę tylko o jeszcze trochę czasu szefie.
-Ten szpital jest dla nagłych, krótkich urazów. Pan Potter był ciężko ranny i otruty. W Mungu lepiej się nim zajmą, mają więcej możliwości.
-Czyli wątpi pan w moje umiejętności? On nie chce innych uzdrowicieli. Za każdym razem przychodził do mnie. Tuż po tym jak przyszedł, wolał po mnie. Ufa tylko mi. Tylko jeden dzień, przysięgam.
-Malfoy...
W tym momencie udaje mi się uchylić powieki, co zakończy obecną kłótnię. Wzdycham mimowolnie.
-Harry? Słyszysz mnie? Boli cię coś?- łagodny głos Dracona, przebija się przez chwilową mgłę w moim umyśle.
Spoglądam na zamazaną, pochylającą się nade mną postać. Mimo że chcę się odezwać, mój głos odmawia mi posłuszeństwa. Kaszlę.
Draco wsuwa mi dłoń pod głowę i uniósł ją, by po chwili przyłożyć mi szklankę do ust. Niezdarnie upijam wody, a część niej spłynęła po mojej brodzie.
-Wypij też to, poczujesz się lepiej- mruczy, podając mi znów jakiś eliksir.
Po kilku minutach faktycznie mi pomaga i mogę powoli usiąść mimo protestów blondyna. Czuję się lepiej niż przez ostatnie dni. Zakładam wreszcie okulary i zauważam że zostaliśmy sami.
-Musimy poważnie porozmawiać Harry- Draco patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem, pod którym nie czuje się komfortowo.
-Nie sądzę...
-Prywatnie- dodaje z naciskiem- Odkryłem coś, co powinieneś wiedzieć.
Przez chwilę patrzymy na siebie, a ja analizuję jego słowa. W końcu powoli kiwam głową.
-Czy jest szansa, że jeszcze dziś wyjdę ze szpitala?- pytam.
-Tak, ale musisz dać sobie i eliksirom wyleczyć do końca. Za godzinę zabiorę cię gdzieś gdzie coś zjemy- odpowiada i zanim zdążę o coś spytać, znika za kotarą.

🪄🪄🪄

Siedzę na krześle pod ścianą, gdzie mam idealny widok na całe skrzydło szpitalne. Jeden z ostatnich aurorów rozmawia ze swoim uzdrowicielem i dzieży w rękach pergamin z zapewne zaleceniami. Czekam cierpliwie aż Draco załatwi resztę swoich spraw i staram nie zwracać na siebie uwagi najbardziej jak to możliwe. W końcu blondyn staje przede mną i uśmiecha się łagodnie.
-Mam kilka eliksirów dla ciebie i instrukcję jak z nich korzystać- mówi, gdy kierujemy się do wyjścia.
Podaje mi mały pakunek i rolkę pergaminu, na którą zerkam i zauważam na liście eliksir spokoju. Zalewa mnie fala wdzięczności.
-Dziękuję- zerkam na niego i nasze oczy znów się spotykają.
-Powinien pomóc z atakami paniki- kładzie mi dłoń na plecach i przepuszcza w drzwiach.
Wpadam na Hugesa i chwieję się, ale Malfoy szybko pomaga utrzymać mi równowagę. Przez dłuższy moment pozwalam sobie o oparcie pleców o jego klatkę piersiową, na co nie wydaje się protestować, mocniej zaciskając dłonie na mojej tali. Szybko jednak odsuwam się niechętnie.
-Przepraszam szefie.
-Dobrze że jeszcze cię złapałem, bo musimy porozmawiać- mówi, a ja automatycznie zaczynam przeczesywać umysł, gdzie popełniłem błąd.- Nie patrz tak na mnie Potter, nie mam zamiaru cię zwalniać.
Kiwam sztywno głową i zgadzam się pójść z nim do biura. Draco czeka na mnie przed nim.
-Czytałem dziś raporty z dzisiejszej akcji- siada za biurkiem, a ja na przeciwko niego- była dość trudna. Straciliśmy Robinsona i byliśmy prawie o krok od utraty większości zespołu, czemu zapobiegłeś. Chciałem ci podziękować i wycofać twoje warunkowe. Spisałeś się.
-Dziękuję.
-Jest jeszcze jedna sprawa. Ze względu że Robinson zginął, twój zespół nie ma lidera. To była dość trudna decyzja, ale jedyna jaką mogłem podjąć w tej sytuacji. nikt bardziej się nie nadaje na to stanowisko jak ty. Przyjmujesz awans?- pyta jak by od niechcenia.
Patrzę na niego niedowierzająco. Jakim cudem przeszedł z wczorajszych wyzwisk od nieudacznika i i niekompententnego aurora do awansu? Śmierdziało to na kilometr i po tym jak działała nasza relacja, nie ufałem mu. Z drugiej strony ostatnio wszystko mnie przerasta i ledwo sobie radzę by podjąć się kolejnego wyzwania. Czułem też że na to nie zasługuję. Gdy mija chwila ciszy do namysłu, jestem już pewny odpowiedzi.
-Przykro mi panie Huges, ale muszę odmówić. Mogę jednak zaproponować na to stanowisko Blease'a Zambiniego. Myślę że jest bardziej kompetentny ode mnie i myślę że idealnie sprawdzi się w tej roli. Nasz zespół bardzo go docenia i lubi- wyjaśniam.
Benjamin patrzy na mnie z zaskoczeniem i niepewnie kiwa głową, dając znak że przyjmuje do świadomości moje słowa.
Gdy szef nie protestuje, wychodzę z biura i czuję ulgę, gdy widzę Draco.
-Czego chciał?-pyta.
-Nic ważnego- odpowiadam szybko i zmieniam temat.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top