4
Ginny ignoruje mnie następne kilka dni. Jestem w takim stanie że nie jestem pewny czy gorsze jest gdy jest chłodna i nie dostępna czy gdy dosięga mnie jej pięść, mówiąca gdzie moje miejsce. Staram się nie pokazywać w jak wielkiej rozsypce jestem. Z każdą godziną coraz bardziej przeklinam na siebie i obwiniam, bo dlaczego do cholery tak bardzo musiałem napić się tego wina? Czy jeśli byłbym trzeźwy, czy teraz Gin była by zadowolona? Czy właśnie byśmy planowali jakąś randkę lub wypad na najbliższy weekend? Czy dała by mi odrobinę swojej miłości?
Tracę zmysły, próbując przewidzieć co robi po za domem, co o mnie myśli, czy mi wybaczy.
W przypływie frustracji kupuję worek treningowy. Zawieszam go w mojej oranżerii i nie przejmując się, że zapomniałem kupić rękawic ochronnych, zaczynam uderzać z całej siły. Już po krótkim czasie na moich kostkach pojawiaja się krew i czuję chorą satysfakcję.
-Wszystko okay?- podskakuje w miejscu, na dźwięk głosu Rona.
Cudownie, jeszcze jego brakowało.
-Daj mi moment, nie spodziewałem się gości- mamrczę, sięgając po mały ręcznik przewieszony przez krzesło ogrodowe.- Idź do salonu, zaraz do ciebie dołączę.
Kiedy znika w środku, przez chwilę zastanawiałem się co mu powiedzieć. Czy sprostowanie całej tej sytuacji to dobry pomysł? Ale czy to nie będzie brak lojalności?
-Przyniosę herbaty- staram się zachowywać jak zwykle.
Czynność ta nie zajmuje mi dużo czasu, więc niedługo potem, siedzię przy stole w niezręcznej ciszy z moim najlepszym przyjacielem.
-Jak się masz Harry?- pyta w końcu, upijając łyk herbaty.
-Ja... Uhhh... W porządku- staram posłać mu uśmiech, ale chyba mi nie wychodzi.
-Sytuacja w Norze nie była w porządku. Dlaczego mi nie powiedziałeś? Myślałem że nie mamy przed sobą tajemnic. Czuje się teraz tak koszmarnie przez to że namawiałem cię na to picie i...
-Ron, ja... Ginny... Ona skłamała. Nie jestem alkoholikiem- ryzykuję, ale szybko tego żałuję.
-Stary, to naprawdę w porządku jeśli masz swoje problemy. Każdy inaczej przeszedł przez to szambo. Chce żebyś wiedział że mogę być twoim wsparciem, nie odtrącaj mnie.- patrzy mi w oczy, a ja nerwowo zaczynam się wiercić w fotelu.
-Wiem. Ostatnio między mną a Ginny nie jest najlepiej. Dużo się kłócimy i... Po prostu tego dnia zdenerwowałem ją i chyba chciała się na mnie odegrać czy coś. Nie wiem co jej przyszło do głowy, żeby powiedzieć tak absurdalna rzecz, że mam problem z alkoholem, kiedy go prawie nie piję, a ten wieczór był wyjątkiem i... Ja wiem jak to tłumaczenie żałośnie brzmi. Po prostu chciałbym to na prostować.
-Myślałem że jesteś szczęśliwy z Ginny- zmarszczy brwi, a ja jęczę w duchu.
-Bo jestem! Tylko czasami... Kłócimy się. Nie ma sensu nic nikomu mówić. Radzimy sobie jakoś i... To naprawdę żenująca sytuacja. -kłamię- Możemy po prostu o niej zapomnieć? Nie tknę alkoholu już nigdy, jeśli to sprawi, że wszyscy będą szczęśliwi. Dla mnie to i tak bez różnicy.
Jestem żałosny. Nie umiem prosić o pomoc. Czy w ogóle powinienem o nią prosić?
Co jeśli zasłużyłem na to wszystko własną postawą? Nie zachowywałem się jak prawdziwy mężczyzna, nie stawiałem granic.
-Powiedzmy że ci wierzę- przez chwilę przygląda mi się, a lęk ścisnął mi gardło- to na pewno tylko kłótnie?
-Tak. Może też jestem trochę zmęczony, bo wraz z awansem przybyło mi pracy- przeczesuję dłonią włosy.
-O właśnie, a jak twój awans? Spełnił oczekiwania?- na twarz rudowłosego wpływa ekscytacja, a mnie ogarnia ulga i jednocześnie zawód.
Jak łatwo udawać w śród ludzi.
-To nic wielkiego. Mam więcej obowiązków, jak pomóc w szkoleniu nowych młodszych aurorów i teraz oprócz swoich raportów z akcji, muszę najpierw sprawdzić ich. Płacą mi dosłownie pięć sykli więcej. -wzruszam ramionami.
-Ej a nie możesz teraz czasem wybrać własnego ministralnego uzdrowiciela?- pyta- No i jak będziesz mieć odpowiedni staż i wyniki, możesz w końcu awansować na głównego aurora! Nie marzysz o własnym teamie?
Ostatnio coraz częsciej łapię się na tym, że czuję że nie zasługuję na awans. Moja efektywność aurora spada z każdym dniem, czego nie zapomina przypominać mi szef biura aurorów.
-Eee... No właściwie tak-znów kłamię-Ale Ron, minęły dopiero dwa tygodnie. Nie wybiegam aż tak w przyszłość. Poza tym, tak, mam teraz oficjalnie przypisanego uzdrowiciela.- wywracam oczami i uśmiecham się tym razem szczerze.
-Mężczyzna czy kobieta? Mogłeś wybrać czy narzucili ci z góry? Nie mów że masz jakegoś starego dziadka!- prychnął.
-Tak właściwie to teoretycznie nic się nie zmieniło, bo od początku mojej kariery autorskiej, może tylko dwa razy trafiłem pod opiekę innego uzdrowiciela, ale tak to ciągle jest ten sam i... Tylko się nie złość! To Draco Malfoy.-wyznaję i niecierpliwie czekam na jego reakcję.
Weasley wytrzeszcza oczy, a jego usta uchylają się w szoku. Mimowolnie zachichotam na tą reakcję.
-Wiem że się nie dogadywaliśmy w szkole, a potem to wszystko związane z wojną... Ale on naprawdę się zmienił i jest dobry w swoim fachu.- przygryzam wargę.-śmiem twierdzić że jest jednym z najlepszych w taj chwili w Wielkiej Brytanii.
-Wciąż nie mogę uwierzyć, że był ofiarą. Wszystko, kurwa, wskazywało, że jest śmierciożercą z wyboru- mamrocze po chwili- świadek koronny. Pffff też mi coś. Dla mnie zawsze będzie gnidą.
W mojej głowe znów błysnęły wszystkie momenty kiedy był dla mnie miły i drażnił się ze mną w żartach. Gdy sztorcował mnie za niechlujstwo i drobne rany po akcji w terenie, ale ukratkiem zerkał na mnie z dziwnym błyskiem w oku. Draco zmienił się i nie mogłem dłużej zgadzać się z najlepszym przyjacielem.
Jednak czuję ulgę, na zmianę tematu i udaje mi się zapomnieć o przykrej rzeczywistości.
🪄🪄🪄
Nie przemyślałem do końca mojej rozmowy z Ronem. Gdy tylko Ginny dowiaduje się, że wyjaśniłem jej kłamstwo, wpada w szał.
-Co z tobą nie tak Harry?! Jesteś z siebie zadowolony?! Sprawiło ci to przyjemność?! Tego właśnie chcesz?!- krzyczy, a jej oczy płoną z furii- Wiecznie masz jakiś problem, nie mogę na tobie polegać! A może chcesz bym cię zostawiła i całą winę przypiszesz mi?! Może powinnam cię zostawić, bo jesteś beznadziejnym przypadkiem! Nikt z tobą długo nie wytrzyma, jesteś zbyt problematyczny!
Obrzuca mnie różnymi twardymi przedmiotami, łamie mi nos, a następnie używa magii i wyręcza się trzonkiem od pogrzebacza do kominka. Metal zostawia na moim ciele długie bolesne czerwone pręgi, rozcina skórę w niektórych miejscach. Krew spływa mi z rozwalonego łuku brwiowego i ledwo trzymam się na nogach, gdy wypycha mnie do ogrodu. Upadam na trawę i widzę jak zamyka drzwi, wystawiając mnie na niską temperaturę pażdziernikowej nocy.
Gdy odzyskuję nieco sił, kulę się w krótkim rękawku i dresowych spodniach, bez różdżki pod ścianą. Oranżerię zdążyłem zamknąć tuż po wyjściu Weasleya i nie mam gdzie się schronić.
Staram się nie zasnąć, ale zmęczenie i obrażenia dały we znaki. Jestem w rozsypce i boję się że rudowłosa mnie zostawi. Nie tak miało być!
Gdy Ginny wpuszcza mnie następnego ranka do domu, jestem przeziębiony i ledwo chodzę. Nie skarże się, jest mi wstyd i boję się nie potrzebnych pytań. Draco sam mi podsuwa eliksir pieprzowy, kręcąc głową z politowaniem.
🪄🪄🪄
Od pobicia mija kilka dni, a rudowłosa wraca do ignorowania mnie. Czuję się wyczerpany i obolały, a w mojej głowie myślę tylko o tym jak wpaść znów w jej łaski. Jak udowodnić że jestem wart jej miłości? Czy w ogóle jestem jej wart? Nie rozmawiam znów z przyjacielem, zasłaniając się nadmiarem pracy. Boję się że pogorszę swoją sytuację, a Ginny wydawała się być zadowolona że wracam zaraz po pracy do domu.
Z każdym dniem, przestaję zadawać sobie pytanie czym sobie zasłużyłem, a zaczynam to akceptować i grać według regół rudowłosej. Z każdym uderzeniem pięci, tracę siebie. Z każdą chwilą tracę wiarę w to, że ktoś mi uwierzy.
Co ze mnie za auror, który nie boi się wyjętych spod prawa, a ucieka przed własną partnerką? Co ze mnie za mężczyzna, jeśli pozwalam by biła mnie, w nadziei że jej się w końcu polepszy?
-Harry, teraz twoja kolej- z rozmyślań wyrwa mnie Denis Stanford- amerykański auror, który przeniósł się do nas zaraz po wojnie jako pomoc, a potem postanowił zostać.
-Co?- patrzę na niego nieprzytomnie.
-Co roczny bilans zdrowotny- przypomnina mi.
-Kompletnie zapomniałem- mamroczę i zmuszam się do wstania.
Zaczynam się pocić bo czuję jak bezradny się stałem. Ostatnio czar kryjący rzucam automatycznie, starając sobie oszczędzić ich widoku także w lustrze. Gdy ich nie widzę, mogę udawać łatwiej przed samym sobą że wszystko jest w porządku. Ginny wcale nie ma wybuchów agresji i jesteśmy szczęśliwi.
Czując mdłości docieram do skrzydła szpitalnego.
-Panie Potter- kiwa mi głową szef biura aurorów Benjamin Hughes.
Dziwię się widząc go tutaj. On nigdy nie poświęcał uwagi profilaktycznym działaniom wśród jego załogi. Więc dlaczego teraz siedział przy jednym z biurek, z szefem ministerskich magomadyków?
-Panie Huges- odpowiadam, marszcząc brwi.
-W porządku- mruczy pod nosem, notując coś na pergaminie. Rozglądam się po sali i zauważam stojącego Malfoya przy jednej z dwóch kozetek lekarskich; druga była zasłonięta, co świadczyło że drugi magomedyk jest już zajęty.-Ostatnio mieliśmy wezwanie, nie było jakieś specjalne. Jeden z nowych praktykantów jednak dostał klątwą. Nasi medycy według wytycznych zareagowali szybko. Jednak wykryli że chłopiec ma coś nie pokojacego. Znaleźli nowotwór. Chłopak zmarł, bo z byt późno ktokolwiek to zauważył, a klątwa tylko wszystko przyspieszyła. Dlatego, dzięki zgodzie wydanej przez ministra magi, postanowiliśmy przepadać dodatkowo wszystkich aurorów, by nie mieć niespodzianki.- wyjaśnia po chwili.
-Rozumiem.
-Pan Malfoy zrobi ci kilka szybkich badań i jeśli wszystko jest w porządku, możesz wracać do pracy.
-Rozumiem.-powtarzam jak automat.
Powinienem cieszyć się to tylko podstawowe badania diagnostyczne i by tak było, gdyby nie to że Draco sam nauczył mnie zaklęcia maskującego. Czuję lęk, że wszystko się wyda. Zmuszam się do pierwszych kroków w stronę blondyna, gorączkowo obmyślając plan,którego nie jestem w stanie wymyślić. Malfoy zasuwa za mną zasłonkę, która daje nam prywatność. Siadam sztywno, a Draco staje na przeciwko mnie.
-Zrobię ci najpierw typowe proste badanie diagnostyczne. Musisz zdjąć zaklęcie maskujące- mówi spokojnym głosem, który w tej sytuacji mnie drażni.
-Czy to konieczne?- pytam, z mocno bijącym sercem.
-Boisz się że przestraszą mnie twoje sińce pod oczami?- unosi brew- No dalej, nic nie przebije dzisiejszego widoku zaawansowanej grzybicy... No wiesz gdzie- krzywi się mocno i żartuje- Chyba że chcesz mnie przed tym przestrzec.
-Nie mam żadnej grzybicy- prycham z niesmakiem- ja...
-No dalej, nie mam całego dnia, Potter.
Wpadnę. Wpadnę. Wpadnę.- mój mózg wył jedną symfonią, paraliżując mnie. To jest ten czas gdy wszyscy dowiedzą się prawdy i/lub mnie znienawidzą. Zostanę sam. Ale czy na to właśnie nie zasługiwałem?
Wyjmuje z ociąganiem różdżkę i znoszę nie werbalnie zaklęcie, przegryzając wargę.
Malfoy przygląda się mojej posiniaczonej twarzy i macha po chwili różdżką. Marszczy brwi, jednak nie mówi ani słowa. Zapisuje coś na pergaminie i naprawdę zastanawiam się czy ludzie są tak obojętni? Nic nie czują? Nic ich nie obchodzi?
-Masz zaburzony sen, a twoje ciało jest nieco spięte i przemęczone, liczne kilkudniowe siniaki- podsumowuje, a jego monolog przerywa skrobanie piórem po pergaminie- Dam ci potem eliksir, który ci pomoże.- kontynuuje zamyślony, po czym znów wraca spojrzeniem do mnie- Teraz to bardzo ważne. Rzucę inne zaklęcie diagnostyczne, nieco bardziej zaawansowane przy którym nie możesz się ruszać. Jest nieco skomplikowane, ale wykrywa każde znaczne zmiany jakie zaszły w twoim organizmie przez ostatni czas.
-Tego nie było ostatnim razem- wyrzucam z siebie, starając się przmieć spokojne- nie sądzę żebym tego potrzebował. Czuje się dobrze i...
-Zamknij się Potter. To nakaz od góry. Jeśli chcesz wciąż pracować jako auror to muszę ci je zrobić.
-Nie możesz po prostu napisać, że wszystko ze mną w porządku?
-Nie.
-Przestań tak na mnie patrzeć!- syczę, gdy znów zaczął prześwietlać mnie swoim srebrnym wzrokiem jak to miał w zwyczaju.
-To nie zachowuj się jak dziecko- wywraca oczami.
-Ale...
-Nie przypominam sobie żeby ktoś pobił cię na akcji- powiedział nagle- chyba że Stone cię leczył, ale i tak nie powinno być żadnych śladów. Powinno to być także zapisane w karcie- mówi nagle tak stanowczym głosem, że jestem pewny że już po mnie- Druga opcja jest taka, że stało się to po za pracą.
Sapie zaskoczony gdy rzuca na mnie niespodziewanie zaklęcie pełnego porażenia ciała, a potem czuje jak otula mnie kolejne, którego nie znam. Blondyn porusza różdżka nade mną ze skupioną miną. Jego brwi zmarszczą się.
-O co tu chodzi?-pyta.
-To nie twoja sprawa.- mówię, gdy cofa zaklecie- nie powinieneś...
-Jestem twoim magomadykiem.
-To. Nie. Twoja. Sprawa.- cedzę przez zęby, tracąc nas sobą panowanie- wpisz tam że nie znalazłeś żadnego raka czy czegoś innego czego szukałeś. Badanie uznaję za zakończone.
-Tylko ja mogę stwierdzić kiedy badanie jest zakończone Potter. Siadaj na dupie.- warczy i znów uniosi różdżkę- Nie uwierzę w bajkę że przypadkiem ktoś regularnie napada cię na ulicy.
-Cóż to twój problem Malfoy- odpowiadam i czuję że cały ból na ciele znika.
Jestem pewien że znikły też wszystkie siniaki.
-Więc to zapewne też mój problem, gdy złożę raport o tym, że podejrzewam że mój pacjent jest ofiarą przemocy.
Strach na te słowa jaki mnie zalewa sprawia, że nie mogę oddychać.
-Nie... Nie możesz tego zrobić. Nie możesz- łapię za jego kitel, tak że chwieje się zaskoczony- Nie możesz, rozumiesz? Proszę, Draco. Ja...
-Potter...
-Panuje nad tym, ale nikt o tym nie może wiedzieć- patrzę mu w oczy z taką desperacją, jakiej już dawno nie czułem.
Po moim umyśle zaczynają krążyć konsekwencje, jakie się wydarzą po złożeniu tego raportu.
Ginny mnie zabije. Wszyscy mnie znienawidzą bo jej nie pomogłem, a pozwoliłem na nią donieść. Zostaję sam. Zostaję wyrzutkiem społeczeństwa, bo bohater nie potrafi sobie pomóc.
-Potter, uspokój się. Oddychaj, no już- słyszę jakby za mgły jakiś stanowczy głos, ale nie mogę się na nim wpełni skupić- Harry kurwa, no już!
-N-Nie mog-e...
-Poprostu powtarzaj to co robię, oddychaj głęboko razem ze mną.
Wdech, wydech. No dalej, dam radę. Nie myśl, oddychaj. Załatwisz to. Wdech, wydech...
Nagle uświadamiam sobie, że Malfoy trzyma moje ramiona w mocnym uścisku i stoi pomiędzy moimi nogami. Jego twarz wyraża zmartwienie, gdy ja siedzę przed nim wyczerpany, zgarbiony i zapłakany.
-Lepiej?- pyta łagodnie po jakimś czasie i w tedy uświadam sobie, że mocno trzymam go w tali tak, że prawie go przytulam.
Kiwam niepewnie głową, wciąż nie zdolny do wypowiedzenia jakikolwiek słów.
-Przyniosę ci teraz eliksir spokoju, nigdzie się nie ruszaj. W porządku? Pięć sekund- mówi do mnie powoli i wyraźnie, jak by się bał że zaraz znów dostanę kolejny atak paniki.
Znów kiwam głową i puszczam go. Draco znika za zasłoną. Słyszę jakieś głosy, ale ignoruję je, chowając twarz w dłoniach.
Lęk wcale nie maleje, bo dociera do mnie kolejny fakt, że właśnie załamałem się przed przypadkową osobą. Jestem zdany tylko na niego i jego łaskę, zna część mojego mrocznego sekretu. Ale to tylko mała część. Nie mam żadnej kontroli, co z nim zrobi gdy dowie się całej prawdy. Muszę uciec, zanim sprawi że wszystko z siebie wyrzucę, nie zważając na konsekwencje.
Wymykam się ze szpitala, za nim ktokolwiek ma szansę mnie zatrzymać.
🪄🪄🪄
Do końca dnia jak i następny, staram się unikać ministralnego skrzydła szpitalnego, co nie jest trudne, bo przed zaczęciem pracy następnego dnia, otrzymuję od przełożonego informację, że zostaję odesłany na trzy tygodniowy urlop zdrowotny.
Ruszam do windy by opuścić ministerstwo i przeklinam pod nosem widząc zbliżającego się Malfoya. Już mam skręcić w inny korytarz, gdy ten łapie mnie za szatę i bezceremonialnie wpycha mnie do składzika z magicznymi przedmiotami do sprzątania. Czuję nadchodzącą z głębi panikę, gdy Draco blokuje zaklęciem drzwi i rzuca również zaklęcie wyciszające. Co teraz?!
-O co chodzi Potter?
-O nic.
-Jak by to nie było nic, nie uciekł byś, nie unikał byś mnie i wyjaśnił byś tą z sytuację z urazami. Bierzesz udział w nielegalnych walkach? O to chodzi?- pyta, unosząc brew.
-Ja... Co?- ogarnia mnie zdumienie, a potem mentalnie daję sobie z liścia. To była idealna wymówka- Eee... Skąd wiedziałeś?
-Nie kłam. Tylko się zgrywam- wywraca oczami.
Przez chwilę mierzymy się wzrokiem, a mój mózg próbuje znaleźć jakąś wiarygodną wymówkę. Co zabrzmi nie podejrzanie?
-No dobra, to nie są nie legalne walki. Chciałem spróbować chińskich sztuk walki, żeby podnieść swoje umiejętności autorskie, ale przeliczyłem się.-zdejmuję czar maskujący, który ukrywa tylko moje zmęczenie i cienie pod oczami- Jak widzisz nie mam nowych obrażeń, bo zrezygnowałem. Czasami ledwo się ruszałem i to rzutowało na moją pracę.- wyrzucam z siebie, starając się patrzyć mu prosto w oczy i nie mrugać.
Wiem jak kłamać, ale tylko przed ludźmi którzy mnie nie znają prywatnie. Mam nadzieję że jednak jestem teraz przekonujący. Chodź silne kłamstwa, nie są mi ostatnio potrzebne. Każdy wierzył w to co chciał widzieć.
-Jaką sztukę walki?
-Eee... Nie pamiętam nazwy dokładnie. Byłem tam na kilku treningach. To się zaczynało coś na M...- dziękuje sobie w duchu że ostatnio czytałem coś o tym w mugolskiej gazecie.
-Muay Thai? Tajski boks?- przekrzywia głowę na bok, przyglądając mi się.
-Od kiedy znasz się na mugolskich sztukach walki?- zmarszczę brwi.
-Dlaczego nie powiedziałeś od razu?
-No bo... Wiesz to trochę wstyd, bo jestem aurorem a nie daje rady sobie w walkach- uciekam wzrokiem w bok, udając zawstydzenie.- po za tym wiesz, presja otoczenia i te sprawy...
-Naprawde wciąż obchodzi cię co ludzie o tobie myślą?- parska śmiechem i jednym ruchem zdejmuje zaklęcie wyciszające.- Spokojnie twój sekret jest u mnie bezpieczny. Wracaj do domu.
Blondyn opuszcza schowek, wcześniej podając mi flakonik z eliksirem nasennym i rzuca mi ukratkowe spojrzenie, jak by jednak nie do końca uwierzył
Gdy zostałem sam, pozwoliłem ramionom opaść i wypuściłem drżący oddech. Było tak blisko, by ktoś poznał prawdę. Musiałem lepiej się kryć. Bo cena może być dla mnie zbyt wielka. Wystarczyło mi że Malfoy zaczął węszyć.
Szybko ścieram łzę, pozwalając sobie na chwilę słabości. Nikt nie mógł mi pomóc.
__________
Jak się podoba na ten moment? 😁
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top