16

Skanuje wzrokiem kwestionariusz, upewniając się, że na wszystko odpowiedziałem poprawnie. Czeka mnie jeszcze spotkanie z uzdrowicielem i naprawdę jestem bliski rzucić tymi papierami przez pusty korytarz. Nie mam za grosz cierpliwości, nie gdy mój instynkt aurora dręczy mnie, by zapoznać się z nową tajemniczą sprawą. Tylko to i Draco sprawiają, że wciąż walczę.
-Harry Potter.
Prawie zrywam się z miejsca i ruszam do gabinetu, z którego usłyszałem swoje imię. Gdy znajduję się w pomieszczeniu, za biurkiem siedzi już mój uzdrowiciel Collin Young.
-Witam. Wypełnił pan kwestionariusz?
Kiwam głową. Zaczynam mimowolnie podrygiwać nogą, nie mogąc się doczekać aż wpadnę do biura aurorów i wypytam o wszystko Blase'a.
-Wszystko w porządku?- uzdrowiciel unosi na mnie spojrzenie, przyglądając mi się uważnie.
-Umm tak. Przepraszam.- mamroczę, starając się nad sobą zapanować.
Cisza trwa jeszcze chwilę, a potem uzdrowiciel zaczyna rzucać na mnie zaklęcia diagnostyczne i notować coś w mojej karcie. W końcu spogląda na mnie poważnym wzrokiem.
-Ma pan zbyt niską wagę i koszmary nocne. Czy wciąż odczuwa pan chęć zażycia narkotyków?-pyta.
-Nie. Eliksiry spełniły swoje zadanie. Nie biorę ich już od dwóch tygodni i wszytko jest w porządku.
-No dobrze. Myślę że jeszcze powinien pan zażywać przez jakiś czas eliksir stabilizujący. Nie jestem pewien czy ataki paniki nie wrócą. Ocenia pan samopoczucie bardzo wysoko...
-Dokładnie tak. Czuje się dobrze. Na tyle by wrócić do pracy- kłamię.
-Nie wróci pan jeszcze do akcji. Nie kiedy pańska waga jest tak niska. Musi pan przytyć jeszcze przynajmniej dziesięć kilo. Ma pan też wciąż lekką anemię.
-Oh.
Ciężki kamień opada na dno mojego żołądka. Wszystko idzie nie tak.
-A praca papierkowa? Czy mogę...?
Mężczyzna spogląda na mnie i lekko się uśmiecha.
-Spieszy się panu, co?
-Poprostu nie mogę już usiedzieć w domu- wyznaję, odgarniając grzywkę z czoła.
-Myślę że na papierkową robotę mogę się zgodzić. Ale tylko warunkowo. Musi pan o siebie zadbać.- mówi, znów coś pisząc na pergaminie- Chce pana zobaczyć u siebie za dwa tygodnie. Jestem dobrej myśli, bo póki co widzę tylko coraz większy progres.
Dziękuję mu dość entuzjastycznie i gdy tylko wychodzę z gabinetu z plikiem kartek, biorę głęboki wdech. Nie sądziłem że kiedy kolwiek będę się cieszył z siedzenia za biurkiem.
Nie marnując więcej czasu, udaję się znów do ministerstwa magii, prosto do gabinetu Hugesa.
Benjamin dokładnie skanuje oświadczenie lekarza, a na jego twarzy zakwitł wyraz niezadowolenia. Mam ochotę wywrócić oczami i znów zastanawiam się nad motywami niechęci do mojej osoby.
-W porządku- burczy pod nosem- Zaczynasz od jutra. Mamy burdel w papierach, więc lepiej się przygotuj.
Gdy zamykam za sobą drzwi do jego biura, wykonuję taniec zwycięstwa. Gdy doprowadzam się do względnego porządku, ruszam do biura aurorskiego, mając nadzieję że zastane w nim Zambiniego. Niestety całe pomieszczenie jest ciche i puste, co oznacza że wszyscy są w terenie.
Uśmiecham się pod nosem, bo nie długo miałem do nich znów dołączyć.

🪄🪄🪄

Pierwszy dzień pracy sprawia że jestem mocno zestresowany. Nieco trudno wrócić mi do rutyny i przyzwyczaić się do bycia wśród ludzi.
Z rana dociera do mnie tuzin listów, które wcześniej przez zaklęcie fideliusa nie mogły trafić. Większość pochodzi od ludzi, którzy nie poddali się gdy po pierwszej próbie dostarczenia. Zawierają słowa pocieszenia i szoku, a niektóre zarzucają mi kłamstwo, inne zaś wylewają na mnie nienawiść i obwiniają. Docieram do listu Hermiony i uśmiecham się, gdy czytam propozycje wspólnego lunchu dzisiejszego dnia. Mój humor podupada gdy otwieram kopertę od Molly Weasley i czuję zżerające mnie poczucie winy, ponieważ wciąż nie dałem jej znaku że wszystko jest w porządku, na tyle ile może.
Gdy wchodzę dzisiejszego ranka do atrium ministerstwa, ludzie znów nie mogą oderwać ode mnie oczu i po raz pierwszy cieszę się z ustaleń na wczorajszym lunchu z Draconem o ukrywaniu naszego świeżego związku. Kto wie jak by zachowywali by się w takiej sytuacji? Jestem pewny że świat czarodziejski nie jest gotowy na kolejną rewelację, a ja nie jestem gotowy na udawanie że nic mnie nie rusza.
Huges również nie ma mi zamiaru odpuścić, podsyłając na moje biurko trzy ogromne stosy dokumentów, a gdy kończę z jakąś częścią, pojawiają się nowe. Przejmuję wszystkie poprawki raportów od młodych aurorów i w pewnym momencie mam ochotę krzyczeć, gdy litery zaczynają się zlewać w jedno.
-Hej.
Przed moją twarzą pojawia się kubek. Unoszę spojrzenie i widzę Draco. Pochyla się i całuje moje wargi szybko, zanim zdążę zaprotestować. Gromię go wzrokiem, na co uśmiecha się szerzej.
-Latte karmelowe, takie jakie lubisz- puszcza mi oczko.
Spuszczam znów wzrok na kubek, a w mojej piersi tworzy się ciepło. Nie potrafię być na niego zły.
-Dziękuję.- od razu upijam łyk i mruczę zadowolony.-Co tu robisz?
-Sprawdzam jak się ma mój facet- mówi cicho, a jego oczy migoczą.
-Na tyle nieźle ile pozwala praca papierkowa- odpowiadam.
Jestem nie przyzwyczajony do takiej uwagi. Czuję się nieco niezręcznie, ale jednocześnie lubię to uczucie bycia kimś więcej niż czyimś bohaterem.
Czasami nasuwają mi się myśli zwątpienia czy jestem gotowy na nową relację, ale szybko to mija, gdy blondyn nie wydaje się oczekiwać czego kolwiek oprócz rozmowy i odrobiny pieszczot oraz daje mi dużo przestrzeni.
-Rozmawiałeś z Blasem?- pyta, siadając na jego biurku.
-Nie miałem okazji. Ben zatrzymał mnie w biurze, a gdy w końcu przyszedłem, znów nikogo nie było w biurze- wzdycham.
Odchylam się na fotelu i przymykam oczy, by dać im odpocząć. Czuję się zrelaksowany w jego towarzystwie.
-Idziemy razem na Lunch?
-Obiecałem Hermionie.
-Po tym jak przez ostatni miesiąc wypraszała się do mojego stolika, nie sądzę że będzie miała coś przeciwko- prycha zirytowany.- po za tym to świetna przykrywka w naszej sytuacji.
-Wpadnę do ciebie po pracy- oznajmiam.
-Świetnie. Na lunchu też się widzimy- mówi.
Wstaję i pochyla się tym razem by ucałować mnie w czoło.
-Draco!- krzyczę, a ten zadowolony z siebie obraca się na pięcie i znika z biura.

🪄🪄🪄

Odkąd wróciliśmy do domu Dracona, ukratkiem spoglądałem na niego jak czyta. Wciąż przed oczami mam akta z najnowszej sprawy morderstw śmierciożerców w azkabanie i słowa Blase'a, krążące po mojej głowie.
Brak śladów sprawcy. Ciche morderstwa. Wiadomość pozostawiona w jednej z cel 'Czas sprawiedliwości, chwała czarnemu panu'.
-O co chodzi?- blondyn odkłada książkę na stolik, patrząc na mnie wyczekująco.
-Eee... O nic- kłamię.
Jak się czuł? Dlaczego nic nie powiedział?
-Widzę że cię coś trapi- unosi brew.- mów. Mogę słyszeć obracające się trybiki w twojej głowie.
Przygryzam wargę, walcząc ze sobą w środku. Nie chcę być nachalny, nie chcę przekraczać niewidzialnej granicy.
-Twój ojciec... Był wtedy w azkabanie. Dlaczego nic nie mówiłeś?- wyrzucam z siebie.- Nie miał mieć aresztu domowego?
-Owszem miał, ze względu na problemy zdrowotne. Szybko jednak zostało zweryfikowane to, że wszystkich oszukał.- mówi ze stoickim spokojem.- dał łapówkę któremuś ze strażników. Ten ogarnął mu truciznę, którą się podtruwał. Gdy uzdrowiciel rozłożył ręce w tej sprawie, orzekając że nie długo umrze, padła decyzja na prośbę mojej matki by ostatnie dni spędził w areszcie domowym. Gdy jednak ktoś z ministerstwa wpadł z niezapowiedzianą wizytą, okazało się że jest już całkiem zdrowy i pełny sił. Kingsley był wkurwiony, bo obiecał koniec z korupcją.
-Jak to się stało że prorok nie napisał o tym skandalu?- dziwię się.
-Cóż, gdyby to się stało, ministerstwo straciło by wiele w oczach czarodziejów. Dlatego załatwiono tą sprawę po cichu. Zagrożono ojcu kilkoma rzeczami jeśli cokolwiek powie, przeniesiono go sporwotem do Azkabanu, a sprawę zatuszowano tak, że cudem wrócił do zdrowia i podjęto decyzję by wznowić jego normalny wyrok.
-Więc zginął razem z resztą śmierciożerców- podsumowuje ostrożnie, a wszystko się rozjaśnia w mojej głowie.- Ale to wciąż twój ojciec. Nie powiedziałeś ani słowa...
-Bo to nic, czym można sobie zawracać głowę.- bierze z porwotem książkę do ręki, by kontynuować czytanie.
-Ale to twój ojciec -marszczę brwi.- spędziłeś zanim dużo czasu i...
Odkłada książkę z hukiem. Podskakuje mimowolnie i wzdrygnam się, gdy w moim mózgu wyje alarm o niebezpieczeństwie.
-Był dla mnie już wcześniej martwy. I nie chce o tym rozmawiać, rozumiesz?- jego ton głosu jest nasączony irytacją i złością.
Zdecydowanie trafiam na jego słaby punkt.
Draco nie patrzy na mnie, ma zamknięte oczy, a ogień z kominka oświetla jego twarz na pomarańczowo. Usta zacisnął w wąską linię. Czuję silne mdłości, przez chwilową falę strachu i stresu. Wiem że na ten moment nie chce mnie widzieć.
Bez słowa wracam do swojego domu i pierwsze co to zamykam się w łazience. Gdy zwracam całą kolację, czuję się jeszcze gorzej, bo jestem świadomy, że jeżeli wciąż często będę wymiotował, to nigdy nie przytyję tyle ile trzeba.
Po drugie wcale nie jest ze mną lepiej, skoro uderzenie książką o stół i lekkie podniesienie głosu wywołuje we mnie tak silne emocje. Czuje zbyt wielki wstyd i poczucie winy. Zakopuję się w pościeli staram się uspokoić drżące ciało i natłok myśli. W końcu zasypiam z kwaśnym posmakiem w ustach, nie mając wcześniej sił na umycie zębów.

🪄🪄🪄

W sobotę, Hermiona wprasza się w odwiedziny, gdy jestem u Draco, a ten wychodzi do Blase'a by dać nam prywatność. Jesteśmy sami.
Przygotowuję mały stolik na przeciwko kominka razem z fotelami, a na nim kładę ciasteczka, dwa kieliszki oraz schłodzone wino.
Zanim zdążę wypić pierwszą lampkę wina, szatynka streszcza mi wszystkie przygody jakie ją spotkały w ciągu tygodnia i żąda codziennych lunchów ze mną. Nie porusza tematu sytuacji mojej i Rona.
Po drugiej lampce czuję się przyjemnie zrelaksowany i pomagam zatwierdzić pomysły na wesele przyjaciół, chodź nie wiem czy się na nim pojawię.
-Nie mogę uwierzyć że zostało tylko pięć miesięcy! Jeszcze jest tyle do zrobienia!- jej policzki nabierają różu, a ona sama wydaje się być gdzieś na granicy własnej fantazji.
Zdecydowanie dawno nie piliśmy alkoholu, a to wino było mocne. Albo oboje mamy słabą głowę.
W pewnym momencie obraca się do mnie przodem. Opieram brodę na łokciu i również na nią patrzę, mrugając leniwie.
-Dawno nie widziałam cię tak zrelaksowanego- uśmiecha się.
-Może powinienem częściej pić wino- żartuję, ale nie widzę śladów rozbawienia na jej twarzy. Dobrze wiem co to zwiastuje.- Hermiono...
-Jak się masz Harry?
-Bardzo dobrze, dziękuję że pytasz.
-Pytam poważnie. Ciągle unikasz rozmów, a ja chcę tylko wiedzieć co u ciebie, jak sobie radzisz?
-Jest znośnie.
-Harry.
-Nie chcę o tym rozmawiać.
-Znów się przed wszystkimi zamykasz!
-A co mam ci powiedzieć Hermiono?- prycham ze złością, a cały relaks szlag trafił- Liczyłem na miły wieczór.
-Po prostu... Kiedyś rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim, o naszych lękach i obawach. Mogłam czytać z ciebie jak z otwartej książki, a teraz... Nie mam pojęcia co...
-Tamten Harry Potter umarł w zakazanym lesie, uderzony klątwą uśmiercającą. Przykro mi że cię rozczarowuje. Nie masz pojęcia jak bardzo chciałbym być starym sobą- odwracam wzrok, wbijając go w bukiet kwiatów stojących na kominku.
-Harry nie mów tak. Ja chcę tylko prawdy jak się czujesz. Przeszedłeś tak wiele, a wciąż milczysz i starasz się nie okazywać emocji. Znikasz Merlin wie gdzie. To nie jest zdrowe.
Presja z jej strony i alkohol we krwi, sprawia że w końcu wybucham.
-Chcesz prawdy?! Chcesz wiedzieć co się dzieje w mojej głowie?! Prawda jest taka że wcale sobie z niczym nie radzę! Jak mam się czuć gdy osoba którą kochałem, przy której czułem się bezpiecznie i planowałem przyszłość, zdradziła mnie i wykorzystała?!- wstaję gwałtownie- Ja nie... nie potrafię nawet... Czasami zastanawiam się czy jeśli bym pozwolił jej umrzeć w tej pieprzonej wannie, czy by nie spotkało mnie w tedy to całe gówno...Albo czy lepiej by nie było gdy bym nigdy nie wrócił po akcji i pozwolił bym by trucizna mnie zabiła...Miewam koszmary, bezsenne noce, gdy ktoś mi bliski podnosi głos w mojej obecności lub wykonuje gwałtowne ruchy, jestem bliski ataku paniki! Ciągle wymiotuje z nerwów, wymuszam w siebie posiłki, biorę długie prysznice gdy dopada mnie myśl że byłem dotykany wbrew własnej woli, a najlepszy przyjaciel nazywa mnie dziwką.
Po moich policzkach spływają łzy, a Hermiona siedzi jak słup soli w fotelu śledząc mnie wzrokiem.
-Czuję się taki zagubiony i mam wrażenie że niszczę wszystko co dotknę. Próbuję... Naprawdę próbuję... I ja...- chowam twarz w dłoniach, po chwili wplatając je we włosy i szarpiąc agresywnie, nie mogąc ubrać w słowa tego co czuję- Mówię prawdę, zarzucają mi kłamstwo, nic nie mówię, też źle. Draco pomija istotne fakty, jakbym nic dla niego nie znaczył... Co jeśli jestem tak beznadziejnie popsuty, że nie da się mnie naprawić? I te wszystkie wiadomości i spojrzenia innych czarodziejów... Muszę pilnować się na każdym kroku...Moja kariera autorska wisi na włosku, nie potrafię pokazać, że wciąż zasługuję na to żeby tam być... Merlinie... Czuję tak wiele emocji, których w ogóle nie powinienem.
Nie mogę wziąć oddechu, duszę się. Wszystko w okół zamazuje się. Próbuję się uspokoić, wycofać jak zwykle, ale nie mam dokąd. Ściany na mnie napierają, pokój wiruje, umieram.
-Harry!
Huk ognia, sprawia że jest jeszcze gorzej, bo przypominają mi o tym jak omal nie spłonąłem żywcem.
Nogi uginają się pode mną, ale zamiast poczuć twardą podłogę, opadam w silne ramiona, które mnie oplatają, nie pozwalając mi się ruszyć.
-Jest już dobrze- cichy szept wpada wprost do mojego ucha- oddychaj.
Nie mogę. Próbuję się wyrwać. Szarpię się. Nie chcę tam być. Wszystko mnie przygniata.
Nagle przede mną pojawia się Hermiona i zmusza mnie do wypicia eliksiru, który zaczyna szybko działać. Przymykam oczy, gdy ból w klatce piersiowej ustepuje po dobrych kilku długich minutach, a serce powoli przestaje się tłuc. Mój umysł otacza się błogim otępieniem, a z każdą sekundą mój oddech zwalnia. Pod dłuższej chwili zdaję sobie sprawę, że ktoś kto trzyma mnie mocno w ramionach, ma zanurzoną dłoń w moich włosach i masuje systematycznym ruchem skórę głowy. Drugim ramieniem jestem otoczony wzdłuż piersi i zaciskam na niej palce. Następne co czuje to znajome męskie perfumy.
-Draco.
-Jestem tu- mruczy, wtulając twarz w moją szyję i łaskocze mnie oddechem.
Następny fakt jaki sobie uświadamiam, to to, że jestem cały zasmarkany, a obok nas na podłodze siedzi Hermiona.
Ogarnia mnie wstyd i mam ochotę zniknąć przez moje zachowanie. Przyrzekam sobie, że więcej nie tknę alkoholu i nie dam wyjść wszystkiemu na zewnątrz nigdy więcej.
Gdy próbuję wyswobodzić się z uścisku Malfoya, zatrzymuje mnie.
-Nie wstawaj jeszcze, wypiłeś właśnie bardzo silny eliksir uspakajający.- wyjaśnia- może kręcić ci się w głowie i możesz tracić równowagę.
Nie odpowiadam, ale zaciskam ręce w pięści by po chwili je otworzyć i zauważam w nich odrobinę czarnych krótkich włosów, które zapewnie wyrwałem w akcie uwolnienia emocji.
Nie potrafię spojrzeć ani na Hermionę, ani na Dracona. Po prostu siedzę oparty o jego klatkę piersiową, czując się coraz bardziej wyczerpany i senny.
-Myślę, że dobrze będzie jeśli się położysz- blondyn wciąż stara się zachować cichy ton głosu, jak by bał się, że wyższy ton tylko zaszkodzi.-Jeśli chcesz, Grenger, możesz zostać. Harry chcesz żeby została?
Kiwam powoli głową, wciąż nie ufając swojemu głosowi.
-Zostanę- zapewnia przyjaciółka, kładąc mi dłoń na kolanie i ściskając w akcie wsparcia.
Nagle rozlega się huk, dochodzący z sypialni dla gości, a ja niekontrolowanie drżę w jego ramionach.
-Przepraszam, to Blase. Jest pijany i zgubił klucze do domu. Nie chciałem zostawić go samego w tym klubie.
-W porządku. To twój dom- mówię i tym razem spokojniej wyplatam się z jego objęć.
W tedy widzę że krwawi z rozbitej wargi. Sięgam do jego ust i ścieram opuszkami odrobinę krwi.
-Kto...?
-To nic takiego. Jedno machnięcie różdżką i zniknie. Po prostu nie spodziewałem się, że szarpniesz głową do tyłu- uśmiecha się pokrzepiająco.
-Przepraszam- szepczę, a Draco całuje mnie czule.
Gdy próbuje wstać muszę przytrzymać się fotela bo wszystko lekko wiruje do okoła. Hermiona od razu zjawia się u mojego boku, łapiąc mnie za ramię.
Zanim ruszamy do mojej sypialni, spoglądam za siebie ostatni raz, by natrafić na szare zmartwione oczy.
Nienawidziłem sprawiać że moi bliscy się martwili.
Gdy tylko znajduję się w łóżku Malfoya, kulę się pod kołdrą. Po drugiej stronie kładzie się przyjaciółka i spłata nasze dłonie.
-Przepraszam, nie powinnam cię do niczego zmuszać- mówi cicho.
Odpowiadam milczeniem. Leżymy oboje w ciszy, aż oboje zasypiamy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top