10
Otwieram szeroko czy i szarpię się. Dziwne uczucie zagrożenia przepełnia mnie i dodatkowo czuję palące pragnienie, które nie umiem zindyfikować. A potem dopada mnie ból mięśni, mdłości, a światło rani moje oczy. Przywiązane nadgarstki do łóżka, nie pozwalają mi wstać, co jest nieznośne.
-Panie Potter, wiem że to trudne, ale musi pan się uspokoić. Niech pan oddycha powoli- obok pojawia się jakiś brodaty mężczyzna w błękitnej szacie.
-Wszystko mnie boli... Dajcie mi coś... Ja... P-Potrzebuje...
Milknę, bo tak właściwie nie wiem czego dotyczy pragnienie. Nie to głód, ani nie pragnienie wody. Czuję, że nie panuje nad sobą i ciałem. Wiercę się na tyle ile potrafię; spycham z siebie kołdrę i skopuję ja wciąż wolnymi nogami, ale to nie przynosi ulgi. Wyginam plecy w nadziei, że to pomoże, na darmo.
-Proszę... Pomóż mi... Daj cokolwiek... Byle pomogło... Błagam- patrzę na mężczyznę, który teraz przegląda fiolki z eliksirami.
Ignoruje mnie, co doprowadza mnie do szału.
-NIE IGNORUJ MNIE- krzyczę zfrustrowany- Daj mi cokolwiek... Kurwa, jakie kolwiek prochy, eliksiry... MÓWIĘ DO CIEBIE.
Mężczyzna posła mi krótkie oceniające spojrzenie i znów wraca do tego cokolwiek robił wcześniej.
Nie rozumię czemu mnie ignoruje, znów zaczynam się wiercić mocno, gdy w mojej głowie mam chaos. W kolejnym akcie desperacji i złości, zaczynam krzyczeć aż tracę głos. Kopię ramę łóżka- najwyraźniej szpitalnego, a potem zaczynam uderzać wściekłe o poduszkę głową, bo nawet nie sięga zagłówka; więc mój plan rozwalenia sobie jej i utraty przytomności spełza na niczym.
-BŁAGAM POMÓŻ MI- wyję znowu, a mężczyzna jedyne co zrobi, to wychodzi z pomieszczenia zostawiając mnie samego.
Płaczę się z bezsilności.
-Chce umrzeć... Zabijcie mnie... ZABIJCIE MNIE!- znów uderzam w ramę łóżka, dławiąc się szlochem.- błagam... Chcę umrzeć...
Zamykam oczy próbując ignorować to co się ze mną dzieje, ale to nic nie daje. Zaczynam szarpać nadgarstki, aż nagle ktoś kładzie mi na policzku zimną dłoń. Otwieram szeroko czy, i chodź mam rozmazane pole widzenia, rozpoznaję znajomą pulchną kobietę.
-Już dobrze Harry. Shhh- zaczyna mnie głaskać po twarzy i włosach, co daje minimalną ulgę psychiczną. Nie czuję się porzucony.
-M-moly... Pozwól mi umrzeć... Ja nie dam rady...nie dam rady- płaczę, znów zaczynając się wiercić.
-Jesteś silniejszy niż myślisz kochaneczku- mruczy kojąco- już nie długo to się skończy. Już nie zostało wiele.
- Ja... Nie mogę wytrzymać... To za dużo dla mnie... Nie rozumiem...
-Shhh, po prostu próbuj zasnąć. Szybciej minie. Ja tu będę cały czas- gładzi moje ramię- będę czuwać. Odpocznij.
-Nie mogę... To pragnienie... Ono mi nie pozwala. Płonie we mnie- wykrztuszam i zaciskam znów oczy.
Jęczę nie kontrolowanie. Jestem przepocony, wyczerpany i zdezorientowany, ale obecność Molly Weasley sprawia, że czuję się odrobinę lepiej. Ufam jej. Kocham ją.
Gdy się nachyla, wtulam się w nią, spazmatycznie szlochając.
W końcu mdleję z wyczerpania.
🪄🪄🪄
Kolejny raz gdy obudzę się, czuję się wciąż okropnie, ale jednocześnie nieco lepiej. Matka Rona śpi skulona w fotelu obok.
Przyglądam się uważnie jej zmęczonej twarzy i cieniom pod oczami, jak by spędziła tu wiele czasu. Czuję trawiące poczucie winy.
Rozglądam się po sali upewniając się, że jestem w izoladce i to najpewniej w świętym Mungu. Jak tu się znalazłem? Co cię ze mną działo?
Uważnie spoglądam na swoje ciało. Skopana kołdra odkrywa bandaże na moich obu ramionach, tułowiu i nogach. Jest to bardzo nie pokojące, bo mam dużą czarną dziurę w pamięci. Gdy próbuję sobie coś przypomnieć, zaczyna nieznośnie boleć mnie głowa.
Drzwi otwierają się i do sali wchodzi pamiętny uzdrowiciel w niebieskiej szacie.
-Dzień dobry, jak się pan czuje panie Potter? Czuje pan ból? Lub coś innego?- pyta, podchodząc do łóżka.
-Boli mnie głowa i jest mi nie dobrze- mamrocze w odpowiedzi, bo tylko na tyle mnie stać- Co mi się stało? Dlaczego jestem cały w bandażach?
-Powoli panie Potter. Proszę wziąć głęboki oddech.- siada na wolnym krześle obok- jest pan w świętym Mungu, ponieważ... Miał pan wypadek. Ból głowy to powikłania między innymi po wstrząśnieniu mózgu jak i detoksu. Już się tym zajęliśmy, ale jednak migrena może utrzymywać się jeszcze kilka dni. Ma pan liczne poparzenia ciała, ale bez obaw, maść i eliksiry w większości wszystko leczą i pozostaną malutkie blizny. Co pan pamięta?
-Uhhh... Ostatnio słabo u mnie z pamięcią- marszczę brwi- dlaczego... Dlaczego jestem poparzony? Ja...
-Został pan pobity i odurzano pana od dłuższego czasu mugolskimi i magicznymi narkotykami. To też może mieć wpływ na pamięć. Ma pan oparzenia, bo o mało pan nie spłonął we własnej oranżerii ogrodowej- wyjaśnia- nie jestem wstanie powiedzieć nic więcej. Założę się że pana bliscy wytłumaczą panu wszystko. Teraz chciałbym pana zbadać, ponieważ przechodzi pan detoks narkotykowy. Najgorsze już za panem, ale wciąż może pan odczuwać pewne uciążliwe objawy.
Przytakuje i obserwuję jak uzdrowiciel uwalnia moje ręce. Powoli siadam i czuje jak moje ciało bezwarunkowo drży z wyczerpania. Przykładam dłoń do ust, by po chwili zwymiotować na podłogę resztki tego co podawano mi, gdy byłem mało przytomny.
-Harry?- słyszę za swoimi plecami i krzywię się na wysoki dźwięk głosu Molly.
Nie mam odwagi się odwrócić; więc ją ignoruję. Koszula szpitalna klei mi się do ciała i jestem pewien że okropnie śmierdzę. Mimo że czuje się jak po przebyciu silnej grypy, marzę o prysznicu. Nie jestem jednak pewien czy utrzymałbym się na nogach samodzielnie.
-Możesz czuć się otępiały i skołowany, podano ci eliksir uspakajający- kontynuje lekarz, machając nade mną różdżką.
Wzdrygam się na nagły dotyk na plecach, gdy rudowłosa stara się dać znać że wciąż przy mnie jest i nigdzie się nie wybiera.
-Wszystko jest w porządku. Jeszcze kilka dni i myślę że będziesz mógł wrócić do domu- uzdrowiciel zakończy badanie.- teraz jednak proszę jeszcze nie wstawać. Zaraz dam panu dwa eliksiry, po nich trzeba odczekać jeszcze pół godziny. Dobrze?
Kiwam mechanicznie głową, i ogarniam tłuste strąki włosów z czoła, krzywiąc się.
-Potem przyślę kogoś by pomógł panu z kąpielą i zmianą opatrunków.
Po kilku minutach uzdrowiciel wychodzi, a ja wciąż unikam kontaktu wzrokowego czy rozmowy ze starszą kobietą. Czuję wstyd, zdezorientowanie i lęk. Molly nie zmusza mnie do rozmowy. Ciągle przy mnie siedzi, a gdy przychodzi pomocnik uzdrowiciela, z ulgą idę doprowadzić się do porządku.
🪄🪄🪄
Po kilku godzinach pamiętam częściowo co się wydarzyło. Zerwanie z Ginny, upadek ze schodów, pobicie, przebłyski płomieni. Nic konkretnego, co pozwala by połączyć puzle.
Co się stało z Ginny? Dlaczego jej matka wciąż przy mnie czuwa? Dlaczego oprócz jej, uzdrowiciela i asystenta, nie widziałem nikogo więcej?
Odpycham od siebie fakt że Gin uzależniła mnie od narkotyków, chodź nie pamiętam momentu gdy mi je podawała. Mam tak wiele pytań, ale wciąż milczę. Nie do końca wiem czy dlatego że boję się odpowiedzi i konsekwencji, czy tego że Molly w końcu wyjdzie i nie wróci.
Nastepnego dnia, zamiast rudowłosej kobiety pojawia się Ron. Uważnie lustrujemy się, jak byśmy oboje czekali, na reakcje tego drugiego. Przyjaciel w końcu siada przy łóżku, mierząc mnie badawczym spojrzeniem.
-Cześć.
-Cześć- wykrztuszam z siebie i nerwowo obejmuję się rękami.
Skubię materiał bandaży i spuszam wzrok na swoje kolana.
-Jak się czujesz?- pyta łagodnym tonem.
-W porządku.
Rozmowa jest dla mnie tak bardzo niezręczna i drętwa. Nie wiem co ze sobą zrobić i przepełnia mnie lęk. Przez całą noc obmyślałem różne scenariusze, gdy bezlitośnie męczyła mnie bezsenność. Dochodzę ciagle do tego samego wniosku; skoro jestem w świętym Mungu, wszyscy już wiedzą. Zmienia się tylko sceneria. Są wsciekli, zawiedzeni, obwiniają mnie, zrywają kontakt.
Jednak wciąż nic nie jest jasne, bo od momentu gdy odzyskałem przytomność, widziałem tylko Molly, która nie wydaje się być wściekła, a Ron nie wygląda na kogoś, kto miałby sie zaraz rzucić na mnie. Obu jednak okrywa smutek. Nic nie pokrywa się z moimi przewidzeniami. Ale nie ma tu innych, czy to znaczy że podzieliłem rodzinę Weasley'ów?
Jestem tylko zbędnym balastem, produkującym problemy i zwady.
Po raz kolejny udowadniam sobie że jestem nikim.
Czuję narastający uścisk w piersi, który staram się opanować, ale to trudne. Coraz ciężej mi oddychać.
-Malfoy pytał o ciebie- mówi nagle, a to rozprasza na moment macki nadchodzącego ataku paniki.
Unoszę na niego spojrzenie, nie kryjąc zaciekawienia. Czy odwiedzi mnie? Może on wyjaśni wszystko? Bo Weasleyów naprawdę nie mam odwagi pytać. Ale jak bym o niego pytał, czy nie zabrzmiało by to dziwnie? W końcu dla innych byliśmy dla siebie nikim. Nic nas nie łączyło i nie powinno łączyć.
Muszę przestać się do niego kleić niczym zdesperowany śmieć.
-Chciałby cię odwiedzić, ale moja mama nie jest pewna czy to dobry pomysł. Ukrywa cię przed światem, jak byś miał się zaraz rozpaść. Nie pozwoliła przyjść nikomu oprócz mnie, mówi że nie jesteś gotowy.
Wciąż milczę, zastanawiając się o co w tym wszystkim chodzi. W końcu przyjaciel postanawia zakończyć wizytę, zmęczony moim milczeniem.
-Przepraszam- mamroczę tak cicho, że nie słyszy mnie.
Wychodzi, a ja pozwalam sobie na żałosny płacz.
🪄🪄🪄
Moment gdy Draco w końcu wchodzi do mojej sali jest chwilą, gdy kilkanaście minut wcześniej uzdrowiciel oznajmia mi że nie mają już powodu, by dłużej trzymać mnie w szpitalu i jutro dostanę wypis.
Siedzę na parapecie zdretwialy od strachu. Bo jeśli wyjdę ze szpitala, to wrócę do domu, który dzielę z Ginny? Czy to piekło zacznie się od nowa, skoro każdy unika rozmowy na ten temat? I gdzie podziewa się rudowłosa?
Ostatnie sześć dni byłem odcięty od świata, zamknięty w tej małej izoladce, a moja wymiana z dań z Molly czy z Ronem nawet nie przypominała konwersacji. Co czeka mnie na zewnątrz?
-Harry?- blondyn staje obok mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu.
Jeszcze przez chwilę spoglądam na nieświadomych mugoli, mijających ukryty szpital świętego munga. W końcu patrzę na Malfoya.
-Jutro wychodzę -mówię cicho, ochrypłym głosem; rezygnuje z przywitania.
-Słyszałem. Chcesz się zatrzymać u mnie czy wolisz... Inne miejsce?- pyta, odgarniając mi grzywkę z oczu.
Jak mam się trzymać od niego zdala? Czy on nie rozumie że niszczę wszystko na swojej drodze?
-Ja... Mam swój dom.
-Harry, nie żartuj sobie.-patrzy na mnie uważnie, a widząc mój pytający wzrok, dodał- Nie pozwolę ci tam wrócić. Po za tym jest zamknięty ze względu na śledzctwo i zbieranie dowodów.
Przełykam gulę w gardle, zbierając w sobie wszystkie pokłady odwagi i w końcu pytam:
-Gdzie Ginny?
Zdezorientowany Draco przez chwilę patrzy na mnie, zanim odpowiada.
-Zbiegła, gdy tylko pojawiliśmy się na miejscu. Nikt z tobą nie rozmawiał?- marszczy brwi.
-Nie miałem odwagi pytać- uciekam wzrokiem.- wiem tylko tyle co powiedział mi uzdrowiciel.
-Oh, Harry- wzdycha zmartwiony i bierze mnie w ramiona.
Oddaję uścisk, pomimo wcześniejszego postanowienia. Czuję jak bardzo brakuje mi bliskości człowieka, a to że był to Draco, tylko sprawia mi większą przyjemność. Oprócz pani Weasley, Ron nie odważył się mnie dotknąć. Uzdrowiciela nie liczę, bo to była jego praca.
W moich oczach pojawiają się niechciane łzy i chwilę później znikają w materiale koszuli blondyna. Szloch wstrząsa moim ciałem.
-Zabiore cię do siebie. Tam zdecydujesz gdzie chcesz się zatrzymać. Jeśli chcesz rozejrzeć się za nowym domem, pomogę ci szukać- pronuje, gdy nieco się uspokajam.
Znowu nastaje chwila ciszy, którą przerwam.
-Co się wydarzyło? Nie wiele pamiętam.
-Nikt nie zna szczegółów. Wiadomo tylko że Ginny się nad tobą znęcała. Mamy dokumenty potwierdzające twoje obrażenia. Sprawa jest dość skomplikowana, bo nie mogą złapać Weasley by ją przesłuchać. Póki co, wszystko ma status utajniony, ze względu na możliwy rozgłos.
-A Weasleyowie?
-Nic na razie nie wiedzą. Uprosiłem ministra by chociaż Molly Weasley i Ron mogli do ciebie wejść. Jesteś pod ścisłą opieką ministerstwa do wyjaśnienia sprawy.
To tłumaczy ich zachowanie. Nie byli przy mnie dla mnie, tylko dla tego że byli wciąż nieświadomi.
-Chciałbym wszystko pamiętać-mówię powoli- dziury w pamięci mnie dobijają. Ale też nie wiem czy jestem gotowy. Co teraz ze mną będzie?
-Ministerstwo będzie się domagało, by użyć w tej sytuacji specjalnych zaklęć i eliksirów. Dobra wiadomość jest taka, że jeśli sobie zażyczysz, po wszystkim można znów ukryć te przykre wspomnienia.
-Zostanę sam- mamroczę, czując bolesny ucisk w piersi.
Unosi mój podbródek i patrzy mi prosto w oczy, czule głaszcząc mój policzek.
-Nigdzie się nie wybieram.
🪄🪄🪄
Draco siedzi wyprostowany z gracją przed drzwiami sali gdzie ma rozpocząć się przesłuchanie. Jesteśmy nieco wcześniej, ponieważ nie mogłę wytrzymać w jego domu z nerwów. Teraz też ledwo powstrzymuję się od krążenia w tę i z powrotem po korytarzu. Opieram się o ścianę, krzyżując ręce na piersi i zamkam oczy próbując zapanować nad łomoczącym sercem w piersi.
-Idę do toalety- mamroczę.
-Wszystko w porządku?- zatrzymuje mnie, marszcząc brwi- Nie chodzi tu o same wspomnienia, prawda?
-Nie powiedziałem Weasleyom, gdzie się zatrzymam. Nikomu nic nie mówiłem.
-Harry... Jesteś świadom że Ron i jego rodzina dzisiaj będzie na przesłuchaniu?- unosi brew.
-Zdecydowanie muszę do łazienki- wyduszam, powstrzymując nagle mdłości i ruszam szybko korytarzem.
Kilka minut później zwracam całe śniadanie jakie wymusił na mnie blondyn i czuję się jeszcze gorzej. Siadam na chwilę na podłodze, starając się uspokoić, ale dalej mi to marnie wychodzi.
Wiem, że dzisiaj oprócz odblokowania moich wspomnień i zeznań, będą również przesłuchiwani moi bliscy, przyjaciele, osoby które jakie kolwiek mają znaczenie w tej sprawie. Niby oficjalnie nie dostałem listy tych osób, ale i tak wiem kto będzie. Wypowiedzenie tego na głos uderza we mnie zdwojoną siłą.
-Merlinie jestem taki beznadziejny- mówię do siebie ze złością.- Dlaczego nie mogę być normalny?
Z Voldemortem dałem radę, a z Ginny miałbym sobie nie poradzić?
Ale tego potwora sam stworzyłem.
W końcu zbieram się w sobie, staję przed lustrem i wystraszył bym się samego siebie, gdybym tego odbicia nie widział już rano. Ogromne cienie pod oczami, papierowy odcień skóry. Przez ostatnie tygodnie dużo schudłem, ale to ostatni tydzień, w którym straciłem jeszcze więcej kilogramów, sprawił, że moja twarz wygląda na wychudzoną; moje policzki się zapadają, kości wystają. Nie pomaga to, że dręczy mnie bezsenność i poczucie winy.
Odruchowo dotykam boku, gdzie mogę wyczuć wyraźny zarys żeber. Powrót do normalności trochę potrwa.
Gdy już mam wychodzić zza rogu, słyszę że Draco z kimś rozmawia. Wychylam się dyskretnie i zerkam w tamtym kierunku, by zobaczyć ubranego w garnitur Zambiniego. Korytarz jest jeszcze pusty, więc nie mam problemu by ich podsłuchać.
-Jak się trzyma Harry?
-Nie jest z nim najlepiej, Blase. Nie rozmawia z nikim oprócz mnie, o ile to można nazwać rozmową. Dostałem sowę dziś rano od Weasleyów, czy wiem co się z nim dzieje, bo wracają do nich wszystkie sowy jakie mu wysyłają.
-W sumie to nie dziwię się, że nie chce mieć z nimi kontaktu. W końcu ruda pochodzi z tej rodziny.
-Nie o to chodzi Blase. Pomijając Ginevrę, całą rodzina Weasley'ów jest mu bliska odkąd rozpoczął Hogwart. Kocha ich jak swoją, ma tylko ich, a teraz to nieco skomplikowane i... Uhh chciałbym wiedzieć co mu siedzi w głowie.- wyjaśnił- Trochę obawiam się tego, czego się dowiemy na przesłuchaniu. Najbardziej dobija mnie to, że nic nie mogę zrobić, by było lepiej.
Zalega między nimi cisza i już mam wyjść z ukrycia, gdy odzywa się znów Blase.
-Jesteś pewny że chcesz się mieszać w tę sprawę? Wiem że jak ci zależy jesteś w stanie zrobić wszystko, ale nie którzy wciąż mają swój obraz twojej osoby. Mogą wziąć to za podlizywanie lub szukanie korzyści...
-Nie obchodzi mnie co myślą inni. To Harry ma ostatnie zdanie w tej chwili. Jeśli każe mi się wynosić, zrobię to. Ale najpierw zadbam by był już bezpieczny.
-Twoje decyzje psują ci renomę lodowatego dupka- żartuje Zambini.
Decyduję się w końcu wyjść z kryjówki. Kiwam głową Blease'owi, który siada na krzesłach przy ścianie. Ten odwzajemnia gest i posła mi pokrzepiający uśmiech. Odwracam wzrok. Draco posyła mi pytające spojrzenie, a ja wzdycham.
-Czuje się lepiej.
Skanuje mnie oceniającym spojrzeniem i sięga do mojego krawatu, poprawiając go. Nie cofa od razu rąk, spoglądając na mnie z błyskiem w oczach.
-Powinieneś częściej pożyczać koszule ode mnie. Dobrze w nich wyglądasz- mruczy cicho, tak abym tylko ja usłyszał.
Rumienię się.
-Harry! Nareszcie!- odsuwam się gwałtownie od blondyna i odwracam się do starszej kobiety.
-Witaj Molly.
-Martwiłam się! Żadnych wiadomości od trzech dni!- łapie mnie w mocny uścisk.
-Potrzebowałem odrobiny dystansu, przemyśleć pewne sprawy. Przepraszam- mamroczę w jej włosy, oddając uścisk.
-Gdzie się podziewałeś? Myślałem że jesteś na Grimmauld place, ale cię tam nie zastałem!- usłyszę przepełniony żalem głos najlepszego przyjaciela.
Za plecami pani Weasley stoi Ron, Hermiona i reszta Weasleyów. Jest nawet Fleur.
-Zatrzymałem się u Draco- odpowiadam powoli, gdy Molly odsuwa się.
-Dlaczego miałbyś...-krytyczny wzrok rudowłosego przeskakuje na blondyna, potem wraca do mnie. Marszczy brwi, myśląc intensywnie.
-Zaproponował mi pomoc, do czasu znalezienia nowego mieszkania.
-Ale to nie tłumaczy... My jesteśmy twoja rodziną, a on się nagle zaczął koło ciebie kręcić i...
Urywa gdy drzwi do sali otwierają się i na zewnątrz wychodzi Benjamin.
-Potter, chodź najpierw ty. Musimy ci objaśnić cały proces jeszcze raz. Potem zaczniemy przesłuchanie.
Kiwam posłusznie głową, starając zachować spokój. Robię zaledwie kilka kroków, gdy zatrzymuje mnie głos Hermiony.
-Jaki proces? O co chodzi Harry?
Nie odwracam się, ale zamykam oczy by odszukać w sobie odwagę, nie jest jej wiele.
-Potter zgodził się na przywrócenie wspomnień- odpowiada Huges, a ja ruszam szybko do drzwi, zanim miałbym szansę się rozmyślić.
🪄🪄🪄
-Eliksir pomoże przywrócić wspomnienia z momentu gdy nie był pan trzeźwy. Sprawdziliśmy jeszcze raz zaklęcia zastosowane na panu i niestety jest to oblivate, confundus i imperius.- tłumaczy główny uzdrowiciel ministerstwa-Po wszystkim może się pan czuć zdezorientowany, przebodźcowany, a w najgorszym razie może pan zemdleć i dostać wysokiej gorączki. Rozumiem że wciąż podtrzymuje pan swoją zgodę, tak?
Przytakuje sztywno, zaciskając dłonie na podłokietnikach.
Jak bym miał wybór.
-W takim razie zaczynamy.
Mężczyzna podaje mi fiolkę z czerwoną zawartością, którą ostrożnie biorę do ręki. Przez chwilę patrzę na nią bez słowa, aż w końcu wypijam ją za jednym razem.
Oprócz mnie, uzdrowiciela i mojego szefa, w pomieszczeniu jest również minister i jego drugi asystent, zastępujący Hermionę.
Przez chwilę nic się nie dzieje, a potem zostaję zaatakowany falą wspomnień. Zamykam oczy, starając się zapanować nad sobą, co jest trudne. Wspomnienia mnie miażdżą. Z moich ust wydobywa się niespodziewany bolesny jęk i nie mogę oddychać.
-W porządku, panie Potter?
-P-potrzebuje chwili- mamroczę.
Chwile trwa, nim uspokajam się. Staram się wepchnąć łamiące mnie emocje, gdzieś głęboko jak i szalejące myśli. Jestem blisko kolejnego ataku paniki i cudem się opanowuję. Muszę okazać męstwo, bo tego ode mnie wymagano.
-Możemy zaczynać- w końcu otwieram oczy, starając się utrzymać chłodny umysł.
Na załamanie czas przyjdzie później.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top