1
Nikt tak naprawdę nie pytał mnie jak radzę sobie po wojnie. Właściwie mało kto rozmawiał o przeszłości i każdy radził sobie w swój własny sposób.
Nie jestem też typem lubiącym narzekać lub zdradzać swoje czarne myśli. Nie sądzę, że mówienie o tym na głos coś zmieni; jedynie przysporzy mi nie potrzebnych spojrzeń i zmartwionych przyjaciół, którzy też mieli swoje problemy.
Jeśli czuje że coś mnie przerasta, zazwyczaj ukrywam się do póki nie przetrawiam wszystkiego i nie uspokajam się. W ten sposób poradziłem sobie ze śmiercią wielu bliskich mi osób podczas bitwy o Hogwart czy z faktem że umarłem i znów ożyłem. Bohater wojenny nigdy nie powinien okazywać słabości. Nigdy. Więc tak, samotność w chwilach słabości mi odpowiada.
Gdy wprowadzam się z Ginny do świeżo kupionego domu z ogrodem. Niektórzy mówią że w tedy jest lepiej, ale w tej sytuacji nie wiele się zmienia. Wciąż nie wiem jak sobie radzić z jej stanami depresyjnymi, a patrzenie na to sprawia mi ból.
-Czasami nie wystarczy być obok- mówi powoli Hermiona gdy jemy wspólny lunch, nie daleko ministerstwa.- kiedy czujesz że nie masz sił, pragniesz nie tylko by ktoś trzymał cię w ramionach, ale też podniósł z tobą to co cię przygniata.
-Ale co jeśli nie chce ze mną o tym rozmawiać? Czasami mam wrażenie jak bym mówił do ściany- wzdycham, bawiąc się makaronem- Czasami... Czuje jak by mi nie ufała.
-A może boi się otworzyć? Czasami myślimy że nikt nie chce nas słuchać, że to co czujemy nie ma znaczenia i zwyczajnie wydaje się nam że przesadzamy, chodź każdy ma prawo uważać że to dla niego za dużo. Może jeśli pokażesz że wcale tak nie jest...
-Hermiono ale jak? Wiesz że jestem ostatnia osobą która radzi sobie świetnie w takich sytuacjach i...
-Powiedz jej jak ty się czułeś podczas wojny i po niej, gdy codzienność się sypała...
-O czym ty...
-Harry, zapomniałeś że znamy się już prawie dziewięć lat i przeżyliśmy wiele. To że nie mówisz o tym co dzieje się w twojej głowie, to nie znaczy że nie zauważam...
-Nie wiem o czym mówisz Hermiono- przerwam jej i czuje dziwny uścisk w żołądku- mam się dobrze, nie mam żadnych problemów. Zabiłem Voldemorta, nikt nie próbuje mnie zabić, wyłapaliśmy prawie wszystkich śmierciożerców, zdałem owutemy i przeszedłem szkolenie na aurora z wyróżnieniem. Mam naprawdę super życie, nie mam na co narzekać. Chce sprawić żeby życie Ginny też było wspaniałe. Co w tym złego?
-Nic- poddaje się- chciałam tylko pomoc.
-To nie ja potrzebuję pomocy- burczę zirytowny i wstaję, po chwili kładąc na stół kilkanaście banknotów-to powinno pokryć nasz rachunek. Miłego dnia Hermiono.
🪄🪄🪄
Gdy wracam do domu, myślę intensywnie nad radą przyjaciółki. Wciąż wydaje mi się absurdalna. Nie wiem czy przez to że staram się oszukiwać wszystkich do koła co faktycznie siedzi mi w głowie, czy to, że jeśli ruszę przeszłość to będzie jak przerwanie tamy i utopię się pod natłokiem poczucia winy, bólu, niepokojąco przyspieszającego serca i oddechu na myśl o śmierci.
Tak, ignorowanie niektórych rzeczy zdecydowanie jest dużo pewniejsze, bez zbędnych przykrych niespodzianek.
Ale co jeśli ma to pomóc w jakiś sposób Ginny? Dla niej jestem gotowy zaryzykować wszystko.
🪄🪄🪄
Próby rozmowy są niezwykle niezręczne i beznadziejne w skutku. Czuję się tak bardzo zły na siebie i jestem sfrustrowany.
Ja, który uratowałem kamień filozoficzny, zabił bazyliszka, poradził sobie z dementorami, pokonał jednego z największych czarnoksiężników, a nawet samą śmierć... Nie potrafię uratować ukochanej osoby. Nie zasługuję na ten cały szacunek, nagrody i tytuły; nawet na moje własne nazwisko. W obliczu cholernej depresji jestem nikim.
Staram się połączyć karierę aurora z prowadzeniem domu i opieką nad Ginny. Każdego dnia łapię złoczyńców lub śmierciożercę, wracam do domu, ignoruje zmęczenie, robię kolację i przygotowuje posiłki na jutro dla Ginny, sprzątam dom, robię pranie i przytulam ją dopóki nie zaśnie w moich ramionach zapłakana lub kompletnie zesztywniała od nadmiaru negatywnych emocji. Siedzę na tej kanapie i marzę o rzeczywistości gdzie wszystko się wreszcie układa, gdzie Ja i Ginny jesteśmy szczęśliwi.
Dni przeradzają się w tygodnie, a potem w miesiące. Po pewnym czasie kłamstwa wychodzą z moich ust automatycznie. Do momentu gdy pojawia się przełom, nie koniecznie pozytywny.
Szef tego dnia awansuje mnie z młodszego aurora na pełnoprawnego aurora. Jego słowa bardzo mnie podbudowują i wydawają mi się ostatnimi czasy bardzo potrzebne. Jestem tak bardzo szczęśliwy i wdzięczny, że szef puszcza mnie wcześniej bym mógł odpowiednio uczcić awans. Wchodzę do domu i nigdzie nie mogę znaleźć Ginny, aż zaglądam do łazienki.
Jej zgięte nogi w kolanach wystawają nad brzegiem wanny. Pomieszczenie jest skąpane w kompletnej ciszy, a moja Ginny... Jej twarz znajduje się pod taflą wody. Oczy ma zamknięte, a twarz stara się utrzymać w wyrazie spokoju, chodź brakuje jej powietrza, aż w końcu otwiera usta by zaczerpnąć powietrza a nabiera tylko wody- jednak nie wynurza się. Nie zauważa mnie.
-Ginny!
Upadam na kolana przy wannie i jednym ruchem wyciągam ją spod wody. Zaczyna mocno kaszleć, gdy ja przerażony biorę ją w ramiona. Moim ciałem wstrząsa szloch, a łzy giną w jej rudych włosach.
-H-Harry- wyrzuca z siebie po chwili, zaciskając dłonie na moim bicepsie.
Jej głos wcale nie łagodzi sytuacji, a w moim wnętrzu nagle wybuchła złość.
-Co ty sobie myślałaś?! -krzyczę odsuwając się od niej by spojrzeć jej prosto w twarz- Jak mogłaś przez chwilę... Merlinie Gin- jej oczy wyrażają tak wiele emocji naraz, że brakuje mi słów, a złość znów przejmuje ból i strach- kocham cię, błagam nie zostawiaj mnie...
Znów tulę ją mocno, nie mogąc się uspokoić i a mój płacz nasila się. W kółko szeptam by mnie nie zostawiała.
🪄🪄🪄
Po sytuacji w łazience czuję wstyd i strach. Wstyd- bo na krzyczałem na osobę która potrzebuje pomocy i oparcia, a w dodatku byłem o moment od wykrzyczenia jej w twarz że jest egoistką.
Strach- bo o mało jej nie tracę. Zawiodłem ją, nie daję jej wystarczająco powodów do walki i do życia. Już dosyć wystarczająco jestem winny innych śmierci.
Z drugiej strony w Ginny coś się zmienia. Spędzamy pół nocy, rozmawiając o tym co dzieje się w jej wnętrzu. Gdy zasypia, czuwam nad nią, bo mam wrażenie że gdy przymknę oczy- coś mi umknie i stanie się coś bardzo złego.
Mimowolnie zasypiam wczesnym rankiem, a Ginny obudzi mnie dwie godziny później z lekkim uśmiechem na twarzy. Proponuje śniadanie, na co szybko się zgodzam.
Gdy znajduję się w biurze, marzę o dobrej czarnej kawie, na którą nawet nie mam czasu. Szybko siadam przy biurku, z nadzieją że nikt nie zauważy mojego spóźnienia i cicho przeklinam pod nosem widząc czekającą stertę papierów.
-Awans rządzi się swoimi prawami- usłyszę rozbawiony głos.
Unoszę głowę, a moje spojrzenie napotyka oczy Blase'a. Wywracam oczami, by po chwili położyć głowę na blacie.
Nagle rozlegają się miarowe kroki, a potem zadowolony głos Zambiniego.
-No nareszcie mnie odwiedziłeś! Długo ci to zajęło, nie mieli odpowiedniego dywanu, dla twoich drogich butów?
-Ciebie też miło widzieć, Zambini- ten głos mógłbym rozpoznać wszędzie.-A Potterowi co się stało?
-Za dużo ślizgonów w jednym pomieszczeniu- mamroczę, siadając prosto na krześle.
Na biurku Blase'a siedzi Draco Malfoy i trochę zazdroszczę mu tego, że co kolwiek by nie zrobił, biło od niego mnóstwo gracji i wdzięku. w ręce trzyma dwa kubki i jeden podaje właśnie mi. Dziękuję, lekko zaskoczony i szybko upijam łyk kawy, parząc sobie przez przypadek język.
-Dostał wczoraj awans- rzuca czarnoskóry, gdy sięgam do pierwszej teczki z papierami do wypełnienia.
-Znajdzcie sobie kogoś innego do obgadywania- burczę, czytając pierwsze zdanie i nie mogąc zrozumieć jego treści.
Czy z Ginny wszystko w porządku? A może skoczę na lunch do domu?
-Ktoś tu jest w nie sosie -parska złośliwie Blase.- Twoja dziewczyna nie była zadowolona nowiną? A może w czymś jej przerwałeś?
Zaciskam mocno palce na piórze prawie je łamiąc. Już mam odpowiedzieć coś niezbyt miłego, gdy odezwał się blondyn.
-Daj spokój Zambini, przyszedłem do ciebie po coś innego niż patrzeć, jak Potter traci nad sobą panowanie. Chociaż przyznam że jestem ciekawy, co jest w stanie ci zrobić, gdy wybuchnie.
Patrzę prosto w srebrne oczy, które wyrażają ciekawość i coś jeszcze czego nie umiem opisać. Spoglądam na drugiego ślizgona, który z nie chęcią sięga do dolnej szuflady swojego biurka i wyjmuje jakąś teczkę. Podaje ją Malfoyowi.
Obserwuję chwilę tę dwójkę zastanawiając się co kombinują.
Nie mogę zaprzeczyć że Zambini jest dobrym aurorem, bo pracuje nam się całkiem dobrze. Natomiast Draco pojawił się w gratisie. Przez pierwsze tygodnie byłem zirytowany że blondyn zanim zaczynał pracę w skrzydle szpitalnym ministerstwa (jest nowym obiecującym uzdrowicielem) przesiadywał u nas w biurze, aż przyzwyczaiłem się. Może czasami nawet wtrąciłem swoje trzy grosze do rozmowy. Ale nigdy nie widziałem żeby wymieniali się jakimiś dokumentami.
-Nie bądź taki wścibski Potter, bo ci urośnie nos od wtykania go w nie swoje sprawy- mówi beztrosko Draco, wstając.- Taki dobry auror, a nie potrafi najprostszych zaklęć maskujących.
Mrugam zaskoczony gdy wypowiada nie znane mi zaklęcie i po czym macha różdżką tuż przed moimi. Moja twarz delikatnie mrowi, a blondyn uśmiecha się zadowolony ze swojego dzieła.
Kiedyś może i zaniepokoiło by mnie że używa na mnie magii, ale teraz byłem pewny że po pierwsze; nie ma powodu by mnie atakować, a ja jego. Po drugie; nawet jeśli by miał mnie zaatakować, nie był by idiotą który atakuje aurora w biurze aurorskim.
Sięgam do szuflady gdzie trzymam lusterko i grzebień (który często przydawał się po akcjach w terenie) i zerkam na swoją twarz. Cienie pod oczami zniknęły jak i poszarzała że zmęczenia skóra. Jedyne co zdradzało moje złe samopoczucie był zmęczony wzrok.
-Dzięki- mówię cicho.
Malfoy nie odzywa się chwilę i przegląda teraz teczkę, z jak zwykle nieodgadnioną twarzą.
-Od stresuj się wreszcie, czymś innym niż rzucanie się na zbirów. Nie mam zamiaru co chwilę cię łatać. Ogarnij się Potter.-rzuca nagle.
-Martwisz się?- unioszę brew.
-Nie. To zalecenie twojego 'lekarza'- prycha i wychodzi nagle z biura.
Zmarszczę brwi, któryś raz z kolei zastanawiając się, co siedzi Draco w głowie. Wydaje się zawsze zdystansowany i chłodny, a czasami rzuca niespodziewanym komentarzem lub przynosi mi kawę jak dziś. Jestem kompletnie zdezorientowany i nie wiem co o nim myśleć.
-Nie próbuj go zrozumieć Harry. On tak po prostu ma- odzywa się czarnoskóry- Szkoda czasu.
Wzdycham głośno i wracam do papierkowej roboty, próbując odepchnąć od siebie jakie kolwiek myśli. Po chwili to działa, bo odrywam się z poczucia menancholi dopiero gdy dostajemy wezwanie.
Kilka godzin później, siedzę na kozetce u Malfoya, który oczyszcza moją rozwaloną brew.
-A mówiłem ci żebyś wyluzował -mruczy pod nosem.
-Był rozbrojony. Zaskoczył mnie -tłumaczę się.
Malfoy patrzy na mnie z uniesioną brwią, dając mi do zrozumienia, że moje tłumaczenie jest godne dziecka.
Może Draco ma rację i naprawdę potrzebuję czegoś by się odstresować.
Powoli w mojej głowie zaczyna układać się plan.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top