- 3 -

Akamaru zaczął szczekać zdradzając ich obecność, a kiedy postać zwróciła się w ich stronę, w świetle księżyca, które przebiło się przez gęste chmury, zalśniły wielkie, okrągłe, zimne oczy.

Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Kiba zaczął drzeć się wniebogłosy. Akamaru dalej ujadał. Naruto jęknął i, nim Sasuke się zorientował, rzucił się pędem przed siebie. Sasuke już chciał biec za przyjacielem, całkowicie ignorując Inuzukę, ale ten wczepił się w niego tak, że nie mógł się go pozbyć. Szamotał się z nim dobrych kilka chwil, nie zwracając uwagi na najbliższe otoczenie. Miał gdzieś, czy właśnie nakryli samego Kakuzu wykopującego głowę swego twórcy, Hidana, czy też wszyscy trzej mieli jakieś alkoholowe zwidy. To było nieistotne. Istotne było, że jego Naruto znikł mu z oczu i pognał przed siebie w ciemny las. Wiedział dobrze, że ten Młotek, kiedy jest w takim stanie, jest zdolny praktycznie do wszystkiego. Nawet wyskoczenia na środek drogi tuż przed pędzący samochód. A jeśli mu się coś stanie, to nie tylko sobie tego nie wybaczy, ale również nie wybaczy tego Kibie.

- Złaź ze mnie, debilu jeden! – darł się, próbując się od niego uwolnić.

- Ratuj mnie! Nie pozwól, aby on mnie dorwał! – jęczał Kiba, bliski histerii.

- Złaź, powiedziałem! – Sasuke oderwał w końcu jego dłonie od ubrania i wykręcił mu rękę. – Nic mnie nie obchodzi, co się z tobą stanie... - wysyczał mu prosto w twarz. W głowie miał tylko bezpieczeństwo Naruto, jednak, widząc panikę w jego oczach, zmiękł nieco. – Za mną! Pędem! – Pociągnął go w stronę, gdzie ostatni raz widział przyjaciela.

Pędził co sił w nogach, mając nadzieję, że obrał ten sam kierunek, co Naruto. Kiba biegł tuż za nim. Z resztą nie miał innego wyjścia, gdyż Sasuke cały czas trzymał go za rękaw kurtki. Akamaru nie odstępował ich na krok. Sasuke co raz nawoływał Naruto, jednak odpowiadała mu tylko głucha cisza.

- Już nie mogę... - Kiba jęknął i upadł na ziemię, kiedy wybiegli z lasu. Sasuke sam nie wiedział, jak udało im się znaleźć wyjście, nawet nie myślał o tym, gdzie biegną. Kierował się na oślep, z nadzieją, że gdzieś trafi na Naruto.

Sasuke przyglądał mu się, jakby dopiero teraz zrozumiał, że cały czas ciągnął tego idiotę za sobą. Akamaru opadł tuż przy swoim panie. Rozejrzeli się, starając znaleźć jakikolwiek znajomy punkt, aby móc ustalić, w jakim dokładnie miejscu udało im się wyjść z tego przeklętego lasu. Sasuke, mimo zdenerwowania, w jednej chwili rozpoznał charakterystyczny budynek urzędu miasta, a to znaczyło, że znajdowali się nieopodal osiedla, na którym mieszkał, a zarazem jakieś dwa kilometry od domu Kiby.

- Słuchaj – zwrócił się do Kiby. – Stąd sam już trafisz do domu. Ja wracam szukać Naruto.

- Ale tam jest... - Kiba struchlał.

- Zamknij tę swoją jadaczkę! Gówno mnie obchodzi, kto tam jest i co tak naprawdę widzieliśmy, o ile w ogóle coś widzieliśmy. Naruto błąka się gdzieś po tym lesie i nie mam najmniejszego zamiaru go tam zostawiać. Jeśli nie chcesz pomóc, to przynajmniej nie przeszkadzaj i spieprzaj do domu.

Wbiegł w ścianę lasu, nim Kiba w ogóle zdążył otworzyć usta. Był wściekły. Nie mógł uwierzyć, że zgubił Naruto. Jakim cudem ten Młotek dostał takiego przyspieszenia, że znikł mu z oczu? Cholerny Kiba! To wszystko przez tego kretyna! Gdyby nie on, nie biegałby teraz w deszczu, po ciemnym lesie jak kot z pęcherzem. Ogarniała go coraz większa wściekłość oraz strach o Naruto. Przecież ten Młotek naprawdę może zrobić sobie krzywdę. Niech on go tylko znajdzie, a już wybije mu pięścią z głowy wszelkie głupie pomysły.

-NARUTO! -krzyknął po raz kolejny.

Mokre, zimne ubranie lepiło mu się do ciała, we włosach miał pełno igliwia, a płuca i serce pracowały na najwyższych obrotach. Miał wrażenie, że przebiegł las wzdłuż i wszerz, a Naruto jak nie było, tak nie ma. Kilkukrotnie próbował się do niego dodzwonić, ale włączała się tylko poczta.

Wraz z upływem czasu zaczynał panikować coraz bardziej, a strach podpowiadał mu kolejne, przerażające scenariusze tego, co mogło się stać z jego przyjacielem. Przecież Naruto mógł już teraz znajdować się w rękach tego... Tego wariata włóczącego się po lesie z łopatą, który nie wiadomo, co mu zrobił. Albo mógł się po raz kolejny pośliznąć na mokrej ściółce i teraz leży gdzieś nieprzytomny lub połamany, nie wiedząc co zrobić. Równie dobrze może teraz w panice biegać po lesie i zgubić się w nim na dobre. W końcu lasy wokół Konohy były naprawdę rozległe i w zasadzie Sasuke nie miał zielonego pojęcia, co się w nich kryje. Nie wiedział nawet, jakie zwierzęta mają w nich swoje siedliska... A co jeśli mieszkały w nich jakieś drapieżniki? Każde kolejne takie wyobrażenie powodowało u niego ucisk w sercu. Ciągle wyrzucał sobie, że powinien był jakoś zatrzymać Naruto albo pobiec z nim... Sam nie wiedział, jak miałby to zrobić, skoro Kiba go powstrzymał, ale powinien był... W końcu tutaj chodziło o Naruto. O jego Naruto, na którym mu tak zależy...

Zaklął na cały głos, czując, jakby jego krtań się zaciskała, utrudniając złapanie oddechu, przez co musiał nawet na chwilę zwolnić marsz, a ostatecznie aż stanąć. Nie miał pojęcia, czy to ze zmęczenia, czy może przez strach o Naruto. Bez względu, jaka była tego przyczyna, nie zamierzał jeszcze odpuścić. Nie, dopóki nie znajdzie Naruto! Już miał ruszać dalej, ale zatrzymał go szelest dobiegający z zarośli tuż za jego plecami. Obrócił się gwałtownie z nadzieją, że za chwilę ujrzy wychodzącego z krzaków przyjaciela. Tylko tego pragnął – zobaczyć Naruto w jednym kawałku. Nawet przez moment nie przyszło mu do głowy, że to niekoniecznie musi być Naruto. Przecież w tym lesie był ktoś jeszcze. Ktoś, kogo tożsamości ani zamiarów nie znał...

Nasłuchiwał, wpatrując się uparcie w lekko poruszające się gałęzie. Wydawało mu się, że ta chwila trwała wieczność, mimo iż w rzeczywistości były to tylko sekundy. Wreszcie sam ruszył w stronę zarośli, a kiedy tylko zrobił pierwszy krok ruch w krzakach, się nasilił.

- Naruto – szepnął.

Wolał nie mówić niczego głośniej w obawie, że mógłby jeszcze bardziej wystraszyć chłopaka. Niestety nie usłyszał ani słowa odpowiedzi, dlatego ruszył pewniej w stronę zarośli. Rozchylił powoli gałęzie, które skrywały przed nim źródło hałasu i... omal nie został stratowany przez młodego jelenia lub średnich rozmiarów sarnę. Biorąc pod uwagę ciemność i to jak szybko spłoszone przez niego zwierzę uciekło, nie był w stanie ze stu procentową pewnością stwierdzić, co to było. Wypuścił ciężko powietrze, a iskierka nadziei, że udało mu się wreszcie znaleźć Naruto zgasła, pozostawiając po sobie coraz większe zmartwienie i rezygnację.

Co on mógł jeszcze zrobić? Nawet nie wiedział gdzie się dokładnie znajduje. Deszcz nie chciał przestać padać, robiło się coraz zimniej, a jego nerwy były w strzępach. Ale czy to miałoby wystarczyć, żeby zrezygnował z dalszych poszukiwań? Co to to nie! Tak, jak Naruto dzięki niemu dostał się do pierwszego składu ich drużyny, tak Sasuke nauczył się od tego Młota, żeby nigdy się nie poddawać. I bez względu na to ile przyjdzie mu szukać Naruto i tak go odnajdzie!

- Gdzie cię poniosło? — mamrotał pod nosem, przedzierając się przez kolejne chaszcze. - NARUTO! MŁOCIE JEDEN, GDZIEŚ TY POLAZŁ?! - Zadarł głowę, szukając pomocy w niebiosach. Jednak z ciężkich, czarnych chmur runęła na niego tylko kolejna ściana deszczu.

Sasuke wyjął telefon, ale zatrzymał się w pół ruchu. Ponowne dzwonienie nie miało sensu. Dochodziła już druga w nocy, czyli szukał go przez prawie godzinę. Dalsza bieganina również wydawała się bezcelowa. Nie miał nawet przy sobie żadnego źródła światła, więc równie dobrze mógł kręcić się w kółko albo samemu już wyjść w jakieś oddalone rejony lasu... Poza tym, jeśli Naruto upadł i stracił przytomność, mógł przechodzić tuż obok niego i go nie zauważyć.

Musi zadzwonić do Kushiny. Wzdrygnął się na samą myśl. Matka Naruto jest nieobliczalna i jeśli rzeczywiście coś się stanie Naruto, on będzie pierwszą ofiarą jej gniewu. W końcu odpowiadał za niego. Ale istniała przecież również możliwość, że Naruto wrócił do domu a on bez sensu naraża się na zapalenie płuc, a jeśli nie, to zorganizują poszukiwania na większą skalę.

Już miał wyszukać numer, kiedy jego komórka... padła.

- Kurwa! To jakieś żarty czy co?! - Niemal cisnął telefonem w otaczającą go ciemność. A ten wieczór zapowiadał się tak obiecująco.

Zrezygnowany, klnąc pod nosem, ruszył w kierunku wyjścia, a przynajmniej miał nadzieję, że obrał odpowiedni azymut. Musi jak najszybciej dostać się do domu. Musi odnaleźć Naruto!

Nie minęło więcej niż piętnaście minut, kiedy wydostał się z lasu niemalże w tym samym miejscu, co poprzednio zostawił Kibę. Przeskoczył ogrodzenie i ruszył prosto do swojego domu, żałując teraz, że rodzice wybrali się na przyjęcie do znajomych i wrócą dopiero wieczorem, a Itachi ma nocny dyżur. A jeszcze parę godzin temu tak bardzo cieszył się z ich wyjścia. Mieliby cały dom dla siebie, gdyż kolejną ich tradycją było, że noc po świętowaniu zawsze spędzali razem. Raz w domu Naruto, raz u niego i właśnie tym razem wypadało na niego. Wszystko tak dobrze się układało, dlaczego więc potoczyło się aż tak źle?!

Dopiero, jak wyciągał klucze, dotarło do niego, jak bardzo był zmarznięty. Ręce mu drżały i ledwo udało mu się wcelować w zamek. A może to nie tylko z zimna?

Przekroczywszy próg mieszkania, chciał zapalić światło, jednak przedpokój pozostał w ciemnościach. Spróbował ponownie. Nic.

- No jeszcze tego brakowało — warknął. Wyjrzał przez okno w salonie, ale latarnia na ulicy również się nie świeciła. Wyglądało to na grubszą awarię. - Kurwa!

Cały wszechświat był przeciw niemu. Wszystko, absolutnie wszystko poszło nie tak. Nie pozostało mu nic innego jak przebrać się w suche ubranie i ruszyć do domu Naruto. To była ostatnia iskra nadziei. A jeśli tam go nie znajdzie, to wróci do tego cholernego lasu i będzie go szukał nadal, nawet jeśli przyjdzie mu przeszukać każdy przeklęty centymetr tego terenu. Zajrzy do każdej dziury i pod każdy kamień, aż w końcu go znajdzie i wtedy już nigdy nie spuści z niego oka!

W łazience zdjął z siebie przemoczone rzeczy i wytarł się do sucha. Powinien wziąć gorący prysznic, ale nie było na to czasu. Jak znajdzie Naruto, wówczas będzie mógł zrelaksować się w kąpieli. Przewinął biodra ręcznikiem i ruszył do swojego pokoju. Wyjął z szafy pierwsze lepsze ubrania, rzucił je na łóżko i już miał podchodzić do komody po bieliznę, gdy zorientował się, że nie jest tu sam...

Pierwsze co do niego dotarło to fakt, iż okno w jego pokoju jest otwarte. Pamiętał, że wychodząc, zostawił je uchylone, chcąc przewietrzyć pokój, ale teraz było otwarte na oścież i przez to do pokoju wpadał zimny wiatr muskając jego nagą skórę. Wzdrygnął się, choć nie był pewien, czy to za sprawą tego właśnie uczucia... Rozejrzał się, zaniepokojony, wokół siebie, obawiając się zrobić chociażby krok. Wstrzymał oddech. Czy to możliwe, że ten psychol z lasu przylazł za nim aż tutaj i, kiedy on sam był w łazience, wdarł się do jego pokoju przez okno?

Nie zdążył się nawet zastanowić nad taką ewentualnością, gdyż jego uszu dobiegł charakterystyczny szelest towarzyszący poruszaniu satynowej kołdry... Obrócił się gwałtownie w stronę łóżka, do którego do tej pory był odwrócony plecami, jednak zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, już leżał powalony na ziemi, a na jego biodrach ktoś siedział. Wszystkie jego mięśnie się napięły i po raz kolejny tego wieczoru ogarnął go przemożny strach. Strach nie tylko o siebie, ale i o to, że nie będzie mógł kontynuować poszukiwań, że nikogo nie zawiadomił, a wcale nie był taki pewny, czy Kiba zrobi to za niego... Zamachnął się rękami i starał się poderwać do siadu, aby zrzucić napastnika. Pierwsze uderzenie minęło się z celem. W panice nie ocenił odpowiednio odległości, więc musiał ponowić cios. Tym razem mu się udało.

- Za co?! – Usłyszał w odpowiedzi na swoje uderzenie i w jednej chwili zamarł.

Znał ten głos. Znał go jak żaden inny. Dopiero terazpodniósł wzrok na osobę, która na nim siedziała. Wcześniej przez zszargane nerwynawet nie spojrzał na napastnika i zareagował instynktownie, ale teraz... Terazspoglądał na twarz, którą tak bardzo chciał ujrzeć. W pokoju ciągle byłociemno, ale nie miał wątpliwości, że patrzy na Naruto. Tesame sterczące we wszystkie strony włosy, które teraz były jeszcze bardziejpotargane niż zwykle. Ta sama mocno zarysowana szczęka. Ten sam kształt nosa.Te same usta ułożone w lekki uśmiech pełen ulgi, którą poczuł ich właściciel nawidok przyjaciela. Te same oczy, w których mimo ciemności Sasuke zdołałdostrzec błękitny niczym niebo w pogodny dzień kolor. I wreszcie te same bliznyna policzkach. Nie było mowy o pomyłce – to był jego Naruto.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top