*28*

Trzeci rozdział na dziś.


Zayn

Mężczyzna podał mi adres, gdzie Niall spędził ostatnie tygodnie. Była to prywatna klinika na obrzeżach miasta. Nie była jakoś specjalnie popularna, wiec łatwo utrzymał tajemnice o tym, że nie zginął.

Od razu z chłopakami wsiedliśmy do samochodu. Liam prowadził. Jazda zajęła nam kilkanaście długich minut. Przez całą podróż milczałem. Starałem się uprzątnąć swój umysł, pozbierać myśli.  Chłopaki chyba to rozumieli, ponieważ nie męczyli mnie  pytaniami. Byłem im za to wdzięczny.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, wysiałem z samochodu jako ostatni. Chłopcy musieli na mnie poczekać. Wciąż byłem niezdecydowany. Nie wiedziałem czy dam rade spojrzeć na mojego nieżyjącego męża i nie wybuchnąć płaczem. Wydawało mi się to trudnym zadaniem. Nikt mnie nie poganiał. Wysiadłem i weszliśmy do budynku.

Mężczyzna w garniturze zjawił się chwilę po nas i spotkaliśmy się w środku. Zaprowadził nas pod właściwą salę. Zdziwiłem się widząc, że kieruje się do jednych drzwi na końcu korytarza. Nigdzie nie było napisane, że to kostnica. Zapukał i zajrzał do środka.

- Już są. - powiadomił mężczyzna.

Zostawił uchylone drzwi i wycofał się. Ruszył korytarzem do wyjścia. Niepewnie pchnąłem drzwi. To co zobaczyłem momentalnie ścięło mnie z nóg.

Na łóżku leżał Niall. I nie był on nieżywy. Patrzył na mnie z błyskiem w swoich niebieskich oczach. Uśmiechnął się, a ja nie potrafiłem nic innego zrobić jak stać i przyglądać się oniemiały. Dopiero dłoń Liama popchnęła mnie do przodu. Chłopaki byli w takim samym szoku co ja.

Blondyn był blady i ledwo co wyróżniał się od białej pościeli. Ale żył!

- Witaj Zayn. - odezwał się wesoło. - Nawet nie wiesz ile czekałem, aby cię ujrzeć.

- Ty... żyjesz? - wydusiłem z siebie.

- Nie czytałeś listu? - zdziwił się. - Prosiłem Toma, aby je wysyłał...

Poszedłem bliżej i poczułem jak po moich policzkach spływają łzy. Nie kontrolowałem tego. Usiadłem na brzegu łóżka i przytuliłem się do drobnego ciała. Zamknąłem oczy i wdychałem znajomy zapach. Tak mi cholernie tego brakowało.

- Kocham cię, Niall. - szepnąłem.

- Zaraz mnie udusisz Zayney. - zaśmiał się krótko.

Gdy go puściłem, usiadłem prosto. Nie odsuwałem się daleko. Chciałem mieć go przy sobie. Najlepiej w ogóle nie wypuszczać go ze swoich ramion. Ręką odgarnął włosy z moich oczu. Czarne kosmyki były już za długie i przydałoby się je podciąć, ale przez ostatnie wydarzenia nie zawracałem sobie głowy takimi szczegółami.

- Też cię kocham. - odpowiedział i spojrzał na moją szyję, gdzie wciąż było widać siny ślad po linie. - Dlaczego ty...

- Chciał się zabić. - odparł Liam. - Myślał, że umarłeś. Wszyscy tak myśleliśmy.

- W ostatnim liście napisałem, że ze mną już jest lepiej i chciałbym się spotkać. Nie wysyłałem starych listów... Tom... on musiał się pomylić, to on zanosił listy pod wasze adresy. Musiałem pomylić koperty, gdy zamieniałem listy i... Jezu! Przecież ty mogłeś zginąć! - zawołał.

Podniósł się z łózka, próbując wstać. Przez jego twarz przeszedł cień bólu. Chyba do końca się nie wyleczył, ale odepchnął moją rękę, która chciała go zatrzymać. Opuścił nogi na podłogę i spojrzał na chłopaków, na końcu  zerkając na mnie.

- Jestem takim idiotą... - westchnął wpatrując się w podłogę.

- Nie mów tak. - złapałem go za dłoń, pocierając kciukiem jej wierzch.

- Wszystko zrobiłem nie tak jak chciałem. Zawaliłem. Nigdy bym sobie nie wybaczył, jeśli zrobiłbyś sobie krzywdę, rozumiesz? - niebieskie tęczówki utkwił w mojej twarzy.

- Już nigdy coś takiego się nie powtórzy. - obiecałem. - Mam już ciebie i niczego więcej nie potrzebuję.

- Nie mogłem pozwolić ci, abyś do mnie przyszedł zaraz po tym wydarzeniu. Ludzie Yasera ciągle  polują na mnie. Wiedzą, że nie zginąłem. Ale twój ojciec trafił już do więzienia. Policja go nie puści. Nawet z pieniądze. Chciałem tylko, byście byli bezpieczni.

- I spisałeś się, frytko. - powiedziałem wycierając łzy. - Byłeś dzielny i uratowałeś ich. Ja zapewne bym sobie nie poradził.

- Porozmawiamy w domu? - zapytał, zeskakują z łóżka.

- Nie powinieneś teraz odpoczywać? Przecież widzę, że wciąż z tobą nie za dobrze.

- Będziesz mógł zaopiekować się mną w domu. Mam dość tego miejsca. - przyznał szczerze.

- Wszystko wraca do normy. - zauważył Harry.

Jak dotąd żaden z chłopców się nie odezwał. Pozwolili nam spokojnie porozmawiać. Zapewne gdy wrócimy do siebie, zasypią blondyna pytaniami, ale ich uprzedzę.

- Trzeba zająć się firmą. Nie mogę leżeć bezczynnie. - powiedział blondyn. - Kto teraz w niej siedzi?  Wiecie ile to strat?

- A ty znowu o pracy. - przewróciłem oczami. - Koniecznie musimy wybrać się na długie wakacje. Przez ostatnie dni w firmie w ogóle nie wychodziłeś z gabinetu.

- Nie mamy na to czasu, Zee. - westchnął. - Musimy odkupić udziały w firmie. Należała tylko do nas. Teraz te czterdzieści procent ma jakiś facet, którego nawet na oczy nie widziałem.

- Nonsens. - zaśmiałem się. - Właśnie przed tobą stoi. Ja je kupiłem, Ni.


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top