*10*
Zayn
Na parking wjechał srebrny samochód Nialla. Już miałem wysiadać z samochodu, ale postanowiłem zaczekać na niego. Musimy dziś omówić szczegóły naszego następnego wyścigu. Tamten był nieważny. Jaki byłem szczęśliwy, kiedy jeden z moich ludzi podesłał mi tamto nagranie. Niall nie miał już żadnej wymówki, aby odwlec to spotkanie. Chciałem załatwić to jak najszybciej. Każdy dzień spędzony bez tego blondyna przy sobie był dniem straconym. Tęskniłem za nim okropnie. Wiedziałem, że w głębi duszy on również, ale nigdy się do tego nie przyzna. Jest strasznie uparty, nigdy nie przyzna mi racji. Kolejny wyścig miałby rozwiązać nasz spór.
Wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki i schowałem je do kieszeni. Poprawiłem swój krawat, przeglądając się w lusterku. Jak zwykle nienaganny wygląd. Jedyną wadą, jaka wciąż rzucała się w oczy to podłużna rana, którą zrobił mi Niall. Dotknąłem ją opuszkami palców, zaczęła się już nieco goić. Poprawiłem włosy i jeszcze raz spojrzałem na srebrne auto, którego nie było już na swoim miejscu. Gdzie on znów pojechał?
Spojrzałem w lewo i zauważyłem pojazd, który szukałem. Właśnie przejeżdżał obok mnie, bardzo powoli. Za kierownicą jednak nie było mojego blondyna, a siedział Louis. Przywitał się, pokazując mi środkowy palec. Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Zanim zdążyłem wysiąść, on odjechał. Spojrzałem w stronę wejścia do firmy.
Kilkanaście metrów przede mną zauważyłem Nialla. Szedł powoli, ze spuszczoną głową, lekko się garbiąc. Wysiadłem szybko z samochodu, zamknąłem go i ruszyłem truchtem w jego stronę. Zdążyłem jeszcze złapać tę samą windę i wsiadłem zaraz za nim. Złapałem go za rękę. Odskoczył ode mnie i posłał nienawistne spojrzenie. Dopiero teraz odwrócił się do mnie przodem. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, lecz mnie uprzedził.
- Dzięki za niezapomniany wieczór. - powiedział oschle, spoglądając na czubki swoich butów. - Chcesz się podpisać? - postukał palcem w gips.
- Co ci się stało? - oderwałem spojrzenie od białego gipsu i zapytałem, chwytając jego brodę w dłoń. - Ktoś cię pobił?
- Nie, pośliznąłem się w łazience, nie widać? - mruknął, uciekając spojrzeniem na bok.
- Kto? - chciałem dowiedzieć się, kto go tak urządził. Osobiście skopię im dupę.
Niall miał być nietykalny. Nikt nie miał prawa się do niego zbliżać, dotknąć nawet palcem. Blondyn strącił moją rękę, którą wciąż trzymałem na jego twarzy. Odsunął się nieco wgłąb windy.
- To już zachodzi za daleko, Niall. - westchnąłem. - Ja naprawdę z całych sił starałem się dotrzymać tej obietnicy z tym pozabijaniem się nawzajem, ale ja tak nie mogę.
- A ja wręcz przeciwnie. - dodał od razu. - To już nie był pierwszy raz, jak mi to zrobiłeś. Dawałem ci szansę, ale już dłużej nie mogę. To koniec Zayn, zapamiętaj to sobie.
W tym samym czasie winda się zatrzymała i Niall przechodząc obok mnie, wysiadł z niej. Zrobiłem to chwilę po nim. Jak co dzień zaszliśmy do Chloe, która miała dla nas dokumenty. Kobieta spojrzała tylko na blondyna. Chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Chyba już ją nic nie zdziwi.
- Tym razem był to chyba duży tygrys. - dodałem, uśmiechając się.
Chciałem jakoś sprowokować Nialla do rozmowy. Pamiętam jeszcze tę wymianę zdań, po tym jak zrobił mi podłużną kreskę na twarzy. Tym razem chyba nie miał nastroju do kłótni. Bąknął coś pod nosem i zabrał ze sobą tylko jedną teczkę. Skierował się do swojego gabinetu. Zamknął za sobą drzwi i zapanowała cisza.
- Słyszałam, że napadli wczoraj kogoś wieczorem w ciemnej uliczce. Jakiś mężczyzna znalazł pięciu młodych mężczyzn i zadzwonił po pogotowie. Myśli pan, że wśród nich był pan Horan? - zapytała szeptem kobieta.
- Londyn jest niebezpieczny po zmroku. Wiele podejrzanych osób kręci się po mieście. Trzeba uważać. - powiedziałem zamyślony. - Niall raczej nie zapuszcza się w tamte okolice, chyba... - westchnąłem.
- To już wszystkie dokumenty. - powiedziała i podała mi dwie teczki. - I przyszły rozliczenia dla pana Horana.
Podniosła się z biurka i ruszyła w stronę gabinetu blondyna.
- Ja je wezmę. - zawołałem. - Kilka dokumentów do przejrzenia więcej nie robi mi różnicy.
Uśmiechnąłem się i ze wszystkimi teczkami ruszyłem do siebie. Usiadłem na fotelu i wykonałem jeden telefon do podwładnego. Nie miałem ochoty dziś na kolację firmową. Niech odbędzie się beze mnie. Gdy tylko skończyłem rozmowę, mój telefon rozdzwonił się ponownie. Na wyświetlaczu zauważyłem numer Stylesa. Odebrałem go i przyłożyłem do ucha, co było złym pomysłem. Szybko odstawiłem na bezpieczną odległość urządzenie, czekając aż krzyki po drugiej stronie słuchawki się wyciszą. Słuchałem wszystkiego cierpliwie. Gdy mój rozmówca skończył, powiedziałem jedynie, że rozumiem. Kazałem mu, aby poinformował wszystkich członków naszego gangu o nocnym spotkaniu. To była najpilniejsza sprawa w całym dzisiejszym dniu.
Do końca dnia przejrzałem wszystkie dokumenty. To był chyba najpracowitszy dzień w mojej karierze. Przeważnie się obijałem, czym denerwowałem Nialla. Wstałem od biurka i podszedłem do okna. Szklana powierzchnia zajmowała całą ścianę. Przez nią widziałem ulice Londynu. Założyłem swoją marynarkę, którą wcześniej przewiesiłem przez oparcie fotela i zabrałem dokumenty. Wszystkie teczki zostawiłem u Chloe, która była pod wrażeniem tak szybkiego zwrotu. Upewniła się tylko, że niczego nie brakuje i na dziś byłem wolny. Wyszedłem z firmy i wsiadłem w samochód. Była dopiero osiemnasta, więc pojechałem do siebie.
Zaparkowałem na podjeździe i skierowałem się do dużego budynku. Jeszcze kilkanaście dni temu mieszkał ze mną Niall. Teraz ten dom wydaje się dla mnie za duży. Jest cichy i pusty. Otworzyłem kluczem drzwi i wszedłem do środka. W sypialni pozbyłem się marynarki i butów wraz z krawatem. Zabrałem czystą bieliznę i poszedłem wziąć zimny prysznic. Nie ma nic lepszego po ciężkim dniu, jak orzeźwiająca kąpiel. Wyszedłem z kabiny i opasałem się ręcznikiem wokół bioder. Usłyszałem dzwonek swojej komórki. Nawet na chwilę nie można mieć spokoju... Wyszedłem z łazienki i przeszedłem do salonu. Za mną zostawały mokre ślady stóp, ale się tym nie przejąłem. Złapałem za urządzenie i odebrałem. Słysząc głos Nialla po drugiej stronie nieco się zdziwiłem. Przysiadłem na brzegu kanapy i czekałem na to, jaką ma do mnie sprawę. Okazało się, że nie może stawić się na firmowej kolacji i pytał się, czy się na niej zjawię. Obecność jednego z nas była obowiązkowa. Myślałem, że chłopak tam się zjawi, nigdy nie opuszczał takich wydarzeń. Wyjaśniłem mu, że nie ma mnie w firmie i dzisiejszej nocy będę zajęty. Jedynie przeklął, nazwał mnie głupkiem i się rozłączył. Jego zachowanie nieco mnie rozbawiło. Niech się teraz sam martwi o firmę.
Odłożyłem komórkę na stoliczek i podniosłem się z kanapy. W przedpokoju usłyszałem kroki. Nikogo nie powinno tu być. Włamywacz? O tej porze? Dłonią odszukałem pistolet, który znajdował się we wnęce kanapy. Podszedłem cicho do wyjścia. Jakaś postać zajrzała do środka i już po chwili leżała na ziemi z lufą przystawioną do skroni.
- P-pan Malik? - wyjąkał młody chłopak i przekręcił głowę, aby na mnie spojrzeć.
- Kurwa! Kendrick! Mówiłem ci tyle razy, abyś nigdy tu nie przyłaził! - warknąłem, podnosząc się z niego.
Musiałem przy tym śmiesznie wyglądać. Bez ubrań, tylko przepasany różowym ręcznikiem w kwiaty i Glockiem w ręku. I tak wygląda poważny boss londyńskiej mafii?
- Pana Stylesa coś opętało! - ożywił się nagle i podniósł z ziemi. - Zebrał wszystkich i nikomu nie pozwala wyjść z budynku. Chodzi z bronią w ręku i nią wymachuje. Postrzelił nawet Zacka! Zupełnie mu odbiło!
Popatrzyłem na niego przez chwilę i westchnąłem. Styles musiał mieć bardzo poważny powód, by się tak zachowywać. Nie chciałem, aby Harry powystrzelał mi wszystkich ludzi.
- Daj mi pięć minut i zaraz tam pojedziemy. - poinformowałem go na szybko.
Chłopak pokiwał głową, na znak, że rozumie. Stał pod ścianą i nawet się nie ruszył. Szybko poszedłem do sypialni i założyłem zwykłe jeansy i biały t-shirt. Po kilku minutach byłem już gotowy. Wziąłem czarne BMW i razem z Kendrickiem pojechaliśmy w stronę opuszczonych magazynów.
Wysiałem z samochodu i nie czekając na chłopaka, znalazłem się w budynku. Harry mierzył z pistoletu w łysego faceta, który przed nim klęczał. Pozostali stali w zwartej kupie i wyglądali blado, jakby mieli za chwilę zemdleć.
- Co ty odwalasz, Styles? - zapytałem, znajdując się przy nim.
Chwyciłem za broń, którą oddał mi bez najmniejszego sprzeciwu. Popatrzyłem na niego chcąc wyczytać coś z jego twarzy.
- Wczoraj, banda tych śmieci napadła na Louisa! - warknął po czym zwrócił się do reszty. - Czego kurwa nie rozumiecie w tym, że Louis Tomlinson i Niall Horan to dwie osoby, których nie możecie tknąć nawet palcem?!
- Są naszymi wrogami? - powiedział jakiś młody chłopak, a raczej zabrzmiało to jak pytanie.
Na pierwszy rzut oka widać było, że był nowy. Oni jak zwykle nie potrafią trzymać się reguł. Wymierzyłem w niego i strzeliłem obok, bardzo blisko niego. Dzieciak wystraszył się i zamilkł. Tak było o wiele lepiej. W całym budynku panowała grobowa cisza.
- Więc może od początku, co się stało? - zapytałem i popatrzyłem na przyjaciela.
- Wczoraj spotkałem się z Louisem. Zapowiadała się przepiękna noc, tylko my dwaj. Kiedy miało już do czegoś dojść, on nagle stwierdził, że wszytko go boli i nie możemy robić ,,tego'', no wiesz... - zaczął powoli tłumaczyć, a ja miałem ochotę parsknąć śmiechem. - I nici z seksu, a to wszystko przez tę ósemkę!
- Dziewiątkę. - odezwał się łysy facet.
- Ósemkę! Dla mnie już jesteś martwy! - wysyczał Styles. - Twoje nieszczęście, że jesteś łysy i Lou ciebie jedynego zapamiętał.
Pokręciłem z politowaniem głową. Cała ta sytuacja była komiczna. Może trochę żałowałem Nialla, ale sam się prosił wchodząc na mój teren, tak samo Lou i reszta.
- Nie śmiej się. - teraz Styles spojrzał się na mnie, przeszywając tym lodowatym spojrzeniem na wylot. - Ostatnio to ty płakałeś w mój rękaw po tym, jak miałeś celibat, tylko przez to, że zjadłeś Niallowi jego frytki!
Uśmiech powoli zniknął z mojej twarzy. Spojrzałem na wszystkie zebrane tu osoby. Gang od siedmiu boleści. Tylko zobaczą pistolet i srają po gaciach. Tacy groźni... Nie wiem skąd oni się tu wzięli.
- To jeszcze raz. - westchnąłem, wychodząc na przód. - Nawet nie ważcie spojrzeć się na Nialla i Louisa, tych dwoje jest nietykalnych, rozumiecie? Resztę możecie i pozabijać.
- Tak! - wszyscy zgodnie odpowiedzieli chórem.
- Skoro tak, to zmiatać mi stąd! - zawołałem i spojrzałem na rannego chłopaka. - Stop! Zabierzcie jeszcze ze sobą Zacka, ktoś mógłby podrzucić go do szpitala? Tak? Cudnie. - uśmiechnąłem się i teraz zwróciłem do przyjaciela. - To witaj w moim świecie, Harry. Chodź, pójdziemy się napić, a najlepiej zapić wszystkie smutki, co ty na to? Upijemy się, będzie fajnie...
- Jesteś najlepszym przyjacielem, wiesz? - zaśmiał się i zaczęliśmy kierować się do wyjścia.
Nikogo oprócz nas w magazynie nie było. Wszyscy rzucili się do wyjścia, o mało co się nie zabijając. Chyba bali się, że zmienię zdanie. Dziś miałem nawet dobry dzień.
&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top