*06*

Niall

Nareszcie nadszedł piątek. Nie było żadnych ważnych spotkań, konferencji ani tony dokumentów do przejrzenia. Tak powinien wyglądać każdy dzień. Od godziny piętnastej zacząłem się nudzić. Wszystkie papiery przejrzane, podpisane. Nawet Malik mnie dziś nie denerwował, co uznałem za duży plus. Widziałem go tylko raz od rana. Stał wtedy przy biurku Chloe i składał swój podpis na jakiś kartach. Nie odezwałem się do niego ani słowem. Był dupkiem. Powinienem go jak najszybciej zabić. Tak by było prościej. Nie musiałbym oglądać tej jego roześmianej twarzyczki z samego rana, nie słyszałbym tego jego dźwięcznego śmiechu. Zayn Malik tak by po prostu zniknął z mojego życia. Czy to nie było by piękne? Jakby tak się zastanowić...

- Można? - drzwi od biura otworzyły się bez pukania.

O wilku mowa. Zayn dupek Malik we własnej osobie. Wpierw ujrzałem jego głowę, dopiero później wyłonił się w  całej okazałości. Poprawił swój idealnie dopasowany garnitur i podszedł bliżej. Posłałem mu lodowate spojrzenie. I dobry nastrój poszedł się jebać. Gdy tylko na niego spojrzałem, straciłem chęci do życia. Czego on znów ode mnie chce?

- Przyszedłem oddać ci kluczyki do samochodu. - powiedział, jakby czytając mi w myślach.

Jak gdyby nigdy nic usiadł naprzeciwko mnie po drugiej stronie biurka. Odłożył przedmiot na blat i wpatrywał  się we mnie  jak w obrazek. Nachyliłem się nad meblem, odbierając swoją własność.

- Jak miło z twojej strony. - wypaliłem, chowając kluczyki do kieszeni. - Zawsze miałeś lepkie rączki?

- To co będzie z tą obiecaną kawą? - zignorował moje pytanie i posłał mi swój jakże charakterystyczny uśmiech.

To w nim się zakochałem. Zawsze na mnie działał, aż mi nogi miękły, ale nie teraz. Odwróciłem od niego swój wzrok. Bałem się, że jeśli będę przyglądał się za długo to przepadnę. Byłem tego niemal w stu procentach pewien. Pieprzony Malik. Niech zdechnie. Może mógłby ktoś zabić go za mnie? Ktoś by mnie wyręczył, ale to by było oszustwo. To ja miałem go dopaść i pozbawić życia. Taka była umowa między nami, chora, ale zawsze umowa. Zawsze dotrzymuję danego słowa.

Wyciągnąłem portfel z kieszeni marynarki i chwilę czegoś w nim szukałem. Wyjąłem kilka funtów i położyłem na blat stołu.

- Co to? - spytał marszcząc brwi.

- Możesz kupić sobie za to kawy za nasz dwóch. Do widzenia Zayn. - odparłem i podniosłem się z fotela.

Na dzisiaj praca skończona. Podniosłem jeszcze swoją teczkę z ziemi i ruszyłem w stronę wyjścia. Kątem oka zauważyłem, jak Malik również się podnosi. Był już całkiem blisko mnie. Szarpnąłem za klamkę i z impetem otworzyłem drzwi, uprzednio odsuwając się bardziej w bok. Zayn oberwał z nich w nos. Spojrzał się na mnie z mordem w oczach. Złapał się za twarz i tylko z ruchu jego warg wyczytałem przekleństwa, które niemo wypowiadał.

- Ups, przepraszam. Nie wiedziałem, że również wychodzisz. - zaśmiałem się pod nosem i dałem susa za drzwi.

Nie chciałem myśleć co zaraz mi za to zrobi. Pozostawiłem tym razem drzwi otwarte, jednak on nie wychodził. Nie mógł się zdecydować. Gorzej niż z babą w ciąży. Najpierw się pcha do wyjścia, a teraz zmienia zdanie. Cóż... Nie moja sprawa. Jak dla mnie, to może sobie siedzieć w biurze i 24/7, byleby w swoim gabinecie.

Pożegnałem się z Chloe i skierowałem swoje kroki w stronę windy. Przywołałem ją i chwilę czekałem. Gdy w końcu się pojawiła, wszedłem do niej. W ostatniej chwili ktoś włożył rękę między zamykające się drzwi, które otworzyły się ponownie. Do środka wszedł nie kto inny, jak szanowny pan Malik. Uśmiechnął się pod nosem, ale nawet na mnie nie spojrzał. Było źle. Bardzo źle. Już chciałem wysiąść z windy, kiedy złapał mnie za kołnierz koszuli i przygniótł do ściany. Teraz już nie było ucieczki. Zostałem sam z tym psychopatą na powierzchni mniejszej niż dwa metry kwadratowe. Pięknie.

- Dokąd się pan wybiera, panie Horan? - warknął mi nad uchem, a na moim ciele momentalnie pojawiła się gęsia skórka.

- Byle jak najdalej od ciebie, panie Malik. - odpowiedziałem mu.

- Gdybyś  nie był taki uparty, znów nosiłbyś moje nazwisko. - kontynuował po chwili. - Ja naprawdę tego wszystkiego żałuję, Ni.

- A ja nie. - odpowiedziałem i przyznaję, że to kłamstwo.

Byłem zły na siebie, a powinienem na niego. To wszystko jego wina. To przez niego wszystko wygląda tak, a nie inaczej. Sam jest temu wszystkiemu winny, a wydaje mi się, że to ja najwięcej cierpię z tego powodu.

Zagryzłem dolną wargę i popchnąłem go, uwalniając się. Ten się jednak tym nie przejął. Złapał mnie za krawat, przez co niemal się nie udusiłem. Chciał mnie zabić w firmie? To było wbrew umowie! Mógł mnie zabić wszędzie, ale nie w firmie i nie przy ludziach, chociaż członkowie naszych gangów się nie liczą. Nasza wspólna firma była terytorium neutralnym.

- Niezłe posunięcie Malik, a teraz puszczaj! - warknąłem.

- Nie chcesz iść ze mną na kawę? To sam cię na nią zaciągnę, jak psa na smyczy, koteczku! - mruknął.

Nie chcesz mnie puścić, tak? Zobaczymy, kto będzie bardziej tego żałował. Bez ostrzeżenia wgryzłem mu się w rękę. Usłyszałem tylko głośne przekleństwo. W jego oczach widziałem łzy. Kurwa... Chyba jednak przesadziłem.

Widok smutnego Zayn'a łamał mi serce. Nie było nic gorszego. Ale to nie zmienia faktu, że go zabiję! Zrobię to, obiecuję! Chciałem go przeprosić, ale po chwili się opamiętałem. Zasłużył. Zdecydowanie na to zasłużył.

- Cholera jasna! - warknął, uderzając pięścią w ścianę windy.

Podskoczyłem wystraszony. Teraz to się dopiero bałem. Zabije, zamorduje... Zajebie mnie na miejscu. To było pewne, tak samo jak Kopernik nie żyje.

- Niall... - westchnął cicho, zdecydowanie za cicho.

Ledwo co go usłyszałem. Jak można było w tak szybkim czasie się opanować?! To chyba niewykonalne, a przynajmniej tak mi się wydawało.

- Nie wiem już co mam zrobić. Mam cię błagać na kolanach, Ni? Chcę tylko porozmawiać z tobą, wiesz na który temat. Tylko jedna rozmowa. - powiedział błagalnym głosem.

Czy powinienem się zgodzić? Jego piękne brązowe oczy były pozbawione blasku. Zawsze błyszczały, gdy chłopak się śmiał. Uwielbiałem widzieć go szczęśliwym. Dzięki temu żyłem. A teraz? Eh... Bałem się tej rozmowy. Bałem się, że mu ulegnę, że mu jak zwykle wybaczę. Nie chciałem tego. Nie mogłem mu tego po prostu zapomnieć.

- Nie. - odpowiedziałem krótko.

- Niall, proszę cię. - ponowił próbę i zbliżył się do mnie o kilka kroków.

Trzymał się jednak na dystans. Widziałem, jak się waha. Winda zatrzymała się z charakterystycznym dźwiękiem. Drzwi się rozsunęły. Musieliśmy już wysiąść.

- Wygraj dzisiejszy wyścig a dam ci te pięć minut rozmowy. Więcej nie będziesz miał takiej szansy.  - odpowiedziałem na koniec i jako pierwszy wysiadłem z windy.

Nie obejrzałem się za siebie. Nie musiałem. Byłem przekonany, że na twarzy mulata pojawił się szeroki uśmiech. Był zadowolony, ale nie wiedział, że dziś i ja startuję w tym wyścigu. Znam Zayn'a jak własną kieszeń. Pokonanie go będzie bardzo proste.


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top