12
Bakugo
Przeciągnąłem się lekko i popatrzyłem na moje zjebane osiedle z rana. Na przeciwko mojego okna, jakaś baba na balkonie kłóciła się z dzieckiem, że ma wypieprzać do szkoły. A już na innym ktoś palił sobie i wieszał pranie. Przyglądałem się dalej, jakiś obsraj dach usiadł na kogoś parapet i się zesrał, pijany dziad kręcił się pod blokami tuląc się do słupa, a drugi szczał na kogoś samochód. Kirishima bijący się z trójką jakichś gości dosyć blisko naszego domu, dziwka wychodząca z bloku do pracy, czyli norma... czekaj...co? Mój wzrok znów zatrzymał się na Kirishimie
-o rzesz ja pierdole!-odłożyłem ze stuknięciem szklankę na parapet i wybiegłem z domu na szybko ubierając buty. Oni go zabiją! Biegłem najszybciej jak mogłem prawie wywracając się ze starych dużych schodów. Jednym ruchem chciałem otworzyć drzwi jednak spotkał mnie nieprzyjemny upadek, gdy z impetem wjechałem w drzwi by wyjść ale zapominając że trzeba nacisnąć klamkę. Złapałem się za głowę która i tak mi napierdalała. Uspokój się...cicho....musisz do niego biegnąć...musisz go uratować. Świat mi cały wirował tak jak kiedyś, gdy byłem w wesołym miasteczku z moim idiotą. Ogółem cała "randka" skończyła się tym, że rzygałem do kosza, a on klepał mnie po plecach. Powoli się podniosłem i tym razem naciskając klamkę pobiegłem do mojego chłopaka, który nie miał szans z trzema takimi ludźmi na raz. Zwłaszcza, że mają broń za paskiem i teraz tylko się nim bawią. Byli dosyć daleko jednak przyspieszyłem każda minuta, że będę tam szybciej to większa szansa dla Kiriego, że przeżyje. Widziałem już go, jego podbite oko, krew sączącą się z nosa, jak i z rozciętej wargi. Jednak nie mogłem powiedzieć, że po prostu dał się bić jak na walkę nie fer trzech na jednego dobrze sobie radził. Jednak w tym wypadku powinien dawno uciekać.
-ej! Do cholery to chyba mnie szukacie!-krzyknąłem głośno biegnąc do nich. Na twarzach napastników pojawił się uśmiech, a u Kiriego tylko grymas widocznie nie chciałbym się w to mieszał, ale przecież to po mnie szukają!
-no no! Ile mamy czekać -zaśmiał się-mam nadzieje, że przyszedłeś z kasą -popatrzył na mnie puszczając dłoń idioty i waląc go mocno w brzuch, przez co się zgiął kaszląc
-zostawcie go! To ja jestem dłużny - warknąłem podbiegając i waląc go w twarz z pięści-nie macie prawa go dotknąć! Won!
-ooo...-przetarł policzek i popatrzył na mnie -pokazujesz pazurki? Chcesz się zabawić? Trzeba było od razu mówić -ustawiłem się gotowy na jego atak jednak nikt się nie spodziewał, że będzie grał nie fer....a może każdy o tym wiedział od początku? Wyciągnął broń i z uśmiechem wycelował -nie masz kasy ? Cóż to zginiesz za długi ~ a twój chłopaczek od razu po tobie -zaśmiał się nim cokolwiek zrobiłem pociągnął za spust, a później poczułem....ból
///
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top