Może kiedyś...Właśnie teraz
Chciałam zdążyć na mikołajki, ale się nie udało. Mam nadzieję, że poczujecie klimat tej historii, polubicie ją i może podzielicie się ze mną emocjami i wrażeniami po przeczytaniu. Przed wami Może kiedyś...Właśnie teraz. Miłej lektury:)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nieznajomi w nocy... wymieniając spojrzenia,
Rozmyślając w nocy,
Jakie były szanse, byśmy dzielili miłość
Zanim noc się skończy.
W przedświąteczne dni wszystkie drogi prowadzą do jednego, najważniejszego miejsca – do domu. Gdziekolwiek człowiek się znajduje, myśli uciekają tylko tam, do tych starych, tak dobrze znanych murów, do pokoi, które widziały najważniejsze momenty naszego życia, do skrzypiących schodków, których zawsze starało się uniknąć, ale to nigdy się nie udawało. Nawet znajdując się w najpiękniejszym miejscu na świecie, w świątecznym czasie myśli się o swoim mieście, w którym nie sposób się zgubić, o ulicach, którymi przechodziło się setki razy, o mijanych domach i ludziach, którzy mieszkają w nich do dziś, o starej ławce znajdującej się pod tym ogromnym drzewem w parku, gdzie zawsze słychać śmiech dzieci. Święta zmuszają do przemyśleń o dniu wczorajszym i jutrzejszym, o tym co minęło i dopiero nadejdzie, o ludziach, którzy odeszli i o tych, którzy niedługo pojawią się na świecie, o nas samych, o tym kim byliśmy i kim jesteśmy teraz. Myślami uciekamy do domu, miejsca, w którym samotność nie istniała, a kubek z parującą herbatą był lekarstwem na wszystkie smutki...
***
Przedzierał się przez tłum ludzi idących w stronę peronów, z których odjeżdżały pociągi we wszystkie strony. Rozglądał się dookoła, zmierzając tak naprawdę do nikąd. Przez wielkie okna widział lampki świąteczne, którymi przyozdobiono całe miasto, które teraz powoli powinno zasypiać, ale najwyraźniej dziś wszyscy mieli zamiar dotrzeć do domu i nikt nie patrzył na wielki zegar zawieszony na ścianie. Uśmiechnął się, widząc jakąś rodzinę z dziećmi, które znudzone czekaniem urządziły sobie pościg, kręcąc się między spieszącymi się ludźmi.
Nie miał pojęcia, co teraz zrobić. Wiedział, co powinien, ale na samą myśl o tym, że wsiądzie zaraz do pociągu i później będzie musiał tłumaczyć wszystkim, co się stało, zrobiło mu się niedobrze. Miał jeszcze co najmniej trzy pociągi, które dowiozą go do celu, więc nie musiał się spieszyć. Mógł pokręcić się po dworcu, poprzyglądać przechodniom i pasażerom. Zrzucił kurtkę i usiadł, opierając się o jedną ze ścian. Z tego miejsca miał dobry widok na cały dworzec, który niedługo miał zacząć pustoszeć. Przysłuchiwał się muzyce granej przez młodego chłopaka, który pewnie korzystając z przerwy świątecznej, chciał sobie trochę dorobić. Grał jakąś znaną melodię, której nie mógł rozpoznać, dopóki starsze małżeństwo nie przystanęło nieopodal i nie zaczęło nucić i podśpiewywać pod nosem słów słynnego Strangers in The Night. Wiecznie żywa klasyka na tą klasyczną, przedświąteczną noc. Miał jakieś drobne w kieszeni, więc postanowił, że kiedy w końcu przestanie się lenić i zdecyduje wstać i pójść kupić sobie ciepłą herbatę, podzieli się z tym nastolatkiem swoimi pieniędzmi.
Kolejki do kas stawały się coraz krótsze, a na tablicy wyświetlało się coraz mniej połączeń, gdy usłyszał pełen zawodu jęk. Rozejrzał się za właścicielem tego smutnego dźwięku i dostrzegł samotnie stojącego chłopaka, wpatrującego się w tablicę przyjazdów i odjazdów. Nie widział jego twarzy, ale z łatwością mógł się domyślić, że jest załamany, a jego ostatni pociąg odjechał. Patrzył, jak nieznajomy zaczyna chodzić w tą i z powrotem, wydeptując sobie stałą ścieżkę, która doprowadzała go ciągle w to samo miejsce przed tablicą. Odchrząknął cicho, nie wiedząc, po co w ogóle chce to zrobić, ale najwyraźniej trochę mu się nudziło i chciał oderwać myśli od męczącego tematu.
– Przepraszam – odezwał się na tyle głośno, by nieznajomy chłopak wyraźnie go usłyszał. Jak na zawołanie ten obrócił się w jego stronę z pytającym wyrazem na twarzy. – Stało się coś?
– Tak – odparł krótko, po raz kolejny obracając się w kierunku coraz to uboższej tablicy odjazdów i przyjazdów pociągów oraz autobusów.
– Może mógłbym ci jakoś pomóc? – zaoferował wspaniałomyślnie, chociaż domyślał się, że nie ma takiej mocy sprawczej, by nagle jakiś super pociąg dowiózł nieznajomego do miejsca, do którego chciał dotrzeć jeszcze dziś.
– Nie wydaje mi się, chyba że masz samochód i jedziesz właśnie w stronę Holmes Chapel – stwierdził zmęczonym głosem, po czym kopnął leżący u swoich stóp plecak i usiadł obok niego na podłodze.
– Przykro mi, ale samochodu brak, mogę jedynie podzielić się swoim towarzystwem, jeżeli zapowiada się, że będziesz musiał tutaj poczekać.
– Taa – westchnął. – Wolałbym podwózkę, ale towarzystwo też się przyda.
– Co za entuzjazm, powinienem się obrazić, ale daruje ci tym razem – zażartował, wywołując nikły uśmiech u nieznajomego.
– Przepraszam, ostatnio nie jestem zbyt dobrym kompanem do rozmów i żartów, więc nie bierz tego do siebie – przeprosił od razu, zerkając na niego kątem oka.
– Nie ma sprawy, ja też dziś nie tryskam optymizmem, więc razem możemy zachowywać się jak aspołeczne zrzędy. Co ty na to?
– To całkiem miła propozycja, chyba ją rozważę – stwierdził chłopak, a po chwili wyciągnął w jego stronę dłoń. – Jestem Harry.
– Louis, miło mi – uścisnął jego dłoń, uśmiechając się do niego pogodnie. Nie chciał odstraszyć jedynej osoby, z którą mógł dziś zamienić kilka słów. – Więc jedziesz do Holmes Chapel tak?
– Tak, miałem jechać, ale ostatni autobus w tamtą stronę odjechał kwadrans temu, więc będę musiał czekać do rana. A ty?
– Och jadę do Doncaster, mam jeszcze kilka pociągów, więc nie przejmuję się za bardzo – wyjaśnił, wzruszając lekko ramionami.
– Do Doncaster, czyli dzieli nas Park Narodowy Peak District – zauważył z małym uśmiechem, rozpinając ciepłą kurtkę.
– Tak, faktycznie. Wracasz na święta do domu? – zauważył, jak blady jest Harry i stwierdził, że niedługo chyba nadejdzie odpowiednia pora na kupienie herbaty i rozgrzanie się choć trochę.
– Taki mam plan – odpowiedzi chłopaka były zdawkowe i krótkie, ale mimo to nie biła od niego niechęć do rozmowy. Może po prostu taki był jego styl bycia.
– Zaplanowałeś sobie trochę późny powrót, już jutro święta – nie chciał wyjść na wścibskiego, ale kto wraca do domu na ostatnią chwilę?
– Wiem, tak naprawdę wcale nie miałem tam jechać, to wyszło dość spontanicznie i najwyraźniej to od początku był zły pomysł. Powinienem zostać w mieszkaniu i nie zawracać nikomu głowy.
– Powrót do domu na święta nigdy nie jest złym pomysłem, daj spokój Harry. Nie znam cię, ale na pewno tak nie myślisz – powiedział pogodnie, szturchając lekko ramię chłopaka, który spojrzał na niego zaskoczony tym swobodny gestem. Można by stwierdzić, że zbyt swobodnym, jak na dwóch nieznajomych.
– Uwierz mi, to jest zły pomysł, ale na razie nie chcę o tym rozmawiać – zakończył szybko temat domu. To, że coś jest nie tak, było boleśnie oczywiste i jasne. – Więc o której jedziesz do swojego Doncaster? – zagadnął go szybko, zmieniając temat.
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, pewnie mógłbym jechać zaraz, ale teraz kiedy spotkałem tak miłego kompana, poczekam jeszcze trochę. Może miałbyś ochotę na filiżankę herbaty? – zapytał z nadzieją, że Harry okaże się herbacianą osobą, która ma ochotę wyjść z tego mało przytulnego miejsca choć na moment.
– Filiżanka gorącej herbaty to chyba najlepsze, co mogłoby mnie dziś spotkać – powiedział zielonooki z westchnieniem ulgi, ale widząc groźne i rozbawione zarazem spojrzenie Louisa, dodał szybko – oprócz spotkania ciebie oczywiście. To zdecydowanie było najlepsze, co mnie spotkało. Jesteś na pierwszym miejscu.
– Celne spostrzeżenie Harry... jak masz w ogóle na nazwisko? – zapytał szatyn, wstając z twardej i mało wygodnej podłogi. Otrzepał swoją kurtkę i założył ją na siebie, chcąc ochronić się przed grudniowym, zimowym powietrzem. Nie otrzymując odpowiedzi, spojrzał na chłopaka, który nadal siedział na swoim miejscu i wpatrywał się w niego ostrożnie. – Coś nie tak?
– Nawet nie wiem, kim jesteś i mam podać ci swoje nazwisko?
– Nie proszę cię o podanie numeru konta w banku, tylko o nazwisko, ja mogę ci powiedzieć. Jestem Louis Tomlinson z Doncaster.
– Nie bądź tak dramatyczny – prychnął chłopak, podnosząc się z trudem i krzywiąc się przy tym nieznacznie. – Jestem Harry Styles z Holmes Chapel. Teraz pasuje?
– I to jeszcze jak chłopaku z gwiazdorskim nazwiskiem – mrugnął do niego okiem i chwycił jego plecak, zarzucając go sobie na ramię. – Od razu uprzedzam, nie mam zamiaru cię okraść, ale chyba jesteś nie w formie, więc pomogę ci trochę.
– Czuję się świetnie – mruknął Harry. – Sam mogę nieść swój plecak, nie jestem dziewczyną, więc oddawaj.
– Gdzie twoje maniery? A wydawałeś się taki grzeczny – pokręcił głową, udając zawód i oburzenie w tej samej chwili. – Chodź, chodź i nie marudź.
– A gdzie twoja torba? Wracasz do domu bez niczego? – zainteresował się chłopak, idąc obok niego powoli.
– To jest naprawdę długa historia, może ją dziś usłyszysz.
– Chcesz mi powiedzieć, że oboje mamy kiepskie historie do opowiedzenia i unikamy ich jak ognia, ale koniec końców i tak wszystko sobie powiemy, jak w słabym filmie? – zapytał z błyskiem w oku młodszy.
– Coś w tym stylu, ale hej, dlaczego jak w słabym filmie? Może nasze historie są ambitne, melodramatyczne i świąteczne, to nie brzmi jak coś słabego – wtrącił obronnym tonem, chcąc sprowadzić rozmowę na nieco swobodniejsze tony, miał dość przejmowania się i zamartwiania, szczególnie teraz, kiedy jak na złość wszędzie dookoła widział zakochanych w sobie ludzi, obejmujących się I śmiejących, a atmosfera świąt działa już chyba na każdego w tym mieście.
– Ambitny, świąteczny melodramat brzmi zdecydowanie jak coś słabego, nie chciałbym tego oglądać.
– O spójrz, może wstąpimy tutaj. Mają otwarte do dwudziestej czwartej, więc będziemy mieli gdzie posiedzieć. O której masz jutro autobus? – otworzył drzwi, przepuszczając Harry'ego przodem i nie czekając na jego odpowiedź.
– Mam zamiar jechać pierwszym, czyli o piątej rano, to daje mi naprawdę dużo wolnego czasu.
Gdy weszli do środka, uderzyło w nich przyjemne ciepło, a do ich nozdrzy dotarł zapach cynamonu i czekolady. Miejsce było idealne, by spędzić tam zimowy, mroźny wieczór, ale też całą noc, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Nie mógł się doczekać, by napić się czegoś pysznego i zjeść może jakieś ciastko. Odkąd wyszedł z domu, nie miał niczego porządnego w ustach i był naprawdę głodny. Zajął miejsce przy oknie, oddalone od pozostałych stolików i spojrzał na Harry'ego, który powoli zdejmował kurtkę i odwieszał ją na oparcie fotela, na którym po chwili usiadł.
***
– Czyli jesteś na ostatnim roku studiów tutaj w Sheffield tak? – zapytał Louis po godzinie rozmowy o całkowitych głupotach, takich jak ulubione zespoły, najgorsze komedie romantyczne i najbardziej żenujące momenty w życiu.
– Tak, studiuje grafikę komputerową – przytaknął Harry, biorąc mały łyk herbaty – A ty czym się zajmujesz?
– Jestem tłumaczem, nudny, pospolity zawód, nic szczególnego. Jesteś pewny, że nie chcesz czegoś zjeść? Jesteś blady, nie chcę, żebyś mi tutaj zemdlał – przez cały czas obserwował młodszego chłopaka i był coraz bardziej zaniepokojony. Oprócz tego, że Harry był uroczy i mógł zawrócić w głowie każdemu, wyglądał słabo.
– Na pewno. Nie jestem głodny, ale za to ty masz wielki apetyt – wypomniał mu, wskazując na puste talerzyki na stole.
– Bardzo śmieszne, my starzy ludzie potrzebujemy więcej pożywnego jedzenia niż wy młodziki. Jeszcze wspomnisz moje słowa dzieciaku – pogroził mu palcem, nareszcie wywołując cichy śmiech chłopaka. – Już myślałem, że nigdy się nie zaśmiejesz. W ciągu naszego wspólnie spędzonego czasu powiedziałem już tyle głupot, a ty byłeś ciągle poważny.
– Przepraszam – mruknął speszony. – Tak jak mówiłem, ostatnio nie jestem najlepszym towarzystwem.
– Nie przepraszaj – poklepał go po dłoni i zamarł, wyczuwając, jak chłodna jest skóra chłopaka. – Jest ci zimno?
– Nie, dlaczego pytasz? To dlatego, że nie zdjąłem czapki?
– Co? Nie, nie, ale w sumie, mógłbyś ją zdjąć, tutaj jest bardzo ciepło.
Zamarł, widząc, jak chłopak opiera głowę na dłoniach i wpatruje się w blat stolika z całkowitym przygnębieniem na twarzy. Nie miał pojęcia, co powiedział, ale najwyraźniej przed chwilą coś się stało. Niewiele myśląc, wyciągnął dłoń i zsunął błękitną czapkę z głowy Harry'ego. Nadal nie wiedział, o co chodzi, chłopak miał długie, ciemne, lekko kręcone włosy. Były śliczne i pasowały do niego idealnie.
– Hej – zaczął cichym głosem – masz naprawdę piękne włosy, takie dziewczyńskie, trochę jak z bajki, ale pasują do ciebie jak ulał, aż chciałby się ich dotknąć. A wiesz? Nawet sobie na to pozwolę.
Pogłaskał chłopaka po głowie, odsuwając się po chwili, bo jednak nie chciał być oskarżony o naruszenie prywatnej przestrzeni. Spojrzał na swoje dłonie i zamarł, w jednej trzymał czapkę, a w drugiej garść włosów. Popatrzył szybko na loczka, który podniósł głowę i wpatrywał się w niego wyczekująco. Powoli odłożył czapkę na stół, nie wiedząc, co zrobić z drugą dłonią i tym, co w niej trzymał. Ułożył rękę na blacie, podnosząc wzrok na Harry'ego, który wyciągnął swoją i delikatnie musnął chłodnymi palcami jego dłoń. Zaskoczony tym niespodziewanym dotykiem, przysunął się bliżej i złączył ich palce, ściskając mocniej szczupłą dłoń Harry'ego. Włosy mogły wypadać z wielu powodów, jednak nie wiedząc czemu, miał w głowie jeden scenariusz, ten najgorszy i zapewne najbardziej prawdopodobny.
– Teraz chyba powinienem opowiedzieć swoją ambitną, melodramatyczną, świąteczną historię prawda? – zapytał Harry po przeciągającej się chwili milczenia pomiędzy nimi, podczas której było słychać tylko cichą melodię mniej znanej świątecznej piosenki.
– Cóż, nie musisz tego robić, jeżeli nie chcesz, ale wydaje mi się, że jako dwóch nieznajomych, którzy pewnie nie spotkają się już nigdy, moglibyśmy być ze sobą szczerzy – stwierdził delikatnym głosem, nie chcąc przestraszyć loczka, który już wyglądał, jak spłoszone zwierzątko.
– Dobrze... tak, myślę że masz rację, ale moglibyśmy już stąd pójść? Chciałbym się przewietrzyć.
– Oczywiście – podniósł się szybko, puszczając dłoń Harry'ego. Nie wiedząc co zrobić z włosami chłopaka, po prostu wsunął dłoń do kieszeni.
– Nie musisz już jechać do domu? Minęło kilka godzin, chyba nie chcesz, żeby uciekł twój ostatni pociąg – przypomniał mu Harry, kiedy tylko wyszli na zewnątrz, a zimne powietrze owiało ich twarze.
– Nie, nigdzie się nie spieszę, ale ty może zadzwoniłbyś do domu i dał znać, że wszystko z tobą w porządku?
– Nie ma takiej potrzeby i tak nikt nie wie, że przyjadę, a zresztą mój telefon jest rozładowany, więc i tak nie miałbym jak zadzwonić.
– No cóż, dobrze Harry Stylesie w takim razie pospacerujmy po nocnym Sheffield i podzielmy się swoimi sekretami, ale może najpierw, wstąpimy do tego sklepu, kupię nam kilka babeczek na później.
Usłyszał tylko cichy śmiech Harry'ego i jakieś słowo, które brzmiało jak łasuch. Nie obejrzał się za siebie, ale wiedział, że chłopak powoli idzie za nim. Od dawna nie posiadał tego uczucia pewności, że ktoś będzie zawsze z nim, niezależnie od tego, co by zrobił, czy powiedział. To było głupie i niedorzeczne z jego strony, polubienie nieznajomego, który o poranku zniknie z jego życia, jak Kopciuszek z balu o północy. Mimo tego nie potrafił nie uśmiechnąć się na myśl o Harrym Stylesie, dziwacznym nieznajomym, którego poznał w przedświąteczną noc.
***
– To zastanawia mnie od jakiegoś czasu – zaczął Harry, gdy spacerowali jedną z głównych ulic w centrum. – Co tutaj robisz Louis? Jesteś z Doncaster, więc powinieneś teraz być w domu razem ze swoją rodziną. Nie masz żadnego bagażu, co oznacza, że nie byłeś tutaj długo, bo nie wziąłeś nawet ubrań na przebranie i nie jesteś samotny. Masz obrączkę na palcu, więc ktoś na pewno na ciebie czeka – wymieniał, podkreślając każde zdanie, wskazując kolejno na swoje palce. – Więc co robisz o tej porze w Sheffield Lou?
– Dużo czasu zajęło ci wywnioskowanie tego wszystkiego – zauważył beztroskim głosem.
– Nieprawda, obmyślałem już, czy jesteś więźniem, który właśnie skończył odsiadywać wyrok, albo może uciekłeś ze szpitala psychiatrycznego i nie masz się gdzie podziać. Przez chwilę do głowy wpadł mi pomysł, że w tajemnicy przyjechałeś odwiedzić swoją kochankę, by dać jej prezent świąteczny, a teraz musisz wrócić do domu, ale wydaje mi się, że żaden z moich pomysłów nie jest właściwy.
– Myślałeś, że przyjechałem do kochanki? – obrócił się gwałtownie i szedł tyłem, wpatrując się w Harry'ego, który nawet nie starał się ukrywać uśmiechu. – Za kogo ty mnie masz?
– Cóż za tajemniczego faceta, którego poznałem na dworcu – odparł z zadowoleniem młodszy. – A tak serio, to przecież pewnie nie byłbyś jedynym gościem, który odwiedza kochankę. Jesteśmy tylko ludźmi no nie?
– Jesteś idiotyczny i teraz mnie wkurzyłeś, wiesz? – powiedział nerwowo szatyn, obracając się i idąc szybkim krokiem przed siebie.
– Hej, przepraszam dobra? – loczek dognił go, sapiąc ciężko, tak jakby biegł kilkanaście metrów, a nie kilka kroków. – Wcale tak nie myślałem ok.? Jestem w fatalnym nastroju, miałem okropny dzień i... i moje życie nie należy obecnie do najlepszych na świecie. Normalnie na pewno byś mnie polubił i dobrze by się nam rozmawiało, więc przepraszam. Nie idź dobrze? Chyba, że chcesz już wracać do domu, wtedy nie będę cię zatrzymywał. Obiecuje, że nie będę już więcej pytał o to, dlaczego tutaj jesteś, masz moje słowo – wpatrywał się w Louisa z nadzieją malującą się w szmaragdowych oczach, wyciągnął w jego stronę rękę i z zaskoczeniem zauważył, że mężczyzna podchodzi do niego i chwyta go pod ramię.
– Dobra, chodźmy już lepiej na ten świąteczny spacer Styles, a w międzyczasie możesz mi opowiedzieć o sobie coś więcej. Wiesz, jakiś wstęp do ambitnej, melodramatycznej świątecznej historii.
– Och o mnie? Cóż to będzie zwyczajny i nudny wstęp, nie wiem, czy nie zepsuję całej opowieści.
– Jestem pewien, że nie będzie tak źle, jak sądzisz – posłał mu pokrzepiający uśmiech. – No dalej, zamieniam się w słuch.
– Dobra, więc jestem z Holmes Chapel, mam starszą siostrę Gemme, która jakiś czas temu wzięła ślub i urodziła córeczkę, mała ma na imię Bianka i jest uroczym dzieckiem. Jestem jej ojcem chrzestnym i właśnie ze względu na nią nie chciałem jechać do domu na święta, ale też z jej powodu zdecydowałem się jednak pojechać, ale o tym później. Mój tata zmarł, kiedy byłem dzieciakiem i to kolejny mały powód, dla którego nie chciałem spędzać tegorocznych świąt w domu. Moja mama jest cudowna, ale przejmuje się nawet najmniejszymi drobnostkami. Studiuję grafikę, ale to już wiesz. Jestem sam, żadnych związków i miłości na horyzoncie.
– Faktycznie całkiem pospolita historia.
– Heeej – jęknął oburzony Harry, szturchając lekko ramię Louisa. – Otworzyłem się przed tobą, a ty mnie oceniasz?
– Dobrze, już dobrze, nic nie mówię – uniósł dłonie, poddając się od razu.
– Idziemy gdzieś w konkretnym celu? – zapytał młodszy, zerkając na szatyna, który westchnął głośno, wpatrując się w zimowe, grudniowe niebo z pojedynczymi gwiazdami rozświetlającymi ciemność.
– Nie, maszerujmy po prostu przed siebie. Nie wiedząc, gdzie się zmierza, można dojść do naprawdę niesamowitych miejsc.
– Posłuchaj, obiecałem, że nie będę więcej pytał, ale coś cię gryzie Louis i na pewno twoja sytuacja nie jest bardziej popieprzona niż moja, więc może powiesz, co się stało, a ja wysłucham cię najlepiej, jak będę potrafił i może znajdziemy jakieś wyjście i sprawimy, że chociaż jeden z nas będzie miał normalne i szczęśliwe święta? – zaproponował Harry, widząc jak coś gryzie mężczyznę, którego poznał kilka godzin temu.
Zatrzymali się nieopodal wielkiej choinki stojącej przed jakimś centrum handlowym otwartym do godzin nocnych. Słyszeli świąteczną melodię sączącą się z głośników, ale teraz to nie ona była najważniejsza. Louis chwycił dłoń Harry'ego i pociągnął go do najbliższych schodów, na których usiadł, zmuszając loczka do tego samego. Spojrzał na niego z czymś, co przeraźliwie przypominało lęk.
– Będziemy tutaj siedzieć? – zapytał zaskoczony Harry, wpatrując się w rozświetloną setkami lampek choinkę. – Wiesz, że bałem się, że w tym roku nie będzie mi dane spędzić nawet chwili przy świątecznym drzewku, spełniasz małe marzenia Louisie Tomlinsonie. Mam choinkę, świąteczną piosenkę i towarzystwo.
– Uciekłem z domu – wydusił z siebie szatyn z wzrokiem utkwionym w jakiejś parze tańczącej na pustym placu. Poczuł, jak Harry obraca się w jego stronę, ale nie odważył się na niego spojrzeć. – Opowiem ci teraz swoją żałosną, świąteczną, melodramatyczną historię i proszę, tylko nie mów mi, że na pewno nie jest aż taka zła, ponieważ jest, ja jestem. Poznałem go na studiach, był... był kimś, o kim zawsze marzyłem, gdy go zobaczyłem, od razu wiedziałem, że jest osobą, która jest mi przeznaczona, że jest spełnieniem wszystkich wymyślanych w nocy marzeń. Nigdy nie byłem kimś, kto szybko się zakochuje, w zasadzie stroniłem od uczuć, ale przy nim wiedziałem, że to jest właśnie to uczucie, że on jest moją jedyną osobą na całym świecie, że jestem szczęściarzem, bo odnalazłem miłość. Zostaliśmy parą i nigdy w całym moim życiu nie byłem tak szczęśliwy, jak wtedy, a później po kilku latach oświadczył się i zgodziłem się, bo jak miałem tego nie zrobić prawda? Wiedziałem, że nadal powinienem czuć się jak najszczęśliwszy facet na świecie, ale co jeśli wcale tak się nie czułem? Ja nie byłem już tym chłopakiem, który zakochał się od pierwszego wejrzenia, nie byłem kimś, kto czuł, że znalazł swoją bratnią duszę. Moja mama zaprosiła nas na święta do Doncaster, oczywiście pojechaliśmy tam i kiedy uświadomiłem sobie, że z tym mężczyzną mam założyć taki dom jak ten, w którym się wychowałem, że to z nim mam spędzić wszystkie dni do końca mojego życia, mam kochać go każdego dnia, mieć z nim dzieci, psa i te wszystkie inne wymieniane w romantycznych filmach bzdury, przeraziłem się. Byłem tak bardzo wystraszony i załamany, że nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Minęły dwa dni i miałem dość świątecznych piosenek, choinki, lampek, głupiego zapachu mandarynek. Nie byłem w stanie poczuć świąt, bo w mojej głowie tkwiła tylko jedna rzecz, to że za trzy miesiące będę miał męża i że najbardziej na świecie nie chcę właśnie tego ślubu. Każdego dnia po przebudzeniu widziałem tę jego szczęśliwą, pełną miłości twarz i nie potrafiłem odwzajemnić uśmiechu, nie potrafiłem już kochać go tak, jak on kochał mnie i nienawidziłem się za to coraz bardziej, bo chciałem być tym chłopakiem, który go pokochał, ale nie potrafiłem. Więc dzisiejszego popołudnia, kiedy moja mama zaczęła mówić o ślubie, o podróży poślubnej i naszym wspólnym życiu, powiedziałem, że pójdę kupić wino na wieczór. Zamiast do sklepu poszedłem na dworzec i wsiadłem do pierwszego lepszego pociągu, który zawiózł mnie tutaj do Sheffield. Wysłałem mu tylko jedną wiadomość, że musiałem coś załatwić i wrócę wieczorem. Jestem najgorszą osobą na świecie i nie mam pojęcia, co zrobić ze swoim życiem. Najbardziej żałosna historia bez dwóch zdań – poczuł, jak Harry chwyta jego dłoń i splata ich palce razem. Spojrzał na niego po raz pierwszy, odkąd zaczął mówić i ze zdziwieniem zauważył, że chłopak przez cały czas patrzył się na niego.
– To zdecydowanie najbardziej żałosna, melodramatyczna świąteczna historia. Przebiłeś wszystkie filmy i książki, jakie czytałem – wyznał poważnie młodszy, ściskając mocno jego dłoń.
– Dzięki, tego było mi trzeba – uśmiechnął się krzywo, ale nie pozwolił, by Harry odsunął się od niego.
– Wiesz już, co zrobisz? Jak rozwiążesz tę sytuację? – zapytał zielonooki i pomimo protestów Louisa, odsunął się od niego i wstał, stając naprzeciwko. – Wiesz, że musisz wrócić do domu, nie możesz siedzieć na dworcu w Sheffield w nieskończoność.
– Cóż teoretycznie mógłbym...
– Louis – upomniał go z naganą w głosie. – Nie jestem najlepszym doradcą, ale to jest twoje życie. Masz je tylko jedno i musisz żyć tak, by nie skrzywdzić żadnego człowieka, ale nie możesz przy okazji krzywdzić siebie, rozumiesz? Nie możesz siedzieć na schodach i liczyć na to, że ktoś zadecyduje za ciebie, że szczęśliwy los nagle odmieni twoją rzeczywistość, bo to się nie stanie i musisz sam zacząć działać. Nie krzywdź siebie i tego mężczyzny, który czeka na ciebie w domu.
– Mówisz mi, że mam do niego wrócić i wyjść za niego za mąż, czy że mam wrócić i złamać jego serce?
– Mówię, że tylko ty możesz zrobić cokolwiek w tej sprawie i że decyzja, którą podejmiesz, może być najważniejszą w twoim życiu, więc nie spieprz tego.
– Dziękuję za powiedzenie mi, jakim dzieciakiem jestem – stwierdził szatyn, wstając i wsuwając zmarznięte dłonie do kieszenie kurtki.
– To nie tak, ja...
– Nie, poważnie Harry, dziękuję. Chyba przez cały ten koszmarny czas miałem nadzieję, że to rozwiąże się samo, że on nagle postanowi zerwać zaręczyny i będę miał czyste sumienie i święty spokój bez robienia czegokolwiek, ale teraz uzmysłowiłem sobie, że to się nie uda, że byłem naiwny, wierząc w to, więc dzięki. Nie jest łatwo zaakceptować to wszystko, ale jestem dorosły prawda? Muszę przyjąć to i zrozumieć, że moje życie jednak nie jest komedią romantyczną.
– Nie ma za co, miło mi, że mogłem pomóc – nie wiedział, co powiedzieć, a to wydawało mu się najbardziej odpowiednie. Nie myślał, że będzie musiał pocieszać kogoś w te święta.
– Co za gówniany dzień – wyrzucił głośno Louis. – Teraz ty musisz opowiedzieć swoją historię i nie ma żadnego ale, na pewno nie będzie gorsza od mojej.
– Dobra, masz rację, ale chyba właśnie zwiał ci ostatni pociąg – zauważył Harry, nawet nie starając się udawać, że nie cieszy się z towarzystwa Louisa.
– Pojadę pierwszym pociągiem rano, najwyżej moja mama będzie chciała mnie uśmiercić, ale pewnie odczeka jeden dzień. Morderstwo w wigilię brzmi bardzo żałośnie, nawet gorzej niż ucieczka przed ukochanym – zrobił kilka kroków i obejrzał się na Harry'ego, który nadal stał w miejscu. – No dalej Styles, historia sama się nie opowie.
***
Szli przez chwilę w ciszy, mijając ciche, uśpione domy, senne ulice mające za towarzystwo jedynie latarnie jaśniejące małym blaskiem. Któż mógłby odnaleźć lepszą scenerię dla trudnych wyznań, które nie wydawały się aż tak przygniatające, gdy były mówione nieznajomym, którzy nie wiedzieli o nas nic, ale mieli poznać to, co najgorsze.
– Nie będę wdawał się w szczegóły dobrze? – poprosił cicho Harry, idąc powoli w bliżej nieokreślonym kierunku.
– Jasne.
– Dobrze, więc jestem chory, mam raka. Jak nietrudno się domyślić po wypadających włosach, biorę chemioterapię i mam nadzieję, że nie umrę, bo lekarze są dobrej myśli i mówią mi, że mam naprawdę wysokie rokowania i akurat ten rodzaj nowotworu jest wyleczalny w dziewięćdziesięciu procentach, więc trudno nie mieć nadziei. Nie chciałem przyjeżdżać na święta, bo... wiesz jak to jest, kiedy wszyscy mogą myśleć tylko o jednym, kiedy patrzysz na swoich najbliższych i chcesz tylko porozmawiać, a wiesz, że oni widzą w tobie jedynie chorobę, i nic więcej. Tata zmarł na raka i teraz, kiedy moja mama dowiedziała się o mojej chorobie, wiem, że wariuje i ciągle powtarza tylko, że przecież nie mogę umrzeć, tak jakbym tego nie wiedział. Nie chcę umierać, ale czy ktoś chce? Jest jakaś osoba, która mówi, mam raka, najwyżej umrę? Nie wydaje mi się. Mam dość ciągłych pytań o to, jak się czuję, o to kiedy mam następną wizytę u lekarza, kiedy kolejna chemia. To wszystko nie pozwala mi zapomnieć nawet na moment o tym, że nie jestem do końca zdrowy i że jednak coś zagraża mojemu życiu. Nie chciałem martwić mojej mamy, kiedy pojawię się w domu. Jedyne o czym ona będzie myślała to świadomość, że mogę umrzeć i już mnie nie będzie. Nie chciałem zepsuć im świąt. Chciałem, żeby cieszyli się tym czasem, nie przejmowali niczym i myśleli tylko o przyjemnych rzeczach. Wiem, że przy mnie to będzie niemożliwe. To będą pierwsze święta Bianki, powinny być najpiękniejsze, najweselsze, a nie osnute atmosferą przygnębienia i smutku, ale pomyślałem, że jeśli coś poszłoby nie po mojej myśli i umarłbym, to nigdy nie zobaczę, jak moja chrześniaczka rozpakowuje prezent świąteczny, który jej kupiłem, więc mimo wszystko w ostatniej chwili postanowiłem pojechać do domu. Tylko wiem, że kiedy moja mama mnie zobaczy, będzie wiedziała, że nie czuję się najlepiej i w dodatku te koszmarne wypadające włosy. Chciałem się ogolić, ale moja mam dostałaby zawału, gdyby zobaczyła mnie bez włosów. I to chyba koniec historii. Spędzę święta z rodziną, która będzie zastanawiała się przez cały czas, czy dożyję do kolejnego Bożego Narodzenia, czy może umrę w międzyczasie.
– Przygnębiające jak cholera – podsumował Louis, kiedy Harry skończył mówić i pomiędzy nimi zapanowała cisza.
– Widzisz? Ty jesteś żałosny, ja przygnębiający, dobrana z nas para.
– Nie, serio to jest przygnębiające, ale mówisz, że rokowania są dobre prawda? Więc wszystko będzie w porządku, twoja rodzina powinna być dobrej myśli – zauważył optymistycznie. – Ale jeśli chodzi o włosy, to możemy je przecież skrócić.
– Z rakiem jest tak, że kiedy się pojawia, już nic nie jest w porządku. Co masz na myśli, mówiąc, że możemy je skrócić?
– Idziemy gdzieś po nożyczki, ty siadasz, a ja obcinam i już, gotowe – powiedział wspaniałomyślnie i klasnął w dłonie.
– Mówisz poważnie? Nie wiem, czy to dobry pomysł. Obcinałeś komuś w ogóle włosy? – zapytał głosem pełnym wątpliwości. Może jego włosy wypadały garściami, ale mimo wszystko wolał je mieć.
– Mam młodsze siostry, skracałam włosy lalkom nie raz, nie dwa, możesz zapytać te szczęśliwe Barbie, którym robiłem fryzury na królewskie bale – machnął dłonią, po czym chwycił jego rękę i maszerował prosto do centrum handlowego, które jakimś cudem było jeszcze otwarte. – Gdzieś tutaj musi być całodobowy sklep – mruczał do siebie, nie zwracając uwagi na loczka.
– Jesteś najbardziej szaloną osobą, jaką poznałem w nocy na dworcu – wydusił po dłuższej chwili Harry, gdy Louis starał się namówić jakiegoś sprzedawcę do pożyczenia mu nożyczek.
– A czy nie jestem jedyną osobą, jaką dziś tutaj poznałeś?
– Właśnie to miałem na myśli.
Wpatrywał się w Louisa, który śmiał się z czegoś, co powiedziała miła starsza pani, podając mu nożyczki. Nie mógł uwierzyć, że zgodził się na coś takiego, pozwolił obciąć swoje długie włosy jakiemuś nieznajomemu. Przeczesał gęste pasma dłonią i zauważył kolejne kosmyki, które wypadły. Może to była szalona decyzja, ale wiedział, że robi dobrze. Cała ta noc była szalona, wszystko, co dziś zrobił i powiedział. Normalnie nie pozwoliłby sobie na coś takiego, ale przy tym nieznajomym życie wydawało się łatwiejsze, a problemy były do pokonania. Uśmiechnął się, widząc, jak szatyn zmierza w jego stronę, robiąc przy tym dziwne miny, bawiąc się nożyczkami, które w jakiś dziwaczny sposób udało mu się pozyskać. Od dawna nie czuł się tak dobrze, tak lekko i swobodnie. Dzisiejsza noc była najdziwniejszą ,jaka przydarzyła mu się w całym jego życiu, ale była też najlepszym, co otrzymał od losu.
***
– Dobra, więc mamy nożyczki i co teraz robimy z naszą nocą? – Harry spojrzał na zegarek i zobaczył, że wskazówki pokazują kwadrans po północy.
– Powiem tak mój drogi, wiemy już o sobie wszystko, mamy za sobą najbardziej żenujące, przygnębiające i depresyjne rozmowy na świecie. Dość tej powagi i analizowania życia krok po kroku – mówił szybko Louis, akcentując każde słowo i wymachującymi rękoma, na które Harry musiał bardzo uważać, by nie dostać nimi prosto w twarz.
– Okaaay – powiedział przeciągle. – To co nam teraz pozostało?
– Możemy omówić sprawę pokoju na świecie, globalnego ocieplenia lub tej fatalnej jak na grudzień pogody – zaproponował szatyn, mrugając do niego zalotnie okiem.
– Jesteś tak głupi Louisie Tomlinsonie – zaśmiał się Harry. – Jest już późno i chcę mi się spać. Nie to, żebyś był nudny, ale chyba zaczynam być zmęczony.
– No co ty nie powiesz geniuszu, niestety nie mogę zaproponować ci wygodnego łóżka, przytulnej sypialni i mojego prywatnego, domowego spa – stwierdził z przygnębieniem Lou i loczek zatrzymał się gwałtownie, uderzając się głową w czoło.
– Jestem takim idiotą.
– Powiedz, dlaczego tak uważasz i nie bądź dla siebie zbyt surowy, inni Cię osądzą.
– Przecież ja tutaj studiuję – wyrzucił z siebie szybko młodszy.
– Ale tu, w sensie na tej ulicy, w tym miejscu czy...
– Zamknij się Louis – przewrócił oczami ze zniecierpliwieniem.
– Jejku dobrze, nie wiedziałem, że jesteś taką drażliwą, małą istotką.
– To ty jesteś...
– Stop – przerwał mu szatyn, unosząc palec przed jego twarz. – Ani słowa więcej, dokończ swoją pierwszą myśl.
– Studiuję w Sheffield i przecież wynajmuję tutaj mieszkanie, więc dlaczego do cholery łazimy po tym mieście jak dwójka kretynów.
– Ja powiedziałbym raczej, że jak dwóch ostatnich mężczyzn na świecie, zmierzających śmiało ku...
– Louis, naprawdę to nie jest jedna z książek, które zazwyczaj tłumaczysz, a świat się nie kończy, więc nie wymyślaj apokalipsy – zielonooki posłał mu jasny uśmiech i chwycił go za dłoń, ciągnąc w przeciwną stronę. – Mieszkam niedaleko, a do mojego autobusu zostało jeszcze prawie pięć godzin, więc zdążymy ogrzać się, napić czegoś ciepłego i porozmawiać spokojnie.
– I tych dwóch mężczyzn, którzy odnaleźli się przypadkiem na opustoszałym dworcu w Sheffield, odkryło, że mylili się. Nie byli na tym świecie zupełnie sami, ale odnaleźli siebie w tym niebezpiecznym czasie, kiedy na świecie panowała...
– Louis skończ, błagam – westchnął rozbawiony Styles.– Napisz swoją własną książkę o świecie po apokalipsie czy coś, ale nie udawaj, że jesteś narratorem do opowieści swojego życia.
– Dobrze już dobrze, chciałem być tylko błyskotliwy i nietuzinkowy.
– Jesteś taki, uwierz mi.
***
– Tylko bądź cicho – ostrzegł go Harry, stojąc przed niewielkim domem.
– Dlaczego?
– Bo nie mieszkam sam.
– Dooobra – powiedział przeciągle. – A kto jest twoim współlokatorem? I jacy studenci wynajmują mały, słodki niczym z chatka piernika domek?
– Moją współlokatorką jest pewna starsza pani, właścicielka tego domu, ja tylko wynajmuję tutaj pokój. Nie chciałem, żeby ktoś z moich znajomych widział mnie po chemii. Kiedy wymiotuję, wyglądam jak śmierć i nie mam siły się ruszyć, więc wyprowadziłem się z akademika i zamieszkałem tutaj. To była najlepsza decyzja w moim życiu, jeśli mam być szczery, chociaż nie, najlepszą decyzją było podejście do ciebie na dworcu.
– Komplemenciarz – szatyn poruszył zaczepnie brwiami, ale wszedł cicho do domu za chłopakiem. – Jak tu ładnie – wyszeptał, starając się mówić jak najciszej.
– Harry? Zapomniałeś czegoś? – usłyszeli jakiś kobiecy głos, a po chwili na korytarzu pojawiła się starsza pani, która przyglądała się im z zaciekawieniem i sympatią – A kto to jest? Czyżbyś nareszcie znalazł sobie jakiegoś miłego chłopca? Cały czas ci powtarzałam, że prawdziwa miłość to najlepsze lekarstwo na wszystko, a ty posłuchałeś dopiero teraz. Wchodźcie, wchodźcie, wyglądacie na zmarzniętych. Mamy grudzień chłopcy, to nie czas na nocne randki i spacery o północy. Zaraz zaparzę nam gorącej herbaty, macie szczęście, że upiekłam dziś mój świąteczny pudding – kobieta zniknęła za drzwiami najprawdopodobniej kuchni i zostawiła ich zupełnie samych.
– Przepraszam za nią – powiedział zażenowany i zarumieniony Harry. – Ona zawsze wysuwa zbyt pochopne wnioski, co doprowadza do właśnie takich kłopotliwych sytuacji.
– Daj spokój, zjemy świąteczny pudding. Dla tego ciasta mogę być nawet twoim mężem – zażartował, zsuwając z ramion kurtkę. – Nie zapominaj tylko, że tej nocy jestem twoim fryzjerem.
– Pamiętam, pamiętam, boję się tylko, że przyprawimy tym panią White o atak serca.
– Coś mi się wydaje, że jej nic nie zaskoczy.
***
– Więc chcecie mi powiedzieć, że nie jesteście parą i teraz Louis, którego poznałeś w nocy, będzie obcinał twoje włosy? – zapytała pani Jane, patrząc to na jednego to na drugiego, dopóki nie przytaknęli.
– Tak, Louis ma narzeczonego, który czeka na niego w Doncaster.
– Naprawdę? Więc co tutaj robisz mój drogi? Dlaczego nie jesteś z nim? – zapytała kobieta.
– To... skomplikowana historia – mruknął starszy, unikając przenikliwego wzroku staruszki.
– Nic nie jest skomplikowane kochany. To zazwyczaj my sami komplikujemy swoje życie i czynimy je okropnie zagmatwanym i trudnym do przeżycia – uśmiechnęła się do niego miło. – Zawsze powtarzam to Harry'emu, kiedy siedzi i wymyśla niestworzone problemy, które nigdy nie będą go dotyczyć – poklepała go po kolanie w tak matczynym geście, że coś ukłuło go prosto w serce, ponieważ jego mama na pewno martwiła się teraz o niego i zastanawiała się, gdzie zniknął na całą noc. – Więc co z tym narzeczonym? Dlaczego siedzisz teraz tutaj z taką staruszką jak ja, zamiast spędzać czas z ukochanym?
– Niech pani go nie zamęcza – poprosił Harry. – Miał dziś ciężką noc.
– Nie – odezwał się po chwili Louis. – Zadała pani dobre pytanie, ale nie mam pojęcia, jak na nie odpowiedzieć. Nie wiem, dlaczego jestem tutaj, a nie tam, gdzie powinienem być.
– Może właśnie dlatego – odparła z uśmiechem, ale widząc niezrozumienie wymalowane na twarzy Louisa dodała. – Wiesz, kiedy coś staje się powinnością i zaczyna być tylko obowiązkiem, znika to, co najważniejsze, pragnienie, miłość, wszystko to, co najpiękniejsze w związku. Powiedziałeś, że nie ma cię w miejscu, w którym powinieneś być, a nie w miejscu, w którym pragniesz lub chcesz być. Nie będę cię przepytywać, Harry ma racje, to nie moja sprawa, ale życie składa się z wyborów Louis. I tylko ty jeden możesz zadecydować, w którą stronę iść, co zrobić, kogo wybrać, a kogo odrzucić. Siedzisz tutaj obok Harry'ego i wydajesz się naprawdę szczęśliwy, kiedy nie myślisz o nim, więc może właściwy wybór jest tuż obok ciebie.
– Ja... och... naprawdę lubię Harry'ego, jest świetny, ale mam narzeczonego – podniósł rękę i pokazał delikatną obrączkę na swoim palcu. – Za trzy miesiące biorę ślub.
– Zawsze twierdziłam, że mężczyźni oświadczając się i dając kobietom pierścionki zaręczynowe, traktują je jak ptaki, które trzeba zaobrączkować, by nie odleciały za daleko i by inni wiedzieli, że one nie są bezpańskie i należą do kogoś – stwierdziła z cichym prychnięciem, wywołując głośny śmiech u Harry'ego i Louisa. – Śmiejcie się, śmiejcie, kiedyś wspomnicie moje słowa.
– Pójdę po jakieś lepsze nożyczki. Jeśli już masz działać, to lepiej zrobić to porządnie – powiedział zielonooki i podniósł się z kanapy, zostawiając ich przez chwilę samych. – Zaraz wracam.
Louis rozejrzał się po pokoju, w którym siedzieli i uśmiechnął się, widząc, jak przyjemne i ciepłe jest to pomieszczenie. W kominku palił się ogień, a mała choinka stała wciśnięta w kąt, uginając się pod ciężarem świątecznych ozdób. Widział zdjęcia pozawieszane na ścianie, domyślił się, że osoby na fotografiach to pewnie najbliższa rodzina staruszki, jej mąż, dzieci, wnuki. To był rodzinny dom. Pomimo tego, że pani Jane siedziała tutaj zupełnie sama, wydawało się, że otacza ją tłum najbliższych osób. Kobieta wydawała się szczęśliwa, tak jakby niczego jej tutaj nie brakowało, była na swoim miejscu, w domu w którym pewnie przeżyła najpiękniejsze chwile swojego życia.
– Mieszkała pani tutaj z mężem? – zapytał nagle, zaskakując samego siebie.
– O tak, wybraliśmy ten dom razem zaraz po naszym ślubie, chociaż przyznam ci się, że ja już wcześniej wiedziałam, że będę chciała tutaj mieszkać, ale pozwoliłam myśleć Johnowi, że to on odnalazł naszą bezpieczną przystań. Gdybyś go widział, był taki z siebie zadowolony, wręcz tryskał dumą i radością. Nigdy nie powiedziałam mu, że ja pierwsza odkryłam to miejsce, to był mój mały sekret. Pozwalałam mu przez całe jego życie opowiadać każdemu, kto nas odwiedził, że to on odkrył ten dom. Za każdym razem, gdy o ty mówił, uśmiechał się w ten sam sposób, jak wtedy, kiedy weszliśmy tu po raz pierwszy. Dla takich momentów wiedziałam, że warto nie mówić mu całej prawdy. Jego małe momenty szczęścia były też moimi.
– Jejku – westchnął, starając wyobrazić sobie kobietę siedzącą przed nim jako swoją równolatkę, która wkroczyła do tego domu po raz pierwszy. – Brzmi, jakbyście byli szaleńczo zakochani, zazdroszczę.
– Nie ma czego zazdrościć mój drogi. Nasze życie nie było stworzone z samych dobrych chwil, nie wyobrażasz sobie, ile razy miałam ochotę rzucić w niego talerzem, albo zdzielić go po głowie kuchennym ręcznikiem – wyznała z uśmiechem. – W każdym małżeństwie są takie dobre i złe momenty, ważne jest, żeby zapamiętać te dobre i nie rozpamiętywać złych.
– Brzmi jak przepis na szczęście.
– Nie ma czegoś takiego. Szczęście dla każdego jest czymś innym. Dla niektórych jest deszczowym porankiem, dla innych zapachem cytrynowej tarty. Nie sposób uszczęśliwić wszystkich w ten sam sposób, więc nawet nie warto próbować – wstała i pogłaskała go czule po włosach. – Idź do niego, pewnie siedzi w pokoju i żegna się ze swoimi włosami, planował wizytę u fryzjera od kilku tygodni, ale nigdy nie odważył się tam pójść.
– Dziękuję za herbatę i pyszny pudding – powiedział, nim podniósł się z miejsca. – I za rozmowę.
– Nie ma za co, wydaje mi się, że przed tobą jedna z najtrudniejszych decyzji, wybór między może kiedyś, czy właśnie teraz.
Popatrzył na nią, nie mając pojęcia, o czym mówi w tym momencie, ale zapamiętał te słowa z myślą, że może kiedyś zrozumie i będzie wiedział, jak ważna była ta krótka, ulotna chwila.
***
Wszedł na piętro i zobaczył światło wydobywające się z jednego z pokoi, więc skierował się tam pospiesznie. Zegarek wskazywał drugą dwadzieścia osiem, czasu było coraz mniej. Nie musiał otwierać drzwi, ponieważ były uchylone, zapraszając go do środka jak spóźnionego gościa. Zobaczył Harry'ego siedzącego na krześle przy biurku, odwróconego do niego plecami. Widział, jak loczek obraca coś w dłoniach i gdy podszedł bliżej, dostrzegł srebrne nożyczki, które chłopak mocno ściskał. Położył mu dłoń na ramieniu i pochylił w jego stronę.
– Wiesz, że nie musimy tego robić prawda? To tylko twoja decyzja, twój wybór, nikogo innego – mówił wprost do jego ucha i zamarł, gdy chłopak obrócił głowę i znaleźli się twarzą w twarz, niemal dotykając się nosami. Wpatrywał się w jego zielone tęczówki, zastanawiając się, co do cholery robi w tym domu z pięknym nieznajomym u boku.
– Boję się – wyszeptał Harry, a jego ciepły oddech otulił twarz Louisa.
– Twoje włosy odrosną – odparł, nie odsuwając się mimo tego, że znajdowali się zbyt blisko, jak na dwie osoby, które znały się dopiero od kilku godzin.
– Nie martwię się tymi głupimi włosami, boję się, że nie będę miał przyszłości, że nie będę mógł planować i myśleć o tym, co wydarzy się później. Słyszałem o czym rozmawialiście na dole, też chciałbym móc za pięćdziesiąt lat wspominać kogoś tak jak pani Jane.
– I będziesz wspominał, jestem tego pewny Harry. Mogę ci obiecać, że będziesz siedział właśnie w takim uroczym domku, popijał żurawinową herbatę i opowiadał swoim wnukom o tym, jak bardzo byłeś zakochany i szczęśliwy, jakie wspaniałe życie miałeś – nie wiedział nawet, kiedy jego dłoń znalazła się na twarzy chłopaka, a później zsunęła się na jego kark, dotykając go niespiesznie i delikatnie – Będziesz miał cudowne życie Harry Stylesie, skończysz studia, znajdziesz jakąś nudną pracę, później zmienisz ją i znajdziesz coś, w czym będziesz się spełniał, spotkasz ukochaną osobę, kogoś kto będzie uszczęśliwiał cię każdego dnia, zakochacie się do szaleństwa, weźmiecie ślub i będziecie mieć gromadkę maluchów z lokami. A później twoje życie będzie trwało i trwało, aż skończy się pewnego pięknego dnia, gdy będziesz staruszkiem i będziesz pewny, że przeżyłeś godnie każdą minutę, która została ci dana.
– Pamiętałeś, że lubię żurawinową herbatę?
– Oczywiście.
– Skąd możesz to wiedzieć? A co jeżeli umrę za miesiąc albo dwa? Co jeśli lekarze się pomylili i nie doczekam nawet swoich następnych urodzin? – mówił wyważonym głosem, bez żadnej paniki czy strachu, po prostu pytał.
– Przestań zamęczać się takimi myślami Harry, nic takiego się nie stanie jasne? – przytrzymał jego twarz, głaszcząc powoli jego blade policzki. – Po prostu przestań.
– A ty wiesz, co zrobisz ze swoim życiem? – zapytał nagle zielonooki. – Co zrobisz, kiedy wrócisz jutro, a w zasadzie już dziś do domu?
– Nie mam pojęcia, ale pewnie uśmiechnę się, przeproszę i na poczekaniu wymyślę jakąś dobrą wymówkę, która usprawiedliwi moje zachowanie. Później podejdę do mojego narzeczonego, przytulę go i powiem, że go kocham, będę uśmiechał się przez ten cały czas i tak właśnie wrócę do swojego życia.
– Naprawdę właśnie to zrobisz? Oszukasz wszystkich? Oszukasz samego siebie, by uszczęśliwić osobę, do której nic nie czujesz?
– Nigdy nie powiedziałem, że niczego do niego nie czuję – zaprotestował od razu Louis, zabierając dłonie z twarzy Harry'ego.
– Nawet nie powiedziałeś, jak ma na imię, ciągle mówisz tylko on, albo mój narzeczony. Zachowujesz się jak tchórz Louis. Kiedy spotkałem cię tam na dworcu, nie myślałem, że spotkałem największego na świecie tchórza, który nie potrafi nawet ogarnąć swojego miłosnego życia – warknął w jego stronę zielonooki, nie ukrywając swojej nagłej złości.
– Świetnie Harry. Taki jesteś mądry? Tak dobrze się bawisz, oceniając moje życie? Sam mówiłeś mi, że mam się ogarnąć oraz podjąć decyzję i właśnie powiedziałem, że ją podjąłem. Tak właśnie chcę zrobić, chcę do niego wrócić, bo nie zostawia się od tak mężczyzny, z którym spędziło się tyle lat, nie odrzuca się kogoś, kto może jest miłością życia. Nie mówi się nie, kiedy wcześniej powiedziało się tak. I może jestem tchórzem, może właśnie takiego faceta poznałeś, ale nie chcę się z tobą kłócić dobrze? Nie chcę tak spędzić reszty naszej nocy. Po prostu zostawmy to i odpuśćmy, proszę.
***
– Pozbywamy się w końcu tych włosów? Może bez nich staniesz się mniej marudny – zapytał, ciesząc się ze zmiany tematu, który był dla niego zbyt niewygodny.
– Jasne, czyń honory – młodszy podał mu nożyczki i po raz ostatni spojrzał na swoje odbicie w oknie. – Tylko szybko proszę, nie roztkliwiaj się.
– Jak sobie życzysz – chwycił nożyczki i na początek skrócił jedno pasmo. Patrzył, jak długie włosy Harry'ego opadają na dywan i obcinając je coraz bardziej, zastanawiał się, dlaczego sam nie może po prostu odciąć się od tego wszystkiego, co go męczy. Dlaczego to nie jest tak proste, jak to, co teraz robił. – Jak się czujesz?
– Tak samo jak pięć minut temu – mruknął znudzonym tonem loczek, którego teraz nie mógł już tak nazywać w swojej głowie.
– To świetnie, bo niedługo kończymy i będziesz wyglądał bosko – zapewnił, go przyglądając się swojemu dziełu. – Myślę, że powinienem zostać fryzjerem – dodał żartobliwym tonem, ale nie potrafił przestać myśleć o tym, że przecież te włosy, które zostały na głowie Harry'ego i tak wypadną. Pogłaskał go delikatnie po głowie, chcąc zapamiętać to uczucie, kiedy dotykał włosów obcego mężczyzny i czuł się najbardziej wyjątkowym facetem na Ziemi.
– Skończyłeś? Bo dziwnie się czuję, kiedy mnie tak głaszczesz – zażartował Harry, odsuwając się trochę i zerkając w jego stronę. – Wyglądam dobrze? Ludzie nie wystraszą się, kiedy mnie zobaczą? – pytał z nadzieją w oczach.
– Harry, skarbie jeżeli nie wystraszyli się wcześniej, to teraz raczej nic nie powinno ich odstraszyć – odsunął się szybko, unikając ciosu. – Sam zobacz – zachęcił chłopaka do wstania i spojrzenie w lustro. – I jak? – stanął obok niego i z zadowoleniem przyjrzał się swojemu dziełu.
– Podoba mi się – wyszeptał po długim milczeniu Harry. – Naprawdę mi się podoba – obrócił się w stronę Louisa i przytulił się do niego mocno, zatapiając się w jego ramionach. – Dziękuję.
– Nie ma za co dzieciaku – mruknął speszony, nadal pozwalając się przytulać, nawet nie starając się udawać, że to nie sprawia mu przyjemności.
Dawno dotyk drugiego człowieka nie przyniósł mu tyle spokoju i wyciszenia, a tym samym nie rozbudził burzy w jego sercu. Wiedział, że nie powinien tego robić, że to niewłaściwe, ale pozwolił swoim dłoniom spocząć na przodzie jego ciepłego, wełnianego swetra, który miał jakiś okropny kolor, tak nie pasujący do jasnej karnacji chłopaka. Powoli przesunął dłonie w górę, dotykając opuszkami palców skóry na szyi Harry'ego. Nie powinien tego robić, powtarzał sobie w głowie raz za razem, ale jego ciało nie słuchało go i powoli otulił jego policzek swoją dłonią i przysunął twarz niemożliwie blisko, zbliżając się do upragnionych ust. Gdy pocałował go po raz pierwszy, nie stało się nic niesamowitego, nie poczuł fajerwerków jak wtedy, gdy całował swoją wielką miłość, ale czuł się ciepło. Czuł, że może wszystko, jest bezpieczny i znalazł się w domu. Czuł, jak jedna ręka Harry'ego obejmuje go w pasie, a palce drugiej są wplecione w jego włosy. Nagle dotarło do niego, co robi. Oderwał się od ust bruneta i odsunął swoje dłonie z dala od jego kruchego ciała.
– Harry... przepraszam, ja nie powinienem tego robić – spojrzał na zielonookiego, bojąc się, co może zobaczyć, ale Harry nie był zły. Może na jego twarzy pojawił się jakiś zawód, emocja, której nie był w stanie zidentyfikować.
– Nic się nie stało – odparł z małym uśmiechem, który nie był tak jasny jak te wcześniejsze, którymi był obdarowywany Louis. – Rozumiem wszystko.
– Nie, to nie tak – zaprzeczył szybko. – Jesteś cudowny i wyjątkowy. Z nikim nie bawiłem się tak dobrze jak z tobą. Spędziłem najlepsze święta i nie zamieniłbym żadnej naszej wspólnej chwili, ale naprawdę nie mogę.
– Dzięki za miłe słowa... chyba – mruknął Harry i chciał przeczesać swoje włosy dłonią, ale napotkał tylko krótkie kosmyki, nic poza tym.
– Zostały nam niecałe dwie godziny, więc może porobimy coś ciekawego? – zaproponował szatyn i z westchnieniem ulgi zauważył, jak Harry zgadza się skinieniem głowy.
***
– Masz okropne pismo Louisie Tomlinsonie – zauważył Harry, patrząc na kartkę, na której przed chwilą pisał szatyn. Jego głowa spoczywała spokojnie na brzuchu starszego mężczyzny, a ten głaskał go powoli po włosach. – Dobrze, że nie musisz pisać tłumaczeń książek ręcznie, wtedy chyba nikt nie byłby w stanie rozszyfrować twoich gryzmołów.
– Tak obrażaj mnie dalej Harry, bo przecież ty nie piszesz, ale kaligrafujesz – prychnął urażony. – Nie myśl, że nie przejrzałem tych twoich pamiętników, które skrywasz pod poduszką, kiedy poszedłeś do toalety. Znam teraz wszystkie twoje sekrety.
– Jeszcze nie zdążyłem napisać najnowszych wieści, więc nie wiesz najważniejszego – brunet posłał mu zmęczony uśmiech i przewrócił oczami, gdy dostrzegł, jak Tomlinson grzebie pod poduszką i natrafia na jego dziennik.
– Naprawdę piszesz pamiętnik? – zapytał, rozszerzając komicznie swoje oczy.
– Przecież przed chwilką sam mówiłeś, że... chwila zgadywałeś?
– Tak, po prostu wydawało mi się, że możesz być pamiętnikową osobą. Jak widać, nie myliłem się – stwierdził z samozadowoleniem w głosie. – To teraz możesz napisać kilka zdań o twoim najcudowniejszym wieczorze w życiu, a ja zdrzemnę się. Wystarczy ci kwadrans?
– Masz zamiar spać?
– Tak, obudź mnie, jak skończysz.
– Kup sobie budzik – mruknął cicho Harry, ignorując palce Louisa łaskoczące go lekko w bok. – Dobranoc – zachichotał, odsuwając się od już przysypiającego mężczyzny.
– Dobranoc.
***
Wyszli z domu w ciszy, nie chcąc budzić śpiącej w fotelu pani Jane. Gdy szli, Louis obejrzał się za siebie, zerkając po raz ostatni na mały bajkowy domek, stojący niepozornie przy jednej z bocznych uliczek. Spojrzał na niebo, które było jeszcze ciemne, ale gdyby mocno się przypatrzeć, można by zobaczyć pierwsze oznaki nadchodzącego nowego, świątecznego dnia. Wziął głęboki oddech, nabierając haust zimowego powietrza w płuca. Obok niego spokojnym krokiem maszerował milczący Harry. Zerknął na niego, czując dziwne odrętwienie. Wiedział, że coś jest nie tak. Był pewny, że chłopak idący u jego boku czuje dokładnie to samo. Powoli zbliżali się do dworca, a wskazówki zegara dobiegały do godziny piątej. Cała noc doprowadzała ich do tego momentu, ale teraz kiedy on nadchodził, Louis odczuwał zaskoczenie, tak jakby wcale się tego nie spodziewał. Kiedy weszli na dworzec, ich dłonie automatycznie splotły się ze sobą, jak dwa pasujące do siebie puzzle.
– Będziesz szczęśliwy z rodziną prawda? – zapytał loczka, gdy szli powoli przez opustoszały budynek.
– Tak, uściskam ich wszystkich i obiecam, że na razie nie wybieram się na drugi świat. Może w końcu mi uwierzą – opowiedział entuzjastycznie Harry. – A ty? Będziesz szczęśliwy?
– Nie mam pojęcia, ale myślę, że przestanę się bać, tak żeby nikt nie mógł mnie nazwać największym tchórzem na świecie i zobaczymy, jak to wszystko się potoczy.
– Dobry plan, pożegnajmy się tutaj dobrze? Nie chcę, żebyś szedł ze mną do samego autobusu – poprosił zielonooki i zatrzymał się dokładnie w tym samym miejscu, w którym spotkali się ubiegłej nocy.
Spojrzał na niego i to nie była szczęśliwa twarz. Harry nie uśmiechał się, jego oczy nie błyszczały i wiedział, że sam wygląda dokładnie tak samo jak on. Nie mógł nic na to poradzić, byli tyko dwójką obcych sobie ludzi, którzy zupełnym przypadkiem spotkali się, by po kilku godzinach wrócić do prawdziwego życia, do swoich rodzin, ważnych spraw i obowiązków. Nie mieli szansy na nic więcej, niż dał im los. Musieli przyjąć ten podarunek, który otrzymali i zapamiętać tę noc na zawsze, ponieważ nic innego nie miało być im dane.
– Mogę coś powiedzieć? – zapytał szybko Harry i postanowił nie czekać na odpowiedź Louisa. – W domu opowiedziałeś mi, jak będzie wyglądało całe moje przyszłe życie, ale nie wspomniałeś ani słowa o mojej przeszłości i teraźniejszości, więc co to w ogóle za historia? Teraz sam muszę to szybko nadrobić – uśmiechnął się tak jak wtedy, gdy stali obok siebie i wpatrywali się w swoje odbicia w lustrze. – Więc pewnego zimowego wieczora, kiedy całkowicie straciłem wiarę, spotkałem mężczyznę, który spędził ze mną całą noc, rozśmieszał mnie, pocieszał, opiekował się mną i dał mi nadzieję. Sprawił, że moje serce zaczęło bić tak mocno jak jeszcze nigdy, pomimo mojej choroby. Właśnie wtedy, tamtej nocy poczułem, że spotkałem tę jedną, jedyną najważniejszą na całym świecie osobę. Kogoś, kto mógłby mnie pokochać tak, jak nikt inny, kto mógłby mnie uszczęśliwić i spędzić ze mną wieczność. Noc się skończyła, musieliśmy się rozstać i zaakceptowałem to, ponieważ on miał swoje poukładane życie. Na do widzenia powiedziałem mu, że jest najbardziej wyjątkowym, odważnym i silnym mężczyzną, jakiego spotkałem i że nigdy nie powinien się zmieniać, ponieważ będąc sobą, zaczarował jedną noc pewnego nieznajomego chłopaka. I może po chwili, kiedy czułem się już okropnie zawstydzony, powiedziałem mu, że zakochałem się nie od pierwszego, ale od drugiego wejrzenia, kiedy spojrzał na mnie w kawiarni z moimi włosami w swojej dłoni bez współczucia i żalu, ale z siłą, której brakowało wszystkim innym. Później odszedłem i pozwoliłem, by żył tak, jak to sobie zaplanował. Tak skończyła się moja ambitna, świąteczna, melodramatyczna historia – zakończył, cały czas się uśmiechając, podnosząc plecak, który leżał zapomniany u ich stóp.
– A ten mężczyzna, gdyby był naprawdę tak odważny, jak wspomniałeś, powiedziałby, że...
Nie pozwolił Louisowi skończyć, po prostu pochylił się i pocałował go na do widzenia, wiedząc, że dotyka tych ust po raz ostatni w swoim kruchym życiu. Było jeszcze lepiej, niż za pierwszym razem. Wcale nie romantycznie z głosem dochodzącym z głośnika i ogłaszającym, że autobus odjedzie dokładnie za pięć minut. Na pewno nie magicznie, ale tak dramatycznie i odpowiednio zarazem, idealnie tylko dla ich dziwacznego poczucia idealności.
– Wesołych świąt Harry – wyszeptał szatyn, gdy odsunęli się od siebie, a zielonooki zrobił kilka kroków do tyłu, wiedząc, że jeśli tego nie zrobi, za chwilę pocałuje Louisa jeszcze raz.
– Wesołych świąt Louis.
Obrócił się na pięcie i szedł w stronę schodów, które miały zaprowadzić go we właściwe miejsce. Obiecał sobie, że nie będzie płakał, więc pozwolił tylko jednej łzie spłynąć po swoim policzku. Nie żałował żadnej minuty z tej nocy, zapomniał tylko powiedzieć Louisowi jednego słowa, zapomniał podziękować.
***
Usłyszał komunikat informujący, że pociąg do Doncaster odjedzie za dziesięć minut. Z ciężkim sercem wszedł na właściwy peron i wsiadł do pociągu. Zerknął na swój bilet i odszukał właściwe miejsce, nawet nie zastanawiając się, obok kogo przyjdzie mu spędzić tę podróż. Gdy pociąg ruszył, a miejsce obok niego pozostało wolne, zrzucił kurtkę i odłożył ją na siedzenie obok. Musiał być odważny, musiał napisać chociaż do mamy, by dać jej znać, że żyje. Wsunął dłoń do kieszeni, chcąc znaleźć telefon, ale jego palce dotknęły czegoś innego. Ze zmarszczonym czołem wyciągnął jakąś kartkę, której na pewno nie miał tam wcześniej. Rozłożył ją i zamarł, wpatrując się w słowa napisane znajomym, eleganckim pismem.
Kartka z pamiętnika Harry'ego Stylesa.
Ten dzień zaczął się jak najgorszy dzień mojego życia, ale później, kiedy było tylko gorzej, nagle los postawił na mojej drodze pewną osobę. I nagle dzień został zapomniany, a noc stała się najpiękniejszym prezentem podarowanym na święta.
Niektórzy mówią, że dom to budynek, w którym się wychowaliśmy, że to miasto, w którym przyszło nam żyć, jeszcze inni, że to ludzie, którzy nas kochają.
Tej nocy na dworcu w obcym mieście z zupełnie obcym człowiekiem poczułem, że jestem w domu, że nareszcie odnalazłem swój prawdziwy dom.
I wiedziałem już, że gdyby przyszło mi wybierać pomiędzy może kiedyś, czy właśnie teraz, mój wybór byłby oczywisty.
Niektórzy chcą żyć idealnie, inni chcą stworzyć najbardziej romantyczną historię wszechczasów, kolejni chcą komedii romantycznej, ja zadowoliłbym się ambitną, melodramatyczną, świąteczną historią miłosną.
Louis przerwał czytanie i uśmiechnął się sam do siebie, nagle odczuwając pełen spokój. Nie bał się już niczego i to wcale nie dlatego, że stał się odważny, po prostu nagle wiedział już wszystko i chyba zrozumiał to, co najważniejsze. Pokręcił głową z rozczuleniem i ignorując świąteczną piosenkę słuchaną głośno przez osobę siedzącą niedaleko, wrócił do czytania listu od Harry'ego, który z nieznajomego poznanego na dworcu, nieoczekiwanie stał się kimś, dzięki komu Louis nareszcie zrozumiał, na czym polega wybór pomiędzy może kiedyś, czy właśnie teraz.
I odważył się tego wyboru dokonać.
Nieznajomi w nocy, dwoje samotnych ludzi,
Byliśmy nieznajomymi w nocy,
Aż do chwili
Gdy po raz pierwszy się przywitaliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top