rozdział II
Dlaczego zgadzałem się na każdy durny i bezsensowny pomysł Morrisseya? Bo byłem w nim szaleńczo zakochany. Nawet nie wiem jak to się stało. Nie chciałem tego roztrząsać ani zastanawiać się nad powodem tak ciekawego zjawiska, którego padłem ofiarą.
Siedziałem przy stole rozpisując w zeszycie swój w miarę racjonalny (w porównaniu z większością pomysłów Mozza) plan wyeliminowania jednego z nemezis Morriseya – Roberta Smitha. Mój plan był skomplikowany i dosyć głupi, ale po prostu dostosowywałem się do powierzonego mi zadania. A wyglądał on następująco:
Krok 1: Kupienie biletu na koncert The Cure
Krok 2: Zatrucie cateringu zespołu jakąś niespecjalnie groźną trucizną na godzinę przed występem
Krok 3: Patrzenie na oburzonych fanów i rozsiewanie plotek
Choć z pozoru wydaje się to dosyć proste to nie wiedziałem skąd pozyskać taką truciznę, jak dostać się na jakiś backstage The Cure by ją podrzucić ani, przede wszystkim, jak zdobyć pieniądze na kupienie biletu.
Podczas mojej kontempacji do pokoju wbiegł Mozz i bardzo mnie wystraszył.
– Nie trudź się więcej, biedaku – powiedział z dumą pokazując mi kartkę na której coś nabazgrał. – Zrobiłem to szybciej i pewnie lepiej.
*funfact: autor robił ową grafikę w paincie o 2 w nocy
Zdziwiłem się, przyznam, ale z drugiej strony mogłem się spodziewać, że ego top Morrisseya będzie tak wysoko, że wreszcie zrobi coś bez mojej pomocy. Gdy już dał mi swój "intelektualny" plan do przeczytania, uznałem to za nieśmieszny żart. Mozz lubi żartować, uznaję to za urocze, ale dobrze wiem, że jeśli chodzi o Roberta to Steve będzie poważny jak nigdy.
– Więc twoim genialnym planem jest zauroczenie się w nim i obrażenie go? – spytałem, a mój głos przesiąkał ironią i niedowierzaniem.
– Nic nie rozumiesz, Dzony. Chcemy sprawić by on tak myślał, zlitował się nade mną i nie pozwał mnie za znieważenie do sądu – położył mi rękę na ramieniu. – Chyba jestem genialny.
Pozdrawiam, autor
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top