Rozdział 1 (cz. III)


Radek jest niezwykle markotny po przebudzeniu się. Stęka, sapie, wierci się przekładając rzeczy w plecaku i co chwilę masuje się po karku, jakby był po intensywnym treningu pleców. Artur zaczyna się martwić. Wymienia znaczące spojrzenie ze Sławą, która szybko wbija swoje na powrót w przyjaciela Jabłońskiego. Jej twarz jest jak zwykle nie do odczytania, choć wydaje się być spięta bardziej niż zwykle.

— Rado, co jest? Latasz jakbyś miał robaki w tyłku — przerywa zaczynającą mu grać na nerwach ciszę. Radek wzrusza ramionami, po czym twarz wykrzywia mu ból, a dłoń z powrotem wędruje na kark.

— Nie wiem, źle dzisiaj spałem — wyznaje zaciśniętym głosem, zapinając plecak. Zrzuca go z łóżka i pada w jego miejsce, wyciągając się na długość materaca niczym kot. Jęczy cierpiętniczo w poduszkę. — Do tego musiałem jakoś dziwnie się położyć. Jakby ktoś mi rozerwał skórę na plecach.

— Może poleż jeszcze trochę? Najwyżej wyjedziemy później — odpowiada mu Artur, marszcząc przy tym brwi. Blednie nagle, przypominając sobie ducha Damięckiego i jego szponiastą dłoń wyciągniętą w stronę śpiącego Radka. Czy zjawa mogła mieć fizyczny wpływ na żyjącego człowieka bez choćby dotknięcia go? Bo go nie dotknął, prawda?

Wspomnienia z nocy są okryte mgłą paniki w głowie Artura i sam już nie wie, ale jeżeli tak... musiały być podjęte jakieś kroki.

Z planem kształtującym się w głowie wstaje ze swojego łóżka, podchodzi do sportowej torby rzuconej przy drzwiach i wyjmuje z niej aspirynę oraz pęczek szałwii. Tą drugą chowa do kieszeni bluzy, a lek kładzie wraz z butelką wody niegazowanej na stoliku obok głowy dogorywającego Radka. Przyjaciel podnosi na niego zmęczony wzrok i pomimo bólu zdobywa się na szczery, choć słaby uśmiech.

— Dzięki.

— Leż i odpoczywaj. Wyjedziemy jak ból plecków ci zelżeje, ty wielkie dziecko — odpowiada łagodniejszym niż zwykle głosem. Radek prycha, ale nie odpowiada, zamiast tego połykając lek i na powrót chowając twarz w poduszkę. Nie marnując czasu Artur wyślizguje się z pokoju i zbiega schodami w stronę recepcji, przeskakując po dwa stopnie. Sława podąża tuż za nim, unosząc się nieznacznie nad ziemią by zrównać się z jego tempem.

Gospoda w dzień nie jest przepełniona mroczną, otępiającą energią, która występowała w nocy, ale ta nadal jest obecna gdzieś w kościach budynku, jego ścianach i pod deskami podłogi. Świadomość stałego istnienia czegoś ciemnego i wrogiego zaczyna doprowadzać Artura do szału i nie może się doczekać, aż w końcu wyniosą się z tego miejsca.

Ale najpierw biznes.

Ania uśmiecha się do niego znad pękatego kubka kawy w różowe kropki, który odkłada na blat recepcji.

— Hej. Wcześnie wstałeś — wita go swoim melodyjnym głosem. Zamiast odpowiadać bez słowa wyjmuje z kieszeni pąk szałwii i kładzie go przed nosem dziewczyny. Ta wlepia w roślinę zdezorientowane spojrzenie, zaraz kierując je z powrotem na Artura.

— To szałwia — wyjaśnia. — Przegania wszystkie duchy, złe i dobre. Zapal ją i przejdź się po budynku, potem odmów pacierz, cokolwiek. Powinno pomóc na jakiś czas, ale to tylko chwilowe rozwiązanie. Musisz załatwić porządnego księdza, żeby poświęcił miejsce, a najlepiej egzorcystę.

— Szefowa-

— Nie musi się dowiedzieć. Zrób to jak gdzieś wyjedzie, nawet wciągnij w to Staszka. Ale się z tym pospiesz. Dziadostwo co się tu gnieździ musi zniknąć — mówi poważnie, patrząc jej prosto w oczy. Ania nie odzywa się dłuższą chwilę, lecz w końcu chowa do szuflady pod biurkiem szałwię i zamyka ją, zaraz uśmiechając się konspiracyjnie.

— Czuję się jak jakaś tajna agentka z misją do wykonania pod nosem szefowej. Nawet jeśli chodzi o duchy. — Jej oczy nabierają wdzięcznego wyrazu. — Dzięki. Za szałwię, to znaczy. Mam nadzieję, że pomoże.

— Nie ma sprawy. Miejmy nadzieję, że przepędzi pana Zrzucam-Regały-Na-Głowy-Nastolatek — puszcza jej oczko.

— Modlitwy po łacinie, szałwia w kieszeni... na pewno nie jesteś młodocianym pogromcą duchów? — pyta półżartem półserio. Artur wzrusza ramionami.

— Mam naprawdę dziwną babcię — odpiera jakby było to wyjaśnienie na każdą nietypową rzecz którą kiedykolwiek zrobił. — Każe siebie nazywać wiedźmą i chodzi zbierać ziółka do lasu o trzeciej w nocy.

— Pewnie miałeś interesujące dzieciństwo — śmieje się perliście.

— Nawet sobie nie wyobrażasz. — Rzuca okiem na zegar wiszący nad recepcją i wzdycha ciężko. — Muszę się zbierać. Niedługo musimy wyjeżdżać, a mój partner w zbrodni umiera w pokoju. Zaraz będziecie mieć trzeciego ducha do kolekcji.

— Kacyk?

— Nie, plecy go bolą — marszczy nos jakby coś nieprzyjemnie pachniało. — Musiał źle się położyć.

— Znam dobrego masażystę — mówi Ania uczynnie i z troską. Artur kręci głową z półuśmieszkiem na ustach.

— Nie mamy na to ani czasu, ani tym bardziej pieniędzy. — Przez chwilę stoją w ciszy, każde zatopione w rozmyślaniach. Artur wzdycha ponownie. — Dobra, idę-

— Weź mój numer — wpada mu w słowo Ania i zaraz się czerwieni. — Wiesz, jestem ci winna przysługę. No i te wakacje się zapowiadają na nudne. Może jak spotkasz innego ducha to będę mogła pomóc? Po prostu- — prycha, szybko wyskrobuje na świstku papieru ciąg liczb i wciska mu w ręce. — Weź i zadzwoń kiedyś. Okej?

Artur automatycznie chowa papier do kieszeni, przyglądając się spąsowiałej dziewczynie uważnie. Już otwiera usta, by prawdopodobnie powiedzieć coś głupiego i ośmieszającego, gdy z progu dochodzi słaby głos:

— O czym plotkujecie, dziewczyny?

Konwersująca dwójka obraca głowy ku blademu, ale uśmiechającemu się Radkowi, który ramieniem podpiera się o drewnianą framugę. Chłopak podchodzi do nich nieco przygarbiony i bezpardonowo zarzuca rękę na szyję wyższego kolegi. — Dzięki za informację o Piwnym Piątku nawiasem mówiąc. Było wesoło — dodaje, częstując Anię swoim firmowym, rozbrajającym uśmieszkiem. Artur prycha pod nosem, dźgając przyjaciela w bok palcem wskazującym.

— Czy ty przypadkiem nie miałeś złamanego kręgosłupa pięć minut temu? — pyta oskarżycielsko. Radek wzrusza ramionami.

— Twoje przeciwbólowe pomogły. Czuję się prawie jak nowo narodzony. — Ponownie obraca twarz ku obserwujących ich uważnie Ani. — Ach, gdzie moje maniery. Jestem Radek — wyciąga ku niej dłoń. Dziewczyna chwyta ją pewnie i ściska z siłą nieproporcjonalną do jej drobnego ciała.

— Ania. Więc... — milknie na chwilę, rumieniąc się ponownie. — Wycieczka razem? Macie jakąś rocznicę, tak?

Ogłupieni wgapiają się w nią długą, niezręczną chwilę, przetwarzając zadane pytanie. Nagle Artur wybucha głośnym śmiechem, zginając się w pół, za co Radek kopie go w łydkę, pąs na jego twarzy dorównujący tego Ani.

— Nie! Ja i on? To jest przepis na tragedię, jesteśmy tylko kumplami — tłumaczy zawstydzony Radek, podczas gdy Artur dalej rechocze w najlepsze.

— Jasne, skarbie, teraz wyskakujesz z no homo, a jak jesteśmy sami to tylko misie pysie i kotki — odpowiada Artur ze łzami w oczach, a mina Radka ponownie wywołuje z niego świszczący chichot.

— Jesteś nienormalny — przewraca oczami jego przyjaciel, chociaż sam śmieje się pod nosem. Ania wygląda jakby miała zapaść się pod ziemię, a Sława kręci głową w niedowierzaniu, obserwując sytuację z boku.

Rozmowa toczy się dalej już bez nieporozumień, a Ania i Radek znajdują wspólny język poprzez łączące ich zainteresowanie rzeczami niewyjaśnionymi i niezwykłymi. Artur w duchu wyszarpuje sobie włosy z głowy gdy rozentuzjazmowany Radek wymienia się z nowo poznaną oglądanymi show i rozprawia o tym, jak bardzo podczas ich wycieczki chciałby odwiedzić najbardziej nawiedzone miejsca w Polsce.

— Nic mi o tym nie wspominałeś. — Przerywa wywód Radka słabym głosem, a ten patrzy na niego zaskoczony.

— Nie wiedziałem, że będziesz miał coś przeciwko — odpowiada, a jego mina przygasa odrobinę. O nie, myśli Artur z przerażeniem.

— To znaczy, super pomysł — wybąkuje jak największy idiota na ziemi, którym jest. — Nie mogę się doczekać aż zobaczę ciebie robiącego w majty na każdy powiew wiatru.

— Ej! — oburza się sztucznie Radek. Ania unosi pytającą brew w stronę Artura, bezgłośnie pytając czy on wie?. Artur kręci głową z pochmurną miną. Bo Radek nie wie, ani o babci, ani o duchach, ani o Sławie. Nie były to tematy do rozmów które Artur chętnie poruszał. Gdyby Ania nie przycisnęła go tej nocy również by nic nie wiedziała.

W zasadzie nie wiedziała nadal, poprawia się Artur. Myśli, że zobaczył ducha i to wszystko. I lepiej by tak pozostało.

Kątem oka widzi sylwetkę Sławy i wypuszcza powietrze nosem. Ta wycieczka z sekundy na sekundę coraz bardziej zmieniała się w scenariusz wyjęty prosto z koszmaru.



Pakuje torbę do bagażnika i, przez mrowiące uczucie bycia obserwowanym, unosi po raz ostatni spojrzenie na gospodę. W części budynku, która została przerobiona na bar, przez w połowie odsłonięte okno wygląda kobieca sylwetka. Bladą dłoń przyciska do szyby, jakby próbowała po coś sięgnąć.

Artur przełyka ślinę. Kiwa głową i unosi rękę w geście pożegnania.

Zjawa miga, raz, drugi.

I znika.



Artur nie może powstrzymać cisnącego się na usta uśmieszku, gdy Radek wierci się w fotelu pasażera i jęczy na temat niewygodnych siedzeń i małych pojazdów. Naprawdę próbuje, ale to jest silniejsze od niego.

— Jak to szło? „Przyzwyczajaj się, bo będziemy tak podróżować kolejny miesiąc"? — śmieje się, gdy Radek splata ręce na piersi i burczy niezadowolony pod nosem, zapadając się w obite poszyciem w panterkę siedzisko.

— Zobaczysz, kiedyś podczas tej wycieczki coś ci się stanie — odpowiada z posępną miną. — Jakiś duch rzuci tobą o ścianę albo dres da ci kosę pod żebra. Będziesz się wykrwawiał, a ja stanę nad tobą i będę się śmiał.

Artur chichocze, z trudem skupiając wzrok na drodze.

— Czyli to cały czas był twój plan? Porwać mnie pod pretekstem zwiedzania Polski, by dokonać niecnego mordu? Nie wiedziałem, że masz to w sobie. — Kręci głową w niedowierzaniu i rzuca szybkie spojrzenie w przednie lusterko. Sława jak na zawołanie wbija intensywny wzrok w jego oczy. — Zresztą, serio, duchy? Myślisz że, nie wiem, miotnie mną o ścianę w starym opuszczonym budynku? Jakaś nieprzyjemna bryza da mi popalić?

Radek parska śmiechem w stronę ekranu smartfona, na którym od ostatnich minut bezmyślnie przegląda Instagram.

— Nie bryza, tylko duch! Bardzo nieprzyjemny, bardzo zły duch, którego rozwścieczysz swoją postawą błazna.

— Wszystkie duchy i demony kochają moją postawę błazna — odpiera, skręcając z leśnej drogi na asfaltową. Gładka powierzchnia pod kołami jest jak zbawienie dla ich obolałych pleców. — Ja i oni będziemy świetnie się razem bawić oglądając jak mdlejesz ze strachu.

— Jeszcze zobaczymy, kto będzie mdlał — wyciąga ku niemu oskarżycielski palec Radek. Zaraz całe jego zainteresowanie przenosi się na wyświetlacz i wciąga powietrze przez rozchylone usta w kompletnym szoku. — Nie wierzę. Lucek właśnie wstawił zdjęcie z Broadwayu. Broadwayu! To dlatego nie chciał jechać z nami, burżuj jeden.

— A to mogliśmy być my — wzdycha pod nosem Artur. — Luc to dobry kumpel, na pewno przemyciłby nas w bagażu albo coś. Ale nie, musiałeś się uprzeć na roadtripa.

— Nie udawaj, że wolałbyś być gdzieś indziej.

Artur próbuje znaleźć w sobie powody do kłócenia się o ten pewny swej racji komentarz, ale żadnych nie znajduje. Zamiast się odzywać włącza ich wspólną playlistę stworzoną specjalnie pod wycieczkę i zatapia się w pierwszych nutach „Snap out of it".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top