Motyle
Z dedykacją dla zosia_samosia
Keith nigdy nie rozumiał, co znaczy mieć motyle w brzuchu. Co prawda Shiro kiedyś próbował mu to wytłumaczyć ("wiesz, to takie niesamowite uczucie, kiedy widzisz osobę, którą bardzo kochasz"), ale Keith wciąż tego nie łapał. Aż do teraz. Kończyli właśnie trening i kiedy zobaczył Lance'a bez koszulki, jego serce przyspieszyło. Zrobiło mu się gorąco i był przekonany, że się zarumienił. A najlepsze było to, że w ogóle nie wiedział dlaczego tak się stało.
On i Lance nigdy nie przepadali za sobą. Rywalizowali przy każdej okazji. Nie ważne, jak dziecinne było to, co robili. Liczyło się tylko to, który z nich wygra. No a poza tym jak mógłby zachowywać się tak na widok innego chłopaka, w dodatku tak zarozumiałego i aroganckiego jak Lance.
"Pewnie jestem chory, albo coś. Pójdę się położyć i mi przejdzie" pomyślał, jednak wystarczyło spojrzenie na latynosa, żeby jego twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora.
-Keith, wszystko gra?- odwrócił się na dźwięk swojego imienia. Pidge wpatrywała się w niego intensywnie.-Nie jesteś chory? Jesteś cały czer...
Keith czym prędzej czmychnął do swojego pokoju.
***
-Shiro? M-możemy pogadać?
Keith wszedł do sypialni kapitana. Shiro odwrócił się. Był w samych bokserskach, jednak tym razem Keith nie czuł się jakoś specjalnie inaczej.
-Pewnie- Shiro uśmiechnął się szeroko.
-Wytłumacz mi jeszcze raz te motyle?
-Dobrze, Keith...-kapitan westchnął-Czujesz to w sobie... To trochę jakby nagle wszystkie smutki zniknęły, zastąpione przez słońce...-uśmiechnął się lekko do siebie.
-A to wtedy znaczy, że jesteś zakochany, czy coś?- rzucił Keith od niechcenia. A przynajmniej tak miało to wyglądać, bo naprawdę chciał wiedzieć.
-Tak... Myślę, że tak. Um, Keith? Wszystko gra? Jesteś strasznie blady... Keith!
Czerwony paladyn wybiegł z pokoju.
***
-Nie mogę go kochać! To jakaś bzdura!-
Keith krążył nerwowo po pokoju.- W dodatku to nie etyczne, ja wolę dziewczyny!- zatrzymał się na chwilę.- Po za tym jak można się zakochać w tak aroganckim bubku! Ugh! Nie ma w nim nic wyjątkowego! Przecież każdy ma tak niesamowicie głębokie oczy, w których można by zatonąć -objął się ramionami i uśmiechnął rozmarzony- Tak wesoły uśmiech, który sprawia, że wszystkie problemy znikają. Tak piękne ciało, które tylko... Keith, dość!- wrzasnął, chwytając się za głowę. Chyba naprawdę się zakochał.
***
Miał plan. Genialny plan. A przynajmniej jedyny, jaki udało mu się wymyślić. Po prostu unikał Lence'a.
Narazie mieli spokój od ataków Zarkona, więc Allura stwierdziła że powinni się lepiej poznać. Oglądali alteańskie filmy, grali w gry lub po prostu spędzali razem czas. To utrudniało nieco wykonanie jego planu.
- Keith!-wykrzyknęła Allura.
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony.
-Oglądamy aleteański hit, " Wojny Balmorskie 7 ". Dołączysz do nas?
Keith już miał ruszyć w jej stronę, gdy zobaczył Lance'a.
-Podziękuję... Idę poćwiczyć.
Spróbował się uśmiechnąć, ale sądząc po minie Allury, nie za bardzo mu to wyszło. W końcu, nie wiedząc co dalej zrobić, odszedł.
***
Obiad. Keith wiedział, że będzie musiał coś jeść. Dlatego zapanował sobie, że będzie przychodzić później. Jednak nie przewidział, że Coran wymyśli wspólne gotowanie. I nie mogło być nawet próby sprzeciwu.
-Paladyni!- powiedział dumnym tonem.-Jako że zaciskanie więzi drużyny jest naszym obecnym priorytetem, to urządzimy wspólne gotowanie. Podzielę was na drużyny.
Keith skrzyżował ręce na piersi. Gdzieś z tyłu jego głowy pojawił się strach, że może trafić do grupy z Lance'm, jednak zignorował to uczucie. Było dość duże prawdopodobieństwo, że latynos będzie razem z Hunk'iem i Pidge. W końcu znali się z garnizonu lotniczego.
-Hmm...-Coran zakręcił wąsem.-Shiro będzie razem z Pidge... i z Hunkiem. A Lance będzie z Keith'em.
-Co?!
Keith i Lance popatrzyli na siebie.
-Ej no! To nie fair! Ja nie chcę gotować razem z nim. Poza tym, oni mają Hunka i na pewno wygrają.
-Nie marudź, Lance- Pidge uśmiechnęła się podejrzanie.
Lance prychnął niezadowolony. Keith natomiast przez chwilę wpatrywał się w martwy punkt przed sobą. Nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie stało. Miał być w parze z osobą, która sprawiała, że jego ciało i umysł wariują. To nie może się dobrze skończyć.
Stanęli razem przed stołem. Wszystkie składniki były w małych, brązowych miskach. Mieli do dyspozycji również różne kuchenne przyrządy. Na specjalnym stojaku stała książka kucharska z zaznaczoną potrawą, którą mieli ugotować.
-Dobra Keith.- chłopakowi zrobiło się gorąco, na dźwięk swojego imienia.- Wygramy to.
-Drużyny, zaczynajcie!- wrzasnął Coran.
Lance rzucił się do przodu i zaczął czytać przepis. Keith natomiast rozglądał się przez chwilę do okoła nie wiedząc, co ma zrobić. Dopiero upomnienie Lance'a przywołało go do porządku.
-Podaj mi to zielone... cokolwiek to jest.
Keith pokiwał głową i chwycił odpowiednią miskę.
W teorii to był dobry plan. Lance będzie gotować a on tylko podawać to co potrzebne. Dzięki temu nie musiał się zbytnio martwić, że znów się zaczerwieni. W praktyce było jednak trochę gorzej. Delikatne muśnięcia palców przy wymienianiu przedmiotów rozpraszały Keith'a, przez co czasami myliły mu się miski. No i Lance wyglądał wyglądał tak uroczo kiedy się skupiał... Nie, przecież chłopak nie może wyglądać uroczo dla innego chłopaka! Keith strzelił sobie mentalnego liścia.
-Teraz weź ten czerwony proszek.
Keith chwycił naczynie z przyprawą. Już chciał je podać, jednak przerwał mu głos Lance'a.
-Uh, potrzeba jeszcze tego zielonego.
Latynos wychylił się za chłopaka, żeby sięgnąć miskę. Przez przypadek oparł się o ramię Keith'a, któremu w tym momencie zrobiło się za gorąco.
Za blisko, za blisko, za blisko, za blisko...
-Już... prawie... mam...-Lance chwycił miskę, muskając przy tym Keith'a palcami drugiej ręki.
To było zbyt wiele dla chłopaka. Cały zarumieniony odepchnął od siebie latynosa, wysypując na niego przypadakowo proszek. Lance zachwiał się i upuścił miskę. Nadepnął na naczynie i z hukiem upadł na ziemię.
Wszyscy przerwali pracę i spojrzeli na nich zdziwieni.
-Zwariowałeś?!-wykrzyknął Lance podnosząc się. Był wściekły.
-Ja nie... Ja nie chciałem...- Keith zaczął się tłumaczyć.
-Nie chciałeś czego? Mnie popchnąć?- latynos skrzyżował ręce na piersi. Czerwony paladyn uparcie milczał, wbijając wzrok w podłogę. Czuł wielką gulę w gardle.
- Ja... Ja muszę już iść!
I wybiegł z kuchni.
Odbił się od ściany i popędził do siebie do pokoju. Zatrzasnął drzwi i osunął się po ścianie. Policzki paliły go żywym ogniem. Odchylił głowę do tyłu, opierając ją o chłodny mur.
Ledwo co udało im się nawiązać przyjazną relację, a on już zaczął ją rozwalać. W tym momencie przestał odsuwać od siebie prawdę. Kochał Lance'a i nie umiał tego zmienić.
***
Sam nie wiedział ile siedział w pokoju. Westchnął ciężko. Nie mógł zniszczyć ich przyjaźni. Bez tego nie utworzą więcej Voltrona. Nie mógł też jednak dusić w sobie uczyć, które żywił do latynosa. Niebieski paladyn powoli stawał się jedynym tematem jego myśli. Niczym narkotyk.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Keith podskoczył. Ktoś skutecznie wyrwał go z jego rozmyślań.
-Mogę wejść?- drzwi uchyliły się lekko, ukazując Lance'a.
Chłopak nie otrzymał odpowiedzi, ale i tak wszedł do środka.
-Ja... Ja przepraszam. Nie powinienem na ciebie krzyczeć. To były tylko głupie przyprawy.
Keith podciągnął nosem.
-Nie, to moja wina.-spuścił głowę.
-Hej, nie załamuj mi się tu -Lance uśmiechnął się nerwowo i podrapał po karku.-Keith, na prawdę nic się nie stało.-przyklęknął przy chłopaku.
-Nie załamuję się.-odparł pewnie Keith.
-Widzę właśnie-Lance wyszczerzył się szeroko.
Keith poczuł, jak coś unosi się w jego brzuchu.
-Motyle- powiedział, wpatrując się w błękitne oczy Lance'a.
-Co?
Czerwony paladyn milczał.
-Um, nie jesteś chory? Jesteś cały zarumieniony -Lance przyłożył dłoń do czoła chłopaka.
Coś w środku Keith'a pękło. Przyciągnął do siebie Lance'a i pocałował. Nie obchodziło go, co się stanie później. W tym momencie liczyły się tylko ich połączone wargi.
Po chwili delikatnie się odsunął. I dopiero gdy zobaczył zaskoczoną twarz latynosa, dotarło do niego co zrobił. Gorąco uderzyło w niego niczym fala.
-Wyjdź!-wrzasnął, wbijając wzrok w podłogę.
-Keith...
-Idź! Nie mam ochoty cię oglądać!
Lance wstał i przez chwilę patrzył się na Keith'a, poczym wyszedł.
-Gratulacje Keith.- uśmiechnął się załamany, przymykając oczy.-Rozwaliłeś wszystko.
Wziął głęboki oddech i się popłakał.
***
Keith nie płakał. Nigdy. Łzy były oznaką słabości, a on nie mógł być słaby. A jednak teraz słone krople spływały po jego twarzy. Zniszczył wszystko. W pewnym momencie stracił poczucie czasu. Nie wiedział, ile przebywał u siebie w pokoju. Nie miało to jednak już dla niego znaczenia. Chciał zniknąć, nie patrzeć już więcej na Lance'a, nie dotykać go, nie rozmawiać z nim. Serce bolało go na myśl, że chłopak może go nienawidzić. Przecież nie powinien go pocałować.
Rzucił się na łóżko i ukrył twarz w dłoniach. Był głupcem.
-Keith...
Keith nie uniósł głowy. Wszędzie rozpoznał by ten głos.
-Idź sobie.- głos załamał mu się pod koniec.
-Keith...
Chłopak poczuł, jak materac na którym leżał zapada się.
-Keith, spójrz na mnie- poprosił Lance.
Keith wcale nie chciał na niego patrzeć. Tak bardzo się wstydził!
-Keith.
Poczuł, jak Lance łapie go pod pachy, podciąga do góry i sadza obok siebie. Chcąc nie chcąc Keith musiał spojrzeć na lstynosa. Obraz był lekko zamazany przez łzy.
-Keith...
Lance położył dłoń na jego policzku i pocałował. Keith otworzył oczy ze zdumienia, by po chwili je zamknąć, rozkoszując się pocałunkiem. Cały smutek ulotnił się i został zastąpiony przez szczęście.
Lekko odsunęli się od siebie, żeby zaczerpnąć powietrza.
Lance uśmiechnął się szeroko i objął czerwonego niczym cegłę Keith'a.
-Wiesz... Ja też cię kocham...-mruknął mu do ucha latynos i znowu połączył ich usta.
I wtedy Keith naprawdę poczuł motyle w brzuchu.
Witajcie, to ja. Tufta w sensie. Wróciłam i nabazgroliłam tego one-shota. ( cały czas sądzę, że te motyle to wina kebaba, którego Keith jadł dwa dni temu.)
Chciałabym podziękować zosia_samosia i HinataHyuugaUzumaki za pomoc i w ogóle. Mam nadzieję, że Wam się spodobało i że ktoś to przeczyta. Dziękuję, dobranoc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top